Szampan za dwadzieścia tysięcy (Angora)
W Warszawie trwa proces osób oskarżonych o prowadzenie luksusowej agencji towarzyskiej i czerpanie zysków z prostytucji
Trwa proces oskarżonych o prowadzenie luksusowej agencji towarzyskiej.
Dwóch nastolatków wsiadło do samochodu w powiecie opoczyńskim. Jeden za kółko, a drugi do bagażnika. Ponoć to miał być żart. Nie wiadomo tylko, kto chciał zrobić sobie jaja z kogo, bo po przejechaniu paru kilometrów kierowca stracił panowanie nad pojazdem, wypadł z trasy i przydzwonił w drzewo z taką siłą, że jego kolega wypadł z bagażnika i z poważnymi obrażeniami wylądował w szpitalu.
Na podst. „Dziennika Łódzkiego”
Pole rażenia
Śmiertelnym opanowaniem wykazał się 45-latek z Chełma, który podczas prac rolniczych znalazł na swoim polu stary pocisk artyleryjski. Chłop ze stoickim spokojem wydobył go z gleby i zabrał do domu. Tam spędzili miły wieczór, gorącą noc i dopiero następnego dnia (nie)wybuchowe znalezisko zawiózł na posterunek żołnierzy Straży Granicznej. Pogranicznicy wyjaśnili mu, jak potężne zagrożenie stworzył dla wszystkich dookoła, ale czy wytłumaczyli?
Na podst. „Super Expressu”
Niewielka kumulacja
51-latek z powiatu poddębickiego stracił całą energię do prób uczciwego zarobku i wziął się do nieuczciwego (i do nadrabiania deficytów mocy). W jeden dzień ukradł 15 akumulatorów samochodowych o łącznej wartości ok. 1500 zł. Poszedł jednak po najtańszej linii oporu i opylił je w skupie złomu. Ale nie zdążył sprzedać wszystkich, zanim złapała go policja. Teraz za parę stów może posiedzieć w kiciu nawet 5 lat.
Na podst. inform. prasowych
Zły komornik
Kreatywnym można nazwać kogoś twórczego, kto działa w dobrej wierze. Tymczasem komornik z Gorzowa Wielkopolskiego to zwykły złodziej, tyle że po drugiej stronie prawa. Windykator odbierał ludziom majątki za nierzetelne spłacanie należności, a sam dokonywał przelewów na konta wierzycieli z dużymi opóźnieniami i nie spłacał odsetek za przetrzymywanie pieniędzy. W ten sposób zarobił na machinacjach i wahadłach finansowych 2,5 miliona złotych! Aż wpadł.
Na podst. „Gazety Wyborczej”
Zakochana para spod Hrubieszowa pokazała wymiarowi sprawiedliwości, na czym polega sławetny krok dzielący miłość od nienawiści. Najpierw państwo już niemłodzi tak się poróżnili, że on dostał sądowy zakaz zbliżania się do niej, a po niedługim czasie razem poszli na imprezę. Co tam poszli – pojechali skuterem! I to całą szerokością drogi, nawaleni jak stodoły. 40-latek i 38-latka wydmuchali po 2 promile i w niezgodzie pożegnali się... z imprezą, sporą sumą pieniędzy, a może i wolnością.
Na podst. „Super Expressu”
Ci, którzy odwiedzili „Rasputina”, mogli być zdziwieni, ile ich ten wieczór kosztował. Samo siedzenie przy stoliku z klubową dziewczyną mocno szarpało po kieszeni.
Kto chciał wypić tylko bezalkoholowy napój, wydawał „zaledwie” 30 złotych, ale drink kosztował już od 90 zł w górę. Szaleństwem natomiast było picie szampana, bo cena była oszałamiająca: od pięciuset złotych do dwudziestu tysięcy. A gdzie „bliższa znajomość” z dziewczyną w pokoju albo seks w basenie lub w jacuzzi?
Interes kwitł jednak w najlepsze. Najbardziej zadowoleni byli prowadzący agencję, ale też wszyscy zaangażowani w zabawianie gości: barmanki, ochroniarze, taksówkarze i – rzecz jasna – panie lekkich obyczajów. Sielankę miała przerwać jedna z nich, która ponoć poskarżyła się policji, że agencja nie zapłaciła jej za jedną noc pracy – prawie... 3 tysiące złotych. Doniesienie było nietypowe, ale zainspirowało śledczych do wnikliwego przyjrzenia się działalności warszawskiego „Rasputina”. I przesłuchania kogo trzeba...
Ulotki i limuzyna z paniami
W rezultacie w październiku 2016 roku funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego Policji zatrzymali między innymi Karolinę P., zwaną Czekolindą, oraz jej byłego partnera Norberta K.
Jak ustalono później w śledztwie, jesienią 2014 roku to oni skontaktowali się z Dorotą B., byłą właścicielką klubu, która przekazała im „know-how” prowadzenia agencji oraz niezbędne kontakty. „Rasputin” został reaktywowany pod koniec 2014 roku. Karolina P. miała przeprowadzić promocyjną akcję ulotkową, a po ulicach Warszawy krążyła limuzyna, w której roznegliżowane kobiety zachęcały do wizyty w klubie. Agencja czynna była codziennie od godz. 20 do ostatniego klienta.
Nie wiadomo, ile dokładnie pieniędzy przeszło przez agencję „Czekolindy” i jej partnera od grudnia 2014 roku do października 2016 roku. Śledczy oszacowali to na podstawie zarejestrowanych transakcji na koncie założonym przez nią na potrzeby firmy Chocolate Event, na które wpłynęło około 3,5 mln złotych. Kolejne 78 tys. złotych wpłynęło od firmy obsługującej terminal płatniczy. Według prokuratury Karolina P. przelewała te środki między różnymi rachunkami, „piorąc je” i próbując zatrzeć źródło ich pochodzenia.
Karolina P. była przesłuchiwana kilka razy. Początkowo nie przyznawała się do stawianych jej zarzutów, ale w końcu przyznała, że założyła firmę przykrywkę o nazwie Chocolate Event i czerpała
Oskarżeni: Karolina P. (33 l.), Norbert K. (32 l.) i inni O: czerpanie korzyści majątkowej z uprawiania prostytucji przez inne osoby, udział w zorganizowanej grupie przestępczej, nielegalną sprzedaż alkoholu Sąd: Jolanta Marek-Trocha – Sąd Okręgowy w Warszawie Oskarżenie: Adam Grzeczyński – Prokuratura Okręgowa w Warszawie Obrona: Błażej Biedulski, Tadeusz Wolfowicz (adwokaci Karoliny P.), Jacek Dubois, Jan Mydłowski (adwokaci Norberta K.) korzyści z cudzego nierządu, na czym zarobiła około miliona złotych. Jako głównego koordynatora pracy w agencji wskazywała byłego partnera.
– To on mówił dziewczynom, co mają robić, a czego im nie wolno, udzielał wolnego i prowadził zebrania. Wszyscy mówili na niego „szefie” – wyjaśniała.
Z kolei Norbert K. stanowczo zaprzeczył.
– Nie prowadziłem żadnych zebrań i nie wydawałem nikomu poleceń, nie miałem też dostępu do kont bankowych i gotówki. To Karolina kupowała mi drogie prezenty i fundowała zagraniczne wakacje. Owszem, rozdawałem taksówkarzom ulotki, ale nie dostawałem za to wynagrodzenia, co najwyżej zwrot za paliwo.
Podczas posiedzenia sądu w sprawie tymczasowego aresztowania przyznał zaś, że jego matka wzięła lokal na siebie jako „słup”. Potwierdził, że rozliczeniami finansowymi zajmowała się tylko Karolina P., ale on czasami pomagał w zakupach. Oboje nie byli nigdy karani. Prokuratora oskarżyła „Czekolindę” i Norberta K. o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, której celem było czerpanie korzyści majątkowych z uprawiania prostytucji przez inne osoby, z czego uczynili sobie „stałe źródło dochodu”. Odpowiadają także za sprzedawanie alkoholu bez koncesji. Przed sądem stanęły też inne osoby, między innymi barmanki i ochroniarze oraz poprzednia właścicielka klubu. Grażyna K., matka Norberta K., na którą zarejestrowana była agencja, zadeklarowała chęć dobrowolnego poddania się karze.
Według aktu oskarżenia Karolina P. (licencjat z zakresu marketingu) zarobiła około 100 tys. zł. Jest właścicielką dwóch mieszkań i samochodu Audi A2. Z kolei Norbert K. (wykształcenie średnie) jeździł bmw i także miał dwa mieszkania.
Lubiły swoją pracę
temu
– Nie kierowałem żadną zorganizowaną grupą przestępczą, a nawet działalnością „Rasputina”. Przecież wszyscy świadkowie i współoskarżeni, oprócz mojej byłej partnerki, zgodnie zeznali, że to ona zarządzała lokalem. Moja rola była taka, że czasami jej pomagałem – wyjaśniał Norbert K. przed sądem.
– Czy było wiadomo, że zatrudnione w klubie kobiety mogą świadczyć usługi seksualne? – pytał sąd.
– Raczej tak, ale wszystkie zatrudnione tam panie pracowały dobrowolnie i lubiły swoją pracę. Najbardziej interesowały je zarobki, bo były bardzo wysokie.
– Czy zajmował się pan zatrudnianiem tych kobiet?
– Nigdy nie zatrudniłem żadnej prostytutki, nie organizowałem też nikomu pracy w „Rasputinie”, nie ustalałem grafiku ani pensji, nie rozliczałem pracowników ani nigdy nie wydawałem poleceń. Prawdę mówiąc, w „Rasputinie” bywałem jako gość. Czasami tylko robiłem zakupy, kosiłem trawę, rozwoziłem ulotki. Po prostu najzwyczajniej w świecie pomagałem swojej partnerce, bo takie zasady obowiązują w związku.
Norbert K. zaprzeczył stanowczo, że dostawał za to jakieś pieniądze.
– Karolina wszystko brała dla siebie, mogło to być 70 albo nawet 150 tys. miesięcznie. Nie mieliśmy jednak wspólnego konta ani majątku. A później, jak się rozstaliśmy, prowadziła już działalność sama.
Pytany, dlaczego w śledztwie przyznał się do kierowania grupą przestępczą, odpowiedział:
– Raz tylko tak powiedziałem, bo tak podpowiedział mi wtedy adwokat. A w ogóle, jak zostałem aresztowany, był to dla mnie szok i ogromny stres. Nie spodziewałem się, że przez pomaganie partnerce w pracy będę ponosił tak poważne konsekwencje. Bardzo żałuję, że wplątałem się w to wszystko.
Nie widziała nic złego?
Karolina P. nie uczestniczyła w pierwszych rozprawach, bo nie pozwalał jej na to stan zdrowia. Była w ciąży. Swoje wyjaśnienia złożyła po urodzeniu dziecka. A zaczęła tak:
– Jestem bardzo zdenerwowana tą całą sytuacją. Media przedstawiły mnie w bardzo niekorzystnym świetle, a przecież jestem normalną kobietą wychowującą malutką córeczkę. Zostałam wmanewrowana w to wszystko i oskarżenie nie ma żadnych podstaw. Wcześniej miałam sklep z ekologiczną żywnością, prowadziłam normalne życie i pewnego razu tata powiedział mi, że spotkał znajomą, która proponuje prowadzenie night clubu, jakby w jej imieniu, i dzielenie się zyskiem.
Oskarżona zapewnia sąd, że nie widziała w tym nic złego, bo takich klubów w Warszawie było wiele.
– Dorota B. mówiła mi, że ma to być lokal ze striptizem, że będą tam organizowane różne imprezy i wieczory kawalerskie. Zgodziłam się, bo nie miałam wówczas pracy, i nie przypuszczałam, że może to być coś złego.
– Nie była pani zdziwiona, że właścicielka chce oddać klub w obce ręce? – pytał sąd.
– Pytałam ją o to. Powiedziała, że prowadziła go kilkanaście lat, ale została skazana i już nie może tego robić. Powiedziała, że ma dziewczyny, które wcześniej u niej pracowały, i nie muszę się niczym przejmować. Miałam tylko załatwić barmanki i ochronę. Nie wnikałam w szczegóły, uwierzyłam jej i to był mój błąd.
Pełna swoboda
„Rasputin” wznowił działalność i przynosił zyski. Pochodziły one głównie – jak wyjaśniała oskarżona – z baru, jacuzzi i basenu. Za jakiś czas była właścicielka miała oświadczyć, że jest oszukiwana i zażądała 80 tys. złotych za wyposażenie.
– Nie mieliśmy takiej kwoty i uzgodniliśmy, że spłacimy ją w ratach. Tak zrobiliśmy, a po paru miesiącach ona otworzyła w pobliżu podobny klub. Od tego czasu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Mieliśmy wizyty policji, różne kontrole oraz telefony z pogróżkami. Dziewczyny, które u nas pracowały, mówiły, że Dorota B. chce nas zniszczyć. A później zostaliśmy zatrzymani i aresztowani. Nie ukrywam, że było to dla mnie duże zaskoczenie. Wydawało mi się, że potrwa to chwilę i wszystko się wyjaśni. Niestety, stało się inaczej... W prokuraturze dowiedziałam się, że „Rasputin” to była pralnia pieniędzy, a ja nawet nie wiedziałam, co to słowo znaczy. Dopiero mecenas mi wytłumaczył, o co chodzi.
Karolina P. zapewniała też, że nie dostawała żadnych pieniędzy od pracujących u niej kobiet i do niczego ich nie zmuszała.
– Była pełna swoboda. Nie wiem, na jakich zasadach dziewczyny pracowały wcześniej, ale u nas dotrzymywały tylko towarzystwa klientom. Nikt ich nie kontrolował, a pieniądze zarabiane z bilardu, basenu, jacuzzi i alkoholu dzieliliśmy pół na pół. Owszem, mogłam – jeśli mam być szczera – domyślać się, co jeszcze robią dziewczyny z klientami po pracy, bo różnie się dzieje w tego typu klubach. Ale, proszę wysokiego sądu, nie byliśmy w stanie tego upilnować. Gdybym jednak wiedziała, że takie rzeczy się dzieją, że z tego powodu wydarzy się coś, co zniszczy moje życie – tobym na taką działalność nigdy w życiu się nie zgodziła.
Zaufanie do barmanek
Karolina P., pytana o sprzedaż alkoholu bez koncesji, odpowiedziała:
– W momencie rozpoczynania działalności nie wiedziałam, jakie warunki trzeba spełnić, żeby sprzedawać alkohol. Nigdy niczego takiego nie prowadziłam przecież. Dorota B. zapewniała mnie, że klub ma funkcjonować na takich samych zasadach jak poprzednio, a ja jej ślepo wierzyłam.
– A wspominała coś o alkoholu? – chciał ustalić sąd.
– Podpowiedziała tylko, jaki kupować i jakie ilości będą schodziły. Nic nie wiedziałam o żadnej koncesji, bo starałabym się o nią. – Jak wyglądała sprzedaż alkoholu? – Dziewczyny dotrzymywały towarzystwa klientom, a oni stawiali drinki. Czasami siedzieli w większej grupie, rozmawiali i pili. Czasami dziewczyny tańczyły na rurze. Nie znam szczegółów, bo – prawdę mówiąc – nigdy całej nocy nie spędziłam w „Rasputinie”. Bywałam tam co najwyżej dwie, trzy godziny dziennie. Obiekt był monitorowany, całkowicie ufałam barmankom i nie było potrzeby ciągłego pilnowania interesu. – Czy wstęp był płatny? – Tak, klienci płacili 200 złotych, a później sami decydowali, czy kupić sobie i dziewczynie jakiś alkohol. Gdybym jednak miała świadomość, że dziewczyny świadczą usługi seksualne, to nie zgodziłabym się na prowadzenie takiego klubu.
– Ale były pokoje na górze...
– Tak, bo niektóre dziewczyny były spoza Warszawy i tam mieszkały.
Prokuratora interesowało, czym konkretnie zajmowała się oskarżona w „Rasputinie”.
– Moją rolą było przede wszystkim organizowanie imprez eventowych oraz wieczorów kawalerskich. Kupowałam też alkohol, sprawdzałam, czy jest posprzątane i tyle. Nie zajmowałam się finansami, księgową widziałam może dwa razy. To Norbert K. do niej z papierami chodził.
– I czym jeszcze zajmował się oskarżony? – dociekała sędzia Jolanta Marek-Trocha.
– W zasadzie robił to, co ja, bo wówczas byliśmy parą. Bywało tak, że razem byliśmy w klubie, a czasami na zmianę. – Czy zysk był dzielony na pół? – Nie było takiej potrzeby, był dla nas obojga. Chcieliśmy kupić mieszkania tam, gdzie Norbert mieszkał, kupowaliśmy sobie wzajemnie prezenty. Krótko mówiąc, korzystaliśmy z tego wszystkiego wspólnie. – Czyli wspólnie zarządzaliście klubem? – Tak, chociaż oskarżony twierdzi, że tylko ja. Nie wiem, dlaczego tak mówi, nie mam pojęcia, co chce dzięki temu osiągnąć. Może chce od tego wszystkiego umywać po prostu ręce?
Inspektor Nerak skończył akurat czytać dokumenty, kiedy do pokoju wszedł młodszy kolega z wydziału. – Panie inspektorze, pojutrze zaczynam urlop i nie zdążę skończyć powierzonej mi sprawy. Czy może mi pan pomóc? – Oczywiście. W czym problem? – Zgłosił się do nas Michał Kozłowski, znany w naszym mieście kolekcjoner obrazów, który twierdzi, że został oszukany przez antykwariusza. Historia wygląda następująco. Mniej więcej miesiąc temu pan Kozłowski odwiedził antykwariat znajdujący się przy ulicy Kilińskiego. Zobaczył tam namalowaną na kartonie niewielkich rozmiarów rycinę francuskiego malarza, jednego z czołowych przedstawicieli impresjonizmu, oprawioną w drewnianą ramkę. Cena obrazka była co prawda wysoka, ale, jak twierdzi Kozłowski, na jego kieszeń. Postanowił więc go kupić. Na drugi dzień około godziny dziesiątej zadzwonił do antykwariusza i powiedział, że chce nabyć obrazek, ale transakcji może dokonać dopiero za miesiąc, kiedy zdobędzie potrzebne pieniądze. Poinformował też antykwariusza, że przyjdzie jeszcze tego samego dnia po południu i na rewersie ryciny złoży swój podpis, aby być pewnym, że nie zostanie ona sprzedana komu innemu. Kiedy w wyznaczonym terminie przyszedł z gotówką po obrazek, antykwariusz wyniósł go z zaplecza i starannie opakował folią bąbelkową. Po powrocie do domu i rozpakowaniu ryciny Kozłowski zorientował się, że to, co przyniósł, jest zręcznie wykonaną podróbką. Jednocześnie mężczyzna zapewniał, że rycina, którą widział w antykwariacie, była oryginalna. Nasi grafolodzy zbadali podpis na rewersie falsyfikatu i są w stu procentach pewni, że należy on do Kozłowskiego. Natomiast antykwariusz zaklina się, że sprzedał oryginał. Zasugerował też, że Kozłowski, kiedy zobaczył rycinę w jego antykwariacie, zrobił jej zdjęcie i na jego podstawie zlecił namalowanie kopii. Następnie kupił u niego oryginał, w domu podmienił na falsyfikat, który też podpisał i teraz domaga się zwrotu pieniędzy. Jak ugryźć tę sprawę. Kto tu kogo oszukał?
Nerak poprosił o zdjęcie obrazu, przeczytał dokładnie zeznania obu mężczyzn i oświadczył: – Znam Kozłowskiego od wielu lat i dlatego podejrzewam, że oszustwa dokonał antykwariusz. Powiem panu, jak mógł to zrobić i przypuszczam, że gdy to usłyszy od pana, z pewnością przyzna się do oszustwa.
Policjant podziękował Nerakowi i polecił przywieźć do komendy antykwariusza. Kiedy ten usłyszał, w jaki sposób mógł oszukać Michała Kozłowskiego, przyznał się do popełnienia przestępstwa.
W jaki sposób antykwariusz dokonał przestępstwa?
Rozwiązanie zagadki za dwa tygodnie. Na odpowiedzi Czytelników detektywów czekamy do 22 października. Wśród osób, które udzielą poprawnej odpowiedzi, rozlosujemy nagrodę książkową.
Odpowiedzi prosimy przesyłać pod adresem: redakcja@angora. com.pl lub na kartkach pocztowych: Tygodnik „Angora”, 90-007 Łódź, pl. Komuny Paryskiej 5a.
Rozwiązanie zagadki sprzed dwóch tygodni „Nad brzegiem rzeki”: Nowak powiedział, że zobaczył płynącą czapkę. Jak mogła płynąć pod prąd?
Wpłynęły prawidłowe odpowiedzi na kartkach pocztowych i 98 e-mailem.
Książkę Wojciecha Wójcika „Młoda krew” (Wydawnictwo Zysk i S-ka) wylosował pan Bartosz Chmiel z Myślenic.
Gratulujemy! Nagrodę wyślemy pocztą.