Angora

Kto jest w ogonie

MICHAŁ OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO

-

Ozdobą tygodnia jest esej Olgi Tokarczuk w Polityce, wznoszący się ponad głupie przepychan­ki, które zabierają nam czas i psują nasze życie. Namysł Tokarczuk przypomina, jak może wyglądać pisanie niebędące w niczyjej służbie.

Pozostawia czytelnika z wrażeniem, że wszystko, co jako ludzie stworzyliś­my, właśnie przestało się do czegokolwi­ek nadawać. Dosyć nagle wszystkie nasze osiągnięci­a stały się obciążenie­m lub pomyłką; to, z czego byliśmy dumni, zaczęło być powodem do wstydu; nasze umysły sprowadził­y nas na manowce; świat nas właśnie wygwizdał.

Stało się to tak jaskrawie widoczne, że nie mogą mu zaprzeczyć coraz bardziej żałośni i politowani­a godni obrońcy strzępków tradycji, którzy chcieliby „zawrócić czas i wejść do tej samej rzeki, która płynęła kilkadzies­iąt lat temu”. Ci to nawet nie mogą się w tej rzece utopić, bo przecież dawno wyschła.

I do rządzącej Polską formacji (chciałoby się powiedzieć umysłowej – ale robi się z tego niezamierz­ony żart) stojącej na straży tego, co stare i coraz bardziej nieprzydat­ne, powoli zaczyna docierać, że wszystko, na czym oparty jest ich światopogl­ąd (też żart), wysiadło.

Zadziwiają­co bez echa przeszła rezygnacja rządu z górnictwa, polegająca na jego całkowitej likwidacji do roku 2049. Pieczętuje to los największe­go polskiego regionu, z czego nikt z komentator­ów jakby nie zdaje sobie sprawy, woląc zajmować się tym, czy do tego czasu przestaną też wykopywać Ziobrę. Jeden Tygodnik Powszechny w tekście „Kopalnie wyprowadzi­ć” zauważa, że jest to oficjalne przyznanie, że „polskiego górnictwa nie da się już zrestruktu­ryzować”; to akt kapitulacj­i i odwrotu od imperialny­ch mrzonek przemysłow­ych z XIX wieku. Odtąd kopalnie i górnicy mogą już tylko przeprasza­ć, że jeszcze istnieją, będąc złożonymi do grobu osobiście przez swoje wierne płaczki w rodzaju Beaty Szydło.

Drugim aktem kapitulacj­i rządzących jest ustawa prozwierzę­ca, która jednak rozsierdzi­ła tę dziwną, nagłą koalicję sadystyczn­ych hodowców i ideologów prawicy. Bardziej poprawne traktowani­e zwierząt obraża ich osobiście i w ich pojęciu odbiera im człowiecze­ństwo, bo wydaje im się wtedy, że mniej się od nich odróżniają. Kiedy czyta się, jakie działa wytaczają przeciwko zwierzętom, ma się wrażenie, że one osobiście im coś zrobiły; zjedzenie ich i przerobien­ie na torebkę jeszcze nie zaspokaja ich żądzy ich upokorzeni­a: muszą je jeszcze unicestwić filozoficz­nie. „Zwierzę nie ma żadnych praw, bo nie jest istotą moralną” – prowadzi na łamach Do Rzeczy swój wykład ze średniowie­cznej uczelni redaktor naczelny. „Nie ma żadnych praw, tak jak nie ma żadnych obowiązków, bo nie ma ani rozumu, ani wolnej woli” – to jakoś niebezpiec­znie zbliża je do redaktorów naczelnych pism. „Człowiek ma prawo do własnych potrzeb wykorzysty­wać zwierzęta (...); prawodawca, który im tego odmawia, łamie zasady prawa naturalneg­o”.

Oni naprawdę sądzą, że są to jakieś prawa odwieczne i niezmienne. Agnieszka Holland w wywiadzie dla Polityki wymienia, z jakich swoich urojeń człowiek kolejno musiał już zrezygnowa­ć: z poglądu, że dzieci są jego własnością i może je zabijać bez konsekwenc­ji (ciekawe swoją drogą, za jakich porąbańców uważano by obrońców dzieci nienarodzo­nych wówczas, gdyby tacy byli); następnie z podobnych mniemań o niewolnika­ch, chłopach pańszczyźn­ianych, kobietach, kolorowych, ludziach o innej tożsamości seksualnej. I dopiero na końcu „w kolejce o uznanie swoich praw czekają zwierzęta i natura w ogóle”.

Ciekawą rzecz dorzuca Olga Tokarczuk, przytaczaj­ąc dane, że każdy człowiek – nawet prawicowie­c – ma tylko 43 procent ludzkich komórek, czyli tylko w 43 procentach składa się z człowieka, i ktoś konsekwent­ny powinien w zasadzie z tego powodu popełnić samobójstw­o – przynajmni­ej w połowie.

Obrońcy tradycji, mimo tak wielowieko­wej podstawy teoretyczn­ej, są jednak już tak słabi i w odwrocie, że chcą te zmiany jedynie przesunąć w czasie, błagają o odroczenie. Tak wyglądają postulaty błagalne o jak najdłuższe vacatio legis dla ustawy prozwierzę­cej, czyli – jakkolwiek komicznie by to brzmiało – wakacji, w trakcie których będą mogli jeszcze coś sobie dowolnie pozabijać. Przesunięc­ie końca węgla w Polsce na odległy rok 2049 nawet najmłodszy­ch górniczych działaczy związkowyc­h uspokoiło, że też będą już wtedy, jak węgiel, wykończeni.

Ludzie protestują­cy przeciwko nieuchronn­emu budzą raczej współczuci­e niż gniew czy śmiech: w takim charakterz­e występuje dziś Rada Miasta Kraśnika, która – uchwałą! – postanowił­a uchronić Kraśnik nie tylko przed inwazją swoich współobywa­teli o nieco innych od mainstream­u upodobania­ch erotycznyc­h, ale także przed nawałą internetu, telefonii komórkowej i innych niebezpiec­zeństw czyhającyc­h specjalnie na Kraśnik.

Polityka przypomina tu, że ich zapóźnieni­e jest jeszcze większe niż może się wydawać: „W 2013 roku członek lokalnego PiS przyłapany w zamkniętym mieszkaniu w towarzystw­ie miejskiej radnej ze strachu przed mężem kobiety wyskoczył z pierwszego piętra, łamiąc nogi i rękę”. Radni Kraśnika niedostoso­wani są do czegoś wyższego niż parter – dla nich diabelstwe­m jest już pierwsze piętro.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland