I stało się światło
Kariera Eindhoven rozpoczęła się od żarówki Philipsa. Teraz duch innowacyjności miasta niezłomnie stawia czoła koronakryzysowi.
Akumulatory, chemikalia, kolby szklane, analogowe przyrządy pomiarowe wypełniają słabo oświetlony, zbudowany z czerwonej cegły warsztat. Na stołach roboczych z nieoszlifowanych desek leżą tuby włókna węglowego i miniaturowe wkrętaki. Całość przypomina laboratorium doktora Frankensteina, tymczasem jesteśmy w Muzeum Philipsa w Eindhoven, czyli pierwszej fabryce tej firmy, gdzie zachowała się pracownia Gerarda Philipsa. Na początku żarówki miały żarniki, które szybko się przepalały. Gerard udoskonalił włókna żarowe, a w 1891 roku stworzył żarówkę działającą na zasadzie indukcji magnetycznej, która dała światło w milionach domów na całym świecie. W 1898 roku 50 tys. sztuk zamówił nawet car Mikołaj II.
Jak klejnot koronny za pancerną szybą przechowywany jest w muzeum pierwszy egzemplarz żarówki Philipsa. To właśnie ten najnowocześniejszy wtedy produkt z sensacyjnie długą żywotnością nawet 60 tys. godzin uczynił z małej rodzinnej firmy o nazwie N.V. Philips Gloeilampenfabrieken światowy koncern.
Ta prawdziwa galeria sukcesu przypomina wszystkie produkty tej firmy: radia, gramofony, urządzenia rtg., elektryczne maszynki do strzyżenia, faksy, telewizory, kamery filmowe czy tostery. Muzeum nie eksponuje natomiast wibratora własnego projektu, gdyż po wprowadzeniu na rynek w 2009 roku okazał się niewypałem. Prezentuje za to wynalazki Philipsa, które pisały historię. Można obejrzeć radiostację krótkofalową, dzięki której 1 czerwca 1927 roku poddani królowej Wilhelminy po raz pierwszy usłyszeli jej głos na żywo w holenderskich koloniach w Azji Południowo-Wschodniej. W gablocie znajduje się biała rękawiczka upstrzona malutkimi żarówkami, które świeciły niczym diamenty. Zamówił ją Michael Jackson na potrzeby choreografii Moonwalk. Philips współtworzył historię muzyki pop i rocka. W czasie bezsennej nocy w 1965 roku Keith Richards nagrał przy użyciu magnetofonu kasetowego Philipsa pierwsze takty utworu „Satisfaction”. Później Philips założył legendarne wytwórnie fonograficzne, które wylansowały takie gwiazdy, jak: Donna Summer, Roger Daltrey, Genesis, Bee Gees czy Dire Straits. Rewolucyjne było przestawienie się z płyt winylowych na kompaktowe, które Philips razem z Sony zaczął produkować seryjnie w 1982 roku. Przewodnicy w muzeum opowiadają, że Holendrzy chcieli, aby krążek CD miał wielkość podkładki pod piwo Heinekena, czyli 12 cm średnicy, tymczasem menedżer Sony Norio Ohga żądał, żeby płyta była na tyle duża, aby w całości zmieściła się na niej IX Symfonia Beethovena.
Eindhoven to Philips, a Philips to Eindhoven; mimo że w latach 90. firma przeniosła produkcję do Amsterdamu, to nadal dział badań koncernu znajduje się w „mieście świateł”. Krajobraz Eindhoven kształtują ogromne budynki pofabryczne, w których teraz urzędują centra innowacyjności, e-biznesy, biura tzw. pracy wspólnej, domy projektantów mody, biura architektów i projektantów wnętrz, wegańskie restauracje, siłownie i markety ze zdrową żywnością.
Na terenach poprzemysłowych między reliktami Philipsa najlepsi architekci wznieśli śmiałe budowle, które wykorzystują teraz politechnika, laboratoria naukowe i firmy z branży technologicznej. Wiele z nich należy do światowej czołówki w swoich dziedzinach. Eindhoven zajmuje pierwsze miejsce w Europie, jeśli chodzi o liczbę zgłoszonych patentów. Magazyn „Forbes” nadał mu nawet tytuł najbardziej innowacyjnego miasta na świecie. Wypróbowane w czasach kryzysu, elastyczne, przyjazne eksperymentom przyciąga mądre głowy zamiast masy turystów. Wszyscy wierzą, że ta „holenderska Dolina Krzemowa” szybko wyjdzie z koronakryzysu, tak jak dała sobie radę, gdy opuścił ją Philips oraz zbankrutował producent ciężarówek DAF.
Eindhoven nie jest typowym holenderskim miastem i razem z Rotterdamem zaliczane jest do kategorii „New Dutch”.
Tu nie odbędzie się romantycznego spaceru pod kamienicami z XVII wieku zbudowanymi nad kanałami. Turysta próżno będzie szukał wiatraków i tulipanów. Nagły rozrost hal przemysłowych oraz eksperymentalnej architektury sprawił, że wizerunek miasta można określić jako anarchistyczny. Mieszkańcy Eindhoven porównują swoje miasto do uczennicy, która choć nie jest najładniejsza, to najbardziej ekscytująca w klasie.
Miasto ma swój żelbetowy latający spodek. W latach 1966 – 1989 budynek służył jako muzeum nauki, dziś jest centrum konferencyjnym. Na pomysł Evoluonu wpadł Frederik Philips (syn młodszego brata Gerarda – Antona), który był bardzo lubiany wśród pracowników ze względu na swoje zaangażowanie w sprawy społeczne, bo dbał choćby o rozwój zakładowej drużyny piłkarskiej, czyli Philips Sport Vereniging. Do dziś na południowej trybunie stadionu PSV pozostawione jest wolne miejsce dla Fritsa. Zmarł dopiero 15 lat temu, pół roku po swoich setnych urodzinach. Ten dyrektor generalny firmy być może dostał dobroczynność w genach. W końcu kuzynem jego dziadka, także Frederika, był sam... Karol Marks. Twórca socjalizmu naukowego odwiedził nawet krewnych w Eindhoven, gdy potrzebował pieniędzy na życie wygnańca w Londynie. Wysłała go tam jego zdesperowana małżonka Jenny, która uważała, że byłoby lepiej, gdyby zamiast pisania o kapitale zajął się jego wytwarzaniem.
Innym symbolem złotego wieku miasta była kanciasta „latarnia Philipsa”. To biały wieżowiec, w którym niegdyś testowano żywotność żarówek i zasięg świecenia reflektorów. Dzięki temu całą noc śródmiejska dzielnica była rozświetlona niczym Las Vegas. Dla kontrastu, chyba największego z możliwych, postawiono obok niej De Blob. To 25-metrowa konstrukcja stworzona przez włoskiego architekta Massimiliana Fuksasa. Jest ona wejściem do centrum handlowego oraz podziemnego parkingu na 1700 rowerów. Zwariowana budowla przypomina ogromnego pancernika ze szklanymi łuskami. W dodatku Fuksas na jego bokach stworzył dla żartu wklęśnięcia, które w pierwszej chwili mogą się zdawać fuszerką budowlańców, a nie zamierzonym działaniem architekta.
Niegdyś teren zakładów Philipsa o nazwie „Strijp-S” otoczony był tablicami „Wstęp wzbroniony”. Mimo że zajmował on obszar wielkości kilku terminali lotniczych, to dostęp do hal mieli tylko pracownicy. Później w opuszczonych zakładach urządzono lofty, sklepy i restauracje. Teraz inni odnoszą tam sukcesy. Mistrz cukiernictwa Jeffrey Claassen prowadzi tam „Intelligentia Taste Rooms”. W tym roku otrzymał on tytuł najlepszego producenta lodów w Niderlandach. „Zwłaszcza teraz w czasie koronakryzysu ten zaszczyt zachęci nas do dalszej pracy” – stwierdził Claassen, który jako pierwszy wprowadził azjatyckie smaki: imbiru, pieprzu, chili, limonki i cynamonu. Jego elegancki salon konsumpcji jest równie niezwykły i przypomina świat Alicji z Krainy Czarów.
Wystarczy przejść kilka bram fabrycznych dalej, aby zajrzeć w równie bajkowy świat. Eindhoven słynie bowiem z rozwoju wirtualnej rzeczywistości. W Active Esports Arena można się naprawdę spocić. Chętnego oblepiają bowiem sensorami, nakładają ochraniacze na kolana i łokcie oraz najważniejsze – zakładają gogle do oglądania rzeczywistości wirtualnej. Odziany niczym wojownik z „Gwiezdnych wojen” należy skacząc, kopiąc i wymachując, uprawiać w 3D różne dyscypliny sportowe. Na bliźniaczym pofabrycznym terenie „Strijp-R” można podziwiać w akcji gwiazdę holenderskich projektantów. Przez ogromne okna atelier Pieta Heinego Eeka dostrzeżemy też dziesiątki jego współpracowników, którzy ze starego drewna, używanych palet i zezłomowanych materiałów tworzą nowoczesne meble i akcesoria do ozdoby domów. Jedyne w swoim rodzaju łóżka, regały, stoły czy domki ogrodowe mogą tu kosztować wiele tysięcy euro. Ogromny dom wystawowy Eeka ma nawet swoją restaurację, także wyposażoną w meble pomysłu projektanta.
– Eindhoven jest wizjonerskie, inspirujące i daje designerom nieograniczone możliwości pracy – ocenił ten mistrz twórczego wykorzystania odpadów, który sam jest absolwentem renomowanej Akademii Designu w Eindhoven.
Najnowszym pomysłem Eeka jest hotel, w którym każdy z 13 pokojów zaprojektowany został przez innego projektanta. Na przykład Hiszpan Arsenio Rodríguez ozdobił jeden z apartamentów dziwacznymi maskami wykonanymi z zebranych na plażach plastikowych śmieci. Epidemia wstrzymała pracę nad hotelem, ale Eek wierzy, że będzie goto
wy na planowany na październik Holenderski Tydzień Designu. Ma on się odbyć mimo pandemii, ograniczono jedynie liczbę gości. Organizatorzy potwierdzili też, że na pewno jak co roku w drugim tygodniu listopada odbędzie się w Eindhoven słynny festiwal światła: Glow.
Przez koronawirusa Sabine Feron i Tim Elfring musieli przesunąć uroczyste otwarcie swej nowej restauracji „Phood” o trzy miesiące. W końcu w oborach dawnej mleczarni przyjęli pierwszych gości. Serwują tam dania z roślin, które rosną w piwnicach mleczarni. Dzięki lampom LED-owym pod ziemią rosną grzyby shiitake, kiełki i sałaty nawożone odpadkami z kuchni oraz fusami z kawy. W dużych akwariach kołują tłuste karpie koi. Także ich odchody wykorzystywane są jako naturalny nawóz. Wiele z tych rzeczy, które w innych miastach uznano za ekologiczne, długofalowe rozwiązania wywołane przez pandemię, w Eindhoven znane były już od lat.
Wchodząc do Muzeum Van Abbe, ma się wrażenie, że przewidziano tu, iż świat sparaliżuje pandemia. Tuż przy wejściu stoi bowiem gigantyczny, zmutowany do potwornych rozmiarów kleszcz. Rzeźba „The Tick” stworzona w 2018 roku przez szwedzką artystkę Josefin Arnell miała zobrazować czarny scenariusz, że kleszcze zainfekowały całą ludzkość. Na szczęście reszta muzeum nie jest już tak pesymistyczna. Królują tam dzieła Picassa, Kandinskiego, Rodina, Warhola, a także rosyjskiego awangardzisty El Lissitzky.
Kamień węgielny pod budowę tej galerii obrazów położył w 1934 roku Henri van Abbe. Jego fabryka cygar była drugim największym pracodawcą w międzywojennym Eindhoven. Fabrykant podarował miastu swoją kolekcję. Zanim Philips dopomógł w dobrobycie, Eindhoven było ważnym miejscem przeładunkowym tytoniu i zapałek. Biura sprzedaży tych towarów znajdowały się przy starym rynku. Dziś mieszczą się tam liczne knajpki z ogródkami gastronomicznymi. Powoli znów zapełniają się ludźmi po miesiącach koronazamknięcia. Można tam spróbować aż 14 gatunków piwa z miejscowego browaru lub srebrnego rumu o nazwie Lucky Bastard z lokalnej destylarni. Rok temu ten trunek destylowany z melasy organicznej, a następnie leżakowany w beczkach z amerykańskiego dębu, wygrał zawody w Berlinie.
Na szczęście odlany z brązu posąg Fritsa zdaje się mieć wszystko na oku. Postać dryblasa w długim płaszczu przypomina nieco wiejskiego nauczyciela z dawnych czasów. W czasie szczytu pandemii dowcipnisie założyli mu maseczkę. Teraz znów widać jego uśmiechniętą twarz słynącą z wystających, zbyt długich górnych jedynek. Patriarcha miasta zdaje się cieszyć, że światło w końcu znów powraca do Eindhoven. (PKU)