Szusowanie do elity
Polska manufaktura robi wyjątkowe narty światowej jakości.
Atomic, Blizzard, Fischer, Head, Salomon, Rossignol – te marki producentów nart są znane każdemu miłośnikowi białego szaleństwa, których jest na świecie ponad 200 mln (plus 80 mln snowboardzistów).
W PRL-u narciarstwo było sportem znacznie bardziej ekskluzywnym niż dziś. A jednak w Szaflarach mieliśmy polską fabrykę produkującą rocznie do 200 tys. par, które, choć zdecydowanie ustępowały zachodnim markom, to jednak były przedmiotem westchnień Polaków o mniej zasobnych portfelach. Niestety, w 1990 r. zakład zamknięto i przez lata nad Wisłą zapomniano o produkcji nart.
Szymon Girtler od trzeciego roku życia jeździł na nartach. Ukończył stosunki międzynarodowe i przez 10 lat był instruktorem narciarstwa. Pracował w Tatrach, Alpach, w Kanadzie.
– Zawsze interesowałem się nartami także pod względem technologicznym: co sprawia, że niektóre modele są lepsze od innych – mówi pan Szymon. – Jednym z głównych powodów, dla których zdecydowałem się otworzyć własną firmę, były kwestie estetyczne. Narty, nawet największych światowych firm, po prostu mi się nie podobały, bo moim zdaniem były i w większości nadal są w odpustowym złym guście. Postanowiłem robić sprzęt dostosowany do indywidualnych potrzeb narciarzy, żeby mieli nad nimi pełną kontrolę i zamiast walczyć z nartami, czerpali z jazdy przyjemność.
Tak w 2012 r. w Warszawie powstała manufaktura Monck Custom, której nazwa i logo nawiązują do Mnicha, zapewne najbardziej magicznej góry polskich Tatr. Po kilku latach do Girtlera dołączył jako wspólnik Maciej Gorzelak, który był jednym z pierwszych klientów firmy.
Manufaktura produkuje sprzęt tylko na indywidualne zamówienie, dostosowując go do wzrostu, wagi i umiejętności klienta. Równie ważny jak właściwości jezdne jest wygląd sprzętu.
Jak przystało na prawdziwe deski, wyróżnikiem Monck Custom jest drewniana wierzchnia warstwa.
Cały proces produkcji jest skomplikowany i długotrwały. Każda narta posiada w środku drewniany rdzeń, który ma ogromny wpływ na jej właściwości. Girtler i Gorzelak robią rdzenie z kawałków świerku oraz jesionu, które są klejone specjalnym klejem opracowanym na potrzeby manufaktury. Narta składa się z wielu warstw i wielu komponentów: polietylenów, tkanin szklanych, karbonowych, tkanin ABS oraz drewna. Wszystkie warstwy wysmarowane klejem układa się w formie, wkłada do prasy i zgrzewa. Po wychłodzeniu narta wyjmowana jest z formy, wycina się z niej tzw. naddatki, szlifuje, lakieruje, ostrzy krawędzie, nakłada grafikę.
Do zrobienia wierzchniej drewnianej warstwy manufaktura wykorzystuje wiele gatunków drewna: od dębu, jesionu, brzozy, topoli, po palisander, orzech amerykański, orzech satynowy, a nawet dąb bagienny, który przeleżał pod wodą i ziemią setki, a czasem tysiące lat. Na specjalne życzenie narty mogą być ozdobione intarsją. Zdarzały się modele, w których wzór składał się z ponad stu kawałków drewna.
Na tak zrobione narty trzeba poczekać średnio dwa tygodnie, ale w czasie pandemii ten okres nieco się wydłużył.
To nie jest sprzęt dla celebrytów
W testach sprzętu narciarskiego organizowanych przez magazyn „NTN Snow & More”, które w kwietniu ubiegłego roku miały miejsce na lodowcu Kaunertal, dwa modele Monck Custom w swoich kategoriach znalazły się w pierwszej trójce, pokonując czołowe światowe marki.
– Naszym celem zawsze było wyprodukowanie nart, które jeździłyby lepiej niż te, które można kupić w sklepie – zapewnia Maciej Gorzelak.
Trudno się więc dziwić, że tak dobre narty robione na indywidualne zamówienie muszą kosztować. Ceny zaczynają się od 4,3 tys. i dochodzą do 8,5 tys. zł. Te najdroższe są nie tylko ozdobione bogatą, dużą intarsją, ale także wzmacniane titanalem (połączenie tytanu i aluminium).
Narty Monck Custom można kupić w siedzibie firmy lub zamówić przez internet. W ubiegłym roku manufaktura sprzedała ponad 200 par. W tym roku wynik miał być dwa razy lepszy, ale na przeszkodzie stanęła pandemia. Mimo tak świetnych wyników testów nie udało się zwiększyć eksportu, który na razie stanowi mniej niż 10 proc. całej sprzedaży. Za to coraz częściej trafiają się klienci z odległych krajów: Japonii, Kanady, Hongkongu, Australii czy Stanów Zjednoczonych.
Spółka nie reklamuje się w mediach – jej strona internetowa aktualnie jest nieczynna, ale wystarcza reklama szeptana od jednego zadowolonego klienta do drugiego, żeby właściciele nie mogli nadążyć z realizacją zamówień.
– Nie mamy żadnego ambasadora naszej marki, jakiegoś znanego celebryty, ale nie zależy nam, żeby na naszym sprzęcie jeździł ktoś z Pudelka, tylko ludzie, dla których narty są ważną częścią ich stylu życia – zapewnia Gorzelak.
Klientami firmy są osoby znające się na narciarstwie i poszukujące wyjątkowego, zindywidualizowanego sprzętu. Są wśród nich przede wszystkim przedsiębiorcy, w tym właściciele największych polskich firm, i przedstawiciele wolnych zawodów.
– Nasz sprzęt dłużej zachowuje swoje właściwości niż narty czołowych światowych producentów. Ale jego żywotność zależy nie tylko od jakości, lecz także od ilości czasu spędzanego na jeżdżeniu – wyjaśnia pan Maciej. – Jedni jeżdżą 100 dni w roku, a inni tydzień. Niektórzy kupują nasze narty co sezon, innym starczają na 8 lat. Ostatnio nasz stały klient zmienił je na nowe po trzech sezonach, ale w tym czasie spędził na śniegu ponad 250 dni, tyle, ile przeciętny człowiek jeżdżący rekreacyjnie przez 10 – 15 lat.
Właściciele nie zdradzają szczegółów dotyczących finansów, ale można przypuszczać, że rentowność wynosi kilkadziesiąt procent.
– Nigdy nie będziemy wielką fabryką, ale chcielibyśmy za kilka lat sprzedawać znacznie więcej niż teraz, z czego co najmniej połowę za granicą – mówi Szymon Girtler. – Wierzę, że jakość, właściwości jezdne i niepowtarzalny design sprawią, że nasze plany się spełnią.