Mistrzowie pogardy
Cesarz Kaligula, chcąc upokorzyć rzymskich senatorów, mianował swojego konia senatorem. Tę opowieść, choć być może to tylko legenda, zna wielu. Z pewnością zna ją Jarosław Kaczyński, bo kiedyś posłużył się nią, wyśmiewając starania ugrupowania Polska Jest Najważniejsza, które było poprzedniczką Porozumienia Jarosława Gowina, zmierzające do większego udziału ugrupowania w rządzeniu krajem. To było wprawdzie kilka lat temu, ale legenda o Kaliguli, Kaczyńskim i Gowinie przyszła mi teraz na myśl, gdy obserwowałem – pozorne moim zdaniem – zmagania wewnątrz rządzącej koalicji.
Bohaterowie tego przedstawienia, czyli Kaczyński, Ziobro, Gowin i Morawiecki, są siebie warci i znani na scenie politycznej od lat z tupetu, bezczelności wręcz, braku jakichkolwiek hamulców, o honorze nawet nie wspomnę.
Zacznę od Morawieckiego, bo to jest dla mnie najbardziej zadziwiająca sprawa. Jak ktoś taki, kto osobiście, na niezbyt jasnych manipulacjach, dorobił się olbrzymiej fortuny... żony, znany z poglądu, że ludzie mają „zapier.. za miskę ryżu”, może być premierem kraju? Jak ma czelność wyjść, stanąć na mównicy i upominać się o prawa dla Białorusinów? Przecież ten jego scenariusz o obiecywaniu i wygaszaniu oczekiwań realizowany jest tam z pełną świadomo
ścią. Wiem, że jest pewnie wielu polityków, którzy tak myślą, ale niewielu takich, których na wypowiadaniu takich poglądów przyłapano. A jeśli już coś podobnego im się przydarzyło, to takie kariery upadały niemal natychmiast. Oczywiście, mam na myśli inne kraje. Czy jesteśmy więc aż tak głupim społeczeństwem, że u nas to przechodzi, a nawet pozwala zasiąść na stołku premiera, czyli niemal na samym szczycie? Jakiż trzeba mieć tupet! I jak się z tym czuje taki premier? Czy tym nas nie upokarza?
Gowin z kolei potrafi za pomocą wazeliny wśliznąć się dosłownie wszędzie. Facet dysponujący grupką zwolenników, który na wszystkim się zna, więc może być ministrem od czegokolwiek, byle limuzyna była odpowiednia. Chce uchodzić za osobnika hamującego najbardziej radykalne posunięcia tej władzy, ale jest w tym na tyle żałosny, że środowiska intelektualne, w których działał, odcinają się od jego poglądów. Chętnie udziela wywiadów, ale jednocześnie daje przykład pogardy dla ludzi, gdy uczestniczy w „konferencji prasowej”, na której nie wolno zadawać pytań.
Ziobro, do którego przylgnęło określenie Zero ze względu na brak jakichkolwiek hamulców w formułowaniu kłamstw, oszczerstw, a także bezprawnych działań, odznacza się – jak i wcześniej wymienieni – brakiem jakiegokolwiek, szczątkowego nawet, honoru. Wystarczy przypomnieć, co mówił o Kaczyńskim kilka lat temu, jak musiał się kajać przed prezesem, jakie poniżenia musi znosić niemal każdego dnia. Ale konsekwentne budowanie pozycji „hakowego” pozwala mu się utrzymywać w walce o pełnię władzy na wysokiej pozycji. Haki na Morawieckiego, a pewnie także na samego Kaczyńskiego, dają mu duże szanse na to, że w tej walce będzie się liczył do końca. Gardzi wszystkimi i wszystkim z wyjątkiem władzy.
O Kaczyńskim napisano już bardzo dużo. Tyle że gdyby jednak wyjąć teksty opublikowane w utrzymywanych przez rządzących mediach, nie zostałoby chyba nawet jedno dobre zdanie. No, może to, że jest miłośnikiem kotów. Zdaję sobie sprawę, że do prawdziwych dyktatorów, którzy osobiście stawali na czele trybunałów, własnoręcznie ścinali przeciwników, a nawet ich zjadali, Kaczyńskiemu jeszcze daleko, ale też czasy są zupełnie inne. Kaczyński – prawdopodobnie kierowany wyrzutami sumienia – swoją władzę wykorzystuje na budowanie pozycji brata jako wybitnego przywódcy. A dowodów, że gardzi nami wszystkimi, dostarcza niemal każdego dnia. Te jego ostentacyjne wyjścia z obrad Sejmu, nieodpowiadanie na pytania dziennikarzy czy ten spektakularny wjazd limuzyną na cmentarz w czasie lockdownu, to tylko niektóre z objawów jego chorobliwej pogardy. To, że czołga Ziobrę czy Gowina, to jednak za mało, by nabrać do niego szacunku.