Wyspa rozerwana
Cypr.
Pomimo upływu 46 lat pamięć o wojnie jest na Cyprze nadal żywa – dawne urazy, wrogość i niechęć pozostają aktualne, podobnie jak fizyczne ślady konfliktu. Nikozja to jedyna ciągle podzielona wojną stolica, dla której w wielu miejscach czas się zatrzymał.
Osobie niezbyt zainteresowanej historią Cypr kojarzy się co najwyżej z piękną pogodą i wakacjami. Chociaż taki był cel mojego wyjazdu, nie mogłem pominąć faktu, że to przecież tu rozegrał się jeden z ostatnich krwawych konfliktów zbrojnych powojennej Europy. I ta kwestia stała się dla mnie ciekawsza i bardziej warta poznania niż plaże i miejscowe atrakcje. To właśnie na słonecznym Cyprze, tak chętnie odwiedzanym przez polskich, niemieckich i brytyjskich turystów, w 1974 roku doszło do tureckiej inwazji. Była odpowiedzią na przewrót greckich pułkowników, którzy obalili prezydenta, instalując tu swego stronnika.
Zupełnie niespodziewanie obie strony – wspierany przez Grecję Cypr i Turcja – stanęły do śmiertelnego pojedynku, który zakończył się trwającym do dziś podziałem wyspy na część turecką (Turecka Republika Cypru Północnego) i cypryjską (Republika Cypru). Kilkaset tysięcy osób musiało opuścić domy, do których już nigdy nie powrócili. Greccy Cypryjczycy (cypryjscy Grecy?) uciekli spod tureckich rządów na północy, a Cypryjczycy tureccy (cypryjscy Turcy?) wykorzystali okazję, by wydostać się spod wrogich im rządów południa. Nieznana liczba osób, żołnierzy obu stron oraz cywilów, straciła życie.
Oko w oko z wrogiem
Zainteresowany relaksem turysta w Nikozji nie będzie się nudził. Mające ponad dwa tysiące lat miasto ma wiele zabytków i miejsc godnych zwiedzenia, w tym meczet Omara (dawny kościół) czy prawosławny kościół Panagia Chrysaliniotissa. Nieprawne oko może uznać, że znajdujące się na starówce umocnienia to jakaś porzucona budowa, podczas gdy jest to granica pomiędzy zwaśnionymi stronami. Wystarczy wejść na stare miasto, by nagle, zupełnie niepostrzeżenie, zza rogu wychynęły niezliczone greckie flagi (także na chodnikach), co ma drażnić tureckie oko. To posterunki wojskowe wciśnięte pomiędzy stare domy. Znudzeni żołnierze siedzą na swych wysuniętych placówkach dzień i noc, wypatrując ewentualnego uderzenia nieprzyjaciela. Na każdym posterunku jest specjalna lista identyfikacyjna ze zdjęciami tureckich czołgów, wozów bojowych i śmigłowców. Na wszelki wypadek, by w razie wybuchu kolejnej odsłony wojny nie dać się zaskoczyć ani nie pomylić nieprzyjaciela ze swoimi oddziałami.
O pomyłkę byłoby mimo wszystko trudno, bo przebieg granicy w centrum Nikozji jest znany i wyraźny. Raptem kilka lub kilkanaście metrów od cypryjskich pozycji znajdują się już bowiem posterunki tureckich żołnierzy, a nad nimi dumnie powiewają flagi Turcji. Nasze pojawienie się w samochodzie cypryjskiej Gwardii Narodowej wywołało zainteresowanie, a wyciągnięcie aparatu fotograficznego w stronę ich wieży obserwacyjnej zakończyło się tym samym – z posterunku natychmiast zrobiono nam zdjęcie.
Pamiętając, że Cypr to przede wszystkim wakacyjna destynacja, trudno uwierzyć, że między dwoma znienawidzonymi stronami znajdują się kilometry drutu kolczastego i barykad, zapory przeciwczołgowe i pola minowe, a także siły pokojowe Organizacji Narodów Zjednoczonych stacjonujące tu od 1964 roku, a więc od momentu, gdy pojawiła się konieczność rozdzielenia cypryjskich Greków i cypryjskich Turków. To właśnie błękitne hełmy strzegą kruchego pokoju na liczącej 180 kilometrów zdemilitaryzowanej granicy strefy rozjemczej. Sytuacja jest na ogół stabilna, choć czasem dochodzi do ostentacyjnych manewrów wojskowych, których celem jest pokaz siły.
Turyści mogą przekroczyć tę „międzypaństwową granicę” i po chwili znaleźć się w nieuznawanym państwie, które uznać można za małą Turcję. Tam znajduje się, wymagająca remontu i inwestycji, dzielnica muzułmańska. Siłą rzeczy obszar północy nie jest w Unii Europejskiej, co ogranicza inwestycje. Od momentu ogłoszenia niepodległości na quasi-państwo nałożone zostały międzynarodowe sankcje. Turcja stara się inwestować i zachęcać innych do zostawiania pieniędzy w północnej części wyspy. Być może w przyszłości turyści powrócą do tak zwanej francuskiej riwiery, a więc do Warosi, swego czasu luksusowej południowej dzielnicy Famagusty, do której każdego roku przyjeżdżało około 700 tysięcy turystów. Gdy wybuchła wojna, mieszkańcy uciekli, a budynki – w tym drapacze chmur i hotele – popadły w ruinę, która może nieco przypominać postapokaliptyczne filmy.
Od 2003 roku byli mieszkańcy mogą powracać w ramach kontrolowanego procesu, ale strefa pozostaje zamknięta dla turystów i większości dziennikarzy, co pokazuje różnicę pomiędzy władzami cypryjskimi i tureckimi. Te drugie nie chcą pokazywać, do jakich spustoszeń doprowadziła ich inwazja, podczas gdy pierwsze bardzo chętnie dzielą się ze światem zewnętrznym swoją narracją, w której dominują takie słowa jak bezprawna okupacja, prześladowania, zniszczenie i agresja.
Podczas gdy Cypr w wielu miejscach zachwyca turystów, opuszczona przez ludzi strefa niczyja to upiorne i ciche miejsce z dziesiątkami uszkodzonych lub zburzonych budynków, setkami powybijanych okien, przestrzelonych kulami ścian, a także licznymi niewybuchami, workami z piaskiem i wypełnionymi betonem beczkami. W Nikozji wstęp mają do niej tylko siły międzynarodowe. Wkroczenie wojsk cypryjskich lub tureckich zostałoby potraktowane jako akt agresji. Poza stolicą w różnych częściach wyspy, w strefie zdemilitaryzowanej, mieszka około 100 tysięcy osób. Jej najszerszy fragment liczy siedem kilometrów w rejonie wioski Athienou, a najwęższy w Nikozji – raptem... trzy metry.
W kilku miejscach otwarto przejścia graniczne pozwalające odwiedzić „tamtą stronę”, a więc część turecką, zdecydowanie gorzej rozwiniętą od greckiej, niedofinansowaną i nieuznawaną przez społeczność międzynarodową. Najbardziej znany jest tu hotel Ledra Palace, który przed rokiem 1974 stanowił jeden z największych i najbardziej ekskluzywnych hoteli w całym kraju.
Powrót do przeszłości
Turecka inwazja na Cypr zaskoczyła mieszkańców, którzy musieli w ciągu kilku godzin uciekać, pozostawiając cały majątek. W mieście duchów znaleźć można naczynia, rzeczy osobiste, ubrania, książki, konserwy, pudełka z butami. Są też stare gazety, stare szyldy i reklamy. Część budynków w strefie walk zniszczono, część przedzielono strefą zdemilitaryzowaną. Wszystkie jednak budynki w Nikozji zostały opuszczone – dotyczy to chociażby pięknego i wówczas niezwykle nowoczesnego lotniska międzynarodowego, którego część obecnie stanowi siedzibę ONZ i które udało nam się zwiedzić z wojskowym przewodnikiem.
Lotnisko zachwycało stylem, niezwykłą architekturą, a także wygodami, chociażby automatycznie otwieranymi drzwiami i sklepami wolnocłowymi. Przed wojną było to ruchliwe i elitarne miejsce, bez wątpienia najładniejsze lotnisko w regionie, duma Cypru. Później, zaledwie po sześciu latach użytkowania, stało się cichym świadkiem dramatycznych wydarzeń. W 1974 roku wojna dotarła i tu. Na pas startowy spadły bomby, zostawiając widoczne po dziś dzień potężne leje. Cypryjczycy okopali się, prosząc o wsparcie Greków, którzy wysłali siły specjalne, ale te zostały omyłkowo przez Cypryjczyków ostrzelane. Tuż po uderzeniu o pas z roztrzaskanego samolotu wyskakiwali płonący żołnierze.
Od tego momentu dla nikozyjskiego lotniska czas się zatrzymał. Także dla pozbawionego większości cennych części pasażerskiego samolotu linii Cyprus Airways, który nie mógł już odlecieć, bo przypadkowa kula trafiła w przednią szybę kabiny pilotów. Być może na wieki utknął tuż obok głównego terminala, stając się domem dla gołębi, które w środku mogą mieszkać w spokoju, bez obawy przed człowiekiem. Dotyczy to wielu fragmentów strefy zdemilitaryzowanej, na której bez obecności człowieka bujnie rozwija się przyroda, coraz bardziej odzyskując dla natury to, co kiedyś stanowiło część miasta.
Straszy, ale jednocześnie i zadziwia ogrom pustych, opuszczonych przestrzeni, a porozrzucane rzeczy, zabytkowe już reklamy „Baty” i „Seiko”, razem z rozbitymi szybami i drutem kolczastym oraz pohukiwaniem niezliczonych gołębi, tworzą upiorną scenerię. Z ekskluzywnego wystroju niewiele zostało, większość wyposażenia zabrano lub rozkradziono. Zostało to, co nie miało wartości lub zostało zniszczone: przez wojnę, ząb czasu albo wandali. Uwagę przykuwają napisy po angielsku i grecku. Dlaczego nie po turecku, skoro znaczną część Cypru już wówczas stanowili Turcy? Odpowiedź na to pytanie pozwala w niewielkim stopniu zrozu