Zbyt towarzyska
się w wymagających rolach. Co sprawiło, że na początku tej dekady zdecydowała się pani zwrócić w stronę kina i telewizji?
– W pewnym momencie moje związki z teatrem gwałtownie się rozluźniły i postanowiłam poszukać dla siebie możliwości gdzie indziej. Bardzo się cieszę, że tak się stało, choć nie był to mój wybór. Jestem przekonana, że takie gwałtowne zmiany są bardzo twórcze.
– Pracując z najlepszymi reżyserami teatralnymi w Polsce, nabyła pani ogromnego doświadczenia. Czy te teatralne techniki aktorskie przydają się pani teraz, kiedy gra pani w filmach czy serialach?
– Podobno mój styl gry w teatrze określano jako filmowy. I rzeczywiście nie miałam specjalnie kłopotów technicznych z przejściem ze sceny przed kamerę. Wielu wybitnych aktorów, ikon kina, szczególnie amerykańskiego, ma silne zaplecze w pracy w teatrze. Moim zdaniem jest to wspaniały kapitał.
– Swoją teatralną karierę zaczynała pani w krakowskim Starym Teatrze. Czego się pani nauczyła, pracując z reżyserami i aktorami tej sceny?
– Zostałam wychowana przez aktorki i aktorów Starego Teatru – najpierw w szkole, a później na scenie. I jest to mój skarb. To jest tradycja zawodu, do której przynależę, etyka zawodowa, oddanie skrupulatnej i głębokiej analizie oraz dbałość o technikę. Jestem za to wszystko bardzo wdzięczna.
– Potem grała pani w warszawskim Teatrze Rozmaitości, który jest zupełnie inny niż Stary Teatr. Jak ważne były dla pani doświadczenia zdobyte na tamtej scenie?
– Można powiedzieć, że TR Warszawa to był mój bilet wstępu do nowoczesności. Zarówno twórcy, z którymi tam pracowałam, jak i publiczność tego teatru tworzyli środowisko skoncentrowane na współczesności i ukierunkowane awangardowo. Wtedy też rozpoczęła się moja przygoda z festiwalami zagranicznymi i pracą za granicą. Zrobiłam w wiedeńskim Burgtheater „Lwa w zimie” z Jarzyną, grając po niemiecku, i zaczęliśmy podróże po festiwalach światowych z „Factory 2” Lupy ze Starego i „T.E.O.R.E.M.A.T.E.M” oraz „Między nami dobrze jest” Jarzyny z TR. To był wspaniały, bardzo intensywny okres.
– Kiedy ze spektakli Lupy i Jarzyny przeskoczyła pani do serialu „Lekarze”, to musiało być spore zaskoczenie dla pani dotychczasowych współpracowników. Krytykowano panią za tę decyzję?
– Nie, bo to był dobrze kręcony serial, a moja rola była ciekawa i skomplikowana technicznie. Takie rzeczy są w środowisku aktorskim doceniane.
– Trudno było się odnaleźć teatralnej aktorce, przyzwyczajonej do indywidualnej pracy nad rolą, na serialowym planie, gdzie stawia się na kolektywną pracę?
– Nie było to trudne, a ciekawe. To niesamowite, w jakim stopniu podczas kręcenia oddycha się wraz z ekipą techniczną. Dobre relacje i wzajemny szacunek to podstawa. Nie jestem jednak bardzo towarzyska na planie, bo lubię się skoncentrować na pracy, ale znajduję zrozumienie i wsparcie, a to jest dla mnie ogromnie ważne. W gruncie rzeczy praca w filmie wymaga jednak większej samodzielności niż w teatrze. Na plan trzeba przyjść jednocześnie przygotowanym i nastawionym elastycznie, a ma się za sobą zwykle jedną próbę czytaną. W teatrze ta praca rozkłada się na kilka miesięcy wspólnych spotkań.
– Już w „Lekarzach” pokazała pani, że jest aktorką, która odważnie wykorzystuje swoją urodę i seksapil. Ile w tym naturalnej predyspozycji, a ile świadomej kreacji?
– Myślę, że ostatecznie jest to połączenie warunków, którymi się jest obdarzonym, i pewnej świadomości ciała. Ważna jest też wizja, obraz własnej osoby, jaki chcemy narzucić rzeczywistości. Wierzę w to, że piękno jest narzędziem niezwykle nośnym i sztuka się nim karmi, chcąc przekazywać treści.
– Wraz z wejściem do świata telewizji i kina zaczęła się pani pojawiać w celebryckim kręgu. Co sprawiło, że zdecydowała się pani na tego rodzaju formę promocji własnej osoby?
– Impas, w którym się znalazłam. Moja kariera teatralna mocno zwolniła, nie miałam propozycji filmowych i uznałam, że wejście w show-biznes będzie w tej sytuacji korzystne. Spotkałam się z PR menedżerką, wspólnie obmyśliłyśmy plan i go zrealizowałyśmy.
– Szybko przebiła się pani do popularnych kobiecych pism i portali internetowych ze swoimi sesjami fotograficznymi i wywiadami. Jak to się pani udało?
– Ponieważ moda interesowała mnie od zawsze, łatwo mi było wejść w tę przestrzeń. Do dziś nie mam stylisty, sama odpowiadam za swój wizerunek i bardzo mnie to cieszy. Zaprzyjaźniłam się z polskimi projektantami, lubię z nimi współpracować, bawić się modą. W moim przekonaniu uprawiają oni formę sztuki, dlatego znajdujemy wspólny język.
– Wydaje się, że czuje się pani jak ryba w wodzie w tym celebryckim świecie. Co panią najbardziej w nim pociąga?
– Weszłam w ten świat, żeby zyskać dodatkowe narzędzie, bardzo świadomie. Trudno powiedzieć, że celebrycki świat w jakimkolwiek stopniu może pociągać – z mojej perspektywy jest złudzeniem, pewną grą i ta gra, jej zasady, wyzwania, to może być pociągające. Jeśli jednak chodzi o ludzi, szczery kontakt, komfort rozmowy, to szukam tego gdzie indziej.
– Jaką cenę musiała pani zapłacić za zaistnienie w tym świecie?
– Ceną i jednocześnie nagrodą jest popularność, która wiele ułatwia, a jednocześnie ma swoje cienie. Ale to chyba wszyscy wiedzą.
– Pierwszą dużą rolę w kinowym filmie zagrała pani w dramacie „W spirali”. Wydawało się, że pójdzie pani za ciosem i będzie potem grała w podobnym kinie artystycznym. Tymczasem pani zwróciła się bardziej w stronę komercyjnych produkcji. Z czego to wynika?
– Takie dostałam propozycje. Aktor tylko w pewnym stopniu kreuje swoją karierę; najczęściej musi poczekać i cieszyć się z tego, co przychodzi. Właśnie ta sytuacja dla mnie się zmienia, bo napisałam wraz z koleżanką reżyserką scenariusz, który będzie realizowany w przyszłym roku. Jest tam rola dla mnie, z której bardzo się cieszę. To chyba znaczy być twórcą i tworzywem? (śmiech)
– Podczas realizacji „W spirali” poznała pani swego obecnego męża – Piotra Stramowskiego. Miłość między aktorami na planie jest jednym z najpopularniejszych mitów kina. To rzeczywiście tak ekscytujące przeżycie?
– Miłość, a szczególnie jej pierwszy etap, chyba w każdych warunkach i dla każdego jest wielkim przeżyciem. A ma ten moment wiele wspólnego z kinem, bo w dużej mierze jest projekcją, a nie spotkaniem z prawdą. U nas projekcje się nałożyły i to tworzyło pewne niebezpieczeństwo, ale jesteśmy uważni i wyszliśmy z tego obronną ręką. A „W spirali” jest dla nas piękną pamiątką – mamy ogromny sentyment do tego filmu. Lubimy go, to mocny punkt w naszych karierach.
– Mówi się, że związki aktorów są narażone na wiele poważnych wstrząsów, jak wzajemna rywalizacja czy nadmierna emocjonalność. Jak państwo sobie z tym radzą?
– Jakoś z napięciami o ambicjonalnym charakterze nie mieliśmy większych kłopotów, choć oczywiście bywaliśmy o siebie zazdrośni, ale nie w przesadny sposób. „Zdrowo”, jak to się mówi. Kiedy jest się blisko, dużo rozmawia i okazuje wsparcie, to jest to dużo łatwiejsze. Myślę też, że potraktowaliśmy siebie jak tandem, power couple, i to nas zawsze wzmacniało.
– Piotr podążył za panią i również śmiało wkroczył do świata celebrytów. Trudno go było przekonać do tego kroku?
– To była jego decyzja. Była opcja, żebyśmy nie byli w tym razem, ale Piotrek chciał uczestniczyć. Kocha świat amerykańskiego kina i pewnie to miało duży wpływ na jego decyzję. W każdym razie nie żałuje tego, o ile wiem.
– Mediom wydaje się, że to pani „rządzi” w pani małżeństwie. Jak jest naprawdę?
– Zawsze byłam za partnerstwem w relacji i tego też szukam. Nie sądzę, żeby w mediach widoczny był prawdziwy obraz naszej pary, a wrażenia można mieć różne. Raczej się tym nie przejmujemy.
– Nieraz grali już państwo w tych samych filmach – choćby właśnie teraz w „Pętli”. Lubi pani pracować z mężem na tym samym planie?
– Tak, graliśmy w tych samych produkcjach, ale raczej niewiele we wspólnych scenach. Właściwie wciąż czekamy na taką propozycję, bo cenimy siebie aktorsko.
–W zeszłym roku została pani po raz pierwszy mamą. Macierzyństwo okazało się dla pani ważnym doświadczeniem?
– Oczywiście. Takie zjawiska jak narodziny czy śmierć są wstrząsające dla naszego jestestwa i łączą się ze zmianami w postrzeganiu rzeczywistości, pogłębiają jej odbiór. Tak było i ze mną.
– Jak pani dziś sądzi: urodzenie i wychowanie dziecka wpłynie w jakiś sposób na pani aktorstwo?
– Nie zauważyłam takiej zmiany. To wyzwania ściśle związane z pracą rozwijają aktorstwo, budowanie nowych narzędzi, analiza świata i swojej percepcji.
– Po urodzeniu córki zniknęła pani na jakiś czas z widoku publicznego. Jak się pani spodobała ta cisza medialna wokół pani osoby?
– Chciałam zniknąć z mediów, kiedy byłam w ciąży i zaraz po urodzeniu dziecka, ale, niestety, udało się to tylko częściowo. Teraz na szczęście moje życie wraca do normalnego trybu i popularność nie jest dla mnie już problematyczna.
– Bycie mamą może sprawić, że przestanie pani być postrzegana w mediach jako niezależna i wyzwolona kobieta. Nie martwi to pani?
– Nie eksponuję tego tematu w mediach ani nie pokazuję swojego dziecka. Uważam, że to zbyt intymne. Ale swoją drogą, tak postawione pytanie jest z zasady krzywdzące dla kobiet. Bycie matką nie jest przecież ograniczające i nie powinno być tak postrzegane. Zmiany idą mimo wszystko w dobrą stronę, przeciwną takim twierdzeniom.