Od pianina do gitary
Sympatycy rocka doskonale znają hit „Why Can’t This Be Love” wylansowany przez jego zespół. Nagrywał dema dla grupy Kiss, słyszymy jego elektryzującą gitarową solówkę w przeboju „Beat It” Michaela Jacksona i współpracował z Brianem Mayem – tak, tym z Queen – w nagraniach, które złożyły się na krążek „Star Fleet Project”.
Straciliśmy kolejnego wielkiego rockmana. 6 października w wieku 65 lat zmarł Edward Van Halen, który założył w 1972 roku w kalifornijskiej Pasadenie – razem z bratem Alexem (perkusja) – rockowy kwartet Van Halen. Pozostałymi członkami grupy byli: basista Mark Stone (zastąpiony dwa lata później przez Michaela Anthony’ego) i David Lee Roth (wokalista). Ten ostatni najjaśniej z czwórki muzyków błyszczał na scenie (odszedł po trasie promującej krążek „1984”), jednak to Eddie – jak przyjęło się o liderze grupy w zdrobnieniu mówić – napędzał zespół, czarując słuchaczy innowacyjną techniką gry na gitarze.
„Mój ojciec był wyszkolonym klasycznie klarnecistą i saksofonistą – opowiadał artysta urodzony 26 stycznia 1955 roku w Amsterdamie. – Podróżował, grając muzykę i poznał moją matkę w Indonezji”. Ojciec Eddiego zainspirował syna oraz jego brata Alexa do muzykowania. Przyszły lider kapeli Van Halen zaczął jednak nie od gitary, ale od pianina.
W 1962 roku rodzina Van Halenów – z pianinem i 50 dolarami – wyemigrowała do USA. „Płynęliśmy do Pasadeny 9 dni – opowiadał Eddie. – Na pokładzie mój ojciec przygrywał do tańca, a w przerwach jego występów ja i Alex graliśmy przed publicznością na pianinie. W nagrodę trafiła się nam kolacja przy kapitańskim stole. Poznałem wtedy moc, jaką mają estradowe występy”.
„Nigdy nie nauczyłem się nut – wspominał Eddie. – Jedynie udawałem, że je czytam, a ponieważ mam dobry słuch, obserwowałem palce nauczyciela i powtarzałem to, co on robił. Raz nauczyciel demonstrował nowy utwór i poprosił mnie, żebym przewracał kartki z nutami. Nie znając zapisu nutowego, nie wiedziałem, w którym momencie mam to robić, więc sprawa się wydała. Uczyłem się szybko, więc zgłosiłem się do konkursu. Szczęście, że trzeba było grać bez nut, bo nie potrafiłbym trafić w klawisze, nie patrząc na palce. Zwyciężyłem trzy razy z rzędu, po raz pierwszy mając 9 lat”.
Kiedy Eddie odkrył utwory Beatlesów i grupy The Dave Clark Five, zamarzył o rock and rollu.
Zerwał wtedy z pianinem i za 25 dolarów kupił perkusję. Jednak lepiej od niego grał na niej Alex, więc Eddie przerzucił się na gitarę. Wzorem był dla niego Eric Clapton, ale wyłącznie z czasów zespołu Cream. Późniejsze jego nagrania Eddiego nie interesowały. Mało słuchał innych artystów i rzadko włączał radio. Skupiał się na własnej twórczości.
„Sam nauczyłem się grać. Gdybym brał lekcje, to nie wynalazłbym takiej techniki, jaką mam”. Polegała ona na naciskaniu strun na progach nie tylko palcami jednej ręki – zgodnie z zasadami gry – ale obydwu rąk. Geneza takiej techniki była prozaiczna. Eddiego nie było stać na kosztowne procesory dźwięku, więc ich brak nadrabiał palcami. Nie mógł też sobie pozwolić na drogą gitarę, więc kupił przeceniony korpus za 50 dolarów i gryf za 75. Następnie za pomocą młotka i dłuta wymodelował te elementy tak, żeby pasował do nich przetwornik marki Gibson, wykręcony z jeszcze innego instrumentu. „Rozmontowałem kilka gitar, żeby skonstruować taką, która mi pasuje”. Na koniec pomalował instrument i ozdobił go białymi paskami. Po wydaniu przez kapelę debiutanckiego krążka gitara Eddiego Van Halena – podobnie jak jego technika gry – obrosła legendą.
Zanim jednak to nastąpiło, członkowie grupy musieli sporo się napracować, aby ktoś się nimi zainteresował. Startowali bowiem w połowie lat 70. ubiegłego wieku, kiedy na listach bestsellerów królowały style punk i disco. „Całe lato pracowałem, żeby kupić stuwatowego marshalla” – opowiadał Eddie. W efekcie grali głośno, jak na rocka przystało, ale niemodnie. Sami rozklejali plakaty z informacjami o występach i koncertowali gdzie popadnie. A ponieważ publiczność dopisywała, w 1977 roku zainteresowała się nimi wytwórnia Warner Bros., z którą podpisali kontrakt. Rok później ukazał się ich debiutancki album. Bez tytułu, jedynie z nazwą zespołu na okładce. Longplay zapoczątkował pasmo sukcesów, których kulminacją był wydany w tytułowym roku krążek „1984”. Płyta zawierała najwyżej notowany utwór Van Halen, zatytułowany „Jump”, który dotarł na szczyt notowania „Billboard Hot 100”.
Grupa wydała 12 płyt studyjnych, a w 2007 roku została przyjęta do Rockandrollowej Izby Sławy. Za album „For Unlawful Carnal Knowledge” Eddie Van Halen wraz z zespołem otrzymali nagrodę Grammy i byli trzykrotnie nominowani do tego wyróżnienia. Płyty zespołu rozeszły się w nakładzie ponad 80 mln egzemplarzy. Van Halen to jedna z nielicznych rockowych kapel z dwoma longplayami, których nakład przekroczył 10 mln egzemplarzy. Mowa o płytowym debiucie i o krążku „1984”.
Być może Eddie Van Halen mógłby jeszcze dalej grać. Nie tylko na gitarze, bo kiedy na miejscu Rotha pojawił się w grupie Sammy Haggar (gitara, wokal), Eddie wrócił do klawiszy. Niestety, oprócz zamiłowania do muzyki cechowało go także przywiązanie do używek. Już jako nastolatek palił i pił, a podczas kariery muzycznej nie stronił od narkotyków. Od nałogów uwolnił się dopiero w 2007 roku, jednak do tego czasu zdążyły one odcisnąć trwałe piętno na jego zdrowiu. W 1999 roku Eddie nabawił się kontuzji biodra wymagającej wstawienia endoprotezy. Rok później dopadł go nowotwór języka. W 2012 roku musiał poddać się operacji z powodu zapalenia uchyłku jelita. Od 2015 roku cierpiał na nowotwór gardła, który doprowadził go do śmierci.
Muzyk przyjaźnił się z gitarzystą i okazjonalnym lutnikiem Lesterem Williamem Polsfussem, znanym jako Les Paul, który zainspirował model gitary Gibson Les Paul. Eddie opowiadał, że na zakończenie niemal każdego z nim spotkania Les Paul mówił: „Tylko ty, ja i Leo Fender potrafimy budować gitary”. Straciliśmy więc nie tylko utalentowanego gitarzystę, ale i pomysłowego lutnika.