Od zepsutego zęba do nowotworu
Rozmowa z prof. dr. hab. n. med. WOJCIECHEM GOLUSIŃSKIM, kierownikiem Katedry i Kliniki Chirurgii Głowy, Szyi i Onkologii Laryngologicznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu i w Wielkopolskim Centrum Onkologii
– Przewlekła chrypka, częściowo zatkany nos czy ból gardła zdarzają się prawie wszystkim i nie przykładamy do tego wielkiej wagi. Czy jednak takie objawy mogą sugerować poważną chorobę?
– Tak może być w przypadku onkologicznej choroby zlokalizowanej w obrębie głowy i szyi. Konieczne jest jednak, by określone objawy utrzymywały się nieprzerwanie przez 3 tygodnie. Warunek ten musi być spełniony w przypadku choćby jednego z następujących objawów: przewlekła chrypa, ból gardła, pieczenie języka, owrzodzenie jamy ustnej, niedrożność lub krwawienie z nosa, problemy z przełykaniem, guz na szyi. Istotne jest też, by objawy te nie były związane z infekcją. Powinniśmy być czujni, by w porę zareagować. Zwłaszcza teraz, gdy bezpośredni kontakt z lekarzem jest mocno utrudniony.
– Do jakiego specjalisty powinniśmy się zgłosić?
– Zgodnie z obowiązującymi w Polsce zasadami pierwsza wizyta zawsze jest u lekarza rodzinnego, który decyduje, czy skieruje daną osobę do specjalisty, głównie laryngologa, który może w razie potrzeby zlecić pogłębioną diagnostykę. Chciałbym jednak przypomnieć, że obecnie realizowany jest program profilaktyki nowotworów głowy i szyi, co pozwala skrócić drogę pacjenta do specjalisty w jednym z jedenastu ośrodków w Polsce. Szacujemy, że dzięki temu do 2023 roku przebadanych zostanie ok. 70 tys. osób z grup ryzyka.
– Nowotwory głowy i szyi kojarzą się głównie z rakiem mózgu. Czy słusznie?
– Nie. W tym przepadku chodzi bowiem o nowotwory lokalizowane od obojczyka w górę, z wyjątkiem gałki ocznej i ośrodkowego układu nerwowego, czyli mózgu. Jest to więc cały układ chłonny w obrębie szyi, gdzie znajduje się ponad 400 węzłów chłonnych, tarczyca, dno jamy ustnej, wargi, język, migdałki, gardło, krtań, nos i zatoki przynosowe, wszystkie ślinianki, a także skóra w obrębie głowy i szyi. To bardzo szeroki obszar i niezwykle ważny dla prawidłowego funkcjonowania człowieka. Mamy tu najważniejsze organy zmysłu – słuch, wzrok, węch, smak – które w przypadku uszkodzenia negatywnie wpływają na zdrowie, kontakt z otoczeniem oraz i jakość życia. Dlatego tak istotne jest jak najwcześniejsze wykrywanie tych nowotworów. – Jak często się je rozpoznaje? – Pod względem częstości występowania nowotwory te zajmują szóstą pozycję w światowym rankingu. Każdego roku zapada na nie ok. 400 tys. osób. W Polsce wykrywa ich się rocznie blisko 12 tys., czyli trochę więcej niż np. raka szyjki macicy. Z danych Krajowego Rejestru Nowotworów wynika, że liczba nowych rozpoznań wzrosła w ostatnich dziesięciu latach o 18 – 20 proc., w zależności od regionu naszego kraju. Problemem jest to, że najczęściej diagnozuje się te schorzenia w III i IV stadium zaawansowania, a to oznacza, że medycyna może w takich przypadkach zaoferować jedynie leczenie paliatywne.
– Kto najczęściej choruje na nowotwory głowy i szyi?
– Głównie są to osoby po 50. roku życia, palące, nadużywające alkoholu oraz niedbające o prawidłową higienę jamy ustnej. Od paru lat obserwujemy jednak także nowy profil pacjenta. Chodzi o młode (poniżej czterdziestki) osoby, które nie sięgają po używki. Czynnikiem sprawczym w tym przypadku jest wirus brodawczaka ludzkiego (HPV). W USA ponad 60 proc. nowotworów głowy i szyi zależy właśnie od tego wirusa. W Polsce jest to poziom ok. 30 proc. Warto dodać, że wyróżnia się ponad 100 podtypów wspomnianego wirusa i tylko dwa z nich (typ 17 i 18) są onkogenne, czyli wywołują proces powstania pełnoobjawowego raka.
– Można mówić też o innych przyczynach?
– Niektóre z nich związane są z pewnymi uwarunkowaniami kulturowymi. Przykładowo, największą zachorowalność na nowotwory głowy i szyi notuje się w Indiach i Pakistanie, co ma ścisły związek z żuciem liści betelu, które zawierają składniki rakotwórcze. W Polsce nie ma takich specyficznych czynników, chyba że za taki uznamy brak dbałości wielu osób o właściwą higienę jamy ustnej. Mam pacjentów, którzy nigdy nie palili, nie piją alkoholu, nie są zakażeni wirusem brodawczaka ludzkiego, a mają raka języka. To efekt braku dbałości o zdrowe zęby czy noszenia niedopasowanych protez. Czasem przewlekły stan zapalny jednego zęba może przejść w pełnoobjawowego raka.
– Na czym polega diagnostyka w tej grupie nowotworów?
– Niezwykle ważna jest świadomość w tym zakresie samych pacjentów, jak i lekarzy rodzinnych. Każdy z nas powinien znać wspomniane wcześniej objawy i wiedzieć, gdzie szukać pomocy, jeśli się one pojawią. Nowotwory głowy i szyi rozpoznają najczęściej laryngolodzy, stomatolodzy i chirurdzy szczękowo-twarzowi. To oni, także w badaniach endoskopowych, oceniają stan onkologiczny pacjenta w tym zakresie i w przypadku podejrzenia nowotworu decydują o pogłębionej diagnostyce, która obejmuje np. pobranie wycinka do badania histopatologicznego, rezonans magnetyczny czy tomografię.
– Wiele osób jednak bagatelizuje pierwsze objawy choroby.
– I to, niestety, jest dramat. Ponad 60 proc. pacjentów już w momencie diagnozy znajduje się w zaawansowanym stopniu choroby, co oznacza, że ponad połowa z nich umrze. Gdy widzę takich pacjentów, to zawsze się zastanawiam, dlaczego tak długo zwlekali. Przecież gdyby przyszli dwa-trzy miesiące wcześniej, ich szanse na wyleczenie byłyby o wiele większe.
– W jaki sposób przebiega leczenie nowotworów głowy i szyi?
–W I i II stopniu zaawansowania, gdy guz nie przekracza 2 cm średnicy, stosuje się zazwyczaj nowoczesne techniki chirurgii małoinwazyjnej. Od roku mamy możliwość wykonywania w Wielkopolskim Centrum Onkologii precyzyjnych operacji przy udziale robota DaVinci, co oznacza, że dołączyliśmy do grona najlepszych ośrodków świata oferujących różne metody leczenia nowotworów głowy i szyi. Wspomnianych procedur nie można jednak wdrożyć w przypadku zaawansowanego stadium choroby, gdy średnica guza przekracza 4 cm. Do niedawna leczenie w tym zakresie opierało się na zabiegu chirurgicznym wycięcia zmian nowotworowych oraz uzupełniającej radioi chemioterapii. To leczenie bardzo trudne i wiążące się z ciężkimi skutkami niepożądanymi lub okaleczeniem pacjenta. Taka terapia oznacza 14-dniowy pobyt pacjenta w klinice, 7 tygodni radioterapii i żmudną rehabilitację. Alternatywą w niektórych przypadkach może być immunoterapia, która jest od roku refundowana. Zarezerwowana jest jednak dla chorych w przypadku choroby nawrotowej lub przerzutowej, zarówno w pierwszej, jak i drugiej linii leczenia. U części pacjentów ta metoda leczenia daje bardzo dobre efekty i pozwala przez długi czas kontrolować chorobę. Warto dodać, że z pierwszym stopniem zaawansowania nowotworu głowy i szyi zgłasza się w Polsce zaledwie 15 proc. chorych. Podobnie jest w drugim stopniu. Większość, niestety, trafia do lekarza już z zaawansowanym rakiem.
– Jak to się przekłada na skuteczność leczenia?
– Niewątpliwie moment zgłoszenia się do lekarza i rozpoczęcia leczenia jest w tym przypadku elementem najważniejszym. Jak wspomniałem, ponad 60 proc. pacjentów już w momencie diagnozy znajduje się w zaawansowanym stadium choroby, z guzem o średnicy przekraczającej 4 cm. Z tej grupy osób na przeżycie kolejnych 5 lat może liczyć ok. 30 proc. Tymczasem w przypadku pierwszego stopnia zaawansowania skuteczność terapii wynosi ok. 90 proc.
– Jaki wpływ na dalsze życie pacjenta ma radykalna terapia chirurgiczna?
– Pacjenci po leczeniu chirurgicznym oraz radioterapii odczuwają ból, dyskomfort, drętwienie twarzy, szyi, kończyn dolnych. Część z nich musi na nowo uczyć się mówić i przełykać. Wszystko to powoduje poczucie wykluczenia. Świadomość często nieodwracalnych zmian, zmiana statusu społecznego czy strach przed nawrotem choroby mogą sprawić, że osoba chora izoluje się od innych. Bez odpowiedniej rehabilitacji oraz ewentualnej pomocy psychologicznej jej sytuacja staje się bardzo trudna.
– Pod koniec września w ramach kampanii Make Sense zorganizowano w Polsce Tydzień Profilaktyki Nowotworów Głowy i Szyi. Jaki jest cel tych działań?
– Chodzi o zwiększenie świadomości na temat objawów nowotworów głowy i szyi, co będzie sprzyjać wcześniejszemu ich rozpoznawaniu, diagnozowaniu i leczeniu. Po raz kolejny w polskich szpitalach i poradniach prowadzone były bezpłatne badania i działania edukacyjne. Pandemia sprawiła, że znacząco spadła liczba rozpoznań nowych przypadków nowotworów głowy i szyi. Wpływ na to ma zarówno strach pacjentów przed zakażeniem koronawirusem, jak i obecny sposób funkcjonowania służby zdrowia, opierający się w dużej mierze na teleporadach. Należy jednak przypominać, że nowotwory nie zaczekają na koniec pandemii i nie można zwlekać z wizytą u lekarza, kiedy zauważymy niepokojące objawy. Wspomniana kampania, jak i prowadzone badania przesiewowe z pewnością mogą poprawić obecną sytuację.
– Co jeszcze powinno się zmienić, by zmniejszyć zagrożenie ze strony nowotworów głowy i szyi?
– Z pewnością potrzebna jest szersza edukacja, zarówno pacjentów, jak i lekarzy. Ważna jest też popularyzacja szczepień przeciwko wirusowi brodawczaka ludzkiego (HPV), którymi powinno się objąć dziewczęta i chłopców w wieku 11 – 20 lat. Niezbędna wydaje się też poprawa opieki stomatologicznej. Bez spełnienia wspomnianych warunków trudno będzie liczyć na skuteczną walkę z nowotworami głowy i szyi.
Z dużym niesmakiem przeczytałem (Rozwodów nie będzie?, ANGORA nr 40) wywiad z prof. R. Chwedorukiem – podobno politologiem – który nie wie, że podstawową zasadą w relacjach międzynarodowych jest równość państw. Regulują to zasady procedencji, np. w dyplomacji, i niedopuszczalne jest lekceważenie jednych państw – oczywiście także ich dyplomatów – wobec innych państw. Rozmówca został sprowokowany pytaniem red. K. Różyckiego, ale bez chwili refleksji, i to jeszcze ze śmiechem i z poczuciem jakiejś chorej wyższości, odniósł się do stolicy Mongolii – Ułan Bator.
Informuję, że Mongolia rozwija się gospodarczo, według porównywalnych wskaźników ekonomicznych, szybciej niż Polska, i to od wielu lat. Ułan Bator to półtoramilionowe miasto z luksusowymi hotelami, salonami samochodowymi światowych marek, luksusowymi dzielnicami apartamentów nie gorszych niż w Europie Zachodniej, wieloma uczelniami wyższymi, lecznictwem dobrze współpracującym zwłaszcza z Koreą i Japonią, dwoma lotniskami itd.
Przepraszam wszystkich obywateli Mongolii zamieszkałych w Polsce za te niesprawiedliwe i krzywdzące słowa.
Mój list kieruję do Pana Jacka M. (Czy Wam to nie przeszkadza?, ANGORA nr 40) i być może innych, którzy prezentują podobną retorykę. Tekst ten poruszył mnie do żywego i nie jestem w stanie nazwać go inaczej niż obraźliwym, dla mnie i – mam nadzieję – podobnie jak ja myślących (...).
Tak, szanowny Panie Jacku, jestem jednym z tych, których nie potrafi Pan zrozumieć. Mam 55 lat, co wiąże się z jakim takim doświadczeniem życiowym, ukształtowanymi poglądami i w miarę stabilnym statusem społecznym i zawodowym. Programy informacyjne oglądam, choć nie namiętnie. W polityce mniej więcej się orientuję, zdarza mi się dyskutować o bieżących sprawach, trudno więc mówić o braku zainteresowania. Uważam się za człowieka myślącego racjonalnie, jednak sformułowany przez Pana wniosek, że w tych wyborach wybór dla myślących był tylko jeden, uważam za niesprawiedliwy, pochopny i chybiony.
Teraz przejdę do ustosunkowania się do mitów i uproszczeń, które zawiera Pana list.
„To nie był wybór między Dudą i Trzaskowskim. To był wybór między demokracją europejską a demokracją pisowską...”. Otóż nie, to był wybór między Dudą i Trzaskowskim. Te wybory oprócz tego, że odbyły się w czasie pandemii, nie zasługują na wyróżnienie jako zupełnie inne niż pozostałe z trzydziestolecia. Ja w wyborach prezydenckich zawsze wybieram człowieka, nigdy opcję, rodzaj demokracji czy ideologię. Aby dokonać takiego wyboru, muszę mieć kandydatów, spośród których typuję najlepszego z dobrych, a nie mniejsze zło.
W drugiej turze takich kandydatów nie było. Żadnego z nich nie uznałem za godnego piastowania najwyższego urzędu w państwie i dlatego nie oddałem głosu, bo naiwnością jest wiara w cudowną zmianę poprzez zastąpienie jednej marionetki drugą, pochodzącą tylko z innego teatru i animowaną przez innego lalkarza.
A szansa była. Pojawił się kandydat niezależny, którego oceniam jako prawego człowieka i którego w miarę obyci wyborcy powinni znać z jego publikacji, a nie tylko jako prowadzącego telewizyjny show. Kibicowałem Szymonowi Hołowni od początku z całego serca, licząc na to, że wreszcie zmądrzejemy i przełamiemy partyjny duopol. I to na niego głosowałem w pierwszej turze. Dla mnie niezależność kandydata to podstawowy warunek. Nie wiem, czy doczekam takich wyborów prezydenckich, w których myślenie kategoriami partyjnymi zostanie wyrugowane.
„Czy Wam to nie przeszkadza?”... Sporo było tych pytań i właściwie we wszystkich przypadkach można na nie odpowiedzieć twierdząco: Tak, przeszkadza. I tak samo przeszkadzałoby w przypadku każdej innej partii będącej u władzy. W pomieszaniu populistycznych, a nośnych dziś sformułowań dał Pan Jacek upust swojej złości, może rozżaleniu (pedofile w sutannach, toruńska sekta, komisja smoleńska, rozbuchane kolesiostwo, homofobia, ksenofobia). Odpowiem krótko: to bardzo przykre, że doprowadziliśmy do takiej biegunowości: czerwony – czarny, homofob – postępowiec, katolik z ciemnogrodu – nowoczesny racjonalista. Nie tędy droga. Po każdej stronie można znaleźć mądrych i głupich. Tylko jak namówić tych mądrych, żeby to właśnie oni chcieli być naszymi przedstawicielami?
Podział na dziesięć milionów wyborców PiS-u, którym „ to nie przeszkadza”, i dziesięć milionów tych, którzy zagłosowali na Trzaskowskiego, bo „to im przeszkadza”, to frazeologia zupełnie mi obca. Należę do trzeciej grupy: z większością posunięć rządzących się nie zgadzam, ale nigdy nie zagłosuję na kogoś, kogo nie będę mógł nazwać moim przedstawicielem. Warto tu także odnieść się do tematu kolejnych wyborów (parlamentarnych), o których Autor listu wspomina. Wybory prezydenckie i parlamentarne to dwie zupełnie różne rzeczywistości. Zestawianie ich ze sobą świadczy o niemożliwości wyzwolenia się z myślenia partyjnego, a ja uważam, że bez tego nie ruszymy z miejsca (...).
Wzmianka o zablokowaniu facebooków, instagramów, whatsappów to chyba już emocje w czystej postaci. Wprawdzie dla mnie te tzw. media społecznościowe mogłyby nie istnieć, jednak wieszczenie ingerencji w swobodę wypowiedzi uważam za przesadzone.
Uwagi o młodych trafiających do Milionerów nie rozumiem. Ja też biorę udział w teleturniejach i wiem, co to łubianka i wąglik, oraz słyszałem o Beacie z „Albatrosa”.
O ile mogę zgodzić się z pytaniami Pana Jacka (ANGORA nr 40) skierowanymi do bogatych ludzi młodych i w średnim wieku rozpoczynającymi się od „Czy Wam to nie przeszkadza...”, to pozwolę sobie mieć inne zdanie w sprawie, że to jednak nie oni spośród blisko 9 mln tych, którzy nie poszli na wybory prezydenckie, zdecydowali o przedłużeniu przebywania lokatora przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Jest ich po prostu za mało, i jeśli nawet ich liczba sięga 20 tys., to jest to niewiele – to po pierwsze. A po drugie: w razie czego bez problemu wyjadą z kraju. Mają za co i niekoniecznie zrobią to samolotem. Ich myślenie nie ma nic wspólnego z szeroko rozumianą resztą społeczeństwa. Dla nich to siła robocza niekoniecznie mówiąca w ojczystym języku. Ja natomiast nie mam żadnych wątpliwości – choć nie mam na to twardych dowodów w skali makro – że wybory były nieuczciwe. Pisowska władza przygotowywała się do tego od lat, opanowując wszystkie instytucje mające cokolwiek wspólnego z wyborami, w których zasiadają sędziowie TK, KRS, PKW, sądy powszechne i SN. Nawet tak zwana opozycja od razu uznała wynik wyborów, bo... jej też to, co do tej pory „poprawiono” w tych instytucjach sądowniczych, pasuje. Dlaczego? Chyba z powodu tego, co powiedział ongiś głośno Zbigniew Ziobro w Senacie: „Jak wygracie wybory, to sędziów sobie zmienicie”. No i na to czekają.
Gdyby A. Łukaszenko wydał polecenie, że on ma mieć np. 58 proc., a ktoś z opozycji 23 proc., to nie byłoby rozróby. Młodzi bogaci z Polski i innych krajów pompowaliby kasę na działanie opozycji, tak jak to było u nas, a Łukaszenko wespół z Putinem mogliby sobie kontrolować opozycję po swojemu. Tyle że zawsze było, jest i będzie tak, że ten, kto ma pieniądze, ma również i władzę. Nie musi czytać prasy, oglądać TV (z wyjątkiem transmisji z rodeo), tracić czasu na grzebanie w internecie. Za naszą kasę kupi sobie ludzi, którzy zrobią to za niego i podeślą na papierze lub powiedzą to, co chce usłyszeć.
Nie oszukujmy się. Większość głosów na R. Trzaskowskiego to nie jego zwolennicy, ale przeciwnicy władzy Zjednoczonej Prawicy na wszystkich szczeblach. Ludzie, którzy widzą na co dzień, co się dzieje w urzędach, szpitalach i szkole, nie zarabiają kroci, ale chcą żyć spokojnie, troszcząc się o rodzinę, dzieci i osoby starsze. Moim zdaniem znaczna większość tych, którzy nie chodzą na wybory, mieszka na wsi (na której mieszkam) i w małych miasteczkach. Rozmawiam, pytam, staram się mówić ich językiem (niegazetowym), a namówienie dwóch osób, aby poszły na wybory, uważam za swój osobisty sukces. Czy Autor listu podjął taką próbę? Polecam, warto.
Nie chodzą na wybory z różnych powodów. Powiadają: „To i tak nic nie zmieni”, „Oni tam się znowu będą żarli jak zawsze”, „A co to da?” i bardziej dosadnie. Oni też mają gdzie mieszkać, na podwórku stoi auto, a na dachu oprócz satelity coraz częściej widać panele fotowoltaiczne. Czy to zasługa obecnego rządu? Nie do końca. Dopłaty unijne póki co są, a czy będą w takiej ilości, jak do tej pory? Zobaczymy. Rzeczywiście, jak prawi Autor, słychać też: „Bo une dajo”, ale gdy pytam, kto to są te „une”, często słyszę: „A cholera wie, kto to jest, dajo, to biore”. A gdy pytam: „A co będzie, jak przestaną dawać?”, słyszę: „To se kupie w markecie, a na wybory i tak nie pójde. O!”.
Tak więc mieszkającym na wsi i w małych miasteczkach wcale nie przeszkadza, że władza tak, a nie inaczej postępuje, ponieważ w znacznej większości to ich nie interesuje dopóty, dopóki ich nie dotknie. Czy od zakończenia wojny wieś zmieniła u nas jakąś władzę? No nie, bo wiejscy robole są potrzebni każdej władzy i nie tylko w naszym kraju.
Jestem już grubo po siedemdziesiątce, ale dzięki mojemu młodszemu pokoleniu, zabieganemu, jakoś się trzymam. Ale to młodsze pokolenie nie rozumie, że jestem nie dość bystra w temacie internetu. A bez obsługi internetu to teraz kompletna klapa. A muszę załatwić czasem np. receptę na leki przez internet, bo przychodnie teraz zamknięte są na cztery spusty. Pozostaje tylko e-recepta, chociażby na krople do oczu, bo mam jaskrę, a wiadomo, czym to grozi. Więc internet. A tam na ekranie litereczki, cyfereczki, obrazeczki, rameczki. I biedny stary człowiek mozolnie wpisuje, wpisuje... Potem próbuje wysłać do przychodni, a tu nic, źle nacisnął i to, co napisał, znika. Zaczyna od nowa i wklepuje starannie imię, nazwisko, PESEL i dokładnie lekarstwa. I znowu nie wyszło i zniknęło!
Ale jest przecież młode bystre pokolenie. Tłumaczą niecierpliwie z lekkim niedowierzaniem, że tam są obrazki rowerów, kominów, gór, góreczek itd. i tego trzeba poszukać, aby udowodnić, że nie jest się robotem. Myślę sobie, że jak znowu będę potrzebować leków, to będę musiała udowodnić, że nie jestem wielbłądem... Złościło mnie to, a teraz zaczyna bawić i śmieszyć. Kiedyś za Bieruta były
czasy w Polsce ponure, później za Gomułki – nudne, za Gierka – „hej do przodu”, a teraz nastały czasy śmieszne. Śmieszą mnie już niefrasobliwi, frazeologiczni, nastroszeni obecni rządziciele, nobliwi, nadęci hierarchowie. I już przestałam się złościć i już się śmieję, bo przecież wiadomo, że złość piękności i wątrobie szkodzi! „Kiedy po wielkim świetle, co było nam dane, świat nas wyśmiewa jak bandę pijanych” – śmiejmy się i my, zwłaszcza drodzy moi rówieśnicy, a nawet koronawirus, co tak nas sobie upodobał, wreszcie się odczepi. Pozdrawiam śmiesznie.
Podczas burzliwych obrad polskiego parlamentu podekscytowany lider ważnej partii w sposób szczególnie ekspresyjny krzyczał: „Nikt nam nie wmówi, że białe jest białe, a czarne to czarne”.
Mimo ogromnego ładunku politycznego zawartego w tym wystąpieniu przeciwnicy polityczni Jarosława Kaczyńskiego, który wypowiedział te słowa, potraktowali to zdarzenie łagodnie, traktując wypowiedź jako lapsus. Było to chyba jednak istotne przeoczenie narodzin nowego trendu w polskiej polityce.
Obecne wystąpienia Pana Premiera i wielu Jego ministrów wskazują, że powstała kilka lat temu tendencja nabiera coraz większego znaczenia. Wiele przykładów takiego traktowania rzeczywistości widzieliśmy w kampanii prezydenta, a obecnie w codziennych wystąpieniach przedstawicieli rządu i PiS. Szczyt hipokryzji związanej z tym, że białe nie jest białe, przedstawiciele rządu osiągnęli po ogłoszeniu listu podpisanego przez 50 ambasadorów dotyczącego łamania praw w Polsce. To, co mówi Premier i Jego ministrowie, dosłownie zwala z nóg. Okazuje się z ich narracji, że w Polsce nie ma powiatów ani miast wolnych od „ideologii” LGBT, mimo że uchwały takie są zawarte w oficjalnych dokumentach, a minister Z. Ziobro z naszych pieniędzy funduje poszkodowanym z powodu homofobii rekompensaty za utracone z UE pieniądze, chwaląc autorów tych bezmyślnych zachowań za odważną i patriotyczną postawę. Cała ta sprawa byłaby bardzo dobrym materiałem dla satyryków. Jest ona, niestety, żałosnym przykładem funkcjonowania naszego państwa. Liderzy PiS, kiedy w końcu zrozumiecie, że tak nie można! To już nie jest wstyd, to jest zbrodnia na naszym narodzie!
Szczególnie przykre jest jeszcze to, że większość hierarchów Kościoła katolickiego wpisuje się w ten szaleńczy nurt kłamstw głoszonych przez PiS.
Przed laty byłem aktywnym reprezentantem ruchów katolickich. Im bardziej poznawałem mechanizmy i sposoby funkcjonowania zwierzchników Kościoła, tym bardziej odchodziłem od wiary. Z doświadczenia wiem, że duże grupy społeczne nie wyobrażają sobie życia bez Kościoła. Zachowanie się i bzdury, które opowiadają nam hierarchowie Kościoła katolickiego w Polsce, w prosty sposób prowadzą do upadku religijności na wzór Hiszpanii czy Irlandii. Trochę szkoda, bo wielu wiernych przeżyje to bardzo boleśnie i nie będzie to już wina Tuska ani lewaków.
Przez ponad miesiąc gówna i im podobne płynęły do królowej polskich rzek – Wisły. Awaria, druga z kolei i w rocznym odstępie – spowodowała, że Wisła jest zasilana, oględnie mówiąc, odpadami komunalnymi wszelakiej maści i różnego pochodzenia. Na całym jej biegu od Warszawy po ujście do Bałtyku Wisła jest czysta jak przysłowiowa łza i nie przekracza żadnych norm, które wskazują, że jest zatruta toksynami i odpadami pochodzenia chemicznego. Olbrzymie ilości nieczysto
ści wpływające do rzeki, a dalej do morza, w żaden sposób nie naruszają równowagi biologicznej i nie powodują skażenia całego ekosystemu.
Rozpisują się na ten temat fachowcy po podstawówce, urzędnicy z warszawskiego ratusza, blogerzy i im podobni. Nic się przecież nie stało! A jeżeli już się stało, to dzięki sabotażowi lub – jeszcze dosadniej – terroryzmowi, jak twierdzi „warszawski tuz” pan Rafał Trzaskowski. A o tęczowy zawrót głowy i pusty śmiech przyprawia informacja warszawskich mediów, że śnięte (pływające brzuchem do góry) ryby ktoś kupił i wrzucił do Wisły. Wyjątkowy złośliwiec i brzydal!
Na zakończenie podpowiem prezydentowi stolicy, że jest on odpowiedzialny za wszystko, co się w tym mieście codziennie dzieje. Taka jest jego rola i to ma wpisane w zakres swoich obowiązków, również oczyszczalnię ścieków „Czajka”. Nie chodzi o to, aby tam codziennie bywał, ale o to, by codziennie, a może raz na tydzień lub miesiąc przyjmował pisemne raporty służb do tego powołanych.
Panie prezydencie Rafale Trzaskowski, na pewno pan wie, że życie nie jest usłane różami, a zadania, jakie przychodzi nam wykonywać dla dobra społeczności lokalnych, rządzą się trzema prawami, tzw. zasadami Murphy’ego:
jeśli coś może się nie udać, to na pewno się nie uda,
nie uda się nawet wtedy, gdy powinno się udać, wszystko psuje się naraz. Te prawa Murphy’ego w największym skrócie – jak powiedział Jacek Żakowski – sprowadzają się do tego, że „jak coś może się spier... to się spier...”. Katastrofy są pewne, więc zawsze trzeba brać pod uwagę najgorszy możliwy scenariusz, a ryzyko kilkuprocentowe staje się stuprocentową katastrofą. Oby nie doszło do sytuacji, że gdy pan usiądzie na desce klozetowej, w przyrodzenie może pana połechtać szczur wodno-kanalizacyjny. I to byłoby tyle.
Walki rządzących o własną i jedynie słuszną interpretację poszczególnych obszarów historii nie są niczym nowym. Tak było, można powiedzieć, zawsze. PRL kształtował w nas, młodych wtedy ludziach, świadomość, że na Polskę napadli jedynie hitlerowcy, a przepędzili potem ich żołnierze Armii Czerwonej, natomiast ruch oporu tworzyły Gwardia Ludowa i Armia Ludowa. To od rodziców, krewnych i znajomych dowiadywaliśmy się, że było trochę inaczej: że dużą część Polski zajęli we wrześniu 1939 roku Ruscy, jak o nich powszechnie mówiono, że potem były niezwykle bolesne konsekwencje tego faktu, z których wywózki wcale nie były tymi najgorszymi.
Niedawno mieliśmy okazję obserwować żałosny spektakl zagarnięcia przez wojska Błaszczaka rocznicy obchodów wybuchu drugiej wojny światowej na Westerplatte.
A tak naprawdę chodziło o to, by nie pokazać pani prezydent Dulkiewicz, która zdecydowanie nie należy do pisowskiego pojmowania świata. Na szczęście, nie było słynnego apelu Macierewicza poświęconego „poległym” pod Smoleńskiem.
Od lat obchody napaści Sowietów na Polskę 17 września organizuje w Warszawie prezydent stolicy wraz ze środowiskami kombatanckimi związanymi z Katyniem, wywózkami, Syberią itd. I od lat w kulminacyjnym punkcie tych obchodów nie ma przedstawicieli najwyższych władz państwowych. Chyba najwyższym dostojnikiem rządu za tej władzy widzianym w miejscu obchodów był minister Suski odczytujący list premiera, bo obecny prezydent Warszawy nie zasługuje na obecność wyższych rangą dostojników państwowych.
Warszawskie obchody są organizowane od 1995 roku pod pomnikiem Poległych i Pomordowanych na Wschodzie usytuowanym przy skwerze Matki Sybiraczki. Pomnik jest bardzo symboliczny. Na zachowanym oryginalnym wagonie deportacyjnym umieszczono symbole religijne różnych wyznań, na 40 podkładach kolejowych znajdują się nazwy miejscowości związanych z walkami i prześladowaniami na Wschodzie, a 41. podkład jest pusty i symbolizuje wszystkie inne, często nieznane dotąd, podobne miejsca. Autorem pomnika jest artysta rzeźbiarz Maksymilian Biskupski, którego dzieła znaleźć można także poza granicami Polski. Jako ciekawostkę można podać, że tenże twórca jest również autorem tomiku wierszy „Chrystus Katyński”.
Pomnik powstawał długo i nie bez trudności. Jego inicjatorem i prowadzącym sprawę od początku do szczęśliwego końca była Fundacja Poległych i Pomordowanych na Wschodzie, której prezesem jest generał Leon Komornicki. Już sam fakt, że trzykrotnie zmieniano lokalizację pomnika, i to nawet po wmurowaniu kamienia węgielnego, świadczy o dziwnym oporze materii. W świetle zmian, jakie zaszły w Polsce po 1990 roku, wydaje się to trudne do zrozumienia. Niemal w całości realizacja pomnika była oparta na środkach ze zbiórki społecznej i na pomocy wojska. Paradoksalnie, dopiero rząd Józefa Oleksego zainteresował się sprawą i wsparł materialnie społeczną zbiórkę, przyczyniając się do sfinalizowania projektu.
Miejmy nadzieję, że nie dojdzie, jak w przypadku innych miejsc, do zawłaszczenia przez państwo terenów wokół pomnika na skwerze Matki Sybiraczki i prezydent Warszawy będzie mógł – jak dotąd – czcić rocznicę napaści sowieckiej, jak i pamięć milionów pomordowanych na „nieludzkiej ziemi”.