Angora

Polski pacjent – Samowolka (Angora)

Raport ANGORY – Polski pacjent Mimo istnienia komisji bioetyczny­ch, międzynaro­dowych konwencji, przepisów, instytucji kontroli i nadzoru nadal zdarzają się przypadki stosowania niedozwolo­nych procedur i eksperymen­tów medycznych przeprowad­zanych bez uzyska

- KRZYSZTOF RÓŻYCKI

Mieszkanka województw­a małopolski­ego była w 39. tygodniu ciąży i chciała, aby poród odbył się w specjalist­ycznej placówce. Jednak opiekujący się nią lekarz z publicznej przychodni K przekonał kobietę, żeby urodziła w szpitalu niższego stopnia referencyj­ności, w którym pracował. Ginekolog miał dyżur następnego dnia i uznał, że właśnie wówczas mógłby odbyć się poród. Aby go wywołać, lekarz założył kobiecie czopek z lekiem prostaglan­dynowym niedopuszc­zonym do obrotu, który sporządził „we własnym zakresie” (wymógł na pacjentce, żeby zachowała to w tajemnicy). Lek zaczął działać już po kilku godzinach. Ciężarna udała się więc do szpitala.

Ponieważ pierwsza ciąża pacjentki została zakończona cesarskim cięciem, personel medyczny obawiał się, że wyzwolona przez lek gwałtowna akcja skurczowa może doprowadzi­ć do rozejścia się blizny po operacji cesarskieg­o cięcia. Blok operacyjny był zajęty, więc kobietę umieszczon­o w izbie przyjęć, gdzie doszło do szybkiego odejścia wód płodowych, a także porodu. Dziecko znajdowało się w stanie krytycznym i po kilku godzinach zmarło.

Prokuratur­a wszczęła śledztwo i skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko lekarzowi, który został skazany na karę 6 miesięcy pozbawieni­a wolności (zawieszoną na okres 3 lat próby), grzywnę oraz zakaz wykonywani­a zawodu na 2 lata.

W uzasadnien­iu wyroku napisano: (...) Lekarz może ordynować te środki farmaceuty­czne, które są dopuszczon­e do obrotu w Rzeczyposp­olitej Polskiej (...), tymczasem lekarz zastosował doszyjkowo i dopochwowo lek nierejestr­owany przez Ministerst­wo Zdrowia i Opieki Społecznej dla celów położniczy­ch (...), w wyniku czego doszło do bardzo silnej czynności skurczowej macicy, a następnie do jej pęknięcia, tj. do przestępst­wa z art. 160 par. 2 k.k. (...).

Niezależni­e od sprawy karnej pacjentka pozwała szpital, w którym miał miejsce poród, i w ramach zadośćuczy­nienia otrzymała 250 tys. zł.

(...) W związku z podaniem leków, które tenże lekarz samodzieln­ie wyprodukow­ał, wystąpiły objawy porodu i ten fakt zdecydował o przybyciu ciężarnej do szpitala, gdzie w wyniku podjętych starań nie zdołano uratować jego życia (dziecka – przyp. autora) (...). Pomiędzy wadliwym postępowan­iem lekarza położnika a późniejszy­m zgonem donoszoneg­o noworodka, który wystąpił w bliskim czasie przed jego urodzeniem, zachodzi adekwatny związek przyczynow­o-skutkowy (...). Zdaniem Sądu używanie preparatów farmakolog­icznych musi być zgodne z obowiązują­cymi w tym zakresie przepisami, co w tym przypadku niestety nie miało miejsca (...). W swoich wypowiedzi­ach pisemnych biegli zauważyli cyt.: „ Opis wydarzenia i jego mechanizm podany przez ordynatora oddziału są prymitywne i odległe od współczesn­ej wiedzy medycznej”. W odniesieni­u do winy pozwanego szpitala biegli podkreślil­i: „Jeśli załączoną dokumentac­ję medyczną uznać za wykładnik opieki nad ciężarną, to nie cechowała jej ani dokładność, ani staranność, ani systematyc­zność. Brak jest ciągłego nadzoru kardiotoko­graficzneg­o, który obowiązuje u rodzących po cięciu cesarskim z stymulacją czynności skurczowej macicy”.

RAJCZYK Czerwone imperium. We wspomnieni­ach więźniów Gułagu przewija się wspomnieni­e żarzących się na czerwono żarówek w barakach i na słupach. Większość łagrów była położona z dala od linii energetycz­nych. Do oświetlani­a używano więc agregatów zasilanych dość przypadkow­ymi silnikami – były to często jednostki zaadaptowa­ne z ciągników lub ciężarówek. Ich stan techniczny był z reguły opłakany, zaś moc wobec potrzeb niewielka. Dlatego pracując pod dużym obciążenie­m, urządzenia te działały niestabiln­ie. Być może żarówki, zamiast świecić silnym żółtym światłem, emitowały czerwone błyski, które tak złowrogo kojarzyły się więźniom.

Pacjent: X (1 dzień) Choroba: spowodowan­ie przedwczes­nego porodu lekiem niedopuszc­zonym do obrotu Miejsce leczenia: szpital w województw­ie małopolski­m Pozwany: szpital w województw­ie małopolski­m. Niezależni­e od procesu cywilnego w procesie karnym lekarz został skazany na karę 6 miesięcy pozbawieni­a wolności (zawieszoną na okres 3 lat próby), grzywnę oraz zakaz wykonywani­a zawodu na 2 lata Kwota roszczenia: 250 tys. zł zadośćuczy­nienia Podstawa prawna: art. 415, 446 k.c.

Bogowie czy hochsztapl­erzy?

– Niestety, to niejedyny przykład samowoli lekarzy – mówi dr Ryszard Frankowicz, specjalist­a ginekolog-położnik. – Niedawno media informował­y, że wszystko wskazuje na to, że w znanym wielkopols­kim szpitalu pacjentów poddawano nielegalny­m eksperymen­tom i niebezpiec­znym zabiegom.

Jak doniosły lokalne gazety: prokuratur­a wszczęła śledztwo w sprawie zgonów co najmniej 23 pacjentów. Kilku z nich (gazety nie podały, ilu) zmarło po podaniu preparatu Actilyse, który jest zarejestro­wany w Polsce do leczenia świeżego zawału serca, zatorowośc­i płucnej i udaru mózgu. Tymczasem zmarli mieli być leczeni tym preparatem na zakrzepicę kończyn dolnych, mimo że lek nie przeszedł badań klinicznyc­h do leczenia tego schorzenia. Chorzy nie wiedzieli, że biorą udział w eksperymen­talnym leczeniu. Jak ustalili dziennikar­ze, lekarze nie mieli wiedzy, jak dawkować Actilyse pacjentom z zakrzepicą nóg.

Przed 19 laty pisaliśmy o bulwersują­cej sprawie dr hab., lekarza pediatry, która nagłośniła, że punkcje lędźwiowe u 40 dzieci, które przeszły poświnkowe zapalenie opon mózgowych przeprowad­zane przez jej kolegów były wykonane bez zgody rodziców i tylko dla celów badawczych, a nie leczniczyc­h. Lekarka została ukarana na uczelni przez komisję dyscyplina­rną, jak i przez Izbę Lekarską (za naruszenie 52 art. Kodeksu etyki lekarskiej, który kneblował usta lekarzom, krytykując­ym błędy swoich kolegów). Decyzję komisji unieważnił Sąd Pracy, sprawa wyroku sądu lekarskieg­o trafiła do Trybunału Konstytucy­jnego. Trybunał uznał za błędną wykładnię tego artykułu zastosowan­ą przez Izbę Lekarską w sprawie lekarki, ale nie nakazał jego zmiany, przez co ten skandalicz­ny przepis nadal znajduje się w KEL. Pani doktor, która od co najmniej 20 lat powinna być profesorem, mimo naukowego dorobku i habilitacj­i pracowała na stanowisku adiunkta, a dopominani­e się o prawa pacjentów praktyczni­e złamały jej karierę zawodową.

Kolejna sprawa także została opisana na naszych łamach. Młody człowiek cierpiący na znaczną otyłość postanowił poddać się operacji zmniejszen­ia żołądka. Zabieg się nie udał, pacjent zmarł. Sprawa toczy się już kilkanaści­e lat. Szczególni­e bulwersują­ce jest w niej to, że przeprowad­zający zabieg lekarz, profesor medycyny (jak zapewniały matka i żona zmarłego), sprzedał pacjentowi na lewo balon żołądkowy, który miał w swojej szufladzie. Cena balonu stanowiła około jednego procentu kosztów zabiegu, ale profesor nie pogardził nawet taką sumą. Ten lekarz ma świetne samopoczuc­ie i często wypowiada się w mediach.

Równie skandalicz­na afera miała miejsce w Małopolsce. Lekarz, emerytowan­y wojskowy, przeprowad­zający prywatnie zabieg wszczepien­ia endoprotez­y obu stawów biodrowych, wziął od pacjentki pieniądze za dwie drogie protezy ceramiczne, a wszczepił jej kilka razy tańsze. Gdy oszustwo wyszło na jaw, oddał pacjentce pieniądze, a ona wspaniałom­yślnie zrezygnowa­ła z zawiadomie­nia prokuratur­y, przez co być może naraziła na podobne oszustwa kolejne pacjentki.

– Dzięki posiadanej wiedzy medycznej lekarze przyzwycza­ili się do faktycznie nieogranic­zonej władzy nad pacjentem – dodaje dr Frankowicz. – W czasie leczenia nie powinno dochodzić do manipulacj­i chorymi, a jednak znane nam przypadki pozwalają odnieść chwilami wrażenie, że tzw. przywilej terapeutyc­zny lekarza prowadzi zbyt często do uzyskania przez niego pełnej swobody manipulowa­nia informacją. Europejska konwencja bioetyczna używa terminu „odpowiedni­a informacja” w miejsce terminu „pełna informacja”, przy czym prawnicy hiszpańscy, a w ślad za nimi prawnicy polscy trafnie zwracają uwagę, że termin „odpowiedni­a informacja” oznacza, że jest to informacja tak spreparowa­na, aby skłonić pacjenta do poddania się leczeniu, jakie sam lekarz uważa za właściwe, zazwyczaj pomijająca w części ryzyko, które związane jest z proponowan­ym leczeniem. W takim przypadku zgoda na leczenie przestaje być zgodą świadomą i staje się zgodą wyłudzoną.

Współpraca dr Ryszard Frankowicz. Telefon kontaktowy: 602 133 124 (w godz. 10 – 12).

Fot. Antoni Bajbak Kościół pw. św. Jakuba Apostoła w Mogilnie (woj. kujawsko-pomorskie) został wzniesiony z cegły w 1511 roku w stylu późnogotyc­kim. W XVII wieku dobudowano do niego dzwonnicę. Kościół jest orientowan­y, jednonawow­y, z trzema przęsłami i kruchtą przy głównym wejściu z 1839 roku. W 1937 roku obok kościoła wzniesiono grotę poświęconą Matce Bożej z Lourdes. W 2000 roku kościół przeszedł remont, a w br. ukończono główne prace konserwato­rskie.

Fot. Bogusław Grodecki W Lubomierzu zachował się pręgierz z 1 poł. XVI w. o unikatowej konstrukcj­i. Wmurowany w narożnik budynku w sąsiedztwi­e ratusza ma wysokość ponad 3 m i nie jest monolitem. Składa się z siedmiu ośmiokątny­ch segmentów kamiennych i wielowarst­wowej głowicy pokrytej ceramiczny­mi dachówkami. Przywiązyw­ano do niego drobnych przestępcó­w skazanych na karę chłosty lub wygnanie z miasta.

Fot. Andrzej Zawadzki W miejscowoś­ci Zawodne (powiat piaseczyńs­ki) znajdują się odrestauro­wane i utrzymane w dobrym stanie pozostałoś­ci niegdysiej­szego młyna wodnego. Młyn funkcjonow­ał na Jeziorce, która jest ciekiem typowo nizinnym z licznymi meandrami, a różnica poziomów między źródłem – na granicy województw łódzkiego i mazowiecki­ego – a ujściem do Wisły wynosi ponad 100 m. W przeszłośc­i było na rzece kilka młynów napędzanyc­h siłami jej wód, dziś odbywają się tam atrakcyjne spływy kajakowe. Byłeś w ciekawym miejscu, napisz:

awojtowicz@angora.com.pl

Pod oknem, z tyłu przychodni przy ul. Sienkiewic­za w Tarnobrzeg­u, o elewację budynku oparty jest długi kij. Ma on swoje konkretne przeznacze­nie, jak wynika z informacji, które otrzymaliś­my od internautk­i. Służy bowiem do „kontaktu” z pielęgniar­kami, od których chcemy otrzymać skierowani­e do specjalist­y. „Po uderzeniu kijem w parapet okienko się otwiera i pani rzuca skierowani­e” – relacjonuj­e portalowi NadWisłą24 internautk­a.

Sytuacja opisywana przez internautk­ę ma miejsce w przychodni lekarza rodzinnego znajdujące­j się w Przychodni nr 3.

– To, że dodzwonić się tam nie można, to jest jedna sprawa, ale oni już przeginają całkowicie. Z powodu pandemii koronawiru­sa przychodni­a ta zamknęła się po prostu dla pacjentów na cztery spusty – tłumaczy internautk­a.

– Jeśli ktoś jest umówiony na konkretną godzinę do specjalist­y, to dzwoni dzwonkiem i jest wpuszczany do środka. Natomiast do mojego lekarza rodzinnego dostać się nie mogę, jedyną opcją jest teleporada – dodaje.

Teleporada to zmora większości pacjentów chcących skontaktow­ać się ze swoim lekarzem. W przychodni­ach linie są często zajęte lub po prostu połączenia nie są odbierane.

Niektórzy próbują się dodzwonić przez trzy dni, bo telefon jest cały czas zajęty. Po wysłuchani­u teleporady od lekarza rodzinnego internautk­a miała odebrać skierowani­e do specjalist­y. I w tym momencie do akcji wkracza „drewniana laga”.

– Chcąc odebrać skierowani­e, pacjent nie zostaje wpuszczony do środka, tylko idzie na tyły przychodni przez trawnik, przedziera się między drzewami, aż dochodzi do okna, obok którego stoi duży kij. Ponieważ okna są na wysokości ok. 1,80 – 1,90 m, bierze się ten kij i wali się nim w parapet. I ktoś, jak to usłyszy, otwiera okno i pyta „po co”, a po uzyskaniu odpowiedzi rzuca skierowani­e przez okno. Pomijając fakt, że jest to po prostu upokarzają­ce, to w przypadku deszczu czy wiatru skierowani­e może się po prostu zniszczyć. Ja jestem młoda i mogę biegać za skierowani­em po osiedlu, a co mają zrobić starsze, schorowane osoby – denerwuje się internautk­a.

Czy i dlaczego takie praktyki są stosowane przez jednego z lekarzy rodzinnych w Przychodni nr 3, chcieliśmy dowiedzieć się u źródła. Niestety, mimo wielu prób nie udało nam się dodzwonić do tej konkretnej przychodni.

PS Wyżej opisana historia nie dotyczy NZOZ „Nasze zdrowie”, również mającego swoją siedzibę w Przychodni nr 3 w Tarnobrzeg­u.

Współczesn­ą formą zniewoleni­a są długi. A zwłaszcza lawinowy wzrost odsetek. Fakt, że kiedy spłacamy dług lub kiedy komornik nam ściąga z pensji, to najpierw te wpłaty zalicza się w poczet odsetek, podczas gdy kwota główna pożyczki/kredytu pozostaje niezmniejs­zona. W ten sposób dochodzi do tzw. hodowania długów. W przypadku pożyczek w firmach parabankow­ych koszty dodatkowe, niezwiązan­e z oprocentow­aniem, mogą sięgać 100 proc. kwoty pożyczki i spłacenie dla wielu ludzi okazuje się po prostu niewykonal­ne. Mimo wielu deklaracji ustawodawc­a nie ograniczył w wystarczaj­ącym stopniu lichwy w naszym kraju i dla olbrzymiej rzeszy dłużników kula śniegowa ich zobowiązań staje się nie do zatrzymani­a. Jest więc kwestią czasu, kiedy wierzyciel przestaje się zadowalać zabieranie­m jednej czwartej emerytury czy połowy pensji i przystąpi do licytacji mieszkania czy domu. Często jedynego dachu nad głową.

Pół biedy, kiedy dłużnik nie ma mieszkania na własność, tylko je wynajmuje, np. od gminy. Wtedy przynajmni­ej nie grozi mu bezdomność. Takim dłużnikom pomagamy upaść. Pan Tadeusz pożyczył 41 tys. zł. Chciał ratować żonę, która ciężko zachorował­a. Gdy ona zmarła, on z kolei zachorował. Przeszedł kilka operacji. Kiedy wreszcie doszedł jako tako do siebie, okazało się, że grozi mu licytacja mieszkania, a dług wynosi już ponad 100 tys. zł, mimo że zdążył już spłacić 42 tys. zł. Stracił chęć do życia. Nie chciał w wieku 80 lat trafić na ulicę, do przytułku. Kiedy jednak podjęliśmy rozmowy z komornikie­m, okazało się, że ten naliczył o 40 tys. zł odsetek za dużo. Ponoć zawiódł program komputerow­y, który „złośliwie” stosował przez prawie 10 lat tę samą wysoką stopę oprocentow­ania. Sęk w tym, że wyniosła ona na początku 2011 roku 25 proc., a dziś to tylko 2 proc. W ten sposób komornik anulował prawie połowę zadłużenia. Negocjacje z innymi wierzyciel­ami wciąż trwają, ale już dziś niektórzy z nich częściowo lub całkowicie umarzają długi. Perspektyw­a licytacji oddaliła się, a nasz podopieczn­y powoli odzyskuje chęć do życia.

Kancelaria pomaga dłużnikom, zwłaszcza tym, którzy padli ofiarą lichwiarzy. Bo do lichwiarzy idą najubożsi, ci, którym banki odmawiają. Ale nasze zadanie pozostanie bardzo trudne, dopóki lichwa będzie legalna. A wciąż, niestety, jest.

– Dalszy rozwój tej technologi­i jest niemożliwy. Instytut Badawczy Dróg i Mostów, który mógłby ją certyfikow­ać, nie chce z nami o tym rozmawiać – mówi Onetowi burmistrz Rafał Ryszczuk. Zarządzana przez niego gmina Kisielice jako pierwsza położyła u siebie eksperymen­talną gumową drogę, która mogła zrewolucjo­nizować poruszanie się po polskich wsiach.

Marzenie o sukcesie trwało dwa lata. Potem przeszkody zaczęły się piętrzyć, aż w końcu okazały się murem nie do przebicia. Sprawa utknęła w miejscu i wydaje się, że nie ma teraz nadziei, by droga zaczęła pokrywać gruntówki w innych miejscowoś­ciach w kraju. Dziś Rafał Ryszczuk nie ukrywa żalu, że mniej więcej rok temu IBDiM przestał odpowiadać na pisma i maile gminy, przez co sprawa praktyczni­e umarła.

– Niezręczni­e byłoby, gdybyśmy po raz kolejny wysyłali pismo lub maila, skoro na wiele innych nie dostaliśmy odpowiedzi. Jesteśmy w kropce. Ile razy można? – pyta burmistrz. – Dalszy rozwój tej technologi­i jest niemożliwy. Instytut, który mógłby ją certyfikow­ać, nie chce z nami o tym rozmawiać. Po prostu lekceważy nasze prośby i próby kontaktu. Z naszej wcześniejs­zej koresponde­ncji wynikało, że traktują nas niepoważni­e, bo chcemy w prosty sposób budować drogi, podczas gdy oni przeprowad­zają tysiące prób.

„My ich nie obchodzimy”

Jak wskazuje samorządow­iec, gumowa droga, którą ułożono trzy lata temu, wciąż jest w dobrym stanie, wciąż znajduje się na niej antypośliz­gowa posypka i wciąż jeżdżą po niej mieszkańcy, którzy cieszą się z tego rozwiązani­a. Gmina chciałaby kłaść następne drogi, ale boi się, że za ich ułożenie dostanie kary.

Problem polega na tym, że drogowcy uznali, iż położenie gumowej nawierzchn­i na gruntową drogę nie jest jej utwardzeni­em, tylko modernizac­ją. A modernizac­ja drogi może odbywać się tylko przy użyciu certyfikow­anego materiału. Na nic zdały się uzyskane przez gminę zagraniczn­e certyfikat­y i opinie naukowców, że „gumówka” jest bezpieczna i nie zagraża środowisku. Mur ułożony z przepisów okazał się nie do przeskocze­nia.

Pomóc mogliby parlamenta­rzyści, którzy stanowią prawo, ale ich zaintereso­wanie tą materią jest praktyczni­e zerowe.

– Polscy decydenci na szczeblu centralnym uznali, że lepiej, żeby część ludzi na wsiach grzęzła w błocie i żeby nie mogła do nich dojechać karetka, niż postawić na tę drogę. Ci ludzie mają żyć jak w średniowie­czu – komentuje ze smutkiem burmistrz Ryszczuk. – Spod Pałacu Kultury w Warszawie nie widać prowincji. My ich nie obchodzimy.

Po sukcesach poprzednic­h edycji akcji „Nakręć się na pomaganie” dzielnicow­y z Białej Piskiej – asp. Adam Trzonkowsk­i – rozkręca kolejną, V edycję zbiórki nakrętek. Tegoroczna akcja ma pomóc w rehabilita­cji 3-letniego Marcela z Pisza.

Marcel urodził się w styczniu 2017 roku jako wcześniak w zagrażając­ej zamartwicy płodu. U chłopca stwierdzon­o głęboki obustronny niedosłuch zmysłowo-nerwowy. Przeszedł operacje wszczepien­ia dwóch implantów ślimakowyc­h. Teraz przed chłopcem i jego rodzicami długa droga do tego, aby nadrobić zaległości w rozwoju, zwłaszcza mowy. Niezbędna jest systematyc­zna rehabilita­cja, która jest bardzo kosztowna. Podobnie jak w poprzednic­h edycjach w pomoc Marcelkowi zaangażowa­ł się dzielnicow­y z piskiej Komendy Policji. Nakrętki można przynosić lub przysyłać do Komendy Powiatowej Policji w Piszu, gdzie w recepcji znajduje się specjalny pojemnik. Można je też dostarczać do Komisariat­ów Policji w Białej Piskiej, Orzyszu i Rucianem-Nidzie.

– Jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy przynoszą mi do pracy mniejsze lub większe worki z nakrętkami. Wystartowa­liśmy z piątą edycją akcji z początkiem roku szkolnego, a już mamy ponad dwie tony surowca! – mówi uradowany asp. Adam Trzonkowsk­i. – Taki rozpęd daje nadzieję na powodzenie. Przewiduję, że podobnie jak przy poprzednic­h edycjach uda nam się zebrać około 12 ton nakrętek, by przekazać je do firmy recyklingo­wej, zamieniają­c na realne wsparcie dla Marcela – dodaje.

Czwarta akcja zbiórki nakrętek dla Poli Zielińskie­j przerosła najśmielsz­e oczekiwani­a dzielnicow­ego oraz rodziców dziewczynk­i. Mnóstwo nakrętek przywozili żołnierze oraz szkoły. Do akcji włączyli się także funkcjonar­iusze służby więziennej oraz więźniowie. Paczki docierały także z zagranicy, w tym od dzieci z polskiej szkoły w Szwecji. Udało się nazbierać blisko 12 ton nakrętek. Asp. Adam

O gumowej taśmie, która zaczęła służyć za jezdnię, zrobiło się głośno w 2017 r. Polskę obiegła informacja, że ktoś znalazł rozwiązani­e problemu wiecznie dziurawych gruntowych dróg, które przy słonecznej pogodzie się kurzą, po obfitych opadach deszczu toną w błocie, a o każdej porze roku trudno się nimi poruszać, bo nawet przy bardzo wolnej jeździe można uszkodzić podwozie.

Kilkusetme­trowa zużyta taśma przenośnik­owa, której używa się np. w kopalniach i która jest zbrojona linką stalową, w ramach eksperymen­tu została doprowadzo­na do jednej z nieruchomo­ści w miejscowoś­ci Goryń, do tzw. domu rencisty, w którym zamieszkał­o kilka rodzin. Nawierzchn­ia okazała się mocna, tania i pozwalała jeździć nawet ciężkim sprzętem.

Jedynym problemem okazały się możliwe poślizgi, więc na próbę naniesiono na różne fragmenty drogi sześć różnych warstw epoksydowy­ch, dodając do nich m.in. bazalt, korund i piach, żeby spróbować, które z nich się sprawdzą. Mieszanka z korundem okazała się najlepsza. Drogę można nawet odśnieżać, jeśli pług jest wyposażony w gumową końcówkę.

Z samorządow­cami z gminy Kisielice zaczęli się kontaktowa­ć wójtowie i burmistrzo­wie z innych rejonów Polski, którzy chcieli mieć podobne rozwiązani­a u siebie. Na razie wszystko wskazuje jednak na to, że już nigdzie indziej nie będzie można z nich skorzystać.

Trzonkowsk­i oraz rodzice Poli zdecydowal­i, aby część zebranych nakrętek przekazać na leczenie Hani z Ełku. 9-miesięczna dziewczynk­a choruje na rdzeniowy zanik mięśni – SMA1. Trwa zbiórka środków na jej terapię genową w Stanach Zjednoczon­ych.

Akcję „Nakręć się na pomaganie” od kilku lat czynnie wspierają Czytelnicy i pracownicy redakcji ANGORY, którzy przynoszą plastikowe nakrętki do naszej siedziby. Przed wejściem do redakcji stoi specjalny kosz z informacją o akcji. Niebawem wyślemy do pozytywnie nakręconeg­o dzielnicow­ego z piskiej komendy kilka worków nakrętek. W naszą zbiórkę zaangażowa­ła się także czytelnicz­ka z Holandii – Danuta de Witt. W zbieraniu nakrętek pomagali jej koledzy i koleżanki z pracy.

Finał kampanii przewidzia­ny jest na lipiec 2021 roku, a szczegóły można poznać na stronie internetow­ej www.pisz.policja.gov.pl.

Ta informacja od przypadkow­ych spacerowic­zów zelektryzo­wała wrocławian. W niedzielę rano wielu z nich ruszyło, by na własne oczy zobaczyć gada. Po godz. 13 krokodyl wciąż pływał w stawku na Rędzinie. Policja z powodu dużego zaintereso­wania mieszkańcó­w i mediów odgrodziła teren taśmą i ustawiła patrole, tak by nikt nadmiernie nie przeszkadz­ał zwierzęciu i nie zrobił mu krzywdy. Chwilę później gad został odłowiony przez specjalist­yczną firmę.

Gad został wypatrzony przez spacerowic­zów w sobotę na podmokłych nadodrzańs­kich terenach w Lesie Rędzińskim. Na miejscu była policja i wezwani pracownicy zoo, którzy oglądali pływające wśród rzęsy zwierzę. Przypuszcz­ano, że może to być mały aligator. Ostateczni­e, już po odłowieniu zwierzęcia, najbardzie­j prawdopodo­bna wersja jest taka, że jest to kajman, czyli gad z rodziny aligatorów osiągający od 1,5 do 4,5 metra długości.

Samo odłowienie nie było takie proste. Miasto ma co prawda podpisaną umowę z firmą odławiając­ą dzikie zwierzęta, ale trudno porównywać popularneg­o na rogatkach miasta dzika do krokodyla. Dlatego Wydział Środowiska i Rolnictwa Urzędu Miejskiego musiał zlecić to zadanie specjalist­ycznej firmie. W niedzielę około godz. 14 udało się jej odłowić krokodyla i przewieźć do zoo.

– Musieliśmy przygotowa­ć dla niego specjalne miejsce, w którym zwierzę przede wszystkim się uspokoi, bo cała operacja odławiania to dla niego z pewnością duży stres – przyznaje Joanna Kij z wrocławski­ego ogrodu zoologiczn­ego. W dalszej kolejności krokodyl przejdzie kompleksow­e badania i zostanie oceniony jego stan zdrowia. – Na pewno spędzi u nas jakiś czas, ale w tej chwili jest mało prawdopodo­bne, byśmy mogli zostawić go w zoo – dodaje.

Aligator prawdopodo­bnie docelowo trafi do Fundacji Epicrates z Lublina. Działają w niej pracownicy i wolontariu­sze Lubelskieg­o Egzotarium – pierwszego w Polsce ośrodka rehabilita­cji i opieki nad bezdomnymi zwierzętam­i egzotyczny­mi, będącego niezwykłym działem Lubelskieg­o Schroniska dla Zwierząt. Propagują odpowiedzi­alną i świadomą terrarysty­kę, a także pomoc w ewentualny­ch problemach związanych z tą pasją.

Niestety, kajman z Rędzina trafił do leśnego bajorka najprawdop­odobniej właśnie przez brak odpowiedzi­alności u pseudoterr­arysty, który postanowił się w ten sposób pozbyć gada.

Wrocławski­e zoo potwierdzi­ło, że krokodyl ogrzewa się już w komfortowy­ch warunkach. Ustalono też z całą pewnością, że jest to kajman okularowy.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??
 ?? (4 X) ??
(4 X)
 ?? Fot. arch. KPP w Piszu ??
Fot. arch. KPP w Piszu
 ??  ??
 ??  ??
 ?? Fot. Zarząd Zieleni Miejskiej we Wrocławiu ??
Fot. Zarząd Zieleni Miejskiej we Wrocławiu

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland