À propos Dnia Nauczyciela
W tym roku nauczyciele będą swój dzień, przypadający 14 października, obchodzić w warunkach i okolicznościach mniej radosnych i z pewnością trudniejszych, a spowodowanych nie tylko pandemią i zrzuceniem na nich odpowiedzialności za bezpieczeństwo uczniów, ale i chaosem związanym z tzw. reformą szkolnictwa. Nowy minister sprzeciwia się pracy kobiet, a nauczanie to przecież sfeminizowany zawód. Nauczyciele, wychowawcy nowych pokoleń, to w znakomitej większości ludzie zaangażowani i świadomi swojego powołania. Tak było zawsze. Przedwojenni nauczyciele wychowali młodzież tak, że najwyższy egzamin z patriotyzmu zdała na stopień, przy którym tradycyjna piątka (dziś szóstka) blednie. Wiem coś o tym. Moja śp. Matka była wieloletnią nauczycielką licealną, kochała swój zawód, a ją uwielbiały liczne pokolenia uczennic.
Do tych sprzed wojny mówiłem „pani”, z rówieśniczkami chodziłem do kina, najmłodsze uważałem za smarkate, ale od wszystkich wysłuchiwałem zachwytów nad „panią profesorką”. Kiedyś w Montrealu pewna pani zapytała, czy przypadkiem nie moja Matka uczyła ją w liceum w Warszawie w latach trzydziestych, a usłyszawszy potwierdzenie, wypowiedziała słowa najwyższego szacunku. Jako filolog klasyczny moja Matka, rozmiłowana w kulturze antyku, wszystkim pokoleniom, które uczyła, wpajała słowa Terencjusza: „Homo sum, humani nihil a me alienum puto” (Jestem człowiekiem, nic, co ludzkie, nie jest mi obce). Za okupacji z narażeniem życia biegała z jednych tajnych kompletów na drugie i nawet w czasach pogardy przekazywała treści humanistyczne. Do tych humanistycznych wartości nawiązywała nawet jej była uczennica w swych listach, dziś historycznych, przemycanych z getta warszawskiego.
Po zakończeniu wojny natychmiast zgłosiła się do wznawiającego działalność liceum we Włochach pod Warszawą. Nie interesowała się polityką – chciała tylko uczyć i wychowywać. I już wówczas musiała odpowiadać na pytania wychowanek, dlaczego władze zniosły świętowanie 11 listopada. Kiedy wiadomo już było, że po czterech latach starań otrzymaliśmy zgodę na wyjazd do rodziny w Afryce Południowej, uczennice przyszły do naszego włochowskiego mieszkania na pożegnalny wieczór wypełniony śpiewem. Wśród wielu piosenek śpiewane były kuplety, a każda zwrotka wywoływała salwy śmiechu. I wtedy dziewczęta zaśpiewały: „To ostatnia zwrotka: Homo sum humani. A tę naszą zwrotkę poświęcamy Pani!”.
W Johannesburgu, kiedy dorastałem i zaczynałem pojmować świat wokół siebie, moja Matka, po opanowaniu języka angielskiego, uczyła w tamtejszym liceum i tam opowiadała przy okazji o Polsce i naszych zwyczajach. W domu uczyła młodzież z polskiej emigracji. Po dziesięciu latach powróciliśmy do kraju, w którym terror stalinowski już bezpowrotnie minął, ale daleko jeszcze było do wolności, której ona już nie doczekała.
Ponownie w Polsce moja Matka uczyła w liceum ogólnokształcącym na warszawskim Okęciu. Nauczyciele w czasach PRL łatwego życia nie mieli. Żyło w tym czasie i aktywnie pracowało wielu nauczycieli jeszcze przedwojennych. Nikt nie przewidywał rychłego końca ustroju, trzeba się było pogodzić z rzeczywistością, a swoją robotę wykonywać jak najlepiej. Uczyć młodzież i wychowywać ją na Polaków. Nie polegało to, rzecz jasna, na głośnym mówieniu w klasie, co sądzi się o Związku Radzieckim i partii. Często były to wymowne niedomówienia, czasem ton świadczył o tym, co mówimy oficjalnie, a co naprawdę wiemy i czujemy. Oczywiście byli wśród nauczycieli też działacze partyjni. Moja córka nawet miała wychowawczynię wierzącą w ideały socjalizmu w ówczesnym wydaniu. Moja Matka nigdy do żadnej partii nie należała, natomiast była członkinią, jak ogół nauczycieli, Związku Nauczycielstwa Polskiego. Należała do niego zresztą jeszcze w okresie przedwojennym. W latach siedemdziesiątych, kiedy władze PRL już wyraźnie zmieniały nastawienie do niektórych aspektów naszej historii, postanowiono uhonorować odznaczeniem państwowym nauczycieli biorących udział w tajnym nauczaniu podczas okupacji. Moja Matka nie została uhonorowana. W oczach władz miała poważną plamę w życiorysie – dziesięcioletni pobyt na Zachodzie. Bo w tych czasach Ministerstwo Oświaty, jak zresztą wszystkie inne ministerstwa, prowadziło politykę ideologiczną.
Ale przecież nie tylko moja Matka była wzorem. W maju 1981 r. byłem w szkole wówczas mającej za patrona Che Guevarę, dziś Jana Brzechwę, na wyjątkowej uroczystości. Piosenka „Polsko, cóżeś ty za pani”, nawiązująca do „dni sierpniowych”, wówczas o wyjątkowo patriotycznej wymowie, stworzyła nastrój niemal zebrania konspiracyjnego.
Na zakończenie programu uczennica najstarszej klasy deklamowała wiersz, którego każda strofa kończyła się słowami