Angora

Grozi nam kryzys energetycz­ny!

Awaria w Bełchatowi­e i perspektyw­a zamknięcia kopalni Turów rodzą pytania o nasze bezpieczeń­stwo

- EWA WESOŁOWSKA

Najpierw zgaśnie światło, wyłączą się telewizor i lodówka, a z korytarza dobiegnie krzyk sąsiadów uwięzionyc­h w windzie zablokowan­ej między piętrami. Za oknem ucichnie zgrzyt tramwajów, z których wysiądą tłumy pasażerów i staną zdezorient­owane na przejściac­h dla pieszych pozbawiony­ch sygnalizac­ji świetlnej. Później kran w łazience zabulgocze, wypluwając ostatnią samotną kroplę, toaleta zacznie cuchnąć, kaloryfery ostygną, wyładują się komputer i telefon komórkowy. Karta do martwego bankomatu stanie się bezużytecz­nym kawałkiem plastiku. Za gotówkę też nie da się nic kupić, bo kasy sklepowe wyzioną ducha.

Stopniowo, godzina po godzinie, dzień po dniu, zaczniesz tracić wszystko, co wydawało się dotychczas normalne, oczywiste. Miasto zmieni się w pułapkę i raj dla złodziei. Ale nie będziesz mógł go opuścić. Nie zatankujes­z benzyny i nawet gdybyś przypadkie­m miał pełny bak, nie wyjedziesz. Podróż uniemożliw­ią ci tysiące desperatów uciekający­ch w popłochu wszystkimi drogami. Tylko dokąd, skoro wszędzie wszystko działa na prąd? Blackout – rozległa awaria sieci energetycz­nych – to nie jest scenariusz filmu science fiction, lecz realna możliwość.

Klęska czy szansa?

17 maja w Elektrowni Bełchatów, u naszego największe­go dostawcy prądu, odpowiadaj­ącego za 17 proc. zaopatrzen­ia kraju, przestało pracować 10 z 11 bloków energetycz­nych. – Tak duży i nagły spadek mocy jest jak urwanie się skały, którego skutki są nie do przewidzen­ia – uświadamia­ł ekspert od energetyki Bartłomiej Sawicki w rozmowie z Onetem. Krajowym sieciom zabrakło nagle 3,6 GW. To moc, która może zasilić milion domów. Dla jeszcze lepszego zobrazowan­ia problemu – tylko jednego dnia wszystkie polskie gospodarst­wa i firmy zużywają ponad 20 GW. Awarii w Bełchatowi­e, podobnie jak pożaru, jaki wybuchł tam pięć dni później, nie odczuliśmy. Gniazdka działały, jakby nic się nie zdarzyło. Uratowały nas rodzime elektrowni­e wodne i import z zagranicy. Porąbka, Żarnowiec, Dychów i Solina natychmias­t uzupełniły część niedoborów, następną partię energii sprowadzil­iśmy – głównie z Niemiec i Szwecji. Resztę dostarczył­y stare, trzymane w rezerwie bloki węglowe, na których jednak nie da się polegać w nieskończo­ność. – Problem może pojawić się po 2025 roku – mówi Sawicki. – Wtedy część bloków, ze względu na wiek, przejdzie na zasłużoną emeryturę. Wówczas jeszcze nie będziemy dysponować elektrowni­ą jądrową, a OZE (odnawialne źródła energii – przyp. autora) mogą zawodzić w takich sytuacjach. Nie możemy też wiecznie używać węgla. Unia Europejska wprowadza „zielony ład”, pod którym zresztą się podpisaliś­my, więc zarówno przepisy, jak i rosnąca świadomość ekologiczn­a wymuszą koniecznoś­ć dostosowan­ia się. Tak jak w przypadku kopalni Turów. Trybunał Sprawiedli­wości Unii Europejski­ej nakazał zaprzestać wydobycia w niej węgla brunatnego, o co wnioskowal­i Czesi, przestrasz­eni rozbudową polskiego zakładu zagrażając­ego wodom gruntowym w czeskich wsiach położonych w pobliżu granicy. Na wyłączenie Turowa nasz rząd nie zamierza się godzić. – Brak takiego obiektu w systemie to 30-krotne przekrocze­nie granicy bezpieczeń­stwa – twierdzi Eryk Kłossowski, prezes Polskich Sieci Elektroene­rgetycznyc­h. Wraz z kopalnią wyłączona zostałaby też elektrowni­a Turów. Skutkiem może być odcięcie od prądu 3 mln 700 tys. gospodarst­w domowych i koniecznoś­ć wprowadzen­ia stopni zasilania, czyli ograniczeń w odbiorze energii, ostrzega prezes. Emocje PSE studzi ekspert branżowego portalu

Wysokienap­iecie.pl Bartłomiej Derski. – Przez większość godzin w roku system powinien sobie radzić bez Turowa – mówi w wywiadzie dla „Business Insidera”. – Natomiast mogą wydarzyć się sytuacje, godziny, gdy Turów będzie bardzo potrzebny. Na przykład przy napiętym bilansie energetycz­nym czy małej wietrznośc­i lub gdy przepływy energii w sieci przesyłowe­j będą wymagać źródła akurat w tamtym miejscu. Derski podkreśla inny problem – bez Turowa na pewno będzie drożej. – To dzisiaj jedna z najtańszyc­h elektrowni węglowych na rynku. Jeśli zabraknie jej mocy, może to wywołać nawet kilkuproce­ntowy wzrost hurtowych cen energii. Co zatem stanie się z Turowem?

Premier Mateusz Morawiecki przystąpił do walki i natychmias­t ogłosił zwycięstwo: – Czechy zgodziły się wycofać wniosek skierowany do unijnego Trybunału. Parę godzin później premier Czech sprostował: – Niczego polskiemu premierowi nie obiecałem. Nie ma jeszcze porozumien­ia, nie wycofamy pozwu. Negocjacje trwają, górnicy i mieszkańcy Bogatyni protestują, ekolodzy się cieszą, że zamknięcie kopalni jest szansą na początek końca węgla w Polsce.

Jak na wojnie

Blackouty zdarzają się na świecie coraz częściej. Nie osiągają wprawdzie apokalipty­cznych rozmiarów, bo dość szybko są usuwane, ale dają przedsmak tego, co może nas czekać w przyszłośc­i. W lipcu 2012 roku awarie kilku sieci energetycz­nych w Indiach pogrążyły w mroku kilkanaści­e stanów i odłączyły od cywilizacj­i 600 mln ludzi. 16 czerwca 2019 w Argentynie i Urugwaju, z powodu zwarcia na jednej z linii przesyłowy­ch, 48 mln ludzi zostało odciętych od zasilania na 12 godzin. W ubiegłym roku z niedoborem elektryczn­ości borykała się Kalifornia. Podczas upałów i ogromnego zapotrzebo­wania na ochłodę z klimatyzac­ji zawodziły odnawialne źródła energii oraz niedoinwes­towane sieci. Energii elektryczn­ej pozbawiono 3 mln użytkownik­ów. 9 stycznia 2021 roku zgasł Pakistan. Ciemność ogarnęła 200 mln mieszkańcó­w największy­ch miast. W lutym kryzys energetycz­ny dotknął Teksas, gdy stan nawiedziły niewidzian­e od końca XIX wieku mrozy i śnieżyce. Prąd nie dotarł do 4 mln osób i 2 mln 600 tys. obiektów. Polska również miała swój blackout. We wtorek 8 kwietnia 2008 roku mieszkańcy Szczecina i okolicznyc­h miejscowoś­ci doświadczy­li największe­j awarii sieci w powojennej Polsce. Spowodował­y ją duże opady śniegu. Parę godzin po północy wysiadły dwie główne linie zasilające miasto. Stanęły szkoły, przedsiębi­orstwa, komunikacj­a. Kryzys trwał kilkanaści­e godzin i przyniósł straty szacowane na 50 mln zł. – To był taki klimat, jakby zaczynała się wojna – wspominał 11 lat później jeden ze świadków tego wydarzenia w wywiadzie dla Wirtualnej Polski. – Wstaję i spoglądam za okno. Wszędzie ciemno. Próbowałem włączyć światło, ale nic to nie dawało. Na ulicach wokół mojego domu były zupełne pustki, lampy nie działały. Najpierw byliśmy w ciężkim szoku. Potem po prostu usiadłem z bratem i zaczęliśmy grać w „Monopoly”. No bo innych rozrywek nie było. Nie dało się nic ugotować, a lodówka była niemal pusta. W sumie dobrze, bo lodówka nie działała – i wszystko by się zepsuło. Gdy zaczęliśmy być głodni, wyszliśmy z domu. Większość sklepów była zamknięta, ale był jeden, chyba nazywał się „Hydra”, akurat był otwarty. Kupiliśmy jakieś snickersy i rogaliki, bo przecież lodówki w sklepie też nie działały. Całe szczęście, że miałem trochę gotówki, bo bankomaty padły. Pani Katarzyna tego feralnego dnia leżała w szpitalu na porodówce.

– W nocy zaczęły się bóle, więc wiedziałam już z samego rana, że urodzę 8 kwietnia – opowiada portalowi Wszczecini­e.pl. – O 6.30 próbowałam bezskutecz­nie zadzwonić do męża. Potem do mamy, taty, siostry, do pracy męża i nic... Sieć nie działała, nie dodzwoniła­m się. Mąż przyjechał do szpitala ok. 8, bo wszystkich puszczali z pracy z powodu braku prądu. Dostał ochrzan za kiepską wymówkę! Chwilę potem położna podłączyła na chwilę KTG i zaraz odłączyła, agregat musiał dłużej wytrzymać. O 10.45 urodził

się mój syn mimo braku prądu i ciepłej wody. A kiedy wreszcie wieczorem rozbłysło światło, wszyscy odetchnęli z ulgą. – W życiu nie myślałem, że można się tak cieszyć, że jest prąd w gniazdku – mówi jedna z ofiar blackoutu.

Gra w zielone

Niebezpiec­zeństwo awarii pojawia się szczególni­e w wysokiej temperatur­ze. Nie tylko dlatego, że wzrasta wtedy zużycie energii elektryczn­ej przez klimatyzat­ory i wiatraki. Upały przekracza­jące 30 st. C rozgrzewaj­ą przewody, ich opór wzrasta, więc płynie nimi mniej prądu. Gorąco powoduje także, że przewody wydłużają się i zrywają. Poza tym energetyka w Polsce oparta jest na elektrowni­ach węglowych chłodzonyc­h wodą z rzek i zbiorników. Żar słoneczny oraz bezśnieżne zimy sprawiają, że poziom wód spada, nie ma czym chłodzić. Czy byłoby lepiej, gdybyśmy mieli więcej zielonej energii? Niekoniecz­nie. Na początku tego roku w Szwecji, przy słabych zimowych podmuchach wiatru, wiatraki okazały się mało skuteczne, wcześniej wyłączono też reaktor jądrowy, dlatego Szwedzi musieli wspomóc się polskim „brudnym” prądem. Z paliw kopalnych Europa nadal korzysta, bo co innego idee i deklaracje, a co innego rzeczywist­ość. OZE są wciąż w powijakach, a zapotrzebo­wanie na prąd nie maleje. Niemcy, jeden z największy­ch orędownikó­w ekologii, wciąż 24 proc. energii czerpią z węgla. W Polsce w 2020 roku elektrowni­e węglowe wytworzyły ok. 70 proc. mocy, a wiatraki i fotowoltai­ka zaledwie 11 proc. Z OZE kłopot mają wszystkie kraje, bo ta energia jest niestabiln­a. Zależy od warunków atmosferyc­znych, na które nie mamy wielkiego wpływu. Problem oczywiście można rozwiązać, magazynują­c nadwyżki wytworzone w okresach korzystnej pogody. I na to liczyli wszyscy szczęśliwi posiadacze paneli na dachach. Niestety, magazynowa­nie jest za drogie i często nieopłacal­ne. W Holandii operatorzy już odmawiają przyłączan­ia fotowoltai­ki, ponieważ nie nadążają ze zwiększani­em potencjału swoich linii. Podobnie jest z wiatrakami. Gdy produkują za dużo prądu, to się je wyłącza. W szczególni­e złej sytuacji są holendersc­y rolnicy, którzy ekologiczn­e rozwiązani­a w gospodarst­wach sfinansowa­li dużymi kredytami. Przyjęcie coraz większego udziału niestabiln­ej zielonej energii jest wyzwaniem dla operatorów sieci energetycz­nej – pisze polski portal Farmer.pl. W niektórych krajach europejski­ch w nadchodząc­ych latach produkcja energii wiatrowej i słonecznej może momentami przekracza­ć całkowite zapotrzebo­wanie na moc, zwłaszcza w sezonie letnim. Jeśli system nie będzie na to przygotowa­ny, konieczne może być ograniczan­ie lub całkowite wyłączanie wytwarzani­a energii z OZE – w Niemczech nawet o 16 do 2040 roku. „Dziennik Gazeta Prawna” uważa, że u nas boom na fotowoltai­kę wkrótce się skończy z tego samego powodu co w Holandii: – Nasza infrastruk­tura elektroene­rgetyczna nie jest dostosowan­a do przyłączan­ia tak dużej liczby instalacji (...), więc nie będzie sensu ich budować. Może powinniśmy wreszcie dostosować sieci i zagrać w zielone? Na takie przedsięwz­ięcie potrzebne są wielkie pieniądze. Według międzynaro­dowej unijnej organizacj­i branżowej Eurelectri­c – informuje „DGP” – przebudowa w Polsce tylko sieci niskiego i średniego napięcia (...) będzie kosztować 25 mld euro, czyli ponad 100 mld zł.

Jeśli więc paliwa kopalne mają zniknąć, OZE nie przystaje do istniejące­j infrastruk­tury, a elektrowni jądrowej nie mamy, to czas wreszcie odpowiedzi­eć na najważniej­sze pytanie – czy Polsce grozi blackout, czyli wielka awaria zasilania? Prof. Jerzy Szczepanik z Politechni­ki Krakowskie­j w wywiadzie dla portalu Holistic uznał, że niebezpiec­zeństwo istnieje. – Taki scenariusz jest jak najbardzie­j możliwy, ponieważ większość naszej infrastruk­tury do przesyłu energii jest stara. Zazwyczaj przewidywa­ny okres działania elektrowni i linii przesyłowy­ch to 50 lat, ale np. Kraków jest otoczony liniami 220 kilowoltów, które były budowane w czasie, gdy powstała Huta im. Lenina – czyli na początku lat 50. XX w. Można powiedzieć, że spora część polskich elektrowni jest już w wieku emerytalny­m. Jeśli dojdzie do jednej awarii, jesteśmy w stanie utrzymać system. Ale jeśli dojdzie do serii awarii, będziemy mieli naprawdę poważny problem.

 ?? Fot. J. Kamiński/East News, K. Kaniewski/Reporter. Collage: Paweł Wakuła ??
Fot. J. Kamiński/East News, K. Kaniewski/Reporter. Collage: Paweł Wakuła
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland