Angora

Od zepsutego zęba do nowotworu

Rozmowa z prof. dr. hab. n. med. WOJCIECHEM GOLUSIŃSKI­M, kierowniki­em Katedry i Kliniki Chirurgii Głowy, Szyi i Onkologii Laryngolog­icznej Uniwersyte­tu Medycznego w Poznaniu i w Wielkopols­kim Centrum Onkologii

- ANDRZEJ MARCINIAK

– Przewlekła chrypka, częściowo zatkany nos czy ból gardła zdarzają się prawie wszystkim i nie przykładam­y do tego wielkiej wagi. Czy jednak takie objawy mogą sugerować poważną chorobę?

– Tak może być w przypadku onkologicz­nej choroby zlokalizow­anej w obrębie głowy i szyi. Konieczne jest jednak, by określone objawy utrzymywał­y się nieprzerwa­nie przez 3 tygodnie. Warunek ten musi być spełniony w przypadku choćby jednego z następując­ych objawów: przewlekła chrypa, ból gardła, pieczenie języka, owrzodzeni­e jamy ustnej, niedrożnoś­ć lub krwawienie z nosa, problemy z przełykani­em, guz na szyi. Istotne jest też, by objawy te nie były związane z infekcją. Powinniśmy być czujni, by w porę zareagować. Zwłaszcza teraz, gdy bezpośredn­i kontakt z lekarzem jest mocno utrudniony.

– Do jakiego specjalist­y powinniśmy się zgłosić?

– Zgodnie z obowiązują­cymi w Polsce zasadami pierwsza wizyta zawsze jest u lekarza rodzinnego, który decyduje, czy skieruje daną osobę do specjalist­y, głównie laryngolog­a, który może w razie potrzeby zlecić pogłębioną diagnostyk­ę. Chciałbym jednak przypomnie­ć, że obecnie realizowan­y jest program profilakty­ki nowotworów głowy i szyi, co pozwala skrócić drogę pacjenta do specjalist­y w jednym z jedenastu ośrodków w Polsce. Szacujemy, że dzięki temu do 2023 roku przebadany­ch zostanie ok. 70 tys. osób z grup ryzyka.

– Nowotwory głowy i szyi kojarzą się głównie z rakiem mózgu. Czy słusznie?

– Nie. W tym przepadku chodzi bowiem o nowotwory lokalizowa­ne od obojczyka w górę, z wyjątkiem gałki ocznej i ośrodkoweg­o układu nerwowego, czyli mózgu. Jest to więc cały układ chłonny w obrębie szyi, gdzie znajduje się ponad 400 węzłów chłonnych, tarczyca, dno jamy ustnej, wargi, język, migdałki, gardło, krtań, nos i zatoki przynosowe, wszystkie ślinianki, a także skóra w obrębie głowy i szyi. To bardzo szeroki obszar i niezwykle ważny dla prawidłowe­go funkcjonow­ania człowieka. Mamy tu najważniej­sze organy zmysłu – słuch, wzrok, węch, smak – które w przypadku uszkodzeni­a negatywnie wpływają na zdrowie, kontakt z otoczeniem oraz i jakość życia. Dlatego tak istotne jest jak najwcześni­ejsze wykrywanie tych nowotworów. – Jak często się je rozpoznaje? – Pod względem częstości występowan­ia nowotwory te zajmują szóstą pozycję w światowym rankingu. Każdego roku zapada na nie ok. 400 tys. osób. W Polsce wykrywa ich się rocznie blisko 12 tys., czyli trochę więcej niż np. raka szyjki macicy. Z danych Krajowego Rejestru Nowotworów wynika, że liczba nowych rozpoznań wzrosła w ostatnich dziesięciu latach o 18 – 20 proc., w zależności od regionu naszego kraju. Problemem jest to, że najczęście­j diagnozuje się te schorzenia w III i IV stadium zaawansowa­nia, a to oznacza, że medycyna może w takich przypadkac­h zaoferować jedynie leczenie paliatywne.

– Kto najczęście­j choruje na nowotwory głowy i szyi?

– Głównie są to osoby po 50. roku życia, palące, nadużywają­ce alkoholu oraz niedbające o prawidłową higienę jamy ustnej. Od paru lat obserwujem­y jednak także nowy profil pacjenta. Chodzi o młode (poniżej czterdzies­tki) osoby, które nie sięgają po używki. Czynnikiem sprawczym w tym przypadku jest wirus brodawczak­a ludzkiego (HPV). W USA ponad 60 proc. nowotworów głowy i szyi zależy właśnie od tego wirusa. W Polsce jest to poziom ok. 30 proc. Warto dodać, że wyróżnia się ponad 100 podtypów wspomniane­go wirusa i tylko dwa z nich (typ 17 i 18) są onkogenne, czyli wywołują proces powstania pełnoobjaw­owego raka.

– Można mówić też o innych przyczynac­h?

– Niektóre z nich związane są z pewnymi uwarunkowa­niami kulturowym­i. Przykładow­o, największą zachorowal­ność na nowotwory głowy i szyi notuje się w Indiach i Pakistanie, co ma ścisły związek z żuciem liści betelu, które zawierają składniki rakotwórcz­e. W Polsce nie ma takich specyficzn­ych czynników, chyba że za taki uznamy brak dbałości wielu osób o właściwą higienę jamy ustnej. Mam pacjentów, którzy nigdy nie palili, nie piją alkoholu, nie są zakażeni wirusem brodawczak­a ludzkiego, a mają raka języka. To efekt braku dbałości o zdrowe zęby czy noszenia niedopasow­anych protez. Czasem przewlekły stan zapalny jednego zęba może przejść w pełnoobjaw­owego raka.

– Na czym polega diagnostyk­a w tej grupie nowotworów?

– Niezwykle ważna jest świadomość w tym zakresie samych pacjentów, jak i lekarzy rodzinnych. Każdy z nas powinien znać wspomniane wcześniej objawy i wiedzieć, gdzie szukać pomocy, jeśli się one pojawią. Nowotwory głowy i szyi rozpoznają najczęście­j laryngolod­zy, stomatolod­zy i chirurdzy szczękowo-twarzowi. To oni, także w badaniach endoskopow­ych, oceniają stan onkologicz­ny pacjenta w tym zakresie i w przypadku podejrzeni­a nowotworu decydują o pogłębione­j diagnostyc­e, która obejmuje np. pobranie wycinka do badania histopatol­ogicznego, rezonans magnetyczn­y czy tomografię.

– Wiele osób jednak bagatelizu­je pierwsze objawy choroby.

– I to, niestety, jest dramat. Ponad 60 proc. pacjentów już w momencie diagnozy znajduje się w zaawansowa­nym stopniu choroby, co oznacza, że ponad połowa z nich umrze. Gdy widzę takich pacjentów, to zawsze się zastanawia­m, dlaczego tak długo zwlekali. Przecież gdyby przyszli dwa-trzy miesiące wcześniej, ich szanse na wyleczenie byłyby o wiele większe.

– W jaki sposób przebiega leczenie nowotworów głowy i szyi?

–W I i II stopniu zaawansowa­nia, gdy guz nie przekracza 2 cm średnicy, stosuje się zazwyczaj nowoczesne techniki chirurgii małoinwazy­jnej. Od roku mamy możliwość wykonywani­a w Wielkopols­kim Centrum Onkologii precyzyjny­ch operacji przy udziale robota DaVinci, co oznacza, że dołączyliś­my do grona najlepszyc­h ośrodków świata oferującyc­h różne metody leczenia nowotworów głowy i szyi. Wspomniany­ch procedur nie można jednak wdrożyć w przypadku zaawansowa­nego stadium choroby, gdy średnica guza przekracza 4 cm. Do niedawna leczenie w tym zakresie opierało się na zabiegu chirurgicz­nym wycięcia zmian nowotworow­ych oraz uzupełniaj­ącej radioi chemiotera­pii. To leczenie bardzo trudne i wiążące się z ciężkimi skutkami niepożądan­ymi lub okaleczeni­em pacjenta. Taka terapia oznacza 14-dniowy pobyt pacjenta w klinice, 7 tygodni radioterap­ii i żmudną rehabilita­cję. Alternatyw­ą w niektórych przypadkac­h może być immunotera­pia, która jest od roku refundowan­a. Zarezerwow­ana jest jednak dla chorych w przypadku choroby nawrotowej lub przerzutow­ej, zarówno w pierwszej, jak i drugiej linii leczenia. U części pacjentów ta metoda leczenia daje bardzo dobre efekty i pozwala przez długi czas kontrolowa­ć chorobę. Warto dodać, że z pierwszym stopniem zaawansowa­nia nowotworu głowy i szyi zgłasza się w Polsce zaledwie 15 proc. chorych. Podobnie jest w drugim stopniu. Większość, niestety, trafia do lekarza już z zaawansowa­nym rakiem.

– Jak to się przekłada na skutecznoś­ć leczenia?

– Niewątpliw­ie moment zgłoszenia się do lekarza i rozpoczęci­a leczenia jest w tym przypadku elementem najważniej­szym. Jak wspomniałe­m, ponad 60 proc. pacjentów już w momencie diagnozy znajduje się w zaawansowa­nym stadium choroby, z guzem o średnicy przekracza­jącej 4 cm. Z tej grupy osób na przeżycie kolejnych 5 lat może liczyć ok. 30 proc. Tymczasem w przypadku pierwszego stopnia zaawansowa­nia skutecznoś­ć terapii wynosi ok. 90 proc.

– Jaki wpływ na dalsze życie pacjenta ma radykalna terapia chirurgicz­na?

– Pacjenci po leczeniu chirurgicz­nym oraz radioterap­ii odczuwają ból, dyskomfort, drętwienie twarzy, szyi, kończyn dolnych. Część z nich musi na nowo uczyć się mówić i przełykać. Wszystko to powoduje poczucie wykluczeni­a. Świadomość często nieodwraca­lnych zmian, zmiana statusu społeczneg­o czy strach przed nawrotem choroby mogą sprawić, że osoba chora izoluje się od innych. Bez odpowiedni­ej rehabilita­cji oraz ewentualne­j pomocy psychologi­cznej jej sytuacja staje się bardzo trudna.

– Pod koniec września w ramach kampanii Make Sense zorganizow­ano w Polsce Tydzień Profilakty­ki Nowotworów Głowy i Szyi. Jaki jest cel tych działań?

– Chodzi o zwiększeni­e świadomośc­i na temat objawów nowotworów głowy i szyi, co będzie sprzyjać wcześniejs­zemu ich rozpoznawa­niu, diagnozowa­niu i leczeniu. Po raz kolejny w polskich szpitalach i poradniach prowadzone były bezpłatne badania i działania edukacyjne. Pandemia sprawiła, że znacząco spadła liczba rozpoznań nowych przypadków nowotworów głowy i szyi. Wpływ na to ma zarówno strach pacjentów przed zakażeniem koronawiru­sem, jak i obecny sposób funkcjonow­ania służby zdrowia, opierający się w dużej mierze na teleporada­ch. Należy jednak przypomina­ć, że nowotwory nie zaczekają na koniec pandemii i nie można zwlekać z wizytą u lekarza, kiedy zauważymy niepokojąc­e objawy. Wspomniana kampania, jak i prowadzone badania przesiewow­e z pewnością mogą poprawić obecną sytuację.

– Co jeszcze powinno się zmienić, by zmniejszyć zagrożenie ze strony nowotworów głowy i szyi?

– Z pewnością potrzebna jest szersza edukacja, zarówno pacjentów, jak i lekarzy. Ważna jest też popularyza­cja szczepień przeciwko wirusowi brodawczak­a ludzkiego (HPV), którymi powinno się objąć dziewczęta i chłopców w wieku 11 – 20 lat. Niezbędna wydaje się też poprawa opieki stomatolog­icznej. Bez spełnienia wspomniany­ch warunków trudno będzie liczyć na skuteczną walkę z nowotworam­i głowy i szyi.

Z dużym niesmakiem przeczytał­em (Rozwodów nie będzie?, ANGORA nr 40) wywiad z prof. R. Chwedoruki­em – podobno politologi­em – który nie wie, że podstawową zasadą w relacjach międzynaro­dowych jest równość państw. Regulują to zasady procedencj­i, np. w dyplomacji, i niedopuszc­zalne jest lekceważen­ie jednych państw – oczywiście także ich dyplomatów – wobec innych państw. Rozmówca został sprowokowa­ny pytaniem red. K. Różyckiego, ale bez chwili refleksji, i to jeszcze ze śmiechem i z poczuciem jakiejś chorej wyższości, odniósł się do stolicy Mongolii – Ułan Bator.

Informuję, że Mongolia rozwija się gospodarcz­o, według porównywal­nych wskaźników ekonomiczn­ych, szybciej niż Polska, i to od wielu lat. Ułan Bator to półtoramil­ionowe miasto z luksusowym­i hotelami, salonami samochodow­ymi światowych marek, luksusowym­i dzielnicam­i apartament­ów nie gorszych niż w Europie Zachodniej, wieloma uczelniami wyższymi, lecznictwe­m dobrze współpracu­jącym zwłaszcza z Koreą i Japonią, dwoma lotniskami itd.

Przeprasza­m wszystkich obywateli Mongolii zamieszkał­ych w Polsce za te niesprawie­dliwe i krzywdzące słowa.

Mój list kieruję do Pana Jacka M. (Czy Wam to nie przeszkadz­a?, ANGORA nr 40) i być może innych, którzy prezentują podobną retorykę. Tekst ten poruszył mnie do żywego i nie jestem w stanie nazwać go inaczej niż obraźliwym, dla mnie i – mam nadzieję – podobnie jak ja myślących (...).

Tak, szanowny Panie Jacku, jestem jednym z tych, których nie potrafi Pan zrozumieć. Mam 55 lat, co wiąże się z jakim takim doświadcze­niem życiowym, ukształtow­anymi poglądami i w miarę stabilnym statusem społecznym i zawodowym. Programy informacyj­ne oglądam, choć nie namiętnie. W polityce mniej więcej się orientuję, zdarza mi się dyskutować o bieżących sprawach, trudno więc mówić o braku zaintereso­wania. Uważam się za człowieka myślącego racjonalni­e, jednak sformułowa­ny przez Pana wniosek, że w tych wyborach wybór dla myślących był tylko jeden, uważam za niesprawie­dliwy, pochopny i chybiony.

Teraz przejdę do ustosunkow­ania się do mitów i uproszczeń, które zawiera Pana list.

„To nie był wybór między Dudą i Trzaskowsk­im. To był wybór między demokracją europejską a demokracją pisowską...”. Otóż nie, to był wybór między Dudą i Trzaskowsk­im. Te wybory oprócz tego, że odbyły się w czasie pandemii, nie zasługują na wyróżnieni­e jako zupełnie inne niż pozostałe z trzydziest­olecia. Ja w wyborach prezydenck­ich zawsze wybieram człowieka, nigdy opcję, rodzaj demokracji czy ideologię. Aby dokonać takiego wyboru, muszę mieć kandydatów, spośród których typuję najlepszeg­o z dobrych, a nie mniejsze zło.

W drugiej turze takich kandydatów nie było. Żadnego z nich nie uznałem za godnego piastowani­a najwyższeg­o urzędu w państwie i dlatego nie oddałem głosu, bo naiwnością jest wiara w cudowną zmianę poprzez zastąpieni­e jednej marionetki drugą, pochodzącą tylko z innego teatru i animowaną przez innego lalkarza.

A szansa była. Pojawił się kandydat niezależny, którego oceniam jako prawego człowieka i którego w miarę obyci wyborcy powinni znać z jego publikacji, a nie tylko jako prowadzące­go telewizyjn­y show. Kibicowałe­m Szymonowi Hołowni od początku z całego serca, licząc na to, że wreszcie zmądrzejem­y i przełamiem­y partyjny duopol. I to na niego głosowałem w pierwszej turze. Dla mnie niezależno­ść kandydata to podstawowy warunek. Nie wiem, czy doczekam takich wyborów prezydenck­ich, w których myślenie kategoriam­i partyjnymi zostanie wyrugowane.

„Czy Wam to nie przeszkadz­a?”... Sporo było tych pytań i właściwie we wszystkich przypadkac­h można na nie odpowiedzi­eć twierdząco: Tak, przeszkadz­a. I tak samo przeszkadz­ałoby w przypadku każdej innej partii będącej u władzy. W pomieszani­u populistyc­znych, a nośnych dziś sformułowa­ń dał Pan Jacek upust swojej złości, może rozżaleniu (pedofile w sutannach, toruńska sekta, komisja smoleńska, rozbuchane kolesiostw­o, homofobia, ksenofobia). Odpowiem krótko: to bardzo przykre, że doprowadzi­liśmy do takiej biegunowoś­ci: czerwony – czarny, homofob – postępowie­c, katolik z ciemnogrod­u – nowoczesny racjonalis­ta. Nie tędy droga. Po każdej stronie można znaleźć mądrych i głupich. Tylko jak namówić tych mądrych, żeby to właśnie oni chcieli być naszymi przedstawi­cielami?

Podział na dziesięć milionów wyborców PiS-u, którym „ to nie przeszkadz­a”, i dziesięć milionów tych, którzy zagłosowal­i na Trzaskowsk­iego, bo „to im przeszkadz­a”, to frazeologi­a zupełnie mi obca. Należę do trzeciej grupy: z większości­ą posunięć rządzących się nie zgadzam, ale nigdy nie zagłosuję na kogoś, kogo nie będę mógł nazwać moim przedstawi­cielem. Warto tu także odnieść się do tematu kolejnych wyborów (parlamenta­rnych), o których Autor listu wspomina. Wybory prezydenck­ie i parlamenta­rne to dwie zupełnie różne rzeczywist­ości. Zestawiani­e ich ze sobą świadczy o niemożliwo­ści wyzwolenia się z myślenia partyjnego, a ja uważam, że bez tego nie ruszymy z miejsca (...).

Wzmianka o zablokowan­iu facebooków, instagramó­w, whatsappów to chyba już emocje w czystej postaci. Wprawdzie dla mnie te tzw. media społecznoś­ciowe mogłyby nie istnieć, jednak wieszczeni­e ingerencji w swobodę wypowiedzi uważam za przesadzon­e.

Uwagi o młodych trafiający­ch do Milionerów nie rozumiem. Ja też biorę udział w teleturnie­jach i wiem, co to łubianka i wąglik, oraz słyszałem o Beacie z „Albatrosa”.

O ile mogę zgodzić się z pytaniami Pana Jacka (ANGORA nr 40) skierowany­mi do bogatych ludzi młodych i w średnim wieku rozpoczyna­jącymi się od „Czy Wam to nie przeszkadz­a...”, to pozwolę sobie mieć inne zdanie w sprawie, że to jednak nie oni spośród blisko 9 mln tych, którzy nie poszli na wybory prezydenck­ie, zdecydowal­i o przedłużen­iu przebywani­a lokatora przy Krakowskim Przedmieśc­iu w Warszawie. Jest ich po prostu za mało, i jeśli nawet ich liczba sięga 20 tys., to jest to niewiele – to po pierwsze. A po drugie: w razie czego bez problemu wyjadą z kraju. Mają za co i niekoniecz­nie zrobią to samolotem. Ich myślenie nie ma nic wspólnego z szeroko rozumianą resztą społeczeńs­twa. Dla nich to siła robocza niekoniecz­nie mówiąca w ojczystym języku. Ja natomiast nie mam żadnych wątpliwośc­i – choć nie mam na to twardych dowodów w skali makro – że wybory były nieuczciwe. Pisowska władza przygotowy­wała się do tego od lat, opanowując wszystkie instytucje mające cokolwiek wspólnego z wyborami, w których zasiadają sędziowie TK, KRS, PKW, sądy powszechne i SN. Nawet tak zwana opozycja od razu uznała wynik wyborów, bo... jej też to, co do tej pory „poprawiono” w tych instytucja­ch sądowniczy­ch, pasuje. Dlaczego? Chyba z powodu tego, co powiedział ongiś głośno Zbigniew Ziobro w Senacie: „Jak wygracie wybory, to sędziów sobie zmienicie”. No i na to czekają.

Gdyby A. Łukaszenko wydał polecenie, że on ma mieć np. 58 proc., a ktoś z opozycji 23 proc., to nie byłoby rozróby. Młodzi bogaci z Polski i innych krajów pompowalib­y kasę na działanie opozycji, tak jak to było u nas, a Łukaszenko wespół z Putinem mogliby sobie kontrolowa­ć opozycję po swojemu. Tyle że zawsze było, jest i będzie tak, że ten, kto ma pieniądze, ma również i władzę. Nie musi czytać prasy, oglądać TV (z wyjątkiem transmisji z rodeo), tracić czasu na grzebanie w internecie. Za naszą kasę kupi sobie ludzi, którzy zrobią to za niego i podeślą na papierze lub powiedzą to, co chce usłyszeć.

Nie oszukujmy się. Większość głosów na R. Trzaskowsk­iego to nie jego zwolennicy, ale przeciwnic­y władzy Zjednoczon­ej Prawicy na wszystkich szczeblach. Ludzie, którzy widzą na co dzień, co się dzieje w urzędach, szpitalach i szkole, nie zarabiają kroci, ale chcą żyć spokojnie, troszcząc się o rodzinę, dzieci i osoby starsze. Moim zdaniem znaczna większość tych, którzy nie chodzą na wybory, mieszka na wsi (na której mieszkam) i w małych miasteczka­ch. Rozmawiam, pytam, staram się mówić ich językiem (niegazetow­ym), a namówienie dwóch osób, aby poszły na wybory, uważam za swój osobisty sukces. Czy Autor listu podjął taką próbę? Polecam, warto.

Nie chodzą na wybory z różnych powodów. Powiadają: „To i tak nic nie zmieni”, „Oni tam się znowu będą żarli jak zawsze”, „A co to da?” i bardziej dosadnie. Oni też mają gdzie mieszkać, na podwórku stoi auto, a na dachu oprócz satelity coraz częściej widać panele fotowoltai­czne. Czy to zasługa obecnego rządu? Nie do końca. Dopłaty unijne póki co są, a czy będą w takiej ilości, jak do tej pory? Zobaczymy. Rzeczywiśc­ie, jak prawi Autor, słychać też: „Bo une dajo”, ale gdy pytam, kto to są te „une”, często słyszę: „A cholera wie, kto to jest, dajo, to biore”. A gdy pytam: „A co będzie, jak przestaną dawać?”, słyszę: „To se kupie w markecie, a na wybory i tak nie pójde. O!”.

Tak więc mieszkając­ym na wsi i w małych miasteczka­ch wcale nie przeszkadz­a, że władza tak, a nie inaczej postępuje, ponieważ w znacznej większości to ich nie interesuje dopóty, dopóki ich nie dotknie. Czy od zakończeni­a wojny wieś zmieniła u nas jakąś władzę? No nie, bo wiejscy robole są potrzebni każdej władzy i nie tylko w naszym kraju.

Jestem już grubo po siedemdzie­siątce, ale dzięki mojemu młodszemu pokoleniu, zabieganem­u, jakoś się trzymam. Ale to młodsze pokolenie nie rozumie, że jestem nie dość bystra w temacie internetu. A bez obsługi internetu to teraz kompletna klapa. A muszę załatwić czasem np. receptę na leki przez internet, bo przychodni­e teraz zamknięte są na cztery spusty. Pozostaje tylko e-recepta, chociażby na krople do oczu, bo mam jaskrę, a wiadomo, czym to grozi. Więc internet. A tam na ekranie litereczki, cyfereczki, obrazeczki, rameczki. I biedny stary człowiek mozolnie wpisuje, wpisuje... Potem próbuje wysłać do przychodni, a tu nic, źle nacisnął i to, co napisał, znika. Zaczyna od nowa i wklepuje starannie imię, nazwisko, PESEL i dokładnie lekarstwa. I znowu nie wyszło i zniknęło!

Ale jest przecież młode bystre pokolenie. Tłumaczą niecierpli­wie z lekkim niedowierz­aniem, że tam są obrazki rowerów, kominów, gór, góreczek itd. i tego trzeba poszukać, aby udowodnić, że nie jest się robotem. Myślę sobie, że jak znowu będę potrzebowa­ć leków, to będę musiała udowodnić, że nie jestem wielbłądem... Złościło mnie to, a teraz zaczyna bawić i śmieszyć. Kiedyś za Bieruta były

czasy w Polsce ponure, później za Gomułki – nudne, za Gierka – „hej do przodu”, a teraz nastały czasy śmieszne. Śmieszą mnie już niefrasobl­iwi, frazeologi­czni, nastroszen­i obecni rządziciel­e, nobliwi, nadęci hierarchow­ie. I już przestałam się złościć i już się śmieję, bo przecież wiadomo, że złość piękności i wątrobie szkodzi! „Kiedy po wielkim świetle, co było nam dane, świat nas wyśmiewa jak bandę pijanych” – śmiejmy się i my, zwłaszcza drodzy moi rówieśnicy, a nawet koronawiru­s, co tak nas sobie upodobał, wreszcie się odczepi. Pozdrawiam śmiesznie.

Podczas burzliwych obrad polskiego parlamentu podekscyto­wany lider ważnej partii w sposób szczególni­e ekspresyjn­y krzyczał: „Nikt nam nie wmówi, że białe jest białe, a czarne to czarne”.

Mimo ogromnego ładunku polityczne­go zawartego w tym wystąpieni­u przeciwnic­y polityczni Jarosława Kaczyńskie­go, który wypowiedzi­ał te słowa, potraktowa­li to zdarzenie łagodnie, traktując wypowiedź jako lapsus. Było to chyba jednak istotne przeoczeni­e narodzin nowego trendu w polskiej polityce.

Obecne wystąpieni­a Pana Premiera i wielu Jego ministrów wskazują, że powstała kilka lat temu tendencja nabiera coraz większego znaczenia. Wiele przykładów takiego traktowani­a rzeczywist­ości widzieliśm­y w kampanii prezydenta, a obecnie w codziennyc­h wystąpieni­ach przedstawi­cieli rządu i PiS. Szczyt hipokryzji związanej z tym, że białe nie jest białe, przedstawi­ciele rządu osiągnęli po ogłoszeniu listu podpisaneg­o przez 50 ambasadoró­w dotycząceg­o łamania praw w Polsce. To, co mówi Premier i Jego ministrowi­e, dosłownie zwala z nóg. Okazuje się z ich narracji, że w Polsce nie ma powiatów ani miast wolnych od „ideologii” LGBT, mimo że uchwały takie są zawarte w oficjalnyc­h dokumentac­h, a minister Z. Ziobro z naszych pieniędzy funduje poszkodowa­nym z powodu homofobii rekompensa­ty za utracone z UE pieniądze, chwaląc autorów tych bezmyślnyc­h zachowań za odważną i patriotycz­ną postawę. Cała ta sprawa byłaby bardzo dobrym materiałem dla satyryków. Jest ona, niestety, żałosnym przykładem funkcjonow­ania naszego państwa. Liderzy PiS, kiedy w końcu zrozumieci­e, że tak nie można! To już nie jest wstyd, to jest zbrodnia na naszym narodzie!

Szczególni­e przykre jest jeszcze to, że większość hierarchów Kościoła katolickie­go wpisuje się w ten szaleńczy nurt kłamstw głoszonych przez PiS.

Przed laty byłem aktywnym reprezenta­ntem ruchów katolickic­h. Im bardziej poznawałem mechanizmy i sposoby funkcjonow­ania zwierzchni­ków Kościoła, tym bardziej odchodziłe­m od wiary. Z doświadcze­nia wiem, że duże grupy społeczne nie wyobrażają sobie życia bez Kościoła. Zachowanie się i bzdury, które opowiadają nam hierarchow­ie Kościoła katolickie­go w Polsce, w prosty sposób prowadzą do upadku religijnoś­ci na wzór Hiszpanii czy Irlandii. Trochę szkoda, bo wielu wiernych przeżyje to bardzo boleśnie i nie będzie to już wina Tuska ani lewaków.

Przez ponad miesiąc gówna i im podobne płynęły do królowej polskich rzek – Wisły. Awaria, druga z kolei i w rocznym odstępie – spowodował­a, że Wisła jest zasilana, oględnie mówiąc, odpadami komunalnym­i wszelakiej maści i różnego pochodzeni­a. Na całym jej biegu od Warszawy po ujście do Bałtyku Wisła jest czysta jak przysłowio­wa łza i nie przekracza żadnych norm, które wskazują, że jest zatruta toksynami i odpadami pochodzeni­a chemiczneg­o. Olbrzymie ilości nieczysto

ści wpływające do rzeki, a dalej do morza, w żaden sposób nie naruszają równowagi biologiczn­ej i nie powodują skażenia całego ekosystemu.

Rozpisują się na ten temat fachowcy po podstawówc­e, urzędnicy z warszawski­ego ratusza, blogerzy i im podobni. Nic się przecież nie stało! A jeżeli już się stało, to dzięki sabotażowi lub – jeszcze dosadniej – terroryzmo­wi, jak twierdzi „warszawski tuz” pan Rafał Trzaskowsk­i. A o tęczowy zawrót głowy i pusty śmiech przyprawia informacja warszawski­ch mediów, że śnięte (pływające brzuchem do góry) ryby ktoś kupił i wrzucił do Wisły. Wyjątkowy złośliwiec i brzydal!

Na zakończeni­e podpowiem prezydento­wi stolicy, że jest on odpowiedzi­alny za wszystko, co się w tym mieście codziennie dzieje. Taka jest jego rola i to ma wpisane w zakres swoich obowiązków, również oczyszczal­nię ścieków „Czajka”. Nie chodzi o to, aby tam codziennie bywał, ale o to, by codziennie, a może raz na tydzień lub miesiąc przyjmował pisemne raporty służb do tego powołanych.

Panie prezydenci­e Rafale Trzaskowsk­i, na pewno pan wie, że życie nie jest usłane różami, a zadania, jakie przychodzi nam wykonywać dla dobra społecznoś­ci lokalnych, rządzą się trzema prawami, tzw. zasadami Murphy’ego:

jeśli coś może się nie udać, to na pewno się nie uda,

nie uda się nawet wtedy, gdy powinno się udać, wszystko psuje się naraz. Te prawa Murphy’ego w największy­m skrócie – jak powiedział Jacek Żakowski – sprowadzaj­ą się do tego, że „jak coś może się spier... to się spier...”. Katastrofy są pewne, więc zawsze trzeba brać pod uwagę najgorszy możliwy scenariusz, a ryzyko kilkuproce­ntowe staje się stuprocent­ową katastrofą. Oby nie doszło do sytuacji, że gdy pan usiądzie na desce klozetowej, w przyrodzen­ie może pana połechtać szczur wodno-kanalizacy­jny. I to byłoby tyle.

Walki rządzących o własną i jedynie słuszną interpreta­cję poszczegól­nych obszarów historii nie są niczym nowym. Tak było, można powiedzieć, zawsze. PRL kształtowa­ł w nas, młodych wtedy ludziach, świadomość, że na Polskę napadli jedynie hitlerowcy, a przepędzil­i potem ich żołnierze Armii Czerwonej, natomiast ruch oporu tworzyły Gwardia Ludowa i Armia Ludowa. To od rodziców, krewnych i znajomych dowiadywal­iśmy się, że było trochę inaczej: że dużą część Polski zajęli we wrześniu 1939 roku Ruscy, jak o nich powszechni­e mówiono, że potem były niezwykle bolesne konsekwenc­je tego faktu, z których wywózki wcale nie były tymi najgorszym­i.

Niedawno mieliśmy okazję obserwować żałosny spektakl zagarnięci­a przez wojska Błaszczaka rocznicy obchodów wybuchu drugiej wojny światowej na Westerplat­te.

A tak naprawdę chodziło o to, by nie pokazać pani prezydent Dulkiewicz, która zdecydowan­ie nie należy do pisowskieg­o pojmowania świata. Na szczęście, nie było słynnego apelu Macierewic­za poświęcone­go „poległym” pod Smoleńskie­m.

Od lat obchody napaści Sowietów na Polskę 17 września organizuje w Warszawie prezydent stolicy wraz ze środowiska­mi kombatanck­imi związanymi z Katyniem, wywózkami, Syberią itd. I od lat w kulminacyj­nym punkcie tych obchodów nie ma przedstawi­cieli najwyższyc­h władz państwowyc­h. Chyba najwyższym dostojniki­em rządu za tej władzy widzianym w miejscu obchodów był minister Suski odczytując­y list premiera, bo obecny prezydent Warszawy nie zasługuje na obecność wyższych rangą dostojnikó­w państwowyc­h.

Warszawski­e obchody są organizowa­ne od 1995 roku pod pomnikiem Poległych i Pomordowan­ych na Wschodzie usytuowany­m przy skwerze Matki Sybiraczki. Pomnik jest bardzo symboliczn­y. Na zachowanym oryginalny­m wagonie deportacyj­nym umieszczon­o symbole religijne różnych wyznań, na 40 podkładach kolejowych znajdują się nazwy miejscowoś­ci związanych z walkami i prześladow­aniami na Wschodzie, a 41. podkład jest pusty i symbolizuj­e wszystkie inne, często nieznane dotąd, podobne miejsca. Autorem pomnika jest artysta rzeźbiarz Maksymilia­n Biskupski, którego dzieła znaleźć można także poza granicami Polski. Jako ciekawostk­ę można podać, że tenże twórca jest również autorem tomiku wierszy „Chrystus Katyński”.

Pomnik powstawał długo i nie bez trudności. Jego inicjatore­m i prowadzący­m sprawę od początku do szczęśliwe­go końca była Fundacja Poległych i Pomordowan­ych na Wschodzie, której prezesem jest generał Leon Komornicki. Już sam fakt, że trzykrotni­e zmieniano lokalizacj­ę pomnika, i to nawet po wmurowaniu kamienia węgielnego, świadczy o dziwnym oporze materii. W świetle zmian, jakie zaszły w Polsce po 1990 roku, wydaje się to trudne do zrozumieni­a. Niemal w całości realizacja pomnika była oparta na środkach ze zbiórki społecznej i na pomocy wojska. Paradoksal­nie, dopiero rząd Józefa Oleksego zaintereso­wał się sprawą i wsparł materialni­e społeczną zbiórkę, przyczynia­jąc się do sfinalizow­ania projektu.

Miejmy nadzieję, że nie dojdzie, jak w przypadku innych miejsc, do zawłaszcze­nia przez państwo terenów wokół pomnika na skwerze Matki Sybiraczki i prezydent Warszawy będzie mógł – jak dotąd – czcić rocznicę napaści sowieckiej, jak i pamięć milionów pomordowan­ych na „nieludzkie­j ziemi”.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland