Szukamy ciągu dalszego – Matka i artystka
Wygrała 15. serię programu „Szansa na sukces” i sięgnęła po laur na Festiwalu w Opolu. Potem Nina Kodorska poszła własną drogą
Nina Kodorska wygrała „Szansę na sukces”, a potem poszła własną drogą.
Ten projekt prowadziła z przyjaciółką Dagmarą Rosiak. Dziennikarką, krytykiem kulinarnym, znaną bliżej jako Głodna Daga. – To wspólny pomysł. Ona świetnie działa na rynku gastronomicznym. W tej chwili prowadzi „Nocny market”. Prócz przyjaźni łączy nas inny projekt kulturalno-kulinarny „Perły i Wieprze”, gdzie czasem gotujemy dla ludzi. Kocham więc i gotowanie. Uważam to za sztukę.
Ostatni występ pod Warszawą sprawił jej wiele przyjemności. – Uwielbiam, kiedy ludzie się bawią, słuchają. A na moich koncertach właśnie to czynią. Współpracuję z genialnym zespołem Bum Bum OrkeStar, specjalizującym się w muzyce bałkańskiej, klezmerskiej, ale i polskim repertuarze ludowym. Dla mnie to wspaniałe doświadczenie, ponieważ uwielbiam muzykę etniczną, w tej chwili moją uwagę kieruję w stronę muzyki sefardyjskiej.
Muzyka cały czas obecna jest w jej życiu. Choć, jak wspomina, miała moment zwątpienia. – To było osiem lat temu, kiedy ewidentnie poczułam się przytłoczona, przede wszystkim mediami, wytwórniami. Idąc do programu „Fabryka gwiazd”, zrezygnowałam ze studiów w katowickiej Akademii Muzycznej. Swoją drogą, dziś bardzo się cieszę, że nie trafiłam do show-biznesu. Czułam się osamotniona, jak więzień, czułam presję, wyzysk, było mi źle. Nie wiedziałam, że takie będą konsekwencje moich sukcesów, stałam się trochę ich ofiarą. Ten świat nie był wówczas dla mnie.
Dodaje, że nie była gotowa na to, aby w wieku 18 lat podejmować tak trudne, jak je określa, decyzje. – To były potężne kroki, nie wiedziałam, gdzie stąpnąć, byłam bezradna, miałam poczucie pustki i samotności. Rodzice mnie wspierali, lecz nie jeździli ze mną po festiwalach, byli zapracowani.
Urodziła się w Kętrzynie, ale młodość spędziła w Reszlu. – Tam mieszkałam, podstawówka, gimnazjum, bo do liceum dojeżdżałam już do Kętrzyna. Potem przeniosłam się do internatu.
Pamięta pierwszy swój występ na scenie. Miała wówczas niespełna cztery lata. – Byłam ze starszą siostrą i babcią we wsi Mokrzyce, gdzie odbywała się impreza w remizie. Zapytałam, czy możemy tam wejść. W środku byli muzykanci i wykonywali raczej tradycyjny repertuar. I zaczęli grać znaną mi piosenkę „Na morzu burza huczy”. Chciałam wejść na scenę i zaśpiewać, więc babcia poszła zapytać, czy mogę. I dostałam zgodę. Wzięłam mikrofon i zaczęłam śpiewać tę piosenkę, a muzycy mi pomagali.
To jednak jej się nie spodobało. – Byłam oburzona, przez mikrofon, ostentacyjnie, powiedziałam, że nie chcę, aby pan ze mną śpiewał, proszę mi nie przeszkadzać.
Śmieje się, że była młoda i bezczelna. Opowiada, że w rodzinnym Reszlu co roku organizowany był Reszelski Festiwal Piosenki. – I tam rozpoczęła się moja muzyczna przygoda na większej scenie. Marzyłam o tym. I zaśpiewałam. Piosenkę z repertuaru Kayah i Bregovicia.
W ognisku muzycznym uczyła się gry na fortepianie, a potem na saksofonie. Wielokrotnie wyjeżdżała na różne koncerty, festiwale. – Prowadziła mnie pani Beata Kilanowska. W wieku 13 lat Nina Kodorska założyła własny zespół. – Graliśmy rocka, reggae. To były już moje pierwsze kompozycje.
Koncentrowała się nie tylko na muzyce, grała też w piłkę ręczną. – Byłam w klasie sportowej, stałam na bramce. Prawie ciągle byłam w podróży, bo jak nie turniej, to festiwal.
Były i warsztaty muzyczne. – Odbywały się zawsze przed festiwalem. Jeździłam też do Chodzieży na Międzynarodowe Warsztaty Jazzowe. I na indywidualne spotkania, np. do Grażyny Łobaszewskiej. Poznawałam ludzi z pasją. To wiele mnie nauczyło. Najwięcej jednak nauczyła mnie własna determinacja.
Jak mówi, rodzice bardzo szybko pozwolili jej samej o sobie decydować. – Pojechałam na Ogólnopolski Festiwal Piosenki w Lidzbarku Warmińskim. W jury zasiadały Grażyna Łobaszewska i Elżbieta Skrętkowska. Wygrałam. Miałam 15 lat. Pani Skrętkowska zaprosiła mnie wtedy do „Szansy na sukces”.
Wzięła udział w tym programie dwa lata później. Bez eliminacji. Pokonała rywali, śpiewając piosenkę Maryli Rodowicz „Łza na rzęsie”. – Byłam zaskoczona. Bo inni uczestnicy tego programu świetnie śpiewali.
Rok później zaśpiewała tę samą piosenkę podczas finałowego koncertu „Szansy na sukces”. Tego samego dnia rano zdawała maturę. A miała zapalenie oskrzeli i krtani. – Wieczorem koncert w Sali Kongresowej. Bez próby. Jestem bardzo wdzięczna pani Zapendowskiej, bo pomogła w naprawie mojego zdrowia.
Wygrała. I w tym samym roku wystąpiła na Festiwalu w Opolu w konkursie „Debiuty”. W międzyczasie zdała kolejne egzaminy maturalne, a także wstępne do Akademii Muzycznej w Katowicach.
Opowiada, że od 12. roku życia żywo interesowała się jazzem. – Słuchałam w radiu. W lumpeksie kupiłam czteropak płyt Glenna Millera. I wszystkie inne, na których napisano jazz – śmieje się.
Co ją fascynowało w tym gatunku muzycznym? – Wolność. Interesowałam się nie tylko jazzem tradycyjnym, ale wszystkimi jego odmianami. Nie pociągało mnie samo śpiewanie, ale zgłębianie muzyki, proces jej tworzenia. A Leopold Tyrmand był łącznikiem, otworzył mi oczy zarówno na muzykę, jak i na kulturę i literaturę. Zafascynował. Geniusz.
Zrozumiała, że muzyka to nie tylko zbiór dźwięków. – To człowiek, jego życie, cały kontekst. Tak samo jest z literaturą.
W Opolu zaśpiewała piosenkę Wojciecha Młynarskiego „Moknie w deszczu diabeł”. Niestety, nie wygrała, zajęła I miejsce. Po Grand Prix, nagrodę Anny Jantar, sięgnął Jerzy Grzechnik. Ale nie czuła się przegrana. – Nie spodziewałam się nawet tego miejsca.
Potem było sporo propozycji. I z wytwórni płytowych, i koncertów. – Dla mnie to było straszne. Zderzenie z brutalnym życiem show-biznesu.
Niczego nie przyjęła. – Świadomie odmawiałam. Nie miałam poczucia, że zamykam sobie drzwi do kariery. Bo ona mnie nie
interesowała. Pociągało mnie muzykowanie i rozwój, a nie nagrywanie płyty.
Miała już zacząć studia w Katowicach, ale pojawiła się propozycja udziału w programie Polsatu „Fabryka gwiazd”. Przeszła eliminacje. – Byłam w tym programie kilka miesięcy. Jak w „Big Brotherze”, bez kontaktu z realnym światem. Odpadłam dwa tygodnie przed finałem. Zapewnia, że nie żałuje tej przygody. Dowiedziała się przy tym wiele o sobie. – Czego nie potrzebuję, w czym się nie sprawdzam. Poznałam swoje granice.
Miała dosyć. Zrobiła sobie przerwę. – Chciałam przeczekać. I to był taki frywolny rok. Koncertowania, różnych występów, jak np. „Sylwester w Polsacie” czy Festiwal w Sopocie. Były też występy kameralne.
Jak mówi, w Warszawie miała już swoje muzyczne towarzystwo, przyjaciół. – Wspaniali ludzie. Karol Domański, Maciej Matysiak i wielu innych. Czułam się przy nich bezpiecznie. I byłam wolna. Wyrwałam się z tego mainstreamu i wzięłam oddech. Musiałam na nowo budować siebie.
Kryzys trwał kilka lat. Była wręcz, jak stwierdza, obrażona na „panią muzykę”. – Uznałam, że już nigdy nie będę śpiewała ani grała. Poszłam na studia polonistyczne.
Pierwszy rok był bardzo trudny. – Chciałam studiować, a nie uczyć się, jak niektórzy żartują. Poświęciłam na to dwa lata. W wieku 23 lat dotarło do mnie, że chcę się edukować.
Przez 3 lata w ogóle nie występowała. Żyła ze stypendium. Pomagali rodzice. – Dorabiałam sobie jako modelka size plus. Dotarło jednak do mnie, że nie potrafię żyć bez muzyki. Że to moja siła i cała ja. Zaczęłam na nowo słuchać muzyki. I występować – koncerty, eventy jazzowe. A także komponować.
Otworzyła się, jak to określa, na historię i filozofię muzyki. – Dzięki studiom chodziłam na wszelkie dostępne zajęcia na Wydziale Muzykologii. To mnie inspirowało. Zaczęłam interesować się sztuką. Żyłam w zgodzie z sobą.
Na studiach poznała swojego partnera. Nie przeszkodziło jej to w blisko rocznym wyjeździe do Azji. – Potrzebowałam kontaktu z naturą, wiele zwiedzałam. Fantastyczny czas. Np. na dwa tygodnie zamknęłam się w klasztorze w Tajlandii.
Po pięciu latach związku urodziła syna. – Heniu wszystko zmienił. To najpiękniejsze doświadczenie.
Miała w planach doktorat, ale na razie odłożyła to, gdyż obecnie najbardziej absorbuje ją rodzina. Czas pandemii nazywa trudnym, bo odwołano jej wiele koncertów. Ale występuje. – Gram audycje dla dzieci. Niedawno zaśpiewałam też w Sopocie na scenie Teatru Atelier. A ostatnio graliśmy na Festiwalu Muzyki Żydowskiej we Wrocławiu.
Cały czas komponuje. – Moje utwory powoli zaczynają wychodzić z szuflady. Łączę rolę matki i artystki, wszak jedno drugiego nie wyklucza. togaw@tlen.pl