Mniej za więcej
Audi wciąż rozszerza gamę modeli. Tym razem inżynierowie z Ingolstadt wzięli na warsztat swojego najlepiej sprzedającego się SUV-a (Q5), którego przekształcili w zyskującą coraz większą popularność odmianę Sportback. Według niemieckiej marki zmodernizowane auto wygląda bardziej rasowo i charakternie. Kwestia gustu. Niestety, w walce o modny design samochód stracił trochę praktycznych walorów. Podczas pierwszych jazd prasowych miałem okazję sprawdzić go w najmocniejszej i najdroższej wersji SQ5, z mocnym 341-konnym dieslem pod maską.
Kiedy kilka miesięcy temu natknąłem się na pierwsze zdjęcia zapowiadające premierę Q5 Sportbacka, byłem przekonany, że tym razem Audi przesadziło. Transformacja klasycznego i zbierającego świetne recenzje SUV-a w wariant ze ściętym na sportową nutę dachem wydawała się nie mieć sensu. Miałem wrażenie, że projekt wykonano w pośpiechu, byle tylko rozszerzyć linię modelową i odpowiedzieć na oczekiwania klientów, którzy – podobno – wyjątkowo cenią sobie SUV-y coupé. Q5 Sportback nie zostało zbudowane od podstaw, tylko w oparciu o dobrze sprawdzoną bryłę. W efekcie zaproponowany na nowo tył auta jawił się jak sztucznie doklejony do znanej linii nadwozia i – delikatnie mówiąc – daleki od piękna...
Kolejny raz przekonałem się, że nie warto bazować na samych zdjęciach i trzeba poczekać z ferowaniem wyroków do pierwszego spotkania na żywo. Przyglądając się kilku egzemplarzom ustawionym w garażu luksusowego salonu „Audi City Warszawa” przy stołecznym placu Trzech Krzyży, może nie tyle zachwyciłem się niemiecką nowością, co lekko zmieniłem swoją optykę. Stojąc oko w oko z Q5 Sportbackiem, nie sposób mówić o brzydocie czy sztuczności. O dziwo, nowe Audi wygląda całkiem spójnie i – zgodnie z tym, do czego dążył producent – bardziej zawadiacko od statecznego brata. Ale czy przez to lepiej? Według mnie, niekoniecznie. Zwłaszcza kiedy zdamy sobie sprawę, że poza kontrowersyjną prezencją jest od niego znacznie ciaśniejsze. Nie chodzi o pojemność bagażnika – ta różni się raptem o symboliczne 10 litrów na niekorzyść Sportbacka (510 kontra 520 litrów) – lecz o przestrzeń na tylnej kanapie. Audi Q5 słynie z tego, że w tylnym rzędzie wygodnie mogą rozsiąść się nawet wysocy pasażerowie, a to wcale nie jest regułą w segmencie. Niestety, w nowej odmianie szorowałem głową o podsufitkę i dłuższa podróż z tyłu wiązałaby się z bólem karku. To duży, a właściwie największy minus nowości z czterema pierścieniami w logo. Warto też dodać, że Sportback bazowo jest droższy od zwykłego Q5 o około 12 tysięcy złotych. No cóż, albo moda, albo wygoda. W wypadku rodzinnego SUV-a stawiam na to drugie.
Wystarczy już narzekania, bo Audi oferuje masę rzeczy, za które należy je docenić. Po pierwsze, wnętrze, które zaprojektowano ergonomicznie, żeby nie powiedzieć wzorcowo. Wykonano je z wysokiej klasy doskonale spasowanych materiałów. Choć powinna być to oczywistość, biorąc pod uwagę klasę premium – to u konkurentów zdarzało mi się doszukać trzeszczących plastików. W Audi nie ma o tym mowy. Jak zwykle chwaliłem sobie rewelacyjnie leżącą w dłoniach kierownicę i bardzo wygodne fotele pokryte ekologiczną skórą. Pojazd imponuje także mnogością systemów bezpieczeństwa i nowoczesnym systemem multimedialnym z bezprzewodową łącznością Apple CarPlay/Android Auto włącznie. Q5 możemy skonfigurować na mnóstwo sposobów – kilkanaście wzorów felg, różnorodne rodzaje tapicerki oraz ciekawe pakiety stylistyczne. Sam w pierwszej kolejności pozbyłbym się tworzywa piano black, które konsekwentnie serwuje Audi w prasowych autach. Zbyt świecący i błyskawicznie pokrywający się odciskami palców materiał nie wygląda dobrze. Grunt, że jest z czego wybierać.
Godna pochwały jest bogata oferta jednostek napędowych. Wciąż mamy diesle, silniki benzynowe, a także hybrydy (z wtyczką i bez). Wśród aut przygotowanych dla dziennikarzy do krótkich premierowych jazd czekał jeden rarytas, do którego udało mi się zdobyć kluczyki. Od dawna twierdzę – wbrew powszechnej niechęci do wysokoprężnych jednostek – że do SUV-ów najlepiej pasują diesle. Im większe i mocniejsze, tym lepiej. I taki właśnie silnik kryje się w SQ5 Sportback: 3-litrowe, 341-konne V6, generujące maksymalny moment obrotowy na poziomie 700 Nm. Osiągi? Rewelacyjne! 5,1 do setki przy względnie umiarkowanym apetycie na paliwo (uzyskanie 10 litrów zużycia ropy na 100 kilometrów nie powinno być problemem) robi wrażenie. Ponadto świetnie sprawuje się adaptacyjne zawieszenie, które w sportowym trybie potrafi się odpowiednio obniżyć i usztywnić. Choć muszę przyznać, że gdy chciałem w zdecydowany sposób sprawdzić dynamikę SQ5 na wylocie z Warszawy w kierunku Gdańska, auto usztywniło się za bardzo i zaczęło podskakiwać jak piłka. To jednak nie wina Audi, a fatalnej jakości nawierzchni na S7. Szybko wróciłem do trybu komfortowego i problem zniknął. Tym, jak uniwersalnie na drodze potrafi sprawować się SQ5, z odchodzącym – według wszelkich motoryzacyjnych prognoz dla Europy – do lamusa dieslem pod maską, jestem zachwycony. Na szczęście Audi zapowiada, że ma pomysł, aby jeszcze przez pewien czas utrzymać tę jednostkę w ofercie, zanim dojdzie do nieuniknionego przejścia na pełną elektryfikację modeli.
I bardzo dobrze, bo trudno oczekiwać czegokolwiek więcej od tego typu auta. Może tylko innej ceny, która wielu zahamuje przed popędzeniem do salonu. SQ5 Sportback jest potwornie drogie! Wyjściowo kosztuje 356 tysięcy złotych, ale nie jest tajemnicą, że – jak to w klasie premium – opcjonalnym wyposażaniem można błyskawicznie podbić tę kwotę. Nie jest sztuką niebezpiecznie zbliżyć się nawet do pół miliona złotych... Patrząc na najtańsze Q5 Sportback (163-konny diesel z automatyczną skrzynią biegów), które bazowo wyceniono na lekko ponad 200 tysięcy złotych, mamy przepaść. Najtańsze, choć oczywiście z taniością niemające nic wspólnego. Ale do tego Audi zdążyło już dobrze wszystkich przyzwyczaić.
A teraz o pozytywnym zaskoczeniu. W końcu konstruktorom z Ingolstadt udało się zredukować irytującą „turbodziurę”, za którą wielokrotnie krytykowałem niemiecką markę. Wciąż mamy do czynienia z pewnym opóźnieniem napędu po zdecydowanym wciśnięciu pedału gazu, ale jest o niebo lepiej niż w wypadku modeli, którymi jeździłem chociażby jeszcze w zeszłym roku. I to się nazywa dobra zmiana! Do tej z przerobieniem Q5 na wersję w stylu coupé nie potrafię się jednak przekonać. Wolę pozostać niemodny...