Donald Trump Superstar
– Nie była ulubieńcem rodziny. Nie darzyliśmy jej zbytnim szacunkiem ani sympatią. Nigdy bym tego nie powiedział, gdyby nie to, że pisze książkę, która jest tak głupia i okrutna. I to jest kłamstwo –
Według szacunków „New York Timesa” w ciągu kończącej się właśnie kadencji prezydenta Donalda Trumpa w USA ukazało się tysiąc dwieście książek poświęconych jego prezydenturze i jego osobie. W pierwszej kadencji Baracka Obamy w USA ukazało się jedynie (?) 500 książek o nim i jego polityce.
Piszą o Trumpie zwolennicy i przeciwnicy. Książki Michaela Wolffa („Fire and Fury: Inside the Trump White House”), Johna Boltona („The Room Where It Happened”) czy dwie ostatnie pozycje legendarnego Boba Woodwarda („ Fear: Trump in the White House” z 2018 roku i „Rage”, wydana przed kilkoma dniami) należą do nurtu mocno krytycznego wobec prezydenta. Stały się bronią atomową w rękach demokratów dążących do tego, by odbywające się za kilka tygodni wybory prezydenckie zmieniły status quo i wprowadziły do Białego Domu następnego prezydenta. I zakończyły pięć lat wstydu, jakie – zdaniem milionów Amerykanów – przyniosła krajowi prezydentura Trumpa.
Wymienione wyżej tytuły zyskały markę bestsellerowych, a to przede wszystkim z powodu obnażania sekretów Gabinetu Owalnego i osobliwego stylu życia 45. prezydenta USA. Pisali je najbliżsi współpracownicy Trumpa, początkowo oddani mu bezgranicznie, potem bezlitośnie usuwani z listy personelu administracyjnego Białego Domu. Dyplomaci, urzędnicy, doradcy, generałowie i agenci. Stworzyli przerażającą indolencją listę działań Trumpa, rysując portret nieuka i osobowości labilnej. Z pasją opisali to, co robi Trump. Książka Mary Trump, jego bratanicy, jest inna, bo wyjaśnia, dlaczego Trump to robi.
Książka Mary Trump trafiła do księgarń w Ameryce 15 lipca br. i ustanowiła rekord sprzedaży jednego dnia: 950 tys. egzemplarzy drukowanych, e-booków i e-audiobooków. Obecnie sprzedawany jest 19. dodruk dzieła. Wydawca Simon and Schuster słowami swego prezesa oświadczył: – Jesteśmy podekscytowani, widząc, jak głęboko książka poruszyła czytelników, i cieszymy się, że ludzie porównują ją do „Ojca chrzestnego”.
Mary Trump jest córką Freddy’ego, najstarszego brata Donalda. Rodzice obecnego prezydenta, emigranci z Niemiec, mieli piątkę dzieci: trzech synów i dwie córki. Dziś znani są tylko dwaj Trumpowie: nieżyjący od czterdziestu lat Freddy, bo to jego córka obnażyła nicość Donalda, i tenże sam charyzmatyczny showman, playboy, mało udany przedsiębiorca i miernej jakości polityk o zaburzonej osobowości. „Kiedy 16 czerwca 2015 roku Donald ogłosił, że zamierza kandydować na prezydenta, nie potraktowałam serio tej deklaracji. Nie sądziłam, by on sam traktował ją poważnie. Chciał po prostu zareklamować za darmo swoją markę. – Przecież on jest błaznem – powiedziała ciotka Maryanne. – Nigdy do tego nie dojdzie. Zgadzałam się z nią. – Czy ktokolwiek w ogóle wierzy w te bzdury, że sam doszedł do wszystkiego? Co w ogóle osiągnął dzięki własnej pracy? – pytałam. – Cóż – odpowiedziała Maryanne tonem oschłym jak piaski Sahary. – Doprowadził do bankructwa pięć banków”.
Książka Mary Trump, doktora psychologii klinicznej o bogatej praktyce, nie jest kolejną sumą epizodów kompromitujących obecnego prezydenta USA. To rodzaj epikryzy, wypisu szpitalnego, w której diagnozę uzupełnia opowieść biograficzna wyjaśniająca przyczyny głębokiej dysfunkcji pacjenta. Pretekstem stało się urodzinowe przyjęcie ciotki Maryanne, siostry Donalda, które ten wydał w 2017 roku w Białym Domu. Rodzina spotkała się wtedy po latach niewidzenia się, pełna resentymentów, obolała po urazach, jakich doznała, za to bez poczucia winy za wyrządzone sobie krzywdy. Mary Trump, córka zmarłego brata prezydenta, została z matką wydziedziczona i pozbawiona należnych im pieniędzy. Być może i ten fakt stał się dla niej – jedynej z rodziny Trumpów – impulsem do krytycznej oceny stryja. „Od trzech lat obserwuję – pisze autorka – jak niezliczeni eksperci, psychologowie i dziennikarze raz po raz stawiają błędne diagnozy, używając określeń w rodzaju «złośliwy narcyzm» czy «narcystyczne zaburzenie osobowości», próbując w ten sposób zrozumieć dziwaczne, a czasami autodestrukcyjne zachowanie Donalda. Owszem, mogę śmiało nazwać go narcyzem – spełnia wszystkie dziewięć kryteriów wymienionych w Diagnostycznym i statystycznym podręczniku zaburzeń psychicznych – lecz takie rozpoznanie to tylko część prawdy”.
Według Mary Trump jej stryj prezydent spełnia wszystkie kryteria właściwe osobowości dyssocjalnej. „Może od dawna cierpieć na niezdiagnozowane trudności z uczeniem się, które przez dziesięciolecia wpływały na jego umiejętność przetwarzania i analizy informacji. Poza tym Donald podobno wypija dziennie co najmniej tuzin coli bez cukru i bardzo mało śpi. Fatalnie się odżywia i nie ćwiczy, co może prowadzić do powstawania lub nasilania innych zaburzeń”. Autorka dostrzega, jak w ciągu ostatnich trzech lat „przytłaczały Donalda problemy i rosła rozbieżność w poziomie fachowości niezbędnej do rządzenia krajem. Niekompetencja Donalda w niespotykanym dotąd stopniu ujawniała iluzoryczną naturę jego rzekomego geniuszu”.
Obszernie opisane jest życie dwóch pokoleń Trumpów, w którym patriarchą był Fred, socjopata rządzący firmą i rodziną. Według autorki to jej dziadek Fred jest winny temu, że rodzina stała się dysfunkcyjna i psychicznie pokaleczona, zaś Donald stał się jej symbolem. „Dramat Donalda polegał na tym, że wojownicza, sztywna osobowość, którą stworzył, by chronić się przed grozą wczesnego odrzucenia, oraz obserwacja przemocowych zachowań uniemożliwiły mu kontakt z innymi ludźmi i własnymi emocjami”. Nie bez znaczenia były relacje rodzinne. „Brak więzi z rodzicami stworzył barierę nie do przejścia między nim a resztą rodzeństwa. To utrudniło mu też znacząco – a może i całkiem uniemożliwiło – odczytywanie sygnałów społecznych, co po dziś dzień jest dla niego poważnym problemem”.
Presji Freda Trumpa, by wychować następcę w rozwijającej się firmie, nie wytrzymał pierworodny Freddy, ojciec Mary. Próbował iść swoją
drogą, został pilotem samolotów pasażerskich, ale popadł w alkoholizm, rozwiódł się i zmarł w 42. roku życia. Z punktu widzenia głowy rodu był słabeuszem niegodnym sukcesji. Sukcesorem stał się Donald, miernie wykształcony narcyz, mocno wierzący w swą szczęśliwą gwiazdę. Jego sukcesem stał się fakt, że długo w jego szczęśliwą gwiazdę wierzył ojciec. Gdy wiarę w Donalda utracił, było za późno. „Dałem Donaldowi wolną rękę – mówił w latach 80. – Ma wspaniałe pomysły, a wszystko, czego dotknie, obraca się w złoto. Donald to najbystrzejszy człowiek, jakiego znam”. Dalej Mary Trump pisze: „Żadne z tych stwierdzeń nie było prawdą, o czym Fred musiał wiedzieć od dekady”.
Z czasem Donald wszedł w interesy deweloperskie na Manhattanie. Oczywiście za zgodą i za kasę ojca, „któremu wystarczała świadomość, że Donald mógł się wypromować dzięki możliwościom, które on stworzył. Sukces i sława były zasługą Freda i jego olbrzymiego bogactwa. Wszystkie dokonania Donalda były w istocie dokonaniami jego ojca. Fred wiedział, że gdyby prawda wyszła na jaw, cała konstrukcja ległaby w gruzach. Z perspektywy czasu widać, że Donald był marionetką w rękach ojca. Nikt jednak nie mógł zobaczyć, że to Fred pociąga za sznurki”. Nieco dalej Mary Trump konkluduje: „Kiedy w latach 80. sprawy się skomplikowały, Fred nie mógł już dłużej odżegnywać się od brutalnej prawdy o nieudolności syna. Nie miał innego wyboru, jak dalej uczestniczyć w grze. Wypuścił potwora na wolność. Jedyne, co mógł zrobić, to zmniejszyć skalę zniszczeń, wydawać pieniądze i zrzucić winę na kogoś innego”.
Sekwencja decyzji biznesowych, które samodzielnie zaczął podejmować Donald Trump, była samobójcza: zakup kasyn w Atlantic City, budynków, linii lotniczej, posiadłości, w tym Mar-a-Lago na Florydzie, co doprowadziło do stanu, że zobowiązania Donalda sięgnęły miliarda dolarów. Ale i to nie wywołało jeszcze paniki w nowojorskich bankach, w których był zapożyczony. Donald utrwalił bowiem mit self-made mana biznesu, którego ryzykowne inwestycje zawsze są udane! Bankowcy uznali, że „trzeba znaleźć jakieś rozwiązanie, które ocaliłoby wizerunek Donalda, a tym samym uchroniło banki przed stratą. Bankierzy obawiali się, że jeśli zniknie otaczająca Trumpa aura sukcesu i pewności siebie (którą sam stworzył), jego inwestycje, i tak już zagrożone, jeszcze bardziej stracą na wartości. Jego nazwisko było magnesem przyciągającym pieniądze”. Banki poszły więc na hojną ugodę i zgodziły się, by co miesiąc młody Trump otrzymywał niemal pół miliona dolarów na... własne potrzeby: „Trzypoziomowy penthouse w Trump Tower, prywatny odrzutowiec, kredyt hipoteczny na Mar-a-Lago. Aby skutecznie sprzedawać swój wizerunek, Donald musiał nadal prowadzić życie w stylu, który ten miraż wzmacniał”. To był samonapędzający się mechanizm. Donald „nie musiał reklamować samego siebie; robiły to za niego banki, które rozdymały i uwiarygodniały jego nienasycone ego, przekazując mu miliony dolarów, oraz media, które obdarzały go stałą uwagą i niezasłużonymi pochwałami. Te dwie połączone siły nie pozwalały mu zrozumieć, w jak trudnym znalazł się położeniu. Mity na temat Donalda, stworzone przez mojego dziadka, znajdowały teraz złudne potwierdzenie w oczach całego świata”. To działało jak samosprawdzająca się przepowiednia. „Donald odnosił sukcesy, bo był sukcesem. To założenie nie uwzględniało jednak jednej fundamentalnej prawdy: nie osiągnął i nie mógł osiągnąć tego, co mu przypisywano. Mimo to jego spuszczone ze smyczy ego musiało się stale czymś karmić, nie tylko w obrębie rodziny, ale pośród wszystkich, z którymi się stykało”.
Rodzina dobrze wiedziała, że milionowe sukcesy Donalda są iluzoryczne, wirtualne, powiedzielibyśmy dziś. Ale szczęście mu ciągle sprzyjało. „Po dziesięciu chudych latach, podczas których Donald musiał przełykać gorycz kolejnych porażek i bankructw, firmując swoją twarzą serię nieudanych produktów – od steków po wódkę – dostał jeszcze jedną szansę od producenta telewizyjnego Marka Burnetta. W programie The Apprentice wykorzystano wizerunek Donalda jako zuchwałego biznesmena i człowieka sukcesu, mit stworzony przed 50 laty przez mojego dziadka. Mit ten, wbrew prawdopodobieństwu i niezliczonym dowodom przeczącym jego prawdziwości, przetrwał do nowego tysiąclecia”.
Donald Trump, uznawany przez elitę Manhattanu za nadwornego błazna, utrwalał swój mit biznesmena i telewizyjnego showmana, bywalca snobistycznych klubów i jurnego samca. To mu pozwoliło zbliżyć się do kręgów politycznych, tych ważniejszych niż radni miejscy, z którymi musiał negocjować swoje budowlane pomysły. „Dostał partyjną nominację. Okazało się, że rzeczy, które moim zdaniem dyskwalifikowały go jako kandydata na prezydenta, tylko wzmacniały jego pozycję. Nadal nieszczególnie się tym martwiłam – byłam przekonana, że przegra – lecz sama świadomość, że podejmuje taką próbę, była niepokojąca” – pisze Mary Trump i podkreśla od razu, że uszedł uwadze wszystkich fakt, że nikt z rodziny Trumpów, oprócz jego dzieci, żony Melanii i zięcia Jareda Kushnera, nie poparł go ani jednym słowem w trakcie kampanii prezydenckiej. „Zaledwie kilka godzin po tym, jak ogłoszono zdumiewające wyniki wyborów, chodziłam po mieszkaniu równie zdenerwowana jak wielu innych ludzi. Miałam jednak bardziej osobiste powody: czułam, że 62 miliony 979 tysięcy 636 wyborców postanowiło zamienić ten kraj w wersję makro mojej przerażająco dysfunkcyjnej rodziny”.
Ale stało się. Choć Trump zdobył znacząco mniej głosów wyborców, na skutek skomplikowanej amerykańskiej ordynacji to on, a nie Hillary Clinton, został prezydentem Stanów Zjednoczonych. „Jego administracja i partia zostały podporządkowane polityce pretensji i roszczeń. Co gorsza, Donald, który nie ma pojęcia o historii, zasadach konstytucyjnych, geopolityce czy dyplomacji (ani tak naprawdę
o niczym innym) i nigdy nie musiał się wykazywać wiedzą na takie tematy, ocenia wszystkie sojusze naszego kraju i wszystkie nasze programy społeczne wyłącznie przez pryzmat pieniędzy, tak jak nauczył go ojciec. Koszty i zyski związane z rządzeniem analizuje się wyłącznie w kategoriach finansowych, jakby Departament Skarbu USA był jego prywatną świnką skarbonką”.
Obowiązki najpotężniejszego człowieka świata, nawet jeśli nie w pełni zracjonalizowane przez Donalda Trumpa, musiały wywrzeć na nim silną presję. Mary Trump to dostrzega bez trudu. „Choć natura Donalda nie uległa większym zmianom, od momentu zaprzysiężenia dramatycznie wzrósł ciężar stresu, z którym musi sobie radzić. Nie chodzi o stres powodowany pracą, bo Donald nie pracuje – chyba że za pracę uznać oglądanie telewizji i wypisywanie obelg na Twitterze. Chodzi o wysiłek, jakiego wymaga odwrócenie naszej uwagi od faktu, że Donald nic nie wie o polityce, o społeczeństwie, o zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Od dziesięcioleci może liczyć na rozgłos i reklamę, dobrą i złą, ale rzadko był obiektem dokładnych badań. Nigdy też nie napotykał znaczącego sprzeciwu. Teraz wszystkie jego wyobrażenia o sobie samym i o świecie zostały nagle zakwestionowane”.
„Donald w dużej mierze przypomina dziś – notuje w innym miejscu Mary Trump – samego siebie z czasów, gdy miał trzy lata: jest niezdolny do rozwoju, uczenia się czy ewoluowania, nie umie regulować swoich emocji, nie panuje też nad nimi, nie potrafi gromadzić i syntetyzować informacji”.
A jednak Trump w jakimś stopniu uległ presji i nauczył się żyć pod jej ciśnieniem. Nie zawsze się to udawało, co tłumaczy wysyp książek napisanych przez ludzi, których Trump przeraził swoim charakterem, błędami, egoizmem, uległością wobec osobowości silniejszych, takich jak Władimir Putin, który według autorki książki stał się dla niego substytutem zmarłego ojca Freda. „Od czasu wyborów nauczył się, jak skutecznie unikać takich pytań: briefingi i oficjalne konferencje w Białym Domu zastąpiono improwizowanymi spotkaniami w terenie, podczas których Donald może udawać, że nie słyszy kłopotliwych pytań, bo zagłusza je warkot silnika helikoptera. W 2020 roku jego pandemiczne «briefingi prasowe» zamieniły się w miniwiece wyborcze wypełnione gratulacjami pod własnym adresem, demagogią i całowaniem po rękach. Zaprzeczał w nich horrendalnym błędom, które zabiły już tysiące ludzi, kłamliwie przedstawiał postępy w walce z wirusem i szukał kozłów ofiarnych wśród ludzi, którzy ryzykowali życie, by nas ratować, mimo że jego administracja nie zapewniła im odpowiedniej ochrony i sprzętu”.
Mary Trump spogląda badawczo na swego stryja, mając w głowie lata wspólnego życia w rodzinie, analizując obserwacje i wspomnienia, które dzięki psychologicznemu instrumentarium potrafi zdefiniować. „W postrzeganiu świata przez Donalda każdy wydany dolar to osobista strata, a każdy oszczędzony – to osobisty zysk. Jedna osoba żyjąca w nieprzyzwoitym bogactwie i przepychu, korzystająca z wszelkich mechanizmów i przywilejów władzy czerpie korzyści wyłącznie dla siebie i, warunkowo, dla najbliższej rodziny, znajomych i pochlebców. Reszta ma cierpieć ciągły niedostatek, dokładnie tak, jak działo się to w naszej rodzinie rządzonej przez dziadka”.
Takie konstatacje sprawiły, że Mary Trump podjęła ostatecznie kluczową decyzję: „Wydarzenia ostatnich trzech lat zmusiły mnie do działania. Po prostu nie mogę już dłużej milczeć. Zanim ta książka wyjdzie, życie setek tysięcy Amerykanów zostanie złożone na ołtarzu pychy i celowej ignorancji Donalda. Jeśli wybiorą go na drugą kadencję, będzie to koniec amerykańskiej demokracji”. A potem dodaje z pełną szczerością: „ Zbyt wiele i nigdy dość to opowieść o najbardziej rozpoznawalnej i najpotężniejszej rodzinie na świecie. I jestem jedynym jej członkiem gotowym przedstawić tę opowieść”.
Dziś, gdy Donald Trump sposobi się do reelekcji, psychologiczna analiza jego osobowości napisana przez profesjonalnego klinicystę, może znacząco wpłynąć na wynik prezydenckich wyborów, choć jest niemal pewne, że nie będzie jej czytał nikt z jego sympatyków. Książka dr Trump jest wiarygodnym, miejscami bolesnym, pełnym emocji ostrzeżeniem. Jest dramatycznym biciem na alarm wszczętym przez kogoś, kto dobrze zna prezydenta Stanów Zjednoczonych od jego najgorszej strony. Kogoś, kto ma prawo napisać: „Podczas gdy tysiące Amerykanów umiera dziś w samotności, Donald ponownie zachwala zyski na giełdzie. Gdy mój ojciec umierał w samotności, Donald poszedł do kina. Jeśli może w jakikolwiek sposób zyskać na twojej śmierci, ułatwi ci ją, a potem zignoruje fakt, że umarłeś”.