Antyczna tragedia w sukniach z domu mody
Tragedię muzyczną w I akcie Ryszarda Straussa wg Sofoklesa z librettem Hugona von Hofmannsthala wystawia się niezwykle rzadko. Jej polska prapremiera odbyła się w Teatrze Wielkim w Warszawie w roku 1971, w reżyserii Aleksandra Bardiniego, scenografii Andrzeja Majewskiego, pod kierownictwem muzycznym Jana Krenza. Było to przedstawienie wspaniałe, eksponujące niezapomniane kreacje Krystyny Szostek-Radkowej (Klitemnestra), Hanny Rumowskiej (Elektra), Andrzeja Hiolskiego (Orestes) i Hanny Lisowskiej (Chryzotemis).
Małgorzata Komorowska napisała o tym ze smutkiem: „W owym ekspresjonistycznym dramacie nie ma arii ani baletu – nie ma niczego, co mogłoby przyciągnąć bywalca Teatru Wielkiego tamtych lat. Rzedniejącej widowni starcza zaledwie na sześć spektakli”.Tak zresztą jest do dzisiaj, kiedy Manon Lescaut rozgrywa się w metrze, Halka w knajpie, Borys Godunow w studio telewizyjnym, Zamek Sinobrodego w windzie, a Traviata nad basenem.
Podobnie jest z Elektrą wyprodukowaną przed rokiem przez Festiwal w Salzburgu, a zaprezentowaną w TVP Kultura w ubiegły wtorek. Tutaj ta antyczna tragedia o śmiercionośnej córce króla Agamemnona rozgrywa się nie w pałacu w Mykenach, a we współczesnej łaźni z prysznicami, brodzikiem, wnoszonymi i zabieranymi potem manekinami. Bohaterowie ciągle palą papierosy (których – na boga – w antyku jeszcze nie było), panie odziane są w szałowe kreacje z najdroższych domów mody. Orestes nosi robiony na drutach sweter z motywami tyrolskimi, pewnie dlatego, że Salzburg położony jest w górach.
Szereg rozwiązań reżyserskich potęguje patos i ekspresję przeżyć poszczególnych bohaterów, mimo że trudno sobie w naszych czasach wyobrazić podobne tragedie. Nie ma przecież wojen trojańskich, nie uśmierca się królów (bo jest ich doprawdy niewielu), a egzekucji nie dokonuje się toporem, którego na scenie w Salzburgu nie zakopano, a ukryto w ławce, pod którą leżąc, wydobywa go Elektra.
Z uznaniem śledziłem szereg rozwiązań scenicznych świadczących o talencie, fantazji, wyobraźni i odwadze Krzysztofa Warlikowskiego, któremu powierzono reżyserię tego przedstawienia. Artysta ten, mimo że jest twórcą szeregu kontrowersyjnych dokonań – a może właśnie dlatego – zrobił w Europie oszałamiającą karierę. Towarzysząca mu zawsze jako scenograf Małgorzata Szczęśniak jest również artystką wybitną, mimo obsesji tych pryszniców łazienkowych.
Ich pełne inwencji działania inscenizacyjne związane z czasem i miejscem akcji niczego, niestety, nie odkrywają. Przekształcają jedynie oryginał dzieła w kierunku pseudomody na współczesność. Komplikuje sprawę, że czynią to z talentem i wyobraźnią. Gdyby użyli tego do pogłębienia działań bohaterów w klimacie antyku, z wypracowaniem realiów epoki, a tylko ewentualnych odniesień do czasów, w których żyjemy, uznaniu i pochwałom nie byłoby końca.
Obsadę tego przedsięwzięcia Krzysztof Warlikowski skompletował po mistrzowsku. Należy dobrze zapamiętać nazwisko sopranu dramatycznego Ausrine Stundyte, urodziwej śpiewaczki litewskiej. Od kilkunastu lat śpiewa w całej Europie z najlepszymi dyrygentami i u najwybitniejszych reżyserów. U Warlikowskiego jako Elektra stworzyła kreację wstrząsającą, trudną do rozróżnienia, co jest w niej doskonalsze: śpiew, gra aktorska czy aparycja sceniczna. To samo można powiedzieć o Klitemnestrze w interpretacji Tanji Ariane Baumgartner, młodej mezzosopranistce świeżo po sukcesie w partii Ortrudy w Hamburgu i po brawurowym debiucie u Warlikowskiego.
Jako Chryzotemis zaprezentowała się piękna Ormianka Asmik Grigorian, wykształcona w Wilnie, a od kilku lat występująca na różnych scenach europejskich. Talent, głos i osobowość odziedziczyła po Irenie Milkevičiūtė (matka) i wybitnym tenorze Geghamie Grigoryanie (ojciec).
Tę fantastyczną obsadę uzupełniał jako Orestes australijski bas-baryton Derek Welton, coraz bardziej znany i ceniony śpiewak wagnerowski. Dysponuje pięknym głosem, dojrzałym aktorstwem, różnorodnym repertuarem, także koncertowym, i stanowi duże zagrożenie dla kariery naszego Tomasza Koniecznego.
Ponadstuosobowym składem orkiestry Opery Wiedeńskiej dyrygował Franz Welser-Möst, austriacki kapelmistrz z licznymi dokonaniami w Londynie, Zurychu, Atlancie, Bostonie, Nowym Jorku, Cleveland i Wiedniu. Poprowadził Straussowski spektakl znakomicie, po mistrzowsku wyważając proporcje brzmieniowe i fascynująco interpretując tę piękną, ale niełatwą partyturę.
Rozpisałem się o tym wszystkim, aby uwypuklić – niezależnie od poczynionych uwag – jak wybitną pozycję posiada Krzysztof Warlikowski w międzynarodowych gremiach operowych. Będziemy z tego jeszcze bardziej dumni, jeśli zaprzestanie kombinować z kostiumami oraz czasem i miejscem akcji inscenizowanych spektakli.