Bez muzyki nie ma życia
W swoim dorobku mają jeden wielki przebój. Zespół Emigranci zniknął kilka lat temu, ale to nie znaczy, że nie istnieje
Zespół powstał trochę przez przypadek. Było to ponad 30 lat temu. Muzycy zebrali się bowiem w celu nagrania piosenki „Na falochronie”. A kiedy okazało się, że stała się wielkim hitem, kontynuowali działalność. I tak powstała rockowa grupa Emigranci. Pierwszym wokalistą był Paweł Kukiz, później byli Marek Hojda i Rafał Brzozowski. Nagrali trzy albumy. Skład zespołu się zmieniał, grupa kilka razy zawieszała działalność. I w takim zawieszeniu tkwi od lat. Ale powstała właśnie nowa płyta i zespół za chwilę przypomni się swoim fanom.
Założycielem zespołu i liderem jest gitarzysta oraz kompozytor Edmund Stasiak. Przekonuje, że grupa cały czas istnieje. – Nikt nigdy nie powiedział, że się rozstajemy, że już nie gramy. Nagrywa się coś, a potem życie się toczy albo zamiera. Cały czas jesteśmy, czasem występujemy, nagrywamy.
Potwierdza, że od początku był i jest mózgiem tego zespołu. – To jest mój projekt. Świat jest tak skonstruowany, że nic samo się nie dzieje, musi być jakieś koło zamachowe.
Swoją muzyczną przygodę rozpoczynał w grupie Easy Rider. Potem trafił do Lady Pank. Występował z tym zespołem sześć lat i nagrał sześć albumów. Po rozpadzie na krótko związał się z Wiesławem Golą, Philem Garlandem i Pawłem Mścisławskim w grupie The Mix, będącej swego rodzaju eks-Lady Pank. Jednak po niespełna roku muzycy rozstali się. Wtedy krótko występował z Papa Dance i współpracował z Martyną Jakubowicz.
Skąd pomysł na własny zespół? – W Lady Pank nie dało się grać własnych kawałków. Od ich tworzenia był Jan Borysewicz. A ja miałem swoje ambicje. Miałem pomysły, nosiłem je w głowie, a kiedy chciałem je zmaterializować, nagrywałem.
Opowiada, że odejście z Lady Pank nie było łatwe. – W zespole miałem dobrą pracę, ale doszło do TEJ sytuacji na stadionie we Wrocławiu i zespół przestał istnieć (głośny skandal, kiedy podczas koncertu z okazji Dnia Dziecka Jan Borysewicz pokazał przyrodzenie – przyp. red.). – I to był moment, w którym zdecydowałem, iż pójdę własną drogą.
Pojechał do USA na kilka koncertów z zespołem Papa Dance. Był tam również Mariusz Zabrodzki, kompozytor i realizator nagrań. – Zgadaliśmy się i usiedliśmy razem, zaprogramowaliśmy bębny, całą sekcję, klawisze.
Do współpracy zaprosił Roberta Jaszewskiego – eksbasistę Oddziału Zamkniętego – i Piotra Szkudelskiego, który wcześniej grał w Perfekcie. Do zespołu trafił też znany już dobrze na polskiej scenie muzycznej Paweł Kukiz. – Przedstawiłem mu nagrany przez siebie podkład i poprosiłem, aby napisał tekst do tego utworu. Wspólnie zrealizowaliśmy mój pomysł. Cały numer zaaranżowaliśmy przed wejściem do studia z Mariuszem Zabrodzkim. I w efekcie powstała piosenka „Na falochronie”, którą nagraliśmy w Studiu Izabelin.
Zapewnia, że nie czuł zupełnie, iż powstał przebój. – Jak się pisze piosenkę, to się tego nie czuje. Tak się nie da, zwłaszcza kiedy wykonawca nie jest znany. Gdybym powiedział, że czułem, iż to będzie hit, tobym po prostu skłamał. Jedno było pewne: że jest to numer napisany prawdziwie, w sensie muzycznym i tekstowym jego siłą jest autentyczność. Na nic nie liczyłem.
Niebawem jednak „Na falochronie” stało się wielkim hitem i szturmem wdarło się na radiowe listy przebojów, w tym także na prestiżową Listę Przebojów Programu Trzeciego. Kilkakrotnie piosenka wygrywała w tej rywalizacji.
Jak to się stało, że trafili do radia, że udało się wylansować piosenkę nikomu nieznanej grupy? – Z dawnych czasów znałem kilka osób z radia i telewizji, np. Janusza Kosińskiego i Marka Sierockiego. Im ten projekt się spodobał, Marek Sierocki pomógł w nagraniu teledysku, a „Kosa” prezentował piosenkę w Trójce. Podobnie jak Marek Niedźwiecki.
Im więcej go grano, tym bardziej stawał się popularny. I trafiał do słuchaczy, zwłaszcza do żołnierzy. – Pamiętam, jak kiedyś szedłem ulicą Dolną i przechodząc koło jednostki wojskowej, usłyszałem, jak żołnierze w koszarach puszczają ten utwór w kółko, raz za razem; Kukiz miał tam mieszkanie, szedłem do niego.
Popularność piosenki przełożyła się na popularność zespołu. Zagrali kilka koncertów. – Ale Kukiz wyjechał do Niemiec, do pracy na budowie, chciał zarobić na auto. Moglibyśmy więc iść za ciosem, ale nie mieliśmy wokalisty. I nie pojechaliśmy w dłuższą trasę.
Grupa zawiesiła działalność. Każdy z muzyków grał w jakimś innym zespole. – Kiedy Paweł wrócił z Niemiec, zaproponowałem mu, że nagramy płytę. I tak powstał pierwszy nasz album – „Rosja i Ameryka”.
Po nagraniu płyty podróżowali po Polsce i koncertowali. Wciąż trwała fala ich popularności. Trwało to około roku. I trwałoby zapewne dalej, ale szeregi grupy opuścił Paweł Kukiz, który wrócił do Piersi. – Ta kwestia zaważyła. Zespół bez wokalisty nie funkcjonuje. I choć było zapotrzebowanie na nasze występy, nie było jak ich grać bez śpiewaka.
Sytuacja była bez wyjścia. – Zaczęliśmy szukać kogoś, kto mógłby z nami śpiewać. Nie jest to jednak łatwe. I to spowodowało przestój – zarówno twórczy, jak i odtwórczy. Bo nie mogliśmy ani zagrać koncertu, ani też nagrać płyty.
Po jakimś czasie wrócili jednak i na estradę, i do studia. – Nie pamiętam, kiedy to było. Nie lubię patrzeć wstecz, nie prowadzę dzienniczka, nie będę wydawał biografii. To, co było i co już za mną, przestaje mnie interesować. Dorobek – owszem, wspominki – niekoniecznie.
Cały czas miał muzyczne pomysły i chciał je, jak to określa, materializować. – Ten mechanizm się nie zmienia. Uznałem, że ktoś to musi zaśpiewać. I tak pojawił się Marek Hojda, dobry muzyk. Gdzieś na siebie trafiliśmy. Spodobało mu się i nagraliśmy album. Do części piosenek słowa napisał jeszcze Paweł Kukiz i Jacek Skubikowski. To była druga płyta naszego zespołu, zatytułowana „Mówię do ciebie”.
W tzw. międzyczasie doszło do zmian personalnych. Nie miało to jednak wpływu na pracę grupy. Niestety, nowa płyta została przyjęta bez entuzjazmu. – Miała średnie oceny. Nie wiem, czy była za trudna, czy Marek Hojda był zbyt słabą osobowością. Nie miałem na to wpływu. Ja robię swoje, a jeśli to nie wszystkim się podoba, to trudno.
Przyznaje, że był rozczarowany, zawiedziony, ale – jak stwierdza – są gorsze rzeczy na świecie. – Nie była to żadna tragedia, bez przesady. Wróciliśmy na trasy koncertowe, graliśmy w różnych miejscach. Niektóre piosenki przeplatały się gdzieś przez listy przebojów. Trwało to też około roku.
Dodaje, że skoro nie było wielkiego sukcesu, to i para zeszła. – Każdy zajął się swoimi sprawami, graliśmy w innych zespołach. Znowu nastąpił stan zawieszenia. I teraz trwał już znacznie dłużej. Wynikało to z faktu, że ponownie nie było wokalisty.
Cały czas szukał kogoś, kto mógłby występować z zespołem. Ale, jak mówi, zawsze jest to samo. – Brakowało wokalistów i wciąż ich nie ma. Dziś są co prawda zdolne dzieci, ale to nie są jeszcze wokaliści, tylko dzieci. Wszyscy szukają wokalistów, oprócz wokalistów. A najłatwiej samemu śpiewać.
Śmieje się, że sam nie próbował, gdyż wtedy, kiedy to czynił, w okolicy robiło się pusto. – Te poszukiwania trwały wiele lat. Zrobiłem sobie przerwę, a że nikt nie miał z tego powodu problemów i żadnych oczekiwań, to nie miałem ciśnienia i ja. Zająłem się własnym biznesem. Tak, jest on związany z branżą muzyczną.
Minęło kilka lat. Podczas jednej z muzycznych sesji poznał Rafała Brzozowskiego. – On studiował na AWF-ie; ktoś powiedział, że jest tam dobry frontman i tak się poznaliśmy. Przyszedł na próbę i zaczęliśmy powoli grać. Próbowaliśmy to ogarniać, zaczęliśmy wspólnie tworzyć nowe kawałki, a kiedy już powstały, podpisaliśmy umowę z Universalem.
Wciąż był inicjatorem wszelkich działań. – Płytę zatytułowaną „...i inne utwory” nagraliśmy moim sumptem, jak zwykle zresztą. Nikt bowiem nie wyłożył na to grosza. Niestety, w Universalu zmienił się zarząd i płyta, choć nagrana, nie została wydana.
Umowa z Universalem została rozwiązana. Wtedy też wydaniem płyty zajęła się prywatna firma Sonic z Warszawy. – Niestety, efekt pojawienia się na rynku był słaby. Nikt tego nie grał, nikt o to nie zabiegał, nikogo to nie interesowało. A piosenka niegrana
w radiu, jak nie ma jej tu i tam, to umiera. Ten album tak naprawdę nie zaistniał w szerszej świadomości, bo w ogóle do niej nie dotarł.
Przyznaje, że było przykro, ale – jak to określa – był to jeden z mniejszych ciosów, które go spotkały. – Myślę, że wiele gorszych rzeczy dzieje się teraz w Sejmie, w Senacie i na polskich ulicach. Z pewnością nikomu nie jest przyjemnie, kiedy jego praca idzie na marne. Ale to, czy czyjeś dzieło jest popularne, nie zależy wyłącznie od twórcy, ale też od okoliczności. Na rynku jest taki zalew gówna, a wiele wartościowych rzeczy w nim gdzieś ginie. Można krzyczeć w tłumie i tak nikt cię nie usłyszy. A de facto chodzi o pieniądze, więc jest tylu chętnych na nie na tym naszym muzycznym ryneczku, że trudno się temu dziwić.
Niestety, z Rafałem Brzozowskim też rozstali się po jakimś czasie. – Poszedł swoją drogą. Natomiast my po raz kolejny zawiesiliśmy działalność. Zmęczyłem się branżą z powodu jej przypadkowości, zająłem się pracą we własnej firmie.
Ten czas zawieszenia pracy zespołu trwa. – Czasem zagraliśmy jakiś krótki koncert w określonych okolicznościach, ale to nie był występ zespołu. Po prostu zagraliśmy z Pawłem Kukizem i nic więcej. To były zupełnie inne projekty, a nie Emigranci.
Mimo zawieszenia grupa nie przestała istnieć. I pracować. – Właśnie kończymy nagrywać nową płytę. Jest wokalista, jest cały skład. Na razie za wcześnie jednak na rozmowy o szczegółach. Trwają poszukiwania wydawcy.
Czy na nowym krążku wciąż zachowają swój styl, czy zmienią muzyczne brzmienie? – To niespodzianka – odpowiada krótko.
Jak patrzy na przyszłość Emigrantów? – Nie oczekuję cudu nad Wisłą, ale jestem zadowolony z efektu, a przede wszystkim z faktu, że te piosenki nie są wymęczone. Jest taka teoria, że jak muzykę się fajnie nagrywa, to się jej później fajnie słucha. Zobaczymy, czy to prawda. Ta robota dla zespołu sprawia mi przyjemność. Optymizm to postawa życiowa, więc gdybym go nie miał w sobie, to dawno przestałbym grać. Posprzedawałbym gitary i koniec. Ale ja się ich nie pozbyłem i wciąż ich używam.
Jak mówi, granie zawsze sprawiało mu radość, ale nie zawsze zarabiał na tym pieniądze. – Dążymy do tego, aby Emigranci powrócili. A co z tego będzie, to się jak zwykle okaże. Ja robię swoje. Bez muzyki nie ma życia.
Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.