Wojna o Górski Karabach
Armenia Azerbejdżan
Na Zakaukaziu leje się krew. Od 27 września Azerowie toczą zacięte boje z Ormianami o Górski Karabach. To największa eskalacja konfliktu od rozejmu w 1994 roku. Armenia i Azerbejdżan ogłosiły mobilizację. W akcji są czołgi, artyleria, wyrzutnie rakiet, samoloty, śmigłowce bojowe i dziesiątki dronów.
Kilkaset osób zginęło lub zostało rannych. Także cywile. Dwóch francuskich dziennikarzy „Le Monde” odniosło rany w wyniku azerskiego ostrzału miasta Martuni w Górskim Karabachu. Zwaśnione strony umiejętnie uprawiają propagandę. Władze w Baku opublikowały film pokazujący jakoby zniszczenie ormiańskich czołgów i wozów bojowych przez rakiety z dronów. Na filmach opublikowanych przez Ormian można zobaczyć „zestrzelenie azerskiego śmigłowca” i inne „zwycięstwa”. Istnieją obawy, że pożar rozleje się szeroko, bo bezprecedensowego wsparcia udzieliła Azerbejdżanowi potężna Turcja, zaś Rosja jest wojskowym sojusznikiem Armenii.
Szef dyplomacji Ankary, Mevlüt Çavuşoğlu, zapowiedział, że w razie potrzeby Turcja udzieli Azerbejdżanowi pomocy „tak przy stole negocjacyjnym, jak i na polu walki”.
Górski Karabach to enklawa na Kaukazie Południowym, oddzielona od Armenii pasmem gór. Nazwa Karabach to po azersku „Czarny ogród”, chociaż Ormianie wolą używać swej starożytnej nazwy Arcach. Przez wieki region ten zamieszkiwali chrześcijańscy Ormianie. W 1920 roku Kaukaz Południowy zdobyli bolszewicy i postanowili, że Górski Karabach będzie częścią muzułmańskiego Azerbejdżanu. Czerwoni władcy Rosji zamierzali skłócić ze sobą ujarzmione narody. W 1923 roku utworzony został Nagorno-Karabachski Obwód Autonomiczny należący do Azerbejdżańskiej Republiki Radzieckiej. Gdy Związek Sowiecki zaczął chylić się ku upadkowi, między Ormianami i Azerami doszło do starć. W styczniu 1992 roku Ormianie z enklawy ogłosili powstanie niepodległej Republiki Górskiego Karabachu, zwanej też Republiką Arcach. Rozpętała się wojna między Azerbejdżanem a karabaskimi Ormianami i Armenią. Azerowie niespodziewanie ponieśli sromotną klęskę. Ich przeciwnicy opanowali nie tylko Górski Karabach o powierzchni około 4400 km kwadratowych, ale także siedem azerskich okręgów, w tym tzw. korytarz laczyński łączący „Czarny ogród” z Armenią. Republika Górskiego Karabachu obejmuje aż 14 tysięcy km kwadratowych zamieszkanych przez prawie 150 tysięcy osób, przeważnie Ormian. Podczas wojny zginęło około 30 tysięcy ludzi, doszło do przesiedleń i ucieczek. 700 tysięcy Azerów i 300 tysięcy Ormian musiało opuścić swe domy.
W maju 1994 roku pod naciskiem Rosji zawarto rozejm. Republiki Górskiego Karabachu nie uznaje żaden kraj świata, nawet Armenia. Zgodnie z prawem międzynarodowym należy do Azerbejdżanu. Erywań zapewnia Ormianom z Karabachu wsparcie finansowe i ochronę wojskową.
Azerowie do dziś nie rozumieją, jak mogli przegrać tę wojnę. Ich kraj dysponujący bogatymi zasobami ropy i gazu jest znacznie większy i bogatszy od ubogiej Armenii, ma też trzy razy więcej ludności. Baku nigdy nie wyrzekło się roszczeń do spornego regionu. Negocjacje pokojowe prowadzone na forum działającej w ramach OBWE Grupy Mińskiej (Rosja, USA, Francja) nie przyniosły rezultatów, bo Ormianie nie chcieli wyrzec się owoców zwycięstwa. Wzdłuż „linii kontaktowej”, czyli zaminowanego pasa ziemi niczyjej między terytoriami Górskiego Karabachu i Azerbejdżanu, często dochodziło do wymiany ognia.
Azerbejdżan dzięki dochodom ze sprzedaży ropy zakupił znaczne ilości broni w Rosji i w Izraelu. W arsenale Baku znalazły się m.in. izraelskie drony-kamikaze IAI Harop, zabijające siłą uderzenia i eksplozji. W kwietniu 2016 roku Azerowie podjęli próbę odzyskania części Górskiego Karabachu. Rozgorzała wojna czterodniowa, w której obie strony straciły prawie po 100 ludzi.
W lipcu br. znów doszło do walk, tym razem na granicy między Azerbejdżanem a Armenią. Śmierć poniosło pięciu żołnierzy ormiańskich oraz 12 azerskich, w tym generał Polad Haszimow.
Rozgniewani porażką Azerowie urządzili w Baku 30-tysięczną demonstrację, domagając się odwetu. Tłum wdarł się do parlamentu. Rządzący w Azerbejdżanie autokratyczny prezydent Ilham Alijew doszedł więc do wniosku, że musi podjąć ofensywne działania przeciw Ormianom (z powodu klęsk w Górskim Karabachu jego poprzednicy tracili władzę!). Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan, prowadzący agresywną politykę w Syrii i w Libii, z pewnością obiecywał Azerom wsparcie. Wkrótce po lipcowych starciach Turcja i Azerbejdżan urządziły wspólne manewry wojskowe.
Według władz w Baku przyczyną walk, które wybuchły 27 września, były „ormiańskie prowokacje” i ostrzał artyleryjski terytorium azerskiego. Wiele jednak wskazuje na to, że Azerbejdżan przygotowywał operację militarną od dłuższego czasu. Jak pisze „The Moscow Times”, władze w Baku powołały rezerwistów, mówiono też o rekwirowaniu pojazdów cywilnych na potrzeby wojska. Zaskakująca ofensywa sił azerskich przyniosła pewne sukcesy. Zdobyto jakieś strategiczne wzgórze oraz sześć wsi na obszarze „Czarnego ogrodu”. Ale Ormianie zamienili Górski Karabach w fortecę osłanianą przez łańcuchy górskie oraz trzy linie obrony, zaś Azerom nie udało się sforsować nawet pierwszej z nich. Według ekspertów wojskowych Azerbejdżan nie dysponuje armią mogącą zdobyć Górski Karabach. Może to zrobić wyłącznie przy potężnym militarnym zaangażowaniu Turcji. Według kilku źródeł, m.in. Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka z siedzi
bą w Londynie oraz rządu Francji, Ankara zwerbowała w Syrii najemników, których przez Istambuł wysłała do Azerbejdżanu, gdzie walczą w azerskich mundurach. Jeden z syryjskich bojowników, występujący jako Abdullah, opowiedział, że obiecano mu dwa tysiące dolarów za „strzeżenie obiektów wojskowych”. Syryjczyków przewieziono jednak do Górskiego Karabachu: – Gdy samochód się zatrzymał, spostrzegliśmy zaskoczeni, że jesteśmy na linii frontu. Wtedy zaczęło się bombardowanie, ludzie krzyczeli ze strachu i chcieli wrócić do domu – opowiadał Abdullah.
Erywań twierdzi, że lotnictwo tureckie już bierze udział w walkach, a turecki myśliwiec F-16 zestrzelił jakoby maszynę Su-25 sił zbrojnych Armenii. Premier Armenii Nikol Paszynian oskarżył 1 października Turcję o „ponowne kroczenie ścieżką ludobójstwa”.
Rozwój sytuacji z niepokojem obserwuje Rosja. Moskwa ma dobre relacje z Azerbejdżanem, ale Armenia jest jej bliższa. Rosja utrzymuje wielką bazę wojskową na terytorium Armenii. Thomas de Waal, doświadczony brytyjski ekspert do spraw Zakaukazia, powiedział: – Rosja nie chce być wciągnięta w ten konflikt, woli działać jako mediator, lecz jeśli terytorium Armenii zostanie zaatakowane, Rosjanie będą musieli jej bronić. Dodajmy, pojawienie się wojsk tureckich na placu boju zapewne również skłoni Moskwę do interwencji zbrojnej.
Rosyjscy generałowie liczą, że zasoby Azerbejdżanu szybko się wyczerpią, zaś Turcja, mimo wojennej retoryki, nie odważy się zaangażować w konflikt karabaski na wielką skalę. Zdaniem optymistycznie nastawionych komentatorów prezydent Alijew, aczkolwiek zapowiada zawojowanie Górskiego Karabachu, po zdobyciu niewielkiej części terytorium może ogłosić zwycięstwo i zgodzić się na negocjacje. Niekiedy jednak dzieje się tak, że płomień „ograniczonego konfliktu” wbrew intencjom polityków zmienia się w pożogę. (KK)