Co wiemy o testach na COVID-19? (Przegląd)
Kupujemy cudze, a polskie testy zalegają w magazynach.
Według danych Ministerstwa Zdrowia każdego dnia w 185 autoryzowanych przez nie laboratoriach wykonuje się średnio 20 tys. testów genetycznych RT-PCR. Zlecają je lekarze lub inspektorzy nadzoru sanitarno-epidemiologicznego w przypadku pacjentów, u których wystąpiły objawy SARS-CoV-2. Albo gdy miało się kontakt z osobą zakażoną. By wynik był wiarygodny, musi upłynąć siedem dni.
Jeszcze w marcu tego roku prywatne laboratoria zaczęły oferować takie badania. Cena testu genetycznego RT-PCR początkowo przekraczała 1000 zł. Z czasem spadła do 500 – 600 zł. Pojawiły się też tańsze testy serologiczne, zwane kasetkowymi. W niewielkiej ilości krwi pobranej od pacjenta wykrywały one przeciwciała IgM oraz IgG świadczące o tym, że badana osoba dwa-trzy tygodnie wcześniej miała kontakt z koronawirusem. Ich cena była znacznie niższa. Dziś oscyluje wokół 40 – 60 zł.
W internecie zaroiło się od osób prywatnych i spółek zajmujących się sprzedażą wysyłkową testów. Interes wydawał się pewny. Wiosną społeczeństwo polskie było wystraszone, a to zapowiadało duży popyt. Teoretycznie testy te można było sprzedawać jedynie lekarzom, przychodniom i laboratoriom, ale kto by się tym przejmował. „Zrób test po wakacjach”; „Test kasetkowy koronawirus – cena 53 zł”; „Domowe testy na koronawirusa”; „Zadbaj o siebie i bliskich, kup test” – reklamowano w sieci. Dziś wiemy, że ich wiarygodność nie zawsze była najwyższa, a dystrybucją zajmowały się osoby niemające nic wspólnego z branżą medyczną ani laboratoryjną. Bywało, że ich krajową produkcję prowadzono w warunkach urągających wszelkim normom. Nikt tego nie kontrolował, zaś podrobienie certyfikatów i opakowań nie stanowiło problemu.
Według informacji wiceministra zdrowia Sławomira Gadomskiego przedstawionej w odpowiedzi na interpelację posłanki Magdaleny Filiks (PO) testy serologiczne zostały poddane weryfikacji w Narodowym Instytucie Zdrowia Publicznego – Państwowym Zakładzie Higieny i okazało się, że „nie ma rekomendacji WHO lub ECDG ani wiarygodnych badań dotyczących przydatności badań serologicznych wykonywanych poszczególnymi testami w laboratoryjnej diagnostyce zakażeń wywoływanych przez SARS-CoV-2”. Także prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, stwierdził, że „nie jest mu znana żadna publikacja naukowa na temat skuteczności testów antygenowych w kierunku rozpoznawania koronawirusa SARS-CoV-2”.
Co kupujemy?
W kwietniu resort zdrowia zakupił w koreańskiej spółce PCL Inc. za 29 mln 600 tys. dol. milion takich testów antygenowych. 1 lipca posłanka PO Barbara Dolniak złożyła interpelację w tej sprawie. Pisała, że ich skuteczność „jest wątpliwa i ostatecznie nie są one wykorzystywane do badań”, oraz bezskutecznie domagała się od ministra zdrowia wyjaśnień. Co gorsza, w wątpliwość podawana jest skuteczność testów genetycznych RT-PCR. Pod koniec czerwca naukowcy z Johns Hopkins Medicine z Baltimore opublikowali badania, z których wynikało, że aż 20 proc. daje wyniki fałszywie ujemne. Jeśli do początku września wykonano w Polsce ponad 2 mln takich testów, to co najmniej kilkadziesiąt tysięcy osób zostało źle zdiagnozowanych. Mówimy o badaniach w certyfikowanych laboratoriach! Przy czym nie wiemy, ile takich płatnych testów przeprowadzono na zlecenie osób prywatnych. I jaka była ich skuteczność.
Jeśli w publicznej służbie zdrowia dochodziło do nieprawidłowości w związku z walką z pandemią SARS-CoV-2, władze starały się nie nadawać temu rozgłosu. Do takich zdarzeń doszło na Śląsku. W sierpniu związkowcy z „Solidarności” w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 3 w Rybniku informowali o oszustwach oraz fałszowaniu dokumentów, do czego miało dojść podczas wykonywania testów RT-PCR na koronawirusa. Pracownicy szpitala byli jakoby zmuszani do poświadczania nieprawdy. Wymazy zaś mieli pobierać pracownicy niewymienionej z nazwy fundacji, którzy nie byli wyposażeni w specjalistyczne kombinezony, a jedynie w maseczki. Pobierając próbki od pacjentów, nawet nie zmieniali rękawiczek! Próbki w tym szpitalu mieli też pobierać żołnierze Wojska Polskiego. Zdaniem Piotra Rajmana, przewodniczącego „Solidarności” w tej placówce, „to jeden wielki biznes, wyprowadzanie pieniędzy z systemu ochrony zdrowia, przekręt, jakich mało”.
W mediach społecznościowych pojawiły się wpisy zdenerwowanych górników, których poinformowano o dodatnich wynikach testów przeprowadzonych przez sanepid, mimo że... nikt ich nie badał! Przypomnę, że w tym czasie poddano masowym testom załogi śląskich kopalń. I dziennie wykrywano po 700 – 800 przypadków zakażeń.
Także w sierpniu z powodu błędnego raportowania w szpitalu wojewódzkim w Kielcach resort zdrowia od łącznej sumy przeprowadzonych w kraju badań musiał odjąć aż 230 tys. testów genetycznych PCR, czyli ponad 10 proc. To wersja oficjalna. Plotki mówiły o „lewych” testach i liczonych w milionach złotych nienależnych dochodach, które trafiły do prywatnych kieszeni. Wszak początkowo NFZ płacił laboratoriom 450 zł za każde wykonane badanie, a dopiero pod koniec kwietnia obniżył cenę do 280 zł.
Polska w ogonie Europy
Nad Wisłą bardzo oszczędnie gospodaruje się testami genetycznymi RT-PCR. Na początku września bieżącego roku według portalu Euroactiv nasz kraj był na 23. miejscu wśród państw Unii Europejskiej z liczbą 75 091 wykonanych badań na milion mieszkańców. Tradycyjnie wyprzedziliśmy Bułgarów, Węgrów i Chorwatów. Nawet w białoruskim kołchozie rządzonym przez ostatniego dyktatora w Europie wykonuje się ich więcej – 168 409 na milion obywateli.
Najlepiej z pandemią poradziło sobie 48 898 pastuchów z Wysp Owczych. Do początku września przeprowadzono tam 102 850 testów! Ponad dwa na osobę – włączając niemowlęta i staruszków. Bohaterem narodowym farmerskiej społeczności stał się weterynarz Debes Christiansen, szef Narodowego Laboratorium Chorób Ryb. Na początku stycznia ostrzegł on rząd przed wirusem, który pojawił się w Chinach. Urzędnicy polecili, by przystosował laboratorium, w którym badano choroby łososi, do badania mieszkańców Wysp. W wywiadzie dla brytyjskiego „Guardiana” Christiansen zapewnił, że podlegli mu pracownicy byli świetnie przygotowani i opracowali