Hulaj, grypo, wolna droga
Zdobycie szczepionki to dziś jak wygrana na loterii
– Czy można się już zapisać do lekarza, by zaszczepić się na grypę?
– O, proszę pani, musi pani najpierw znaleźć aptekę, gdzie będzie szczepionka. Jeśli zbada się pani teraz i nie dostanie szczepionki w aptece, wizyta u lekarza nie ma żadnego sensu. Następnego dnia nie będzie już ważna i trzeba będzie ją powtórzyć. – W zeszłym roku też tak było? – Nie, rok temu pacjent mógł po prostu zapisać się do lekarza w dogodnym terminie. Po badaniu potwierdzającym, że jest zdrowy, dostawał receptę – szedł do apteki i wracał do przychodni tego samego dnia z wykupioną szczepionką. Tylko czasami zdarzało się, że w jakiejś aptece należało czekać dwa – trzy dni na dostawę. W tym roku trzeba najpierw znaleźć aptekę. Wiele z nich prowadzi już listy oczekujących.
– Czyli najlepiej zapisać się na taką listę i gdy będę znała datę dostawy, mogę zapisać się do lekarza?
– To też nie jest takie proste. Z doświadczenia wiem, że apteka może mieć obiecaną pewną liczbę szczepionek, a potem w dostawie będzie ich mniej niż chętnych. Moim zdaniem to wina rządu, że nie zadbał o dostateczną liczbę szczepionek dla naszych obywateli.
To przebieg mojej rozmowy z rejestratorką w przychodni. W portalu www.gdziepolek.pl czytam, że szczepionka jest dziś dostępna w 1 proc. aptek. Znajomi również alarmują – preparaty są w tej chwili nie do zdobycia. Tylko jedna z koleżanek chwali się, że zaprzyjaźniona farmaceutka obiecała odłożyć kilka dla jej rodziny. Wciąż nie ma także szczepionek w przychodniach. W internecie trafiam na plotkę, że np. w Luxmedzie będą tylko dla pacjentów mających szczepienia w wykupionych pakietach medycznych. Jednak dział komunikacji Grupy Luxmed tego nie potwierdza. „Z informacji od producenta wiemy, że szczepionka dedykowana na rynek prywatny w Polsce (...) będzie dostępna pod koniec września. Po otrzymaniu dostawy niezwłocznie umożliwimy Pacjentom umawianie się na konsultacje z lekarzem kwalifikujące do szczepień”, czytam w mailu od firmy. Pozostaje czekanie, dopytywanie i regularne polowania. Pomocny w tym może być portal www.gdziepolek.pl, który informuje o dostępności szczepionek i podaje komunikaty w sprawie sprowadzania kolejnych partii od producentów.
Pandemia – skuteczna kampania promocyjna
Dlaczego szczepionki na grypę nie ma? W Polsce preparaty dostarczane są przez trzy koncerny: Sanofi Pasteur, Mylan i AstraZeneca. Rozmawiam z Magdaleną Owoc reprezentującą Mylan Polska. – Wzmożone zainteresowanie szczepionką wywołała pandemia COVID-19. Do tego doszły wypowiedzi ekspertów zachęcających do szczepienia się – tłumaczy – oraz ogłoszenie refundacyjnego sukcesu przez rząd. Od 1 września szczepionki są bowiem bezpłatne dla seniorów powyżej 75. roku życia, a w 50 proc. (będzie więc trzeba zapłacić za nie ok. 22 zł – red.) refundowane dla osób powyżej 65. roku życia, dzieci w wieku 3 – 5 lat, osób w wieku 18 – 65 lat mających wskazania do szczepienia ze względu na choroby przewlekłe oraz dla kobiet w ciąży.
Jednym z przykładów proszczepiennej kampanii jest wypowiedź prof. Adama Antczaka, przewodniczącego Rady Naukowej Ogólnopolskiego Programu Zwalczania Grypy. Udzielił jej w lipcu w rozmowie z PAP: – Jest na 100 proc. pewne, że we wrześniu sezon zachorowań na grypę zbiegnie się z falą zachorowań na COVID-19. Z tego powodu bezwzględnie wszyscy powinniśmy zaszczepić się przeciw grypie.
Choć ekspert przyznał, że nie ma żadnych dowodów, by szczepienie przeciw grypie chroniło nas przed koronawirusem, podkreślił jego znaczenie dla naszej odporności: – Wiadomo, że regularne szczepienie przeciw grypie łagodzi przebieg infekcji. Jeśli mimo szczepienia choroba się przydarzy, chroni również przed groźnymi powikłaniami. Szczepieni na grypę pacjenci rzadziej zapadają na wszelkie inne infekcje wirusowe.
Do szczepień przeciwko grypie zachęcali też w mediach minister zdrowia i główny inspektor sanitarny. Na efekt słów ekspertów i decyzji o refundacji nie trzeba więc było długo czekać: gdy tylko skończyły się wakacje, ludzie rzucili się do aptek. I stało się to, zanim większe dostawy dotarły od producentów do hurtowni. Jak stwierdza Magdalena Owoc, w ten sposób powstała pewna luka, ponieważ rok temu zainteresowanie szczepionkami było znacznie mniejsze. – Do tej pory nakłady szczepionek przeciwko grypie na polski rynek nie były duże, ponieważ te szczepienia nie cieszyły się popularnością. Tymczasem produkcja planowana jest właśnie na podstawie wyszczepialności w poprzednim roku – wyjaśnia. – Wiemy natomiast, że w poprzednich latach 5 – 10 proc. niewykorzystanych preparatów trzeba było utylizować. Najczęściej szczepili się seniorzy, w sumie wyszczepialność była na poziomie 4 proc. (według danych MZ wykonano 1,6 mln szczepień, zutylizowano ok. 100 tys. preparatów – red.). W tym roku bardzo trudno oszacować, ile osób, które obecnie deklarują chęć zaszczepienia się, rzeczywiście to zrobi. Na pewno będziemy obserwować te liczby – i na tym oprzemy planowanie produkcji na kolejne lata.
Ile ich będzie?
Firma Mylan planuje dostarczyć na polski rynek 500 tys. szczepionek, a dostawa do aptek przewidywana jest na pierwszy tydzień października. – Cały czas trwają rozmowy z Ministerstwem Zdrowia o możliwości dodatkowych dostaw – mówi przedstawicielka producenta. – Ile trafi do Polski szczepionek z naszej dodatkowej puli – to jest z 200 tys. szczepionek przeznaczonych na rynek europejski – nie jesteśmy w stanie teraz powiedzieć.
Oczywiście staramy się, by było ich jak najwięcej, ale trzeba zaznaczyć, że te szczepionki już są wyprodukowane, a sam proces produkcji trwa około sześciu miesięcy. Nie jest więc już możliwe wyprodukowanie teraz kolejnych partii, by zdążyć je dostarczyć przed końcem roku.
Sanofi Pasteur zapowiada dostawę 1,2 mln szczepionek – o 31 proc. więcej niż w zeszłym roku. Będą one wysyłane partiami w kolejnych miesiącach.
Jak tłumaczy Magdalena Owoc, szczepienie się ma sens nawet do końca roku, choć najlepiej to robić od września do listopada – czas nabywania odporności od momentu szczepienia trwa dwa – trzy tygodnie.
Firma AstraZeneca nie zgodziła się ujawnić, ile szczepionek wyśle do Polski. Jej przedstawiciel zaznaczył tylko, że trwają rozmowy z polskimi władzami o znacznym zwiększeniu dostaw szczepionek donosowych dla dzieci. Zadeklarowano tu „dużą otwartość”.
Żadna z firm nie chce komentować zarzutu wobec ministra zdrowia, że zbyt późno zainteresował się zakupem większej liczby szczepionek. Magdalena Owoc z firmy Mylan raczej broni polskich władz: – I tak zrobiono bardzo dużo, zważywszy na okoliczności, choćby decyzją o refundacji i interwencją w kwestii liczby szczepionek. Uważam, że nikt – ani producenci, ani ministerstwo – nie był w stanie w początkach roku przewidzieć tak dużego wzrostu zainteresowania szczepionkami.
18 września podczas konferencji prasowej minister zdrowia Adam Niedzielski poinformował, że na razie efektem rozmów strony publicznej z producentami ma być sprowadzenie do Polski ponad 2,5 mln szczepionek – szef resortu nie chciał podać tu dokładnej liczby. Zapowiedział jednocześnie, że wyszczepialność ma być dwukrotnie wyższa niż w ubiegłym roku, ale to oznaczałoby, że do Polski musi trafić grubo ponad 3 mln preparatów.
Warto też zaznaczyć, że samych tylko zatrudnionych w placówkach ochrony zdrowia (m.in. lekarzy, pielęgniarek, położnych, ratowników medycznych, diagnostów laboratoryjnych) – i to nie licząc farmaceutów w aptekach czy innego personelu w szpitalach – jest co najmniej 360 tys. (według danych na rok 2018). Oni powinni szczepić się bezwzględnie. Co więc z kobietami w ciąży, dziećmi, seniorami czy osobami przewlekle chorymi, jeśli zainteresowanie szczepionkami będzie jednak większe? Wtedy może nie wystarczyć obowiązujące od 18 września zarządzenie Ministerstwa Zdrowia, by apteki nie wydawały więcej niż jedną szczepionkę na jednego pacjenta (nie licząc dzieci poniżej dziewiątego roku życia – ze względów medycznych są one szczepione dwiema dawkami). Biuro prasowe MZ poinformowało mnie, że na razie nie jest planowane dodatkowe ograniczanie dostępności szczepionek tylko do grup ryzyka, ale sytuacja jest monitorowana.
Minister zdrowia podczas konferencji nie chciał odpowiedzieć na pytanie jednego z dziennikarzy, dlaczego jeszcze wiosną resort nie postarał się o zwiększenie dostaw szczepionek. Uciął temat – nie on był wtedy ministrem zdrowia.
Sto lat walki z grypą
Znaczących odkryć w kwestii radzenia sobie z grypą dokonano podczas pandemii hiszpanki w latach 1918 – 1919. Jak się później okazało, odpowiedzialny był za nią typ A wirusa grypy, a konkretnie groźny podtyp H1N1. Poprzednio sądzono, że chorobę wywołują bakterie. Dzięki wcześniejszym odkryciom Roberta Kocha i Ludwika Pasteura badacze byli w stanie wytwarzać skuteczne filtry, które tych mikroorganizmów nie przepuszczały. To właśnie eksperymenty z ich użyciem pozwoliły stwierdzić, że istnieją drobnoustroje mniejsze od dotychczas znanych.
Prowadzone w latach 30. udane eksperymenty wyhodowania wirusów stały się bodźcem do wzmożenia wysiłków w celu stworzenia szczepionki działającej przeciwko wirusowi grypy. Wynalazcami tej, która okazała się skuteczna, byli Thomas Francis i Jonas Salk. Pierwszymi pacjentami, którzy z niej skorzystali ( w 1945 r.), byli amerykańscy żołnierze walczący na frontach drugiej wojny światowej. Już wtedy do namnażania wirusów wykorzystywanych w szczepionkach używano kurzych jaj i to one stosowane są najczęściej do produkcji współczesnych szczepionek.
Ponieważ wirus grypy silnie mutuje, publiczne ośrodki badawcze co roku badają aktualnie występujące linie. W Polsce jest to Zakład Badania Wirusów Grypy należący do Krajowego Ośrodka ds. Grypy w NIZP-PZH. Wyniki są następnie przesyłane do jednego z pięciu centrów WHO na różnych kontynentach – polscy naukowcy współpracują z ośrodkiem w Londynie. Na podstawie tych badań WHO wydaje wytyczne dla komercyjnych producentów co do składu szczepionek w kolejnym sezonie.
Jaka jest skuteczność szczepionki w zapobieganiu zachorowaniom? Jak ustalili amerykańscy naukowcy, w ubiegłym sezonie ogólnie osiągnięto efektywność na poziomie 45 proc. U dzieci była ona wyższa (55 – 56 proc.) niż u dorosłych (25 – 43 proc.).
Polska jak zwykle na końcu
Niestety, mimo corocznych zachęt i apeli, Polacy na grypę szczepić się nie chcą. Pod tym względem jesteśmy w Europie na szarym końcu. Ambitne plany WHO i Rady Europejskiej w 2009 r. były zresztą takie, aby przynajmniej wyszczepialność seniorów w krajach UE sięgnęła 75 proc. do 2015 r. Mamy rok 2020, a bliska zamierzonego rezultatu jest tylko Wielka Brytania, gdzie wyszczepialność osób 65+ wyniosła w 2018 r. 72 proc. W Irlandii zaszczepiono ponad 68 proc. seniorów, w Holandii niecałe 63 proc. W Polsce nie udało się przekroczyć... 10 proc. (9,7 proc.). Gorzej niż u nas jest tylko w Bułgarii – nieco powyżej 2 proc.
Jeśli chodzi o osoby przewlekle chore, najlepiej wypada Irlandia (ok. 60 proc. wyszczepialności w tej grupie). W Irlandii zaszczepiono ponad 68 proc. seniorów, w Holandii niecałe 63 proc. W Polsce nie udało się przekroczyć 10 proc. Wielka Brytania (ok. 50 proc.), Francja (ok. 40 proc.) i Holandia (ok. 35 proc.). Podobnie jest z kobietami w ciąży – przodują Brytyjki i Irlandki. Polski w ogóle nie widać w większości zestawień europejskich agend.
Jak udało się krajom Europy Zachodniej osiągać tak dobre wyniki? Przykładem może być przeprowadzona w Wielkiej Brytanii kampania dotycząca najmłodszych pacjentów. W 2013 r. uodparnianie dzieci na grypę zostało objęte Narodowym Programem Szczepień – oznaczało to oczywiście darmowe szczepienia (obecnie są bezpłatne dla dzieci do siedmiu lat oraz dzieci i młodzieży z chorobami przewlekłymi). Kluczową rolę odegrały bezpośrednie działania lekarzy rodzinnych – przychodnie zapraszały rodziców i dzieci na szczepienia za pomocą maili, listów, a nawet telefonów czy SMS-ów. W Irlandii Północnej na dzieci czekały w przychodniach wydrukowane formularze. W Szkocji do wizyt zachęcano pacjentów także za pomocą ulotek czy materiałów wideo. Wprowadzono nawet – i to wydaje się znaczące – monitoring przypadków niezgłaszania się rodziców na zaplanowane wizyty lub niekorzystania z zaproszeń. Ośrodki zdrowia wyznaczały lekarza, który odpowiadałby za wyszczepialność pacjentów.
W Polsce zabrakło tak intensywnych działań centralnie zarządzonych przez ministerstwo – program bezpłatnych szczepień prowadziły w ostatnich latach tylko niektóre samorządy czy zakłady pracy. Choć pewne grupy mogą się cieszyć, że dla nich szczepionka jest o połowę tańsza, płatne szczepienia wciąż najwyraźniej traktowane są jako kolejny wciskany nam przez reklamy produkt medyczny. Lekarze wprawdzie często zachęcają pacjentów do szczepień, również w mediach, ale wiele zależy tu od postawy konkretnego medyka. Jako przykład podam własne doświadczenie: nasza lekarka rodzinna – skądinąd kompetentna i mamy do niej pełne zaufanie – ani razu nie wspomniała o tego rodzaju profilaktyce, a dodam, że leczymy się u niej i szczepimy dzieci już szósty rok.
Do tego dochodzi inny problem. Chociaż badania CBOS wskazują, że rośnie zaufanie Polaków do szczepień w ogóle, szczepionki przeciw grypie wciąż uważane są za niepotrzebne. W sondażu przeprowadzonym przez „Wprost” w sierpniu 2020 r. aż 55 proc. ankietowanych – w ślad za prezydentem Andrzejem Dudą, który na grypę się nie szczepi, bo „uważa, że nie” – odpowiedziało, że się nie zaszczepi. Tylko 8 proc. zadeklarowało zdecydowaną wolę szczepienia. Co gorsza, problemy z dostępnością szczepionek mogą zniechęcić wielu pacjentów do starań o ich zdobycie. I wtedy, mimo wzmożonego zainteresowania, wyszczepialność i tak znacząco się nie podniesie.
W Światowym Rankingu Wolności Mediów pięć lat temu Polska była na 18. miejscu na ponad 180 państw – najwyżej w historii. Od czasu przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość co roku spadamy, obecnie na 62. pozycję. Wyprzedza nas już ponad 20 krajów Afryki (np. Niger, Senegal, Namibia, Burkina Faso), a nawet egzotyczne republiki wyspiarskie. Jak to możliwe?
Zarzut 1:
Totalne upartyjnienie publicznych
Najwięcej straciliśmy (z 18. na 47. miejsce) między 2015 a 2016 rokiem. Gdy publikowano wyniki w maju 2016 roku, już od prawie pięciu miesięcy Telewizją Polską zarządzał Jacek Kurski – ważny polityk Zjednoczonej Prawicy, kiedyś spin doktor PiS i autor słów „ciemny lud to kupi”. W tym czasie liczba dziennikarzy i redaktorów usuniętych z publicznej telewizji i radia przekroczyła dwie setki.
– To, co robi TVP od tego czasu, nie ma nic wspólnego z obiektywizmem – twierdzi prof. Krystyna Doktorowicz, medioznawczyni z Uniwersytetu Śląskiego.
Piotr Stasiński, do niedawna wicenaczelny „Gazety Wyborczej”: – Media publiczne są obecnie skrajnie upolitycznione.
Te opinie znajdują potwierdzenie w wielu różnych raportach. Według Rady Języka Polskiego, która przeanalizowała ponad 300 pasków w głównym wydaniu „Wiadomości” TVP w latach 2016 – 2017, aż 75 proc. z nich nie spełniało funkcji informacyjnej, tylko perswazyjną, kreacyjną i ekspresywną. Często zawierały w sobie manipulację.
Coroczne raporty „Reuters Institute for the Study of Journalism” od czterech lat twierdzą, iż TVP to prawicowa i zdecydowanie prorządowa „fabryka fake newsów”, porównywalna z nacjonalistycznym portalem PolskaNiepodlegla. pl. „Jednostronne materiały o obozie władzy, propagandowe, a komentarze wymieszane z faktami” – to z kolei raport naukowców z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie przygotowany na zamówienie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, tak druzgocący dla telewizji rzekomo publicznej, że go nie opublikowano. mediów
Towarzystwo Dziennikarskie, analizując „Wiadomości” TVP w czasie kampanii przed wyborami europejskimi w 2019 roku, wyłapało: agitację, manipulację, fałszywe informacje, pomijanie istotnych tematów i wydarzeń. Dominacja obecności polityków PiS na ekranach TVP jest przygniatająca. I tak między 6 sierpnia a 4 września 2019 roku, w czasie kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu, w każdym wydaniu „Gościa Wiadomości” występowali politycy PiS, a tylko trzy (sic!) razy towarzyszył im ktoś z opozycji.
W lutym, gdy trwała kampania do wyborów prezydenckich, TVP pokazała wszystkich kandydatów na prezydenta, poza Andrzejem Dudą, przez 1 godz. 27 minut. Samego Dudę – przez ponad 17 godzin. 12 razy dłużej niż wszystkich pozostałych! W marcu br., już po podpisaniu przez prezydenta ustawy przyznającej dodatkowe 2 mld zł na TVP i radio, dysproporcje zwiększyły się jeszcze bardziej: Andrzej Duda pojawiał się na ekranie TVP przez 25 godzin, zaś kandydaci opozycji łącznie przez 37 minut! Polityków PiS na antenach TVP w marcu pokazywano przez 71 godzin. – Nie mamy mediów publicznych, tylko partyjne – komentuje Bartosz Węglarczyk, redaktor naczelny Onetu.
Skrajne upolitycznienie widać też wśród komentatorów programów informacyjnych – prawie wyłącznie są to pracownicy mediów prorządowych i niżsi pracownicy mniej uznanych ośrodków uniwersyteckich. Sondy uliczne robione są pod tezę zazwyczaj krytyczną wobec opozycji. Debata prezydencka, zdaniem komentatorów, była tak skonstruowana, by urzędujący prezydent lepiej się zaprezentował.
Rozmówcy „Press” są przekonani, że TVP wykonuje zadanie zastraszania przeciwników władzy. Gdy po 10 kwietnia „Fakty” komercyjnego TVN pokazały prezesa PiS ze świtą łamiącego zakaz zgromadzeń podczas miesięcznicy smoleńskiej, TVP w odwecie uderzyła w rodziny dziennikarzy programu informacyjnego TVN.
Gdy rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar skrytykował telewizję publiczną, w ciągu dziewięciu godzin TVP Info opublikowała osiem krytycznych materiałów, w tym także zajmujących się synem Bodnara.
W ciągu roku przed zabójstwem prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza TVP opublikowała o nim 1773 materiały (bez uwzględniania powtórek), w przygniatającej większości o negatywnym wydźwięku.
Ten propagandowy przekaz ma spory wpływ na Polaków. – Bo nadal jest duża grupa widzów oglądających tylko TVP – zaznacza prof. Doktorowicz.
Zarzut 2:
Nękanie pozwami, karami, prokuraturą
– Przez 30 lat mojej pracy nigdy nie było takich zmasowanych ataków na „Gazetę Wyborczą” – twierdzi mecenas Piotr Rogowski, prawnik Agory. Bartosz Węglarczyk mówi, że w ciągu ostatnich dwóch lat był w sądach częściej niż przez całą swoją wcześniejszą karierę. Konrad Siemaszko z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka potwierdza ten trend – jest znacznie więcej spraw o zniesławienie i pozwów ze strony spółek Skarbu Państwa i instytucji rządowych wobec mediów niż przed pięcioma laty. Liczba samych skazań za zniesławienie wzrosła dwa razy – z 58 w 2014 roku do 118 w 2018 roku.
Najczęściej pozywana jest „Gazeta Wyborcza” – ma ponad 50 spraw na różnych etapach. – Ale już trudno nam zliczyć wezwania przedsądowe, akcje prokuratury i policji – zaznacza Rogowski. Pozwy składane są taśmowo: Narodowy Bank Polski – cztery sprawy, Polska Fundacja Narodowa – trzy, Polska Grupa Zbrojeniowa – trzy, TVP – cztery, PiS – dwie. Te akcje są skoordynowane – w czasie epidemii koronawirusa do Agory trafiła seria pozwów od bohaterów tekstów o tzw. farmie trolli w Ministerstwie Sprawiedliwości. Resort Ziobry wysłał aż dziewięć wezwań przedsądowych z powodu jednego zdania z błędem w komentarzu „GW” do rejestru pedofilów ministerstwa.
– Sprawy angażują autorów i redaktorów – pozwy czasami mają po 40 – 50 stron, trzeba to przeczytać i odpowiedzieć. – Chcą nas wystraszyć, zamęczyć i pognębić finansowo. To bardzo dotkliwa strategia – przyznaje Piotr Stasiński.
Drugim najczęściej pozywanym przez osoby, instytucje i spółki kontrolowane przez rząd ma być Onet – portal nie ujawnia jednak liczby spraw. OKO. press – kolejne w rankingu – ma ich obecnie ok. 10.
Groźne jest wykorzystywanie prokuratury do szykanowania mediów. By wymienić tylko kilka najgłośniejszych przypadków: działania prokuratury wobec operatora TVN Piotra
Wacowskiego w sprawie jego udziału w reportażu „Urodziny Hitlera”; zawiadomienie w sprawie „publicznego znieważenia konstytucyjnego organu RP” złożone przez prezes Trybunału Konstytucyjnego Julię Przyłębską po publikacji tekstu „GW” o powiązaniach sędziów TK z agencją wywiadu; postępowanie w sprawie ujawnienia materiałów ze śledztwa dotyczącego morderstwa Pawła Adamowicza za tekst Katarzyny Włodkowskiej w „Dużym Formacie”.
Kijem bejsbolowym jest art. 212 kk grożący dziennikarzowi więzieniem za zniesławienie. Sędzia i zarazem urzędnik państwowy Łukasz Piebiak oskarżył z tego paragrafu Magdalenę Gałczyńską z Onetu za cykl tekstów, w których portal opisał farmę trolli w Ministerstwie Sprawiedliwości. Jarosław Kaczyński w tym trybie złożył zawiadomienie na „GW” za publikację słynnych nagrań o budowie wieżowca na ul. Srebrnej. Konrad Wytrykowski z Sądu Najwyższego poskarżył się na Piotra Pacewicza i Annę Mierzyńską z OKO.press, którzy opisali, jak ów sędzia udostępniał i lajkował oszczerstwa na temat kolegów broniących wolnych sądów. – Artykuł 212 włącza dziennikarzom autocenzurę – uważa Bartosz Wilk, wiceprezes Watchdog Polska.
„GW” wygrała wszystkie sprawy lub akty oskarżenia zostały cofnięte. – Nawet jeśli wiele tych spraw upada w sądzie, to już same akty oskarżenia mają efekt mrożący wobec dziennikarzy – zaznacza Konrad Siemaszko z HFPC. – Pozwanie lokalnego tytułu może oznaczać jego śmierć – stwierdza Grzegorz Makowski, ekspert Fundacji Batorego. Władza sprawy taśmowo przegrywa, ale podejmujący decyzje urzędnicy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. To zielone światło do dalszych represji.
Zarzut 3:
Presja ekonomiczna na niezależnych
– Przez 28 lat na rynku mediów nigdy nie zdarzyło mi się być świadkiem tak silnych nacisków ze strony reklamodawców ze spółek Skarbu Państwa i urzędów. To próba zniszczenia niezależnych mediów – twierdzi Jakub Bierzyński, szef domu mediowego OMD. Wydatki urzędów państwowych i spółek w rynku reklamowym w Polsce stanowią zaledwie 2 proc. – Na szczęście – dodaje szef OMD.
– Szykany wobec mediów nieprzychylnych rządowi ze strony spółek Skarbu Państwa są ewidentne – potwierdza prof. Tadeusz Kowalski z Uniwersytetu Warszawskiego, który od czterech lat przygotowuje analizy wydatków spółek Skarbu Państwa na media.
Zaczęło się od likwidacji prenumerat tytułów nieprzychylnych rządowi w urzędach i instytucjach podległych władzy w 2016 roku. Media donosiły, że
na stacjach PKN Orlen pod ladą ukrywano tytuły krytyczne wobec PiS, by ich sprzedaż malała.
Spółki Skarbu Państwa i instytucje państwowe wycofały prawie wszystkie ogłoszenia i reklamy z mediów krytycznych wobec władzy. Tygodnik „Polityka” w 2018 roku ze spółek państwowych miał ledwo 220 tys. zł (wszystkie dane cennikowe). „Newsweekowi” przychody z tego źródła spadły kilkukrotnie. TVN, mimo największej na rynku widowni komercyjnej, ledwo 0,87 proc. swoich przychodów reklamowych uzyskał z państwowych spółek. Dla porównania kanały publicznej telewizji – TVP 1, TVP 2, TVP Info – mimo udziałów w widowni kilkukrotnie mniejszych, uzyskiwały 7 – 9 razy więcej funduszy. – Biorąc pod uwagę pozycję rynkową „Gazety Wyborczej”, przychody z reklam spółek Skarbu Państwa to absolutne nic – uważa prof. Kowalski. Państwowe spółki pomijają też inne media Agory: Radio Złote Przeboje, Tok FM, AMS itd.
W kwietniu br. Ministerstwo Zdrowia publikowało ogłoszenia i poradniki związane z pandemią we wszystkich ogólnopolskich tytułach z wyjątkiem „Gazety Wyborczej”. A także, przynajmniej na początku, pism lokalnych.
Pieniądze z kontrolowanych przez rząd instytucji i firm płyną za to szerokim strumieniem do mediów prorządowych, zazwyczaj o niższych nakładach. Bierzyński szacuje, że prawicowa prasa dostaje 10-krotnie więcej pieniędzy niż wcześniej i wielokrotnie więcej, niż wynosi jej udział rynkowy. – Nie ma tu żadnej korelacji między nakładem a wydatkami. To brak profesjonalizmu decydentów – podkreśla prof. Kowalski. W 2018 roku najwięcej otrzymał tygodnik „Sieci” – 26,5 mln zł, „Wprost” – ok. 11 mln zł (co nie ustrzegło go przed zamknięciem wydania papierowego) i „Tygodnik do Rzeczy” – 13 mln zł.
Tygodnik „Gazeta Polska” dostał z państwowych spółek 8,9 mln zł, co stanowiło aż 45 proc. całych przychodów reklamowych tego tytułu. „Niemal wszystkie są w swojej zawartości treściowej propagandowo prorządowe” – czytamy w analizie zrobionej dla First PR. – To bezczelnie jawna subwencja – komentuje Stasiński.
Zarzut 4:
Naciski na prywatne media Gdy OKO.press ujawniło współpracę Ministerstwa Sprawiedliwości z Wirtualną Polską, okazało się, że w 2019 roku MS było największym reklamodawcą Wp.pl (cennikowa wartość reklam wynosiła 125 mln zł).
– Interia bez powiększenia rynku medialnego ma dwa – trzy razy więcej pieniędzy ze spółek Skarbu Państwa.
To też nie jest przypadek – uważa Bierzyński. „Należąca do tej [Bauer – przyp. red.] grupy Interia otrzymała 40 proc. więcej pieniędzy od państwa w 2017 roku, ale drastyczny wzrost wydatków nastąpił rok później. W 2018 Interia skasowała spółki Skarbu Państwa na 26 milionów, czyli ponad dwa razy więcej niż rok wcześniej. W ślad za internetem poszły wydatki w magazynach. Wydawnictwo Bauer zarobiło na SPP 2,4 razy więcej w 2019 niż jeszcze rok wcześniej” – czytamy w analizie przygotowanej przez Bierzyńskiego.
Znaczące profity osiągnął też w 2018 roku sprzyjający rządowi „Super Express” – aż 19,7 mln zł trafiło do niego ze spółek Skarbu Państwa. – Najbardziej spektakularnym przykładem nałożenia kagańca jest Polsat – uważa Seweryn Blumsztajn, prezes Towarzystwa Dziennikarskiego. Na biznesy Zygmunta Solorza – właściciela tej stacji telewizyjnej – od 2016 roku spadał grad kul. Zablokowano mu rozwój Zespołu Elektrowni Pątnów – Adamów – Konin, co groziło katastrofą tej perły w koronie imperium. Cyfrowy Polsat miał zapłacić 40,6 mln zł podatku plus odsetki za transakcję z 2011 roku, dawno zatwierdzoną przez urząd skarbowy. W marcu 2018 roku Małopolski Urząd Celno-Skarbowy nagle wyciągnął z kapelusza 24,2 mln zł podatku za 2012 rok i naczelnik groził 35 mln zł kary za kolejne lata. To była kropla, która przelała czarę. W ciągu miesiąca szefową pionu informacyjno-publicystycznego TV Polsat została sympatyzująca z prawicą Dorota Gawryluk. Dziennikarze niewygodni dla władzy zostali odsunięci na boczny tor, a główny program informacyjny stacji skręcił w prawo.
Rok później politykę totalnie usunięto z Superstacji – także kanału Solorza. Kilkunastu dziennikarzy trafiło na bruk. Starania dały efekty – w 2019 roku Grupa Polsat zainkasowała ze spółek Skarbu Państwa aż dwa razy więcej (179 mln zł) pieniędzy niż dwa lata wcześniej. – Autorzy rankingów weryfikują, czy media prywatne są finansowane przez rząd i czy w związku z tym ich dziennikarze nie boją się podejmować określonych tematów – dodaje Maciej Myśliwiec, medioznawca z Agencji Social Sky. Najbardziej uprzywilejowana TVP już w 2017 roku prawie w 2/3 była finansowana z budżetów reklamowych państwowych spółek. Teraz, razem z Polskim Radiem, ma zapewnione 1,95 mld zł rekompensaty z abonamentu. To gigantyczne zaburzenie konkurencyjności na rynku stacji TV (...).
Za tydzień część druga