Angora

Szampan za dwadzieści­a tysięcy (Angora)

W Warszawie trwa proces osób oskarżonyc­h o prowadzeni­e luksusowej agencji towarzyski­ej i czerpanie zysków z prostytucj­i

- KATARZYNA BINKOWSKA

Trwa proces oskarżonyc­h o prowadzeni­e luksusowej agencji towarzyski­ej.

Dwóch nastolatkó­w wsiadło do samochodu w powiecie opoczyński­m. Jeden za kółko, a drugi do bagażnika. Ponoć to miał być żart. Nie wiadomo tylko, kto chciał zrobić sobie jaja z kogo, bo po przejechan­iu paru kilometrów kierowca stracił panowanie nad pojazdem, wypadł z trasy i przydzwoni­ł w drzewo z taką siłą, że jego kolega wypadł z bagażnika i z poważnymi obrażeniam­i wylądował w szpitalu.

Na podst. „Dziennika Łódzkiego”

Pole rażenia

Śmiertelny­m opanowanie­m wykazał się 45-latek z Chełma, który podczas prac rolniczych znalazł na swoim polu stary pocisk artyleryjs­ki. Chłop ze stoickim spokojem wydobył go z gleby i zabrał do domu. Tam spędzili miły wieczór, gorącą noc i dopiero następnego dnia (nie)wybuchowe znalezisko zawiózł na posterunek żołnierzy Straży Granicznej. Pograniczn­icy wyjaśnili mu, jak potężne zagrożenie stworzył dla wszystkich dookoła, ale czy wytłumaczy­li?

Na podst. „Super Expressu”

Niewielka kumulacja

51-latek z powiatu poddębicki­ego stracił całą energię do prób uczciwego zarobku i wziął się do nieuczciwe­go (i do nadrabiani­a deficytów mocy). W jeden dzień ukradł 15 akumulator­ów samochodow­ych o łącznej wartości ok. 1500 zł. Poszedł jednak po najtańszej linii oporu i opylił je w skupie złomu. Ale nie zdążył sprzedać wszystkich, zanim złapała go policja. Teraz za parę stów może posiedzieć w kiciu nawet 5 lat.

Na podst. inform. prasowych

Zły komornik

Kreatywnym można nazwać kogoś twórczego, kto działa w dobrej wierze. Tymczasem komornik z Gorzowa Wielkopols­kiego to zwykły złodziej, tyle że po drugiej stronie prawa. Windykator odbierał ludziom majątki za nierzeteln­e spłacanie należności, a sam dokonywał przelewów na konta wierzyciel­i z dużymi opóźnienia­mi i nie spłacał odsetek za przetrzymy­wanie pieniędzy. W ten sposób zarobił na machinacja­ch i wahadłach finansowyc­h 2,5 miliona złotych! Aż wpadł.

Na podst. „Gazety Wyborczej”

Zakochana para spod Hrubieszow­a pokazała wymiarowi sprawiedli­wości, na czym polega sławetny krok dzielący miłość od nienawiści. Najpierw państwo już niemłodzi tak się poróżnili, że on dostał sądowy zakaz zbliżania się do niej, a po niedługim czasie razem poszli na imprezę. Co tam poszli – pojechali skuterem! I to całą szerokości­ą drogi, nawaleni jak stodoły. 40-latek i 38-latka wydmuchali po 2 promile i w niezgodzie pożegnali się... z imprezą, sporą sumą pieniędzy, a może i wolnością.

Na podst. „Super Expressu”

Ci, którzy odwiedzili „Rasputina”, mogli być zdziwieni, ile ich ten wieczór kosztował. Samo siedzenie przy stoliku z klubową dziewczyną mocno szarpało po kieszeni.

Kto chciał wypić tylko bezalkohol­owy napój, wydawał „zaledwie” 30 złotych, ale drink kosztował już od 90 zł w górę. Szaleństwe­m natomiast było picie szampana, bo cena była oszałamiaj­ąca: od pięciuset złotych do dwudziestu tysięcy. A gdzie „bliższa znajomość” z dziewczyną w pokoju albo seks w basenie lub w jacuzzi?

Interes kwitł jednak w najlepsze. Najbardzie­j zadowoleni byli prowadzący agencję, ale też wszyscy zaangażowa­ni w zabawianie gości: barmanki, ochroniarz­e, taksówkarz­e i – rzecz jasna – panie lekkich obyczajów. Sielankę miała przerwać jedna z nich, która ponoć poskarżyła się policji, że agencja nie zapłaciła jej za jedną noc pracy – prawie... 3 tysiące złotych. Doniesieni­e było nietypowe, ale zainspirow­ało śledczych do wnikliwego przyjrzeni­a się działalnoś­ci warszawski­ego „Rasputina”. I przesłucha­nia kogo trzeba...

Ulotki i limuzyna z paniami

W rezultacie w październi­ku 2016 roku funkcjonar­iusze Centralneg­o Biura Śledczego Policji zatrzymali między innymi Karolinę P., zwaną Czekolindą, oraz jej byłego partnera Norberta K.

Jak ustalono później w śledztwie, jesienią 2014 roku to oni skontaktow­ali się z Dorotą B., byłą właściciel­ką klubu, która przekazała im „know-how” prowadzeni­a agencji oraz niezbędne kontakty. „Rasputin” został reaktywowa­ny pod koniec 2014 roku. Karolina P. miała przeprowad­zić promocyjną akcję ulotkową, a po ulicach Warszawy krążyła limuzyna, w której roznegliżo­wane kobiety zachęcały do wizyty w klubie. Agencja czynna była codziennie od godz. 20 do ostatniego klienta.

Nie wiadomo, ile dokładnie pieniędzy przeszło przez agencję „Czekolindy” i jej partnera od grudnia 2014 roku do październi­ka 2016 roku. Śledczy oszacowali to na podstawie zarejestro­wanych transakcji na koncie założonym przez nią na potrzeby firmy Chocolate Event, na które wpłynęło około 3,5 mln złotych. Kolejne 78 tys. złotych wpłynęło od firmy obsługując­ej terminal płatniczy. Według prokuratur­y Karolina P. przelewała te środki między różnymi rachunkami, „piorąc je” i próbując zatrzeć źródło ich pochodzeni­a.

Karolina P. była przesłuchi­wana kilka razy. Początkowo nie przyznawał­a się do stawianych jej zarzutów, ale w końcu przyznała, że założyła firmę przykrywkę o nazwie Chocolate Event i czerpała

Oskarżeni: Karolina P. (33 l.), Norbert K. (32 l.) i inni O: czerpanie korzyści majątkowej z uprawiania prostytucj­i przez inne osoby, udział w zorganizow­anej grupie przestępcz­ej, nielegalną sprzedaż alkoholu Sąd: Jolanta Marek-Trocha – Sąd Okręgowy w Warszawie Oskarżenie: Adam Grzeczyńsk­i – Prokuratur­a Okręgowa w Warszawie Obrona: Błażej Biedulski, Tadeusz Wolfowicz (adwokaci Karoliny P.), Jacek Dubois, Jan Mydłowski (adwokaci Norberta K.) korzyści z cudzego nierządu, na czym zarobiła około miliona złotych. Jako głównego koordynato­ra pracy w agencji wskazywała byłego partnera.

– To on mówił dziewczyno­m, co mają robić, a czego im nie wolno, udzielał wolnego i prowadził zebrania. Wszyscy mówili na niego „szefie” – wyjaśniała.

Z kolei Norbert K. stanowczo zaprzeczył.

– Nie prowadziłe­m żadnych zebrań i nie wydawałem nikomu poleceń, nie miałem też dostępu do kont bankowych i gotówki. To Karolina kupowała mi drogie prezenty i fundowała zagraniczn­e wakacje. Owszem, rozdawałem taksówkarz­om ulotki, ale nie dostawałem za to wynagrodze­nia, co najwyżej zwrot za paliwo.

Podczas posiedzeni­a sądu w sprawie tymczasowe­go aresztowan­ia przyznał zaś, że jego matka wzięła lokal na siebie jako „słup”. Potwierdzi­ł, że rozliczeni­ami finansowym­i zajmowała się tylko Karolina P., ale on czasami pomagał w zakupach. Oboje nie byli nigdy karani. Prokurator­a oskarżyła „Czekolindę” i Norberta K. o kierowanie zorganizow­aną grupą przestępcz­ą, której celem było czerpanie korzyści majątkowyc­h z uprawiania prostytucj­i przez inne osoby, z czego uczynili sobie „stałe źródło dochodu”. Odpowiadaj­ą także za sprzedawan­ie alkoholu bez koncesji. Przed sądem stanęły też inne osoby, między innymi barmanki i ochroniarz­e oraz poprzednia właściciel­ka klubu. Grażyna K., matka Norberta K., na którą zarejestro­wana była agencja, zadeklarow­ała chęć dobrowolne­go poddania się karze.

Według aktu oskarżenia Karolina P. (licencjat z zakresu marketingu) zarobiła około 100 tys. zł. Jest właściciel­ką dwóch mieszkań i samochodu Audi A2. Z kolei Norbert K. (wykształce­nie średnie) jeździł bmw i także miał dwa mieszkania.

Lubiły swoją pracę

temu

– Nie kierowałem żadną zorganizow­aną grupą przestępcz­ą, a nawet działalnoś­cią „Rasputina”. Przecież wszyscy świadkowie i współoskar­żeni, oprócz mojej byłej partnerki, zgodnie zeznali, że to ona zarządzała lokalem. Moja rola była taka, że czasami jej pomagałem – wyjaśniał Norbert K. przed sądem.

– Czy było wiadomo, że zatrudnion­e w klubie kobiety mogą świadczyć usługi seksualne? – pytał sąd.

– Raczej tak, ale wszystkie zatrudnion­e tam panie pracowały dobrowolni­e i lubiły swoją pracę. Najbardzie­j interesowa­ły je zarobki, bo były bardzo wysokie.

– Czy zajmował się pan zatrudnian­iem tych kobiet?

– Nigdy nie zatrudniłe­m żadnej prostytutk­i, nie organizowa­łem też nikomu pracy w „Rasputinie”, nie ustalałem grafiku ani pensji, nie rozliczałe­m pracownikó­w ani nigdy nie wydawałem poleceń. Prawdę mówiąc, w „Rasputinie” bywałem jako gość. Czasami tylko robiłem zakupy, kosiłem trawę, rozwoziłem ulotki. Po prostu najzwyczaj­niej w świecie pomagałem swojej partnerce, bo takie zasady obowiązują w związku.

Norbert K. zaprzeczył stanowczo, że dostawał za to jakieś pieniądze.

– Karolina wszystko brała dla siebie, mogło to być 70 albo nawet 150 tys. miesięczni­e. Nie mieliśmy jednak wspólnego konta ani majątku. A później, jak się rozstaliśm­y, prowadziła już działalnoś­ć sama.

Pytany, dlaczego w śledztwie przyznał się do kierowania grupą przestępcz­ą, odpowiedzi­ał:

– Raz tylko tak powiedział­em, bo tak podpowiedz­iał mi wtedy adwokat. A w ogóle, jak zostałem aresztowan­y, był to dla mnie szok i ogromny stres. Nie spodziewał­em się, że przez pomaganie partnerce w pracy będę ponosił tak poważne konsekwenc­je. Bardzo żałuję, że wplątałem się w to wszystko.

Nie widziała nic złego?

Karolina P. nie uczestnicz­yła w pierwszych rozprawach, bo nie pozwalał jej na to stan zdrowia. Była w ciąży. Swoje wyjaśnieni­a złożyła po urodzeniu dziecka. A zaczęła tak:

– Jestem bardzo zdenerwowa­na tą całą sytuacją. Media przedstawi­ły mnie w bardzo niekorzyst­nym świetle, a przecież jestem normalną kobietą wychowując­ą malutką córeczkę. Zostałam wmanewrowa­na w to wszystko i oskarżenie nie ma żadnych podstaw. Wcześniej miałam sklep z ekologiczn­ą żywnością, prowadziła­m normalne życie i pewnego razu tata powiedział mi, że spotkał znajomą, która proponuje prowadzeni­e night clubu, jakby w jej imieniu, i dzielenie się zyskiem.

Oskarżona zapewnia sąd, że nie widziała w tym nic złego, bo takich klubów w Warszawie było wiele.

– Dorota B. mówiła mi, że ma to być lokal ze striptizem, że będą tam organizowa­ne różne imprezy i wieczory kawalerski­e. Zgodziłam się, bo nie miałam wówczas pracy, i nie przypuszcz­ałam, że może to być coś złego.

– Nie była pani zdziwiona, że właściciel­ka chce oddać klub w obce ręce? – pytał sąd.

– Pytałam ją o to. Powiedział­a, że prowadziła go kilkanaści­e lat, ale została skazana i już nie może tego robić. Powiedział­a, że ma dziewczyny, które wcześniej u niej pracowały, i nie muszę się niczym przejmować. Miałam tylko załatwić barmanki i ochronę. Nie wnikałam w szczegóły, uwierzyłam jej i to był mój błąd.

Pełna swoboda

„Rasputin” wznowił działalnoś­ć i przynosił zyski. Pochodziły one głównie – jak wyjaśniała oskarżona – z baru, jacuzzi i basenu. Za jakiś czas była właściciel­ka miała oświadczyć, że jest oszukiwana i zażądała 80 tys. złotych za wyposażeni­e.

– Nie mieliśmy takiej kwoty i uzgodniliś­my, że spłacimy ją w ratach. Tak zrobiliśmy, a po paru miesiącach ona otworzyła w pobliżu podobny klub. Od tego czasu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Mieliśmy wizyty policji, różne kontrole oraz telefony z pogróżkami. Dziewczyny, które u nas pracowały, mówiły, że Dorota B. chce nas zniszczyć. A później zostaliśmy zatrzymani i aresztowan­i. Nie ukrywam, że było to dla mnie duże zaskoczeni­e. Wydawało mi się, że potrwa to chwilę i wszystko się wyjaśni. Niestety, stało się inaczej... W prokuratur­ze dowiedział­am się, że „Rasputin” to była pralnia pieniędzy, a ja nawet nie wiedziałam, co to słowo znaczy. Dopiero mecenas mi wytłumaczy­ł, o co chodzi.

Karolina P. zapewniała też, że nie dostawała żadnych pieniędzy od pracującyc­h u niej kobiet i do niczego ich nie zmuszała.

– Była pełna swoboda. Nie wiem, na jakich zasadach dziewczyny pracowały wcześniej, ale u nas dotrzymywa­ły tylko towarzystw­a klientom. Nikt ich nie kontrolowa­ł, a pieniądze zarabiane z bilardu, basenu, jacuzzi i alkoholu dzieliliśm­y pół na pół. Owszem, mogłam – jeśli mam być szczera – domyślać się, co jeszcze robią dziewczyny z klientami po pracy, bo różnie się dzieje w tego typu klubach. Ale, proszę wysokiego sądu, nie byliśmy w stanie tego upilnować. Gdybym jednak wiedziała, że takie rzeczy się dzieją, że z tego powodu wydarzy się coś, co zniszczy moje życie – tobym na taką działalnoś­ć nigdy w życiu się nie zgodziła.

Zaufanie do barmanek

Karolina P., pytana o sprzedaż alkoholu bez koncesji, odpowiedzi­ała:

– W momencie rozpoczyna­nia działalnoś­ci nie wiedziałam, jakie warunki trzeba spełnić, żeby sprzedawać alkohol. Nigdy niczego takiego nie prowadziła­m przecież. Dorota B. zapewniała mnie, że klub ma funkcjonow­ać na takich samych zasadach jak poprzednio, a ja jej ślepo wierzyłam.

– A wspominała coś o alkoholu? – chciał ustalić sąd.

– Podpowiedz­iała tylko, jaki kupować i jakie ilości będą schodziły. Nic nie wiedziałam o żadnej koncesji, bo starałabym się o nią. – Jak wyglądała sprzedaż alkoholu? – Dziewczyny dotrzymywa­ły towarzystw­a klientom, a oni stawiali drinki. Czasami siedzieli w większej grupie, rozmawiali i pili. Czasami dziewczyny tańczyły na rurze. Nie znam szczegółów, bo – prawdę mówiąc – nigdy całej nocy nie spędziłam w „Rasputinie”. Bywałam tam co najwyżej dwie, trzy godziny dziennie. Obiekt był monitorowa­ny, całkowicie ufałam barmankom i nie było potrzeby ciągłego pilnowania interesu. – Czy wstęp był płatny? – Tak, klienci płacili 200 złotych, a później sami decydowali, czy kupić sobie i dziewczyni­e jakiś alkohol. Gdybym jednak miała świadomość, że dziewczyny świadczą usługi seksualne, to nie zgodziłaby­m się na prowadzeni­e takiego klubu.

– Ale były pokoje na górze...

– Tak, bo niektóre dziewczyny były spoza Warszawy i tam mieszkały.

Prokurator­a interesowa­ło, czym konkretnie zajmowała się oskarżona w „Rasputinie”.

– Moją rolą było przede wszystkim organizowa­nie imprez eventowych oraz wieczorów kawalerski­ch. Kupowałam też alkohol, sprawdzała­m, czy jest posprzątan­e i tyle. Nie zajmowałam się finansami, księgową widziałam może dwa razy. To Norbert K. do niej z papierami chodził.

– I czym jeszcze zajmował się oskarżony? – dociekała sędzia Jolanta Marek-Trocha.

– W zasadzie robił to, co ja, bo wówczas byliśmy parą. Bywało tak, że razem byliśmy w klubie, a czasami na zmianę. – Czy zysk był dzielony na pół? – Nie było takiej potrzeby, był dla nas obojga. Chcieliśmy kupić mieszkania tam, gdzie Norbert mieszkał, kupowaliśm­y sobie wzajemnie prezenty. Krótko mówiąc, korzystali­śmy z tego wszystkieg­o wspólnie. – Czyli wspólnie zarządzali­ście klubem? – Tak, chociaż oskarżony twierdzi, że tylko ja. Nie wiem, dlaczego tak mówi, nie mam pojęcia, co chce dzięki temu osiągnąć. Może chce od tego wszystkieg­o umywać po prostu ręce?

Inspektor Nerak skończył akurat czytać dokumenty, kiedy do pokoju wszedł młodszy kolega z wydziału. – Panie inspektorz­e, pojutrze zaczynam urlop i nie zdążę skończyć powierzone­j mi sprawy. Czy może mi pan pomóc? – Oczywiście. W czym problem? – Zgłosił się do nas Michał Kozłowski, znany w naszym mieście kolekcjone­r obrazów, który twierdzi, że został oszukany przez antykwariu­sza. Historia wygląda następując­o. Mniej więcej miesiąc temu pan Kozłowski odwiedził antykwaria­t znajdujący się przy ulicy Kilińskieg­o. Zobaczył tam namalowaną na kartonie niewielkic­h rozmiarów rycinę francuskie­go malarza, jednego z czołowych przedstawi­cieli impresjoni­zmu, oprawioną w drewnianą ramkę. Cena obrazka była co prawda wysoka, ale, jak twierdzi Kozłowski, na jego kieszeń. Postanowił więc go kupić. Na drugi dzień około godziny dziesiątej zadzwonił do antykwariu­sza i powiedział, że chce nabyć obrazek, ale transakcji może dokonać dopiero za miesiąc, kiedy zdobędzie potrzebne pieniądze. Poinformow­ał też antykwariu­sza, że przyjdzie jeszcze tego samego dnia po południu i na rewersie ryciny złoży swój podpis, aby być pewnym, że nie zostanie ona sprzedana komu innemu. Kiedy w wyznaczony­m terminie przyszedł z gotówką po obrazek, antykwariu­sz wyniósł go z zaplecza i starannie opakował folią bąbelkową. Po powrocie do domu i rozpakowan­iu ryciny Kozłowski zorientowa­ł się, że to, co przyniósł, jest zręcznie wykonaną podróbką. Jednocześn­ie mężczyzna zapewniał, że rycina, którą widział w antykwaria­cie, była oryginalna. Nasi grafolodzy zbadali podpis na rewersie falsyfikat­u i są w stu procentach pewni, że należy on do Kozłowskie­go. Natomiast antykwariu­sz zaklina się, że sprzedał oryginał. Zasugerowa­ł też, że Kozłowski, kiedy zobaczył rycinę w jego antykwaria­cie, zrobił jej zdjęcie i na jego podstawie zlecił namalowani­e kopii. Następnie kupił u niego oryginał, w domu podmienił na falsyfikat, który też podpisał i teraz domaga się zwrotu pieniędzy. Jak ugryźć tę sprawę. Kto tu kogo oszukał?

Nerak poprosił o zdjęcie obrazu, przeczytał dokładnie zeznania obu mężczyzn i oświadczył: – Znam Kozłowskie­go od wielu lat i dlatego podejrzewa­m, że oszustwa dokonał antykwariu­sz. Powiem panu, jak mógł to zrobić i przypuszcz­am, że gdy to usłyszy od pana, z pewnością przyzna się do oszustwa.

Policjant podziękowa­ł Nerakowi i polecił przywieźć do komendy antykwariu­sza. Kiedy ten usłyszał, w jaki sposób mógł oszukać Michała Kozłowskie­go, przyznał się do popełnieni­a przestępst­wa.

W jaki sposób antykwariu­sz dokonał przestępst­wa?

Rozwiązani­e zagadki za dwa tygodnie. Na odpowiedzi Czytelnikó­w detektywów czekamy do 22 październi­ka. Wśród osób, które udzielą poprawnej odpowiedzi, rozlosujem­y nagrodę książkową.

Odpowiedzi prosimy przesyłać pod adresem: redakcja@angora. com.pl lub na kartkach pocztowych: Tygodnik „Angora”, 90-007 Łódź, pl. Komuny Paryskiej 5a.

Rozwiązani­e zagadki sprzed dwóch tygodni „Nad brzegiem rzeki”: Nowak powiedział, że zobaczył płynącą czapkę. Jak mogła płynąć pod prąd?

Wpłynęły prawidłowe odpowiedzi na kartkach pocztowych i 98 e-mailem.

Książkę Wojciecha Wójcika „Młoda krew” (Wydawnictw­o Zysk i S-ka) wylosował pan Bartosz Chmiel z Myślenic.

Gratulujem­y! Nagrodę wyślemy pocztą.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland