Życie jest arcydziełem sztuki
DR MARY L. TRUMP. ZBYT WIELE I NIGDY DOŚĆ. JAK MOJA RODZINA STWORZYŁA NAJNIEBEZPIECZNIEJSZEGO CZŁOWIEKA NA ŚWIECIE. Tłum. Janusz Ochab. Wydawnictwo AGORA, 2020, s. 296. Cena 39,99 zł.
– Lada dzień (14 października) ukaże się pana nowa książka palkiewicz.com. O czym ona mówi?
– To podsumowanie mojego życia, rozrachunek ze sobą oraz refleksje nad schyłkiem pewnej epoki, nieodwracalnymi zmianami w naszej kulturze, nad surowymi prawami dżungli, które po szalonych globalnych przemianach zmieniły oblicze świata i zawładnęły współczesnym człowiekiem. Tytuł książki jest zaproszeniem do odwiedzenia mojej strony www.palkiewicz.com, ilustrującej pasmo doświadczeń zarówno w krajach Pierwszego, jak i Trzeciego Świata oraz atencję dla ginących kultur i zwyczajów, a także spotkania z ludźmi, których trudno zapomnieć.
– Skąd wziął się początek pańskich wędrówek?
– Moje drogi wiele razy przecinały się z gościńcami, po których wędrował prekursor epoki odkryć geograficznych Marco Polo, mój mentor. Jego postać będzie powracać niejednokrotnie na stronach tej książki. Oglądałem te same obiekty albo to, co po siedmiuset latach z nich zostało. Dzięki tym eksploracjom jego opowieści były dla mnie wciąż żywymi relacjami. Cieszę się, że zdążyłem poznać dawną Azję, widziałem, jak upływający czas odcisnął na tym kontynencie swoje niszczące piętno.
Większość zespołów świątynnych i miast garnizonowych czy buddyjskich stup została pochłonięta przez pustynie, nie przetrwała wojen, grabieży, burz i srogich zim albo padła ofiarą ludzkich zaniedbań. W miejsce wydeptanych ścieżek karawanowych powstały drogi asfaltowe i trasy kolejowe, a dwugarbne wielbłądy zostały zastąpione ciężkimi tirami zmierzającymi do celu za pomocą nawigacji satelitarnej. Karawanseraje ustąpiły klimatyzowanym hotelom. Na bazarach nie wymienia się już jedwabiu, tylko sprzedaje firmowe T-shirty, a palarnie opium wyrugowała sieć McDonald’s. Na szczęście do naszych czasów zachowały się liczne ślady dawnych epok, żywe świadectwo wielkości minionych kultur.
– Pisze pan, że barwny film życia dobiega definitywnie do punktu docelowego.
– Sytuacja graniczna nie daje wyboru, pogodziłem się z samym sobą. W związku z obniżeniem sprawności fizycznej musiałem przewartościować życiowe cele i zadania, zrezygnować z niektórych form aktywności. Co gorsza, dotarło do mnie, że wszystkie mądrości ze sztuki przetrwania, które przez długie lata wpajałem kursantom, twierdząc, że pokonywanie własnych ograniczeń to tylko sprawa psychiki, w pewnym wieku nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. Dziś widzę, że do głosu w tej kwestii dochodzą decydujące o naszym życiu prawa fizjologii i biologii człowieka, a tamte granice są jasno wytyczone. Z odwiecznymi prawami natury nikt jeszcze nie wygrał.
– Widział pan wiele. Jakie miasto najbardziej utkwiło w pamięci?
– Uwielbiam Wenecję. Samo to słowo wydaje się wyzwalać w duszy największego nawet racjonalisty pokłady romantyzmu i egzaltacji. Nie ma miasta bardziej opiewanego przez poetów, bardziej pożądanego przez kochanków, częściej odwiedzanego przez turystów i słynniejszego. Przypuszczam, że w żadnym znanym mi języku nie ma określenia, które byłoby w stanie wyrazić piękno, urok i tajemniczość Wenecji.
Kiedy po raz pierwszy znalazłem się na placu św. Marka, byłem zagubiony i przez długi czas nie mogłem uwolnić się od przytłaczającego poczucia, że to nie jest realne miejsce, a pełen sztuki, historii i harmonii teatr na świeżym powietrzu. Wenecja to miasto, gdzie światło i woda przenikają się, tworząc magiczną atmosferę. To coś między snem a jawą, rodzaj pomostu między teraźniejszością a przeszłością.
– Założył pan pierwszą w Europie szkołę przetrwania. Jaki był jej cel?
– Przede wszystkim ostrzec przed pułapkami, jakie grożą z dala od cywilizacji i nauczyć takich zachowań, aby pomogły wyjść z ekstremalnych sytuacji. W pewnym momencie zainicjowałem cykl szkoleń pod nazwą „Challenging”. To była prawdziwa próba siły czy – jak ktoś woli – wyzwanie do ekstremalnego pojedynku. Twarda rzeczywistość pośród piasków pustyni czy dżungli amazońskiej, obciążenia na łonie nieprzyjaznej natury, gdzie wszystko ogranicza się do esencjonalnego minimum, wystawiają każdego na surową próbę charakteru. Wystarczy kilka dni poza własnym środowiskiem, aby najbardziej pewni siebie stracili grunt pod nogami. – Przepłynął pan samotnie Atlantyk... – To było najcenniejsze doświadczenie mojego życia. W 1975 roku postanowiłem przepłynąć ocean szalupą ratunkową w roli dobrowolnego rozbitka, bez radia i sekstantu. Zamierzałem udowodnić, że ofiara morskiej katastrofy, mając do dyspozycji tradycyjną łódź, może ocaleć, jeśli się nie podda. Bo siła ducha i pragnienie życia są w stanie ją uratować.
– Były też doświadczenia legendarnych „łowców głów”. wśród