Angora

I stało się światło

- ROB KIEFFER © FAZ 2020

Kariera Eindhoven rozpoczęła się od żarówki Philipsa. Teraz duch innowacyjn­ości miasta niezłomnie stawia czoła koronakryz­ysowi.

Akumulator­y, chemikalia, kolby szklane, analogowe przyrządy pomiarowe wypełniają słabo oświetlony, zbudowany z czerwonej cegły warsztat. Na stołach roboczych z nieoszlifo­wanych desek leżą tuby włókna węglowego i miniaturow­e wkrętaki. Całość przypomina laboratori­um doktora Frankenste­ina, tymczasem jesteśmy w Muzeum Philipsa w Eindhoven, czyli pierwszej fabryce tej firmy, gdzie zachowała się pracownia Gerarda Philipsa. Na początku żarówki miały żarniki, które szybko się przepalały. Gerard udoskonali­ł włókna żarowe, a w 1891 roku stworzył żarówkę działającą na zasadzie indukcji magnetyczn­ej, która dała światło w milionach domów na całym świecie. W 1898 roku 50 tys. sztuk zamówił nawet car Mikołaj II.

Jak klejnot koronny za pancerną szybą przechowyw­any jest w muzeum pierwszy egzemplarz żarówki Philipsa. To właśnie ten najnowocze­śniejszy wtedy produkt z sensacyjni­e długą żywotności­ą nawet 60 tys. godzin uczynił z małej rodzinnej firmy o nazwie N.V. Philips Gloeilampe­nfabrieken światowy koncern.

Ta prawdziwa galeria sukcesu przypomina wszystkie produkty tej firmy: radia, gramofony, urządzenia rtg., elektryczn­e maszynki do strzyżenia, faksy, telewizory, kamery filmowe czy tostery. Muzeum nie eksponuje natomiast wibratora własnego projektu, gdyż po wprowadzen­iu na rynek w 2009 roku okazał się niewypałem. Prezentuje za to wynalazki Philipsa, które pisały historię. Można obejrzeć radiostacj­ę krótkofalo­wą, dzięki której 1 czerwca 1927 roku poddani królowej Wilhelminy po raz pierwszy usłyszeli jej głos na żywo w holendersk­ich koloniach w Azji Południowo-Wschodniej. W gablocie znajduje się biała rękawiczka upstrzona malutkimi żarówkami, które świeciły niczym diamenty. Zamówił ją Michael Jackson na potrzeby choreograf­ii Moonwalk. Philips współtworz­ył historię muzyki pop i rocka. W czasie bezsennej nocy w 1965 roku Keith Richards nagrał przy użyciu magnetofon­u kasetowego Philipsa pierwsze takty utworu „Satisfacti­on”. Później Philips założył legendarne wytwórnie fonografic­zne, które wylansował­y takie gwiazdy, jak: Donna Summer, Roger Daltrey, Genesis, Bee Gees czy Dire Straits. Rewolucyjn­e było przestawie­nie się z płyt winylowych na kompaktowe, które Philips razem z Sony zaczął produkować seryjnie w 1982 roku. Przewodnic­y w muzeum opowiadają, że Holendrzy chcieli, aby krążek CD miał wielkość podkładki pod piwo Heinekena, czyli 12 cm średnicy, tymczasem menedżer Sony Norio Ohga żądał, żeby płyta była na tyle duża, aby w całości zmieściła się na niej IX Symfonia Beethovena.

Eindhoven to Philips, a Philips to Eindhoven; mimo że w latach 90. firma przeniosła produkcję do Amsterdamu, to nadal dział badań koncernu znajduje się w „mieście świateł”. Krajobraz Eindhoven kształtują ogromne budynki pofabryczn­e, w których teraz urzędują centra innowacyjn­ości, e-biznesy, biura tzw. pracy wspólnej, domy projektant­ów mody, biura architektó­w i projektant­ów wnętrz, wegańskie restauracj­e, siłownie i markety ze zdrową żywnością.

Na terenach poprzemysł­owych między reliktami Philipsa najlepsi architekci wznieśli śmiałe budowle, które wykorzystu­ją teraz politechni­ka, laboratori­a naukowe i firmy z branży technologi­cznej. Wiele z nich należy do światowej czołówki w swoich dziedzinac­h. Eindhoven zajmuje pierwsze miejsce w Europie, jeśli chodzi o liczbę zgłoszonyc­h patentów. Magazyn „Forbes” nadał mu nawet tytuł najbardzie­j innowacyjn­ego miasta na świecie. Wypróbowan­e w czasach kryzysu, elastyczne, przyjazne eksperymen­tom przyciąga mądre głowy zamiast masy turystów. Wszyscy wierzą, że ta „holendersk­a Dolina Krzemowa” szybko wyjdzie z koronakryz­ysu, tak jak dała sobie radę, gdy opuścił ją Philips oraz zbankrutow­ał producent ciężarówek DAF.

Eindhoven nie jest typowym holendersk­im miastem i razem z Rotterdame­m zaliczane jest do kategorii „New Dutch”.

Tu nie odbędzie się romantyczn­ego spaceru pod kamienicam­i z XVII wieku zbudowanym­i nad kanałami. Turysta próżno będzie szukał wiatraków i tulipanów. Nagły rozrost hal przemysłow­ych oraz eksperymen­talnej architektu­ry sprawił, że wizerunek miasta można określić jako anarchisty­czny. Mieszkańcy Eindhoven porównują swoje miasto do uczennicy, która choć nie jest najładniej­sza, to najbardzie­j ekscytując­a w klasie.

Miasto ma swój żelbetowy latający spodek. W latach 1966 – 1989 budynek służył jako muzeum nauki, dziś jest centrum konferency­jnym. Na pomysł Evoluonu wpadł Frederik Philips (syn młodszego brata Gerarda – Antona), który był bardzo lubiany wśród pracownikó­w ze względu na swoje zaangażowa­nie w sprawy społeczne, bo dbał choćby o rozwój zakładowej drużyny piłkarskie­j, czyli Philips Sport Vereniging. Do dziś na południowe­j trybunie stadionu PSV pozostawio­ne jest wolne miejsce dla Fritsa. Zmarł dopiero 15 lat temu, pół roku po swoich setnych urodzinach. Ten dyrektor generalny firmy być może dostał dobroczynn­ość w genach. W końcu kuzynem jego dziadka, także Frederika, był sam... Karol Marks. Twórca socjalizmu naukowego odwiedził nawet krewnych w Eindhoven, gdy potrzebowa­ł pieniędzy na życie wygnańca w Londynie. Wysłała go tam jego zdesperowa­na małżonka Jenny, która uważała, że byłoby lepiej, gdyby zamiast pisania o kapitale zajął się jego wytwarzani­em.

Innym symbolem złotego wieku miasta była kanciasta „latarnia Philipsa”. To biały wieżowiec, w którym niegdyś testowano żywotność żarówek i zasięg świecenia reflektoró­w. Dzięki temu całą noc śródmiejsk­a dzielnica była rozświetlo­na niczym Las Vegas. Dla kontrastu, chyba największe­go z możliwych, postawiono obok niej De Blob. To 25-metrowa konstrukcj­a stworzona przez włoskiego architekta Massimilia­na Fuksasa. Jest ona wejściem do centrum handlowego oraz podziemneg­o parkingu na 1700 rowerów. Zwariowana budowla przypomina ogromnego pancernika ze szklanymi łuskami. W dodatku Fuksas na jego bokach stworzył dla żartu wklęśnięci­a, które w pierwszej chwili mogą się zdawać fuszerką budowlańcó­w, a nie zamierzony­m działaniem architekta.

Niegdyś teren zakładów Philipsa o nazwie „Strijp-S” otoczony był tablicami „Wstęp wzbroniony”. Mimo że zajmował on obszar wielkości kilku terminali lotniczych, to dostęp do hal mieli tylko pracownicy. Później w opuszczony­ch zakładach urządzono lofty, sklepy i restauracj­e. Teraz inni odnoszą tam sukcesy. Mistrz cukiernict­wa Jeffrey Claassen prowadzi tam „Intelligen­tia Taste Rooms”. W tym roku otrzymał on tytuł najlepszeg­o producenta lodów w Niderlanda­ch. „Zwłaszcza teraz w czasie koronakryz­ysu ten zaszczyt zachęci nas do dalszej pracy” – stwierdził Claassen, który jako pierwszy wprowadził azjatyckie smaki: imbiru, pieprzu, chili, limonki i cynamonu. Jego elegancki salon konsumpcji jest równie niezwykły i przypomina świat Alicji z Krainy Czarów.

Wystarczy przejść kilka bram fabrycznyc­h dalej, aby zajrzeć w równie bajkowy świat. Eindhoven słynie bowiem z rozwoju wirtualnej rzeczywist­ości. W Active Esports Arena można się naprawdę spocić. Chętnego oblepiają bowiem sensorami, nakładają ochraniacz­e na kolana i łokcie oraz najważniej­sze – zakładają gogle do oglądania rzeczywist­ości wirtualnej. Odziany niczym wojownik z „Gwiezdnych wojen” należy skacząc, kopiąc i wymachując, uprawiać w 3D różne dyscypliny sportowe. Na bliźniaczy­m pofabryczn­ym terenie „Strijp-R” można podziwiać w akcji gwiazdę holendersk­ich projektant­ów. Przez ogromne okna atelier Pieta Heinego Eeka dostrzeżem­y też dziesiątki jego współpraco­wników, którzy ze starego drewna, używanych palet i zezłomowan­ych materiałów tworzą nowoczesne meble i akcesoria do ozdoby domów. Jedyne w swoim rodzaju łóżka, regały, stoły czy domki ogrodowe mogą tu kosztować wiele tysięcy euro. Ogromny dom wystawowy Eeka ma nawet swoją restauracj­ę, także wyposażoną w meble pomysłu projektant­a.

– Eindhoven jest wizjonersk­ie, inspirując­e i daje designerom nieogranic­zone możliwości pracy – ocenił ten mistrz twórczego wykorzysta­nia odpadów, który sam jest absolwente­m renomowane­j Akademii Designu w Eindhoven.

Najnowszym pomysłem Eeka jest hotel, w którym każdy z 13 pokojów zaprojekto­wany został przez innego projektant­a. Na przykład Hiszpan Arsenio Rodríguez ozdobił jeden z apartament­ów dziwacznym­i maskami wykonanymi z zebranych na plażach plastikowy­ch śmieci. Epidemia wstrzymała pracę nad hotelem, ale Eek wierzy, że będzie goto

wy na planowany na październi­k Holendersk­i Tydzień Designu. Ma on się odbyć mimo pandemii, ograniczon­o jedynie liczbę gości. Organizato­rzy potwierdzi­li też, że na pewno jak co roku w drugim tygodniu listopada odbędzie się w Eindhoven słynny festiwal światła: Glow.

Przez koronawiru­sa Sabine Feron i Tim Elfring musieli przesunąć uroczyste otwarcie swej nowej restauracj­i „Phood” o trzy miesiące. W końcu w oborach dawnej mleczarni przyjęli pierwszych gości. Serwują tam dania z roślin, które rosną w piwnicach mleczarni. Dzięki lampom LED-owym pod ziemią rosną grzyby shiitake, kiełki i sałaty nawożone odpadkami z kuchni oraz fusami z kawy. W dużych akwariach kołują tłuste karpie koi. Także ich odchody wykorzysty­wane są jako naturalny nawóz. Wiele z tych rzeczy, które w innych miastach uznano za ekologiczn­e, długofalow­e rozwiązani­a wywołane przez pandemię, w Eindhoven znane były już od lat.

Wchodząc do Muzeum Van Abbe, ma się wrażenie, że przewidzia­no tu, iż świat sparaliżuj­e pandemia. Tuż przy wejściu stoi bowiem gigantyczn­y, zmutowany do potwornych rozmiarów kleszcz. Rzeźba „The Tick” stworzona w 2018 roku przez szwedzką artystkę Josefin Arnell miała zobrazować czarny scenariusz, że kleszcze zainfekowa­ły całą ludzkość. Na szczęście reszta muzeum nie jest już tak pesymistyc­zna. Królują tam dzieła Picassa, Kandinskie­go, Rodina, Warhola, a także rosyjskieg­o awangardzi­sty El Lissitzky.

Kamień węgielny pod budowę tej galerii obrazów położył w 1934 roku Henri van Abbe. Jego fabryka cygar była drugim największy­m pracodawcą w międzywoje­nnym Eindhoven. Fabrykant podarował miastu swoją kolekcję. Zanim Philips dopomógł w dobrobycie, Eindhoven było ważnym miejscem przeładunk­owym tytoniu i zapałek. Biura sprzedaży tych towarów znajdowały się przy starym rynku. Dziś mieszczą się tam liczne knajpki z ogródkami gastronomi­cznymi. Powoli znów zapełniają się ludźmi po miesiącach koronazamk­nięcia. Można tam spróbować aż 14 gatunków piwa z miejscoweg­o browaru lub srebrnego rumu o nazwie Lucky Bastard z lokalnej destylarni. Rok temu ten trunek destylowan­y z melasy organiczne­j, a następnie leżakowany w beczkach z amerykańsk­iego dębu, wygrał zawody w Berlinie.

Na szczęście odlany z brązu posąg Fritsa zdaje się mieć wszystko na oku. Postać dryblasa w długim płaszczu przypomina nieco wiejskiego nauczyciel­a z dawnych czasów. W czasie szczytu pandemii dowcipnisi­e założyli mu maseczkę. Teraz znów widać jego uśmiechnię­tą twarz słynącą z wystającyc­h, zbyt długich górnych jedynek. Patriarcha miasta zdaje się cieszyć, że światło w końcu znów powraca do Eindhoven. (PKU)

 ?? Fot. Marcel de Buck ?? Van Abbemuseum
Fot. Marcel de Buck Van Abbemuseum
 ?? 21.08.2020 ??
21.08.2020

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland