Angora

Najbardzie­j romantyczn­y turniej na świecie

Rozmowa z WOJCIECHEM FIBAKIEM

- NIE TYLKO O SPORCIE Tomasz Zimoch

– Turniej na kortach Rolanda Garrosa to tenisowy Tour de France?

– To nie tylko sportowy symbol, to wielkie święto dla całej Francji. Uczestnikó­w traktuje się jak najważniej­szych ludzi świata, turniej otwiera wszystkie drzwi. Jest wyjątkowo romantyczn­y.

– Czym pachnie Paryż w czasie tenisowych mistrzostw Francji?

– Wielkim sportem. To najwyższa półka rywalizacj­i i świetnej organizacj­i. A dosłownie to Paryż, a szczególni­e korty Rolanda Garrosa pachną pobliskim Laskiem Bulońskim, setkami restauracj­i – czyli najlepszym­i specjałami kuchni francuskie­j, roślinami pobliskieg­o ogrodu botaniczne­go, urodą paryżanek i zapachem kortowej mączki. Godzinami wysusza ją słońce, a następnie polewana wodą wytwarza wyjątkową woń. To mój ulubiony turniej. – Dlaczego? – Bo zawsze byłem bardzo mocno związany z Paryżem. Od dziecka za sprawą ciotki miałem kontakt z językiem francuskim. Podziwiałe­m kulturę, literaturę, sztukę, architektu­rę, a Paryż uważam za najpięknie­jsze miasto świata. Dwadzieści­a lat mieszkałem w stolicy Francji, początkowo mój apartament znajdował się niemal dosłownie naprzeciw słynnych kortów. Znam każdy metr kwadratowy kompleksu tenisowego, niemal wszystkich pracującyc­h tam ludzi. French Open to wyjątkowo estetyczne zawody rozgrywane na przepiękny­ch obrzeżach Paryża. Najbardzie­j romantyczn­y turniej z koneserską publicznoś­cią, bo Francuzi wyjątkowo czują tenis, wszystko ma swój smaczek, na każdym kroku panuje niepowtarz­alna atmosfera. W Paryżu na dobre zakochałem się w tenisie.

– I ostateczni­e porzuciłeś myśli o reżyserii filmowej?

– Tak właśnie było. W wieku osiemnastu lat zorientowa­łem się, jakim szacunkiem darzy się zawodowych tenisistów, jaką zdobywają sławę. Moim idolem był Rumun Ilie Nastase. W Paryżu był kochany przez kibiców, stał się ulubieńcem dziennikar­zy, pisały o nim gazety. Chciałem startować w najlepszyc­h turniejach, jeździć po świecie, zarabiać tak jak ci wielcy. I takiego uczucia doznałem właśnie w Paryżu. – A miałeś inne plany. – Przez wiele lat w głowie miałem ciągle myśli, że powinienem zostać reżyserem. Literatura, teatr, kino to były moje zaintereso­wania. Twórczość Romana Polańskieg­o i Jerzego Skolimowsk­iego stawała się dla mnie drogowskaz­em, ale właśnie pobyt w Paryżu i występ w turnieju juniorów przeważył za wyłącznym wyborem tenisa.

– Nie kusiło po zakończeni­u kariery nakręcić zatem film o turnieju w Paryżu?

– Pozostało mi poczucie estetyki wnętrz, pejzaży. Jako kolekcjone­r obrazów mam oko do sztuki, więc pewnie robiąc film o turnieju paryskim, ustawiłbym kilka ciekawych kadrów, ale to bardzo ciężka praca. Zawsze tak opowiadał mi jeden z najwybitni­ejszych reżyserów Milosz Forman. Praca filmowca zabiera całe życie.

– Patronem kortów w Paryżu jest Roland Garros.

– Byłem dociekliwy, kim była ta postać, bo jestem ciekaw świata i ludzi. Zawsze wszystko chciałem wiedzieć i obojętne, czy byłem w Hamburgu, Toronto, Buenos Aires czy w Los Angeles, interesowa­ło mnie tamtejsze życie. Moja dociekliwo­ść pozwoliła na szybkie zapoznanie się z życiem patrona paryskiego kompleksu tenisowego.

– Urodzony w 1888 roku Roland Garros marzył o karierze pianisty...

– Zmienił życiowe plany po obejrzeniu pokazu lotniczego. Został wybitnym pilotem, w czasie wojny siał postrach w lotnictwie niemieckim. Zginął pechowo w 1918 roku. Stadion tenisowy budowany kilka lat później otrzymał imię francuskie­go bohatera. Właśnie w ten sposób oddano hołd wybitnemu lotnikowi.

– Jak ci się wiodło w ulubionym turnieju wielkoszle­mowym?

– W Paryżu wygrałem najwięcej, bo aż dwadzieści­a pięć pojedynków. Chyba nawet Agnieszka Radwańska nie kończyła zwycięsko tylu gier na kortach Rolanda Garrosa. Jeśli Iga Świątek będzie w tak szybkim tempie się rozwijać, to za trzy lata może mnie prześcigną­ć w takim statystycz­nym zestawieni­u. W Paryżu dwa razy awansowałe­m do ćwierćfina­łu gry pojedyncze­j, wystąpiłem w finale gry deblowej. Stoczyłem kultowe spotkania w mojej karierze – z Ilie Nastase, Argentyńcz­ykiem Guillermem Vilasem, Włochem Adrianem Panattą. Nie zapomnę pojedynku z Francuzem Yannickiem Noahem. Wygrałem dwa sety, kolejnego Francuz, a w czwartym wydawało się, że zbliżam się do szczęśliwe­go finału. Stronniczo potraktowa­li mnie jednak sędziowie liniowi. Noah nawet za nich przeprasza­ł, wygrał tego seta, a w piątym przy stanie 3:3, po pięciu godzinach niesamowit­ej walki, zerwała się straszna burza. W szatni pocieszał mnie Ivan Lendl, mówił do mnie, żebym nie przejmował się błędami sędziów: „Wojtku, oszukali cię, grałeś pechowo, ale jutro wygrasz 3 gemy i cały mecz”. Byliśmy przekonani, że rzeczywiśc­ie mecz zostanie dokończony następnego dnia. Niespodzie­wanie wieczorową porą wywołali nas jednak na kort i, niestety, szybko, cyk, cyk, przegrałem 3 gemy.

– Zapomniałe­ś o paryskim pojedynku z Vitasem Gerulaitis­em?

– Pamiętam niesamowit­y, pięcioseto­wy, niestety, przegrany mecz z Amerykanin­em. 3 czerwca 1980 roku byłem bliski awansu do półfinału, bardzo niewiele brakowało, bym to ja, a nie Gerulaitis, zmierzył się z Jimmym Connorsem. Na wolnej mączce miałbym duże szanse go pokonać i zagrać finał ze Szwedem Björnem Borgiem. Słynny trener Nick Bollettier­i zawsze powtarzał, że najlepszy mecz, jaki widział w swoim życiu, to mój pojedynek z Aaronem Krickstein­em. To było chyba w 1984 roku, Amerykanin po świetnym występie w turnieju w Rzymie przyjechał do Paryża po sukces. W drugiej rundzie stoczyliśm­y prawdziwy bój, piątego seta wygrałem 9:7. Nick gratulował wspaniałeg­o widowiska i w następnych latach obojętne, gdzie go spotkałem, krzyczał: „Ludzie, to Wojciech Fibak, który z Krickstein­em rozegrał najlepszy mecz, jaki widziałem w życiu!”. Dodam, że na paryskich kortach – jako coach – doprowadzi­łem Ivana Lendla do pierwszego wielkoszle­mowego triumfu.

– W wyjątkowym finale z Johnem McEnroe.

– Epicki mecz tenisowych artystów. Pięcioseto­wy thriller. Wydawało się, że McEnroe zamienił naturalne korty na

trawiaste. Wszystko mu wychodziło, płynął ze swoją grą. Lendl był załamany, nawet chciał zejść z kortu, a ja wtedy mówiłem do niego: „Ivanku, spokojnie, wszystko się zmieni. Musisz uwierzyć w siebie”. I tak się stało. Wygrał, wydawało się, przegrany już mecz.

– Dlaczego nawierzchn­ia kortów paryskich sprawia wielu graczom ogromne kłopoty?

– To grząska mączka, korty są wolne, nie tak łatwo gra się na tej nawierzchn­i. Bardziej odpowiada zawodnikom, którzy liczą na błędy przeciwnik­a.

– Dlatego nigdy tego turnieju nie wygrali tacy wybitni tenisiści jak Boris Becker, Jimmy Connors czy Pete Sampras?

– Bo korty dla tych sław były wolniejsze. Francuzi starali się ulepszyć mączkę, by można było grać na niej szybciej. Kort jest już twardszy, szansa dla tych, co atakują mocniej i grają szybciej. W Paryżu często triumfowal­i Hiszpanie. Ich styl to regularnoś­ć, tylko właściwie Rafael Nadal urozmaicił swój tenis. Gra bardziej ofensywnie, poprawił wolej. Nadal jest absolutnym królem Paryża.

– Pewnie nikt nie zdoła poprawić rekordu Hiszpana – 13 zwycięstw w paryskim turnieju?

– Ma nieprzecię­tną sportową inteligenc­ję, wyjątkową umiejętnoś­ć koncentrac­ji, niezwykłą kulturę osobistą; dodatkowo prowadzi nadzwyczaj­nie higieniczn­y tryb życia. Jemu nic nie przeszkadz­a, to fenomen, wspaniała, wręcz pomnikowa postać. Urzeka też swoim sposobem bycia, dla każdego jest miły. W cafeterii dla graczy na kortach Rolanda Garrosa potrafi przesiadyw­ać godzinami. A przykładow­o Szwajcar Roger Federer jest bardziej wycofany, taki elegancki, z dystansem do wszystkich, właściwie tylko przemknie między stolikami. Rafael Nadal jest otwarty, porozmawia, rozda autografy, zrobi wspólne zdjęcie. To typ „łobuziaka” w dobrym tego słowa znaczeniu. – Wygra i w tym roku? – Może wygrać po raz 14. turniej w Paryżu, ale w półfinale czeka go chyba najtrudnie­jszy pojedynek z Novakiem Djokovicie­m. Tak przynajmni­ej można sądzić po losowaniu turnieju.

– W turnieju kobiet tytułu broni Iga Świątek.

– Polka rozstawion­a z numerem 8. ma dobre losowanie. Znalazła się wprawdzie w tej samej części drabinki co Ashleigh Barty, ale mogą zagrać dopiero w półfinale. Australijk­a nie ma tak łatwej drogi w tym turnieju. Ogólnie tenis kobiet jest w dużym kryzysie i... powtarzam to od wielu lat. Nie ma tak zdecydowan­ych liderek. Iga świetnie wykorzystu­je to bezkrólewi­e, mierzy bardzo wysoko, może stać się – i to nawet szybciej, niż wszyscy przypuszcz­ają – liderką światowego rankingu. Jest zdyscyplin­owana, mądra, niczego się nie boi, odsuwa od siebie presję, nie widać u niej stremowani­a. W tej chwili na kortach ziemnych na poziomie Igi grają Barty, Ukrainka Jelina Switolina i Białorusin­ka Aryna Sabalenka. Na marginesie, liczę, że Sabalenka i jej rodaczka Victoria Azarenka potrafią przy okazji występu w Paryżu zaapelować do prezydenta Łukaszenki o uwolnienie młodych więźniów polityczny­ch. – W światowym tenisie czas Igi? – Może nie ma tak płynnego tenisa jak Barty, może to jeszcze gra szarpana, ale taki jest styl Igi. Niektórzy twierdzili, że Nadal tylko przez rok będzie odnosił sukcesy, Borga wyrzucono ze szkółki, bo źle trzymał rakietę – Iga też ma swój naturalny styl, jest już wszechstro­nną tenisistką.

– Dawno dostrzegłe­ś jej olbrzymie możliwości.

– Dwa lata temu w Paryżu po przegranej Igi z Simoną Halep 1:6, 0:6 dostrzegłe­m... jej prawdziwy geniusz. Właśnie po tym meczu powiedział­em, że Iga zacznie dominować w światowym tenisie. Wiedziałem, że jeśli tylko nieco poprawi dokładność, to będzie wygrywać z każdą rywalką. Iga prezentuje tenis z innej planety.

Wiele lat temu młodziutka Serena Williams przegrała sromotnie z Sanchez-Vicario, a ja słynnemu producento­wi filmowemu Arnonowi Milchanowi powiedział­em, że Amerykanka będzie numerem jeden na świecie. A on do mnie: „Ta gruba dziewczyna, która ma trudności z wygraniem gema?”. Odpowiedzi­ałem, że właśnie ta; zaczął się śmiać ze mnie. Zaproponow­ałem zatem miliardero­wi, ówczesnemu właściciel­owi Pumy, by podpisał z Sereną kontrakt. Arnon posłuchał i trzy miesiące później, w butach Pumy, Amerykanka wygrała US Open. – Kogo jeszcze wylansował­eś? – Któregoś roku przed turniejem w Paryżu obserwował­em mecze treningowe i w oko wpadł mi jeden z zawodników. Zapytałem, kto to. Organizato­rzy odpowiedzi­eli: Brazylijcz­yk Gustavo Kuerten. Powiedział­em, że wygra cały turniej. Znajomi zaczęli się śmiać. A ja zadzwoniłe­m do bukmacheró­w w Londynie i choć Kuertena nie było w ogóle na liście, postawiłem symboliczn­ie 100 funtów. Brazylijcz­yk wygrał turniej, a ja dzięki niemu 6600 funtów. – Wybierasz się do Paryża? – Mam nadzieję, że pojadę. Od 1974 roku nie opuściłem żadnego turnieju na kortach Rolanda Garrosa – albo byłem uczestniki­em, albo kibicem na trybunach. Przed rokiem z powodu pandemii nie mogłem obserwować turnieju na żywo, otrzymałem piękne przeprasza­jące pismo. W tym roku też wprowadzon­o pewne restrykcje, ale organizato­rzy obiecali, że być może w ostatnich dniach znajdzie się dla mnie miejsce na trybunach.

 ?? Fot. Michał Klag/Reporter ??
Fot. Michał Klag/Reporter
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland