Kim jest chirurg ogólny? Jednym słowem... nikim!
List lekarza z 12-letnim stażem.
Chirurgia ogólna. Wymarzona praca. 6 lat studiów. Rok stażu. 6 lat specjalizacji. I już. I jestem chirurgiem ogólnym. Wydawałoby się, mogę wszystko. Wydawałoby się, warto było. Ale czy na pewno?
O sytuacji chirurgii w Polsce można by napisać obszerne opracowanie. Kilkutomowe. O pogarszającej się sytuacji. Kim jest chirurg ogólny? Jednym słowem... „nikim” szczególnym. Nikim niezbędnym. Bo przecież jest kardiochirurg, chirurg naczyniowy, chirurg onkologiczny, ortopeda, torakochirurg, laryngolog... Chirurg ogólny to osoba, która musi umieć zastąpić każdego z wyżej wymienionych „wąskich” specjalistów. Chirurg ogólny to osoba, która musi poradzić sobie zawsze, wszędzie i w każdych warunkach. Chirurg ogólny to osoba, która nie powinna mieć emocji, nie odczuwać strachu, być zawsze w gotowości i o 3 w nocy umieć opanować masywne krwawienie z każdej możliwej okolicy ciała.
Średnia wieku chirurgów ogólnych w Polsce wynosi 50 plus. To oznacza, że za parę lat większość z nich będzie już na emeryturze. Co z młodymi chirurgami? Nie ma. Po prostu nie ma. Na tę specjalizację idą wyłącznie pasjonaci i szaleńcy. Pieniądze? O tym poniżej. Szacunek? Niewielki. Satysfakcja? Zwykle weryfikowana przez prokuratora i sąd. Nikt specjalnie się tym nie przejmuje. Nikt zbytnio nie reaguje. Za kilka lat będzie niewielkie grono ludzi w Polsce, które będzie w stanie zoperować pacjenta po wypadku samochodowym. Do chirurga trafi każdy. Prędzej czy później. Takie jest życie. Tylko za parę lat może nie być chirurgów...
Kilka słów o szkoleniu
Śmiem twierdzić, że żaden lub prawie żaden świeżo stający się specjalistą chirurg nigdy samodzielnie nie usunął śledziony uszkodzonej podczas urazu... Niewielu jest w stanie usunąć żołądek. Prawie żaden nie umie otworzyć klatki piersiowej u pacjenta urazowego...
Praca w centrum urazowym
Pierwszy dyżur jako specjalista. Jako pierwszy dyżurny. Godzina 20. Do pomocy rezydent z dwumiesięcznym stażem. Telefon. Za 10 minut ląduje helikopter. Pacjent nieprzytomny. Zaintubowany. Po upadku z czwartego piętra... Biegniemy. Przyjeżdża pacjent.
Doświadczenie zerowe. Co innego oglądać, jak ktoś podejmuje decyzje, zupełnie inaczej zrobić to samemu. Ocena stanu klinicznego. Niestabilny. Nie ma czasu na tomografię. Jedziemy na blok operacyjny. Otwieramy. Tzn. ja otwieram. Litr krwi w brzuchu. Pot cieknie po plecach. Ile razy to widziałem? Kilka, może kilkanaście. Czytałem o tym w książce. I tyle z doświadczenia. Urwana śledziona. Dziękuję w tym momencie wszystkim starszym kolegom, za których przez 6 lat robiłem wypisy... Dziękuję ironicznie, bo pierwszy raz trzymam w ręku śledzionę... Pierwszy raz... tak, pierwszy... W tym momencie albo się ma „jaja”, albo... nie ma innego wyjścia. Strach? Na to przyjdzie czas. Teraz jest działanie. Można się zastanowić? Pytanie retoryczne... Pacjent się pogarsza... Anestezjolog przetacza wszystko, co można przetoczyć... Postawię tutaj kropkę.
Uszkodzenie dróg żółciowych
Kamica pęcherzyka żółciowego. Każdy o tym słyszał. Każdy ma kogoś w rodzinie, komu usunięto pęcherzyk (popularnie zwany woreczkiem). Najczęściej wykonywany zabieg chirurgiczny. Metodą oczywiście laparoskopową. Podczas rezydentury wykonałem ok. 150 takich operacji i drugie tyle widziałem jako asysta. Zabieg banalny. Pęcherzyk żółciowy łączy się z głównymi drogami żółciowymi pojedynczym przewodem pęcherzykowym. Wystarczy go znaleźć i zaklipsować. Jest jeszcze tętniczka pęcherzykowa. Mówiąc w przenośni, dwa kabelki do zaklipsowania i odcięcia. Proste. Nie zawsze. Drogi żółciowe to bezkresny ocean anomalii i przeróżnych przewodów dodatkowych. Pojawiają się rzadko. Trzeba być niezwykle czujnym, by ich nie uszkodzić. Tyle w teorii. A co w praktyce? Zabieg planowy. Piękne warunki. Dwusetny zabieg, klipsujemy tętnicę, klipsujemy przewód pęcherzykowy. Usuwamy pęcherzyk. Zostawiamy dren w brzuchu. Wszystko poszło gładko. I co? I rano dowiadujemy się, że z drenu leci żółć. Każdy chirurg na taką wiadomość dostaje gęsiej skórki i pot płynie szerokim strumieniem po plecach. Każdy zadaje sobie pytanie, co takiego zrobiłem źle. Robimy diagnostykę. Uszkodzony przewód segmentarny gdzieś w miejscu, gdzie zwykle już nic nie ma. Konsekwencje? Duże cięcie na brzuchu, zabieg rekonstrukcyjny dróg żółciowych. I proces w sądzie. O odszkodowanie. Sąd rozstrzygnie, czy to był błąd. Każdy chirurg wie, że to typowe powikłanie. Każdy adwokat twierdzi, że to błąd w sztuce. A sądy różnie zasądzają. Ale ani pacjent, ani adwokat, ani sąd przenigdy nie był „w brzuchu” i przenigdy nie widział, jak subtelna może być różnica. Co z tego wynika?
Tarcza 4.0.
W dobie pandemii władze postanowiły w podziękowaniu dla lekarzy za ryzyko, jakie podejmujemy każdego dnia... zaostrzyć przepisy tak, by lekarza za błąd można było wsadzić do więzienia. Bo przecież oczywiste jest, że każdy lekarz, każdy chirurg robi złośliwie operację, by uszkodzić pacjentowi choćby drogi żółciowe. Jest to typowe działanie z premedytacją... To oczywiście ironia... Jakie są konsekwencje? Od czasu wprowadzenia nowych przepisów zmieniło się radykalnie nasze myślenie. Drogi pacjencie. Już nie myślimy, co zrobić, jak zaryzykować, by tobie pomóc. Teraz myślimy, jak ograniczyć jakiekolwiek ryzyko, byście, drogi pacjencie i drogi prokuratorze, nie mieli podstaw, żeby nas sądzić i zamykać za szczere i pełne oddania niesienie pomocy. Teraz najważniejsza stała się dokumentacja medyczna. Nie pacjent. DOKUMENTACJA.
Lekarz był niemiły
Ostry dyżur. Godzina 20. Cztery operacje za mną. Nie jadłem obiadu. Nie było kiedy. Wracam z bloku operacyjnego. Zmęczony. Wciąż jestem tylko człowiekiem. Kłopoty w życiu prywatnym. Ciężko pogodzić taką pracę z życiem prywatnym. Uzupełniam dokumentację. Czytam. Piszę. Wchodzi rodzina pacjenta. I zaczyna pytać o pana K z sali nr 32. Nie reaguję. Nie dlatego, że jestem zły i arogancki. Nie reaguję, bo akurat piszę zlecenia. Wiem doskonale, że z panem K nic pilnego się nie dzieje i rozmowę spokojnie można przeprowadzić rano, gdy będzie lekarz prowadzący. No nic. Zaciskam zęby. Jestem poirytowany, naprawdę zmęczony. Udzielam informacji. Nie uśmiecham się. Nie muszę na siłę... I co? I przychodzi pismo. Skarga. Lekarz był niemiły. Lekarz nie powinien być lekarzem. Itp.
Pokaż, lekarzu, co masz w garażu
Zarobki. Lekarze tyle zarabiają. A ile pracują lekarze? Codziennie od 8 do 15. Sześć dyżurów w klinice. Dwa dyżury w szpitalu powiatowym. Pięć dyżurów pod telefonem. Jeden dzień w tygodniu od 15 do 20 w poradni. Ile to godzin? Lekką ręką jest to 300 godzin w miesiącu. Miesiąc ma średnio 720 godzin... W czasie tych 400 godzin pozostałych na życie śpimy połowę czasu. Zasypiamy w różnych miejscach. O różnych godzinach. Bo jesteśmy leniwi? Nie. Bo w nocy ratowaliśmy życie. Bo w nocy badaliśmy Twój brzuch, który Cię boli od dwóch miesięcy. Bo w nocy przyszedłeś z bólem kolana bolącego od... trzech miesięcy. To nie są wymyślone rzeczy... Zostaje 200 godzin na wydawanie tych pieniędzy, które tak lekko przyszły... Zostaje 200 godzin, by kochać, być kochanym. By oddać się bez reszty rodzinie, wychowywać dzieci...
Izba przyjęć. Przyjeżdża pacjent. Ma obie urwane nogi. Sterczą kości na zewnątrz. Krew kapie na podłogę. W tle intubacja, płyny, cewnik, cięcie ubrań, decyzje... Normalny człowiek by zemdlał... Normalny człowiek by zapłakał... A my? Chirurdzy? My musimy z tym żyć. Lecz gdy opadną emocje, pozostajemy z tym absolutnie sami. Z tymi widokami. Podjętymi decyzjami. Jedne były lepsze, inne gorsze. I co? Niektórzy płaczą. Niektórzy biorą leki przeciwdepresyjne. Niektórzy chodzą na psychoterapię i tam płaczą. Niektórzy piją. Niektórzy biorą to, co znajdą w kasetce z narkotykami dla pacjentów... To cena, którą płacimy. Każdego dnia. Czy naprawdę są jakieś pieniądze warte tego wszystkiego? Przeciętny chirurg ma stawkę dzienną ok. 300 zł na rękę. Plus minus. To tyle, co kafelkarz weźmie za 2 metry płytek... Tyle że krzywo położone płytki nikogo nie zabiją. Nikomu też nie grozi za to proces.
Po co to wszystko?
Na zakończenie. Nie żalę się. Biorę życie takie, jakie mnie spotkało z chirurgicznego punktu widzenia. Kocham swoją pracę. Kocham operować. Uwielbiam to uczucie, gdy pacjent się stabilizuje po masywnym krwawieniu. Ale nie chcę chodzić po sądach, nie chcę odpowiadać na ciągłe pisma z prokuratury, kancelarii adwokackich, firm ubezpieczeniowych, od rzecznika praw pacjenta, z izb lekarskich, od dyrekcji szpitala... Każde takie pismo to niewyobrażalny stres. Nieprzespana noc. Niezjedzony obiad. Walczę w warunkach niewyobrażalnych dla tych, którzy tego nie widzieli. I chciałbym to robić ze świadomością, że nie skończę w więzieniu.
Lekarz chirurg z 12-letnim stażem pracy Imię i nazwisko do wiadomości redakcji