Gdybym nie poszła na ulicę…
Marta Gałuszewska: Jestem teraz na początku nowej drogi
Młoda, utalentowana, ambitna. Zdobywała nagrody, nagrała kilka singli i epkę. Nie goniła za muzyczną karierą, wybrała amerykanistykę. Kocha śpiewać. Przez wiele lat występowała na ulicach, w lokalach gastronomicznych, w klubach. W wieku 23 lat wygrała „The Voice of Poland”. Zwycięstwo ją satysfakcjonowało, lecz nie sprawiło, że poszła naprzód. Próbowała występów w różnych formułach i z różnymi wykonawcami, ale nie zaistniała dzięki kolejnym singlom, lecz po udziale w polsatowskiej produkcji „Twoja twarz brzmi znajomo”. Ostatnio wiele zmieniła wokół siebie i z nadzieją patrzy w przyszłość.
Mieszka w Warszawie. Niedawno odwiedziła rodzinny Elbląg. Na chwilę, bo w jej życiu zaczyna się właśnie okres intensywnej pracy. – Zmieniłam management, sytuacja z pandemią powoli się normalizuje. Miałam dość martwy okres, który zaczął się po zejściu pierwszego singla z anten radiowych i nasilił się podczas pierwszego lockdownu. Nagrała co prawda tzw. epkę, lecz nie odniosła ona sukcesu. – Wzięłam udział w festiwalach w Opolu i Sopocie, zagrałam kilka dużych koncertów, ale niewiele z tego wynikło. Wszystko miało się rozkręcić, ale, niestety, pojawiła się pandemia. Wprawdzie przez pierwszy rok po „The Voice of Poland” dużo się działo, ale później zainteresowanie było coraz mniejsze. W dzisiejszych czasach, przy tylu utalentowanych artystach i takim zapotrzebowaniu na regularne wypuszczanie nowej muzyki do sieci, bez drugiego mocnego singla nie miałam szans się utrzymać...
– Poznałam trochę show-biznes, i to z tej dobrej strony. Wielu ciekawych ludzi, artystów, dziennikarzy, celebrytów. Ale do branży weszłam jedną nogą, bo jeden mocny singiel to nie jest wystarczający dorobek, żeby w niej przetrwać. Miałam zdefiniowany światopogląd i zasady, więc nie szłam ślepo, tylko byłam sobą w tym nieznanym świecie. Spodziewałam się, co na mnie może czekać, weszłam tam więc ze świadomością, że nie zawsze wszystko się udaje. W wielu kwestiach musiała zaufać ludziom, którzy byli za nią odpowiedzialni i ją prowadzili. – Dostrzegłam błędy i wiem już, czego nie chcę. Nauczyłam się, że trzeba mieć ograniczone zaufanie. Ważne, by mieć wokół siebie ludzi, którzy wierzą we mnie jako artystkę, w mój projekt, moją wizję i chcą mi pomóc to zrealizować.
Jej zdaniem nie najlepiej się stało, że już na początku artystycznej drogi została zaszufladkowana. – Mam wrażenie, że przez różowy kolor włosów zostałam wsadzona w ramy takiej cukierkowej dziewczynki wykonującej muzykę, którą nazywam candy popem, podczas gdy mając wtedy prawie dwadzieścia cztery lata, czułam się już kobietą. To wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie zdążyłam zaprotestować. Ostatecznie zarówno muzyka, jak i wizerunek, poszły w innym kierunku, niżbym chciała. Myślę jednak, że to doświadczenie było potrzebne. Odniosłam sukces, zyskując grupę niesamowicie
oddanych fanów, którym jestem ogromnie wdzięczna.
Urodziła się w Elblągu. Tam spędziła szkolne lata aż do matury. – Przeglądając kasety sprzed 20 lat, zobaczyłam, jak dużo wtedy śpiewałam, a tata grał mi na gitarze. Nie rozumiałam, że śpiew to wyjątkowa umiejętność, dopóki nie uświadomił mi tego nauczyciel muzyki w szkole podstawowej, pan Wojtek Karpiński. To on dostrzegł we mnie potencjał. Kochałam też pływanie. Myślałam, że to jest moja przyszłość. Byłam członkiem klubu Delfin 2 Elbląg. Miałam nawet jakieś sukcesy, zdobywałam medale. Trenowałam w końcu ze świetnymi ludźmi, z którymi tworzyliśmy małą rodzinę. I właśnie wtedy nauczyciel muzyki zasugerował, żebym więcej śpiewała. Może gdyby nie kontuzja nogi, nie poszłabym w tym kierunku. A tak trafiłam do Młodzieżowego Domu Kultury, do grupy wokalnej Szalone Małolaty. Występowałam z nimi sześć lat. Jeździliśmy po różnych festiwalach, zdobyliśmy nawet Grand Prix na Międzynarodowym Dziecięcym Festiwalu Piosenki i Tańca w Koninie, z utworem napisanym właśnie przez pana Wojtka. To była moja kolejna mała rodzina.
W tamtym czasie poznała też telewizję, kulisy powstawania dużego show. Wystąpiła w programie „Bitwa na głosy”, w drużynie Ryszarda Rynkowskiego. Tworzyliśmy szesnastoosobowy chórek, który wybrano spośród osób z Elbląga, z którego pochodzi Ryszard. To było moje pierwsze wejście do telewizyjnego studia, przed kamery. Taka namiastka show-biznesu. Przyznaje, że bardzo jej się spodobało. – Wspaniali ludzie. Otarłam się o profesjonalne
środowisko muzyczne. Nie sądziła, że zwiąże się z muzyką na stałe. – Myślałam, żeby po maturze pójść na politechnikę i studiować automatykę i robotykę. Nie umiałam jednak wystarczająco dobrze fizyki, więc nie miałam szans. Zdecydowałam się na amerykanistykę na Uniwersytecie Gdańskim.
Po występie w „Bitwie na głosy” stworzyła z Piotrem Pisarkiewiczem zespól Ligtweight. – Fajny, twórczy okres. Wygraliśmy festiwal „Talent 2013” w Pasłęku. Dzięki temu mogliśmy w Radiu Olsztyn zrealizować autorski singiel z utworem „Cirlces” i nagrać teledysk.
W Gdańsku wynajęła z koleżanką mieszkanie. W czasie studiów chodziła na lekcje muzyki do nauczycielki wokalu Agnieszki Kamińskiej w Open Voice Studio. – Aga pokazała mi od podstaw, na czym polega śpiewanie, nauczyła, jak wykorzystać swoje ciało jako instrument. Pokazała, że można śpiewać kolorami. A co najważniejsze – mogłam śpiewać po swojemu, jak chciałam. Nie musiałam wchodzić w jakieś schematy, ulegać nurtom.
– Poznałam wtedy gitarzystę Huberta Radoszkę, który namówił mnie na granie na ulicy i napisanie własnego utworu. Okazało się, że potrafię stworzyć coś swojego, a śpiewaniem przykuć uwagę przypadkowego przechodnia. Nigdy wcześniej nie występowałam solo. Myślę, że gdybym nie poszła na ulicę, nie poznałabym samej siebie i nie zrozumiałabym, że chcę to robić profesjonalnie. Dzięki ulicy uwierzyłam w swoje siły. Raz, kiedy tak grała, podszedł do niej Krzysztof Jary Jaryczewski, znany z zespołu Oddział Zamknięty. – Zaprosił nas do studia i coś nagraliśmy. Wzięliśmy też udział w eliminacjach do dziesiątej edycji programu Polsatu „Must Be the Music. Tylko Muzyka” jako „Nowhere”. Niestety, nie dostaliśmy się do dalszego etapu, do odcinków na żywo. Ale powoli przecierałam szlaki. Zagrali również w Elblągu, podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i w finale programu „Metamorfoza – Twoje piękno w dobrych rękach”. – Zaczęłam występować z zespołem Divergent. Z tego okresu mamy trochę nagrań krążących po internecie z naszych ulicznych występów.
Po zrobieniu licencjatu wyjechała na kilka miesięcy do Stanów. Szkoliła język. Pracowała w New Jersey jako ratownik w parku wodnym. – Było genialnie. Poznałam cudownych ludzi, zdobyłam nowe doświadczenie. Przyznaje, że był to okres przerwy, ale bardzo za muzyką tęskniła. – W USA nie miałam gdzie śpiewać publicznie, więc jeździłam na koncerty ulubionych artystów. Wyciągałam wnioski i czerpałam inspiracje, co chciałabym zrobić na własnej trasie. Nie umiałam tak zupełnie odpuścić muzyki.
Wróciła na uniwersytet, żeby zdobyć tytuł magistra. Zaliczyła pierwszy semestr, ale życie pokierowało jej losem inaczej. – Znajomy muzyk namówił mnie na precasting do programu „The Voice of Poland”. Poszłam, bez przekonania, zwłaszcza że tego dnia wieczorem miałam jeszcze mały koncert w Gdyni. Po kilku dniach okazało się jednak, że przeszłam i dostałam zaproszenie na przesłuchania w ciemno do Warszawy. Zaproponowano jej utwór „I see fire” Eda Sheerana, który, jak się śmieje, setki razy śpiewała na ulicy. Nie musiała długo czekać – wszyscy jurorzy szybko się odwrócili się w fotelach. – Ja tego nie widziałam, bo śpiewałam z zamkniętymi oczami. Kiedy je otworzyłam, byłam w szoku. Wybrała Michała Szpaka. – Zawsze podobało mi się, że jest sobą i nigdy tego nie kryje. A do tego wokalnie jest genialny.
Swój udział w programie i kilka miesięcy pracy nazywa świetną nauką. – To ciekawa i wymagająca droga, ale jak widać skuteczna. Wygrałam, choć szczerze mówiąc, myślałam, że zwycięży Michał Szczygieł. Do dziś nie wiem, dlaczego to ja, a nie on. Nagrodą był czek na 50 tysięcy złotych i kontrakt płytowy z Universal Music Polska. – Nagrałam singiel „Nie mów mi nie”, który stał się przebojem wielokrotnie prezentowanym w różnych stacjach radiowych. Jak dotąd jest to jedyna moja piosenka, która tak się spodobała.
Z uśmiechem, ale i z dystansem mówi, że wróżono jej wielką karierę, ale jak to w życiu bywa, rzeczywistość wszystko zweryfikowała. – Niemniej miałam sporo pracy. Wystąpiłam podczas „Debiutów” na festiwalu w Opolu, dwukrotnie śpiewałam w Operze Leśnej w Sopocie na festiwalach Polsatu. Nie brakowało koncertów i wywiadów. Z jednej strony byłam już w show-biznesie, ale wciąż trzymałam się dotychczasowego życia, rodziny i przyjaciół. Wiedziałam, że to właśnie dzięki tym ludziom zachowuję równowagę i mogę łączyć te dwa światy.
W 2019 uczestniczyła w sesjach, nagrywała. – Niestety nic z tego się nie ukazało. Żaden z utworów nie trafił na rynek. Nie z mojej winy. Niby się podobało, ale ponoć nie spełniało jakichś wymogów. I nastała cisza. A potem wybuchała pandemia. – Miałam delikatną zawodową depresję. Na szczęście w tzw. międzyczasie zaproszono mnie do udziału w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”. Moja babcia od zawsze była wielką fanką tego formatu, a ja oglądając z nią któryś sezon, rzuciłam, że jeszcze kiedyś tam wystąpię. Niby żart, a jednak stało się.
Opowiada, że udział w tej produkcji nie był wcale łatwy. – Musiałam zmienić wszystkie swoje nawyki, aby brzmieć zupełnie jak nie ja. Zajęłam czwarte miejsce. To była świetna szkoła.
Niedawno zaczęła realizować własny projekt elektroniczny. – To muzyka trochę klubowa, festiwalowa, ale bardzo moja. Od dawna chciałam to robić i cieszę się, że ruszyłam, choć jestem dopiero na początku drogi. Myślę, że już niedługo pokażę, co zrobiłam.