Wolny rynek miłości (Amsterdam)
Podróżny nie-co-dziennik
Biją dzwony bazyliki Nieuwe Kerk, świątyni Oude Kerk, kościoła Naszego Pana na Strychu. Dzielnica grzechu w samym centrum miasta, w sercu średniowiecznej starówki. Pośród malowniczych kanałów i uliczek z różowych panoramicznych witryn wyglądają pokupne, a więc i sprzedajne piękności dnia i nocy. Są tu od początku XIV wieku, odkąd poszukując w porcie klientów, nosiły czerwone lampy, stąd Dzielnica Czerwonych Latarni, najstarsza w Amsterdamie. Z czasem dla bezpieczeństwa i komfortu dziewczyny przeniosły się do ulicznych witryn, z których do dziś oferują płatną miłość.
Pandemia, a tłum gęstnieje, zwłaszcza gdy zapada zmrok. Prawie nikt nie nosi maski. Wielonarodowy tygiel przemieszcza się przed witrynami uśmiechniętych kobiet w stringach i stanikach, gotowych w każdej chwili otworzyć szklane drzwi. Światło oświetla ich na wpół nagie ciała na różowo. Przyciągają i miejscowych, i turystów. Kiedyś – twierdzą ci pierwsi – przyjeżdżali bardziej dyskretni faceci, załatwiali swoje sprawy i szybko znikali. Obecnie patrzą na te kobiety jak na eksponaty w klatkach. Przyjeżdżają z rodzinami, nawet z dziećmi, by je oglądać. To tu, to tam drzwi się zamykają i ciężkie zasłony opadają, a wtedy zgiełk gapiów stłoczonych na zewnątrz milknie. Wąski przedpokój prowadzi do pokoju z krzesłem, umywalką, no i łóżkiem przykrytym białą kapą.
Prawie co czwarty mężczyzna przynajmniej raz skorzystał z usług prostytutki. Dlaczego? Dlaczego kupują seks? Dlaczego syndrom Hugh Granta jest aż tak powszechny, czyli ów przypadek sławnego aktora przyłapanego przez policję na uprawianiu miłości oralnej z uliczną prostytutką. Czym się kierują? Najczęściej wymienia się trzy kategorie motywacyjne. Pierwsza to ci „niekochani”, samotni, nieśmiali, pokaleczeni, pragnący bliskości kobiety, ba, czasem angażujący się w wydobycie sprzedajnej kobiety z upadłego procederu. Drudzy przyznają, że mają problemy we współżyciu ze swoimi partnerkami. Trzecia grupa jest bardziej złożona, obejmuje najwięcej przypadków, często tych jednorazowych. Deklarują ciekawość i specyficzny apetyt seksualny, lecz z pewnością chodzi też o coś więcej, o motyw mniej uświadomiony, bardziej pierwotny.
Anonimowi mężczyźni w ramionach anonimowych płatnych kochanek to wcielenie instynktu swoiście atawistycznej seksualności, bywa, że obciążonej poczuciem winy. W jednocześnie i kusząco przyciągającej, i odpychającej prostytutce odnajdują „dziką” przyjemność we wtargnięciu na teren niepohamowanego libido, gdzie nie ma granic w akceptowaniu sił seksu. To jakiś egzorcyzm oczyszczenia się z tego, co w nas pierwotne. Kupują prawo do bycia uwodzonym przez seksualną agresywność, prawo do chwilowej utraty kontroli nad sobą i otoczeniem – a kiedy „seans” się skończy, wracają w swe „wyuczone” role społeczne.
Prostytucja – oficjalnie zalegalizowana w Holandii w 2000 roku – to w Dzielnicy Czerwonych Latarni solidna instytucja. Zajmuje się tą profesją około 6 tys. osób powyżej 21 roku życia (w 2013 roku miasto podniosło legalny wiek z 18 do 21 lat). Dziewczyny zarejestrowane są w Izbie Handlowej, mają stały adres zameldowania, krajowe konto bankowe. Od 2011 roku rozliczają się z fiskusem, płacą podatki. Zarabiają od 300 do 700 euro dziennie. Każda prostytutka jest swoim własnym szefem i według niepisanej zasady żadna nie przyjmuje klienta za mniej niż 50 euro. Wynajmują pokoje z przyległymi do nich witrynami nie tylko dla swej ekspozycji, ale i bezpieczeństwa. Prawo zobowiązuje do zainstalowania alarmu w każdym pokoju oraz zapewnienia interwencji w ciągu kilku minut od jego uruchomienia. – Uprawiam prostytucję, żeby sfinansować sobie studia – mówi jedna z nich. Pracowałam już jako baby-sitter i barmanka. W tej profesji mam najwięcej wolności. Sama ustalam sobie grafik, ceny, wybieram klientów i jeśli ktoś jest arogancki, nie podejmuję z nim współpracy.
Dzielnica Czerwonych Latarni jest w Amsterdamie równie popularna, co muzeum van Gogha, które może się poszczycić największą kolekcją dzieł tego zamkniętego w swym cierpieniu męczennika awangardy, wśród nich – „Portretem prostytutki”. Malarz, dręczony halucynacją, jak wiadomo, obciął sobie ucho, zawinął w chusteczkę i ofiarował bliskiej sobie prostytutce, nastoletniej Racheli. Muzeum jest dumą miasta, czego nie można powiedzieć o Czerwonych Latarniach. Od 2007 roku władze miasta, chcąc zmienić charakter dzielnicy, zmniejszyły liczbę witryn z 482 do 330. Na ich miejscu wyrastają galerie sztuki, bary, restauracje. Na biurku pierwszej burmistrzyni Amsterdamu, ekolożki Femke Halsema, leżą trzy scenariusze: zasłonić witryny zasłonami, tak żeby kobiety były niewidoczne z ulicy, zamknąć większość witryn albo wszystkie i przenieść seksbiznes poza centrum miasta do dwóch innych zon, mniej znanych turystom. Decyzja jeszcze nie zapadła.
Prostytucja dotyka czegoś głęboko pierwotnego. Mało jest ludzi, niezależnie od tego, czy są, czy nie są klientami prostytutek, którzy mają odwagę wprost spojrzeć na swoją obnażoną seksualność i ułożyć sobie z nią swoje intymne relacje. Pewnie dlatego na amsterdamskich uliczkach Warmoesstraat, Stoofsteeg czy Oudezijds Achterburgwal tłum seksualnych istot gęstnieje. A dzwony biją...