Ostrożnie ze słońcem
Rozmowa z MARKIEM BUKAŁĄ, hipnoterapeutą
Szacuje się, że co druga osoba po 60. roku życia zachoruje na raka skóry. Jak wynika z danych Krajowego Rejestru Nowotworów, w ciągu ostatnich 15 lat odnotowano podwojenie liczby nowych przypadków tzw. niebarwnikowych raków skóry.
Pandemia i kapryśna wiosna sprawiły, że wszyscy marzymy o gorącym i słonecznym lecie, zapominając, że nadmierna ekspozycja na słońce jest główną przyczyną wspomnianych nowotworów skóry. Szkodliwość promieniowania ultrafioletowego kojarzona jest głównie z opalaniem podczas wypoczynku. Tymczasem podobnie jest w czasie pracy i aktywności na zewnątrz.
Jednym z częstszych nowotworów skóry jest rak kolczystokomórkowy (SCC). To nowotwór złośliwy wywodzący się z komórek nabłonka płaskiego, którego przyczyną jest nieprawidłowe namnażanie się keratynocytów, spowodowane w głównej mierze szkodliwym oddziaływaniem promieniowania UV. Może minąć nawet 50 lat od pracy w warunkach szkodliwych do zdiagnozowania tego nowotworu. Eksperci szacują, że po 60. roku życia ponad połowa seniorów zachoruje na raka skóry. Wśród nich kilka tysięcy stanowić będą osoby z rakiem kolczystokomórkowym skóry. To m.in.: rolnicy, sadownicy, ogrodnicy, rybacy, pracownicy budowlani oraz działkowcy i seniorzy z gmin wiejskich i miejsko-wiejskich.
– Raki skóry to najczęściej występujące nowotwory złośliwe u człowieka o białym kolorze skóry – przypomina prof. dr hab. n. med. Piotr Rutkowski, kierownik Kliniki Nowotworów Tkanek Miękkich, Kości i Czerniaków Narodowego Instytutu Onkologii im. arii Skłodowskiej-Curie w Warszawie. – Stanowią 30 proc. wszystkich rozpoznawanych nowotworów złośliwych. Do najczęstszych zaliczamy raka podstawnokomórkowego, stanowiącego 80 proc. zachorowań, natomiast na drugim miejscu plasuje się rak kolczystokomórkowy – 15 – 20 proc. Ponad 90 proc. nowotworów niebarwnikowych skóry jest bezpośrednio związanych z promieniowaniem ultrafioletowym.
W początkowej fazie rak kolczystokomórkowy z wyglądu przypomina rogowaciejącą, łuszczącą się zmianę o charakterze brodawkowatym. Bardzo często przypomina zwykły strupek, przez co pacjentom wydaje się, że jest to niegroźny defekt kosmetyczny. Szczególnie osoby starsze przekonane są o tym, że zmiany powstałe na skórze, niegojące się owrzodzenia czy właśnie strupki są wynikiem ich wieku, a nie toczącego się procesu chorobowego.
Według Krajowego Rejestru Nowotworów w Polsce, w 2018 roku odnotowano 14 180 zachorowań na niebarwnikowe nowotwory skóry (6795 u mężczyzn i 7385 u kobiet), co odpowiada zachorowalności odpowiednio 8,1 proc. u mężczyzn i 8,1 proc. u kobiet. Specjaliści jednak zwracają uwagę na to, że dane te są niepełne, a liczba zachorowań wynosi ok. 40 – 50 tys. rocznie. Są to głównie przypadki nierejestrowane, które są z reguły operowane lub leczone miejscowo przez dermatologów czy chirurgów plastycznych.
Istotnym elementem w profilaktyce raka skóry jest samoobserwacja, która powinna odbywać się przynajmniej raz w miesiącu. Polega ona na sprawdzeniu skóry pod kątem nowych zmian oraz obserwacji wcześniejszych. W przypadku pojawienia się niepokojących zmian pobiera się wycinek, który następnie przechodzi przez badanie histopatologiczne. Jeśli chodzi o leczenie, to „złotym standardem” jest wycięcie zmiany wraz z marginesem zdrowych tkanek. Nie jest to jednak możliwe w przypadku zaawansowanej choroby lub ze względu na lokalizację nowotworu. Takie osoby leczone są paliatywnie, czyli objawowo.
Pacjenci z zaawansowanym rakiem kolczystokomórkowym skóry to głównie seniorzy po 65. roku życia, mający inne schorzenia. Z tego powodu większość z nich nie może przyjmować chemioterapii stosowanej w praktyce klinicznej. Nadzieją dla nich jest immunoterapia systemowa, dająca szanse na całkowite wyleczenie. – Niestety, terapia taka nie jest w Polsce refundowana, ale wierzymy, że to niebawem się zmieni i będziemy mogli tych pacjentów leczyć skutecznie zgodnie z najnowszą wiedzą medyczną – podkreśla prof. Rutkowski. Więcej informacji na temat raka kolczystokomórkowego i możliwości jego diagnozowania oraz leczenia znaleźć można na stronie ogólnopolskiej kampanii edukacyjnej www.rakuv.pl.
Odpowiedz na poniższe pytania i przekonaj się, czy jesteś w grupie ryzyka zachorowania na raka kolczystokomórkowego:
Jeżeli przynajmniej na jedno pytanie odpowiedziałeś twierdząco, jesteś w grupie ryzyka zachorowań na raka kolczystokomórkowego i powinieneś się zbadać.
– Większość ludzi kojarzy hipnozę z filmów, w których osoba poddana hipnozie wykonuje polecenia hipnotyzera, nawet jeśli tego nie chce. Odpowiada to prawdzie?
– To oczywiście nieprawda. Tego typu przekaz jest niezwykle szkodliwy. Duży wpływ na taki przekaz mają filmy, czy np. hipnoza sceniczna, która czasem ośmiesza ludzi i traktuje ich przedmiotowo. Nie ma to nic wspólnego z hipnoterapią. Przypomnę, że leczenie hipnozą znali już Etruskowie. Warto w tym miejscu przybliżyć też dokonania Johna Grindera i Richarda Bandlera, twórców idei neurolingwistycznego programowania (NLP), którego jedną z metod jest wprowadzanie ludzi w trans, płytki stan hipnozy, podczas której osoba ma możliwość dotarcia do wewnętrznych zasobów i dokonania niezbędnych dla nich zmian. – Czym tak naprawdę jest hipnoza? – Powiem przewrotnie, że nie ma czegoś takiego. Istnieje jedynie autohipnoza, czyli to, co osoba poddana terapii sama jest w stanie w sobie zmienić. Terapeuta jedynie wie, jak poprowadzić taką osobę i jakich użyć metod. To proces polegający na interakcji z podświadomością w celu stworzenia pozytywnej zmiany w życiu pacjenta.
– Zmiany zmianami, ale przecież trafiają do pana ludzie z konkretnymi problemami zdrowotnymi.
– Rzeczywiście. Hipnoterapia, bo tak to trzeba nazywać, jest jedną z metod oddziaływania terapeutycznego. Jeśli lekarz poza tradycyjnymi metodami potrafi również dotrzeć do podświadomości pacjenta i przekonać go do pewnych działań, efekty leczenia będą zdecydowanie lepsze. Chodzi zarówno o zachowanie zdrowia, jak i szybszy do niego powrót. Dlatego też coraz częściej mówimy o holistycznym podejściu do pacjenta, a nie koncentrowaniu się wyłącznie na konkretnym problemie zdrowotnym.
– W leczeniu jakich chorób pomocna może być hipnoterapia?
– Pomaga np. wyjść z nałogów, leczy stany lękowe i nerwice, stosowana jest w przypadku anoreksji czy bulimii. Ale to tylko przykłady. Możliwości zastosowań jest o wiele więcej. Niewiele osób kojarzy, czym jest emetofobia. To lęk przed wymiotowaniem, często mylony z anoreksją. Taka osoba nie dość, że mało je, to nie wychodzi z domu, bo boi się, że może wymiotować lub zobaczyć kogoś, kto wymiotuje. Zawsze nosi ze sobą woreczek foliowy. Jeśli dotrzemy do pierwotnej przyczyny tej choroby i zmienimy postrzeganie takiej osoby, emetofobia może ustąpić. Podobnie jest z leczeniem różnych innych fobii, np. arachnofobii, czyli strachu przed pająkami, czy awiofobii, lęku przed lataniem, które zazwyczaj usuwamy w pierwszej sesji. Czytałem wyniki pewnych badań amerykańskich, z których wynika, że np. leczenie tego samego problemu psychoterapią trwa 2 – 3 lata, podczas gdy u hipnoterapeuty zajmuje to maksimum sześć wizyt. Dlatego też w wielu krajach zawód hipnoterapeuty cieszy się wysokim statusem społecznym.
– Zdarzają się spektakularne wyleczenia?
– Miałem pacjentkę, która od 11 lat nie chodziła i przez kilka lat korzystała z pomocy psychologów. W trakcie seansu dotarliśmy do wydarzenia sprzed 11 lat, kiedy kobieta ta weszła do ciemnego pomieszczenia ze schodami i nie pamiętała, co się dalej stało. Doszliśmy do tego w hipnozie i „wyczyściliśmy” ten traumatyczny moment. I proszę sobie wyobrazić, że po seansie ta kobieta samodzielnie wstała. Natomiast kilka dni temu trafiła do mojego gabinetu pacjentka z głęboką depresją i silnym wytrzeszczem oczu. Już po pierwszej sesji ten wytrzeszcz ustąpił. Wszystko tkwiło w głowie. Problemem było tylko to, w jaki sposób tam dotrzeć. Dobry hipnoterapeuta przede wszystkim uwalnia pacjenta od lęku i strachu, który towarzyszy większości chorób przewlekłych, w tym nowotworowych.
– Ludzie często boją się jednak, że zostaną zmanipulowani lub pojawią się skutki uboczne takiej terapii.
– To bezpodstawne obawy. Nie znalazłem opisu ani jednego przypadku osoby, której hipnoterapia w jakikolwiek sposób zaszkodziła. Dobry hipnoterapeuta nie powie też, by pacjent nie słuchał swojego lekarza. My mamy wspierać lekarzy, uzupełniać, a nie rywalizować z nimi. Wtedy korzyści dla pacjenta są największe. Dlatego szkoda, że na studiach nie uczy się przyszłych lekarzy i pielęgniarek pewnych elementów hipnoterapii, bo z czasem mogłoby to przełożyć się na ulgę w cierpieniu bardzo wielu osób. Wie pan, że w Izraelu w każdym szpitalu znajdziemy specjalistę medycyny chińskiej, ale i hipnoterapeutę? Służą oni pomocą zarówno pacjentom, jak i samym lekarzom. Chirurg po hipnoterapii operuje sprawniej i szybciej. Stomatolog z kolei może wprowadzić w stan hipnozy pacjenta i dokonać ekstrakcji zęba bez bólu i konieczności stosowania znieczulenia.
– Czy jednak każdego można poddać hipnozie?
– Tak, choć niektórzy uważają, że jest inaczej. Nie potrafią sobie poradzić z psychiką konkretnego pacjenta lub nie dysponują odpowiednimi narzędziami. Tymczasem nawet wtedy, kiedy człowiek nie wchodzi w stan głębokiej hipnozy, to i tak można z nim pracować i dokonać określonych zmian niezbędnych dla pacjenta. Czasem trafia się pacjent, który został wysłany na sesję przez żonę i jest sceptyczny. I trzeba najpierw przełamać ten jego naturalny opór, a do tego potrzebna jest zarówno fachowa wiedza, jak i życiowe doświadczenie.
– Podał pan kilka przykładów terapii zakończonych sukcesem. Na ile jednak skuteczna jest w ogóle hipnoterapia i jak długo trzeba czekać na efekty?
– Zależy to od problemu, z jakim pacjent trafia do gabinetu, i otwarcia się na pomoc specjalisty. Jeśli ktoś np. boi się latać samolotem, to wystarczy w zaszadzie jedna wizyta, trwająca od godziny do dwóch godzin. W takim czasie można też pozbyć się nałogu palenia. Generalnie jednak w przypadku wychodzenia z nałogów hipnoterapia sprawdza się w około 70 proc. W innych przypadkach skuteczność sięga 90 proc. Oczywiście byłoby nadużyciem powiedzenie, że pomagamy każdemu, kto do nas trafi. Tak nie jest, ale dobry hipnoterapeuta może mieć skuteczność na poziomie wspomnianych 90 proc.
– Wszyscy jesteśmy podatni na hipnozę?
– Tak, ale nie wszyscy w takim samym stopniu. Są tacy, którzy stan hipnozy osiągają błyskawicznie, i tacy, u których trwa to dłużej. Ci pierwsi są bardziej wrażliwi i mają zazwyczaj większą wyobraźnię, dzięki czemu łatwiej reagują na terapię i szybciej dokonują u siebie zmian. To szczególnie ważne w przypadku chorych na raka. Jest znakomita książka „Odwaga bycia nielubianym” której autorem jest Ichiro Kishimi. Przekonuje on, że to my sami nadajemy wszystkiemu znaczenie i sami możemy zmienić swoje życie. I to właśnie robimy w hipnoterapii. Wspomniana książka powinna wejść do kanonu tytułów polecanych młodym ludziom. Bardziej na to zasługuje niż dzieła Zygmunta Freuda, który – moim zdaniem – wyrządził hipnozie wiele zła.
– Czy zdarza się, że pacjent w czasie seansu poczuje się niekomfortowo i chce przerwać sesję?
– Pacjent ma całkowitą kontrolę nad tym, co się dzieje. Nie ma takiej możliwości, bym np. nakazał mu rozebrać się. Wtedy natychmiast otworzy oczy. To stan uwagi podwyższonej, a nie zmniejszonej. Zdarza się natomiast, że pacjent poczuje się tak dobrze, że po pewnym czasie przyśnie. Dobry hipnoterapeuta wie, że musi wtedy przywrócić go rzeczywistości, by kontynuować seans.
– Są jakieś przeciwwskazania, jeśli chodzi o stosowanie hipnoterapii?
– Nie ma żadnych, bo pracujemy z pozytywnymi emocjami. Czasem słyszę, że nie powinno się poddawać hipnozie np. kobiet w ciąży. Skoro jednak ciąża stanowi dla niej problem, to wtedy uruchamiamy jej własne zasoby, dzięki którym postrzega swój stan jako moment największego szczęścia w jej życiu. Może mieć też problem z samą sobą, co może negatywnie wpłynąć na dziecko. Kiedy zmienimy jej model rzeczywistości, to poczuje się szczęśliwym człowiekiem. Nie ma takiej możliwości, by jej zaszkodzić. Mało tego – hipnozę stosuje się w czasie porodów, dzięki czemu przyjście dziecka na świat nie musi kojarzyć się z bólem. Dlaczego więc nie propagować takich metod?
– Czym kierować się, wybierając hipnoterapeutę?
– Przede wszystkim tym, jaką ma on wiedzę i doświadczenie życiowe. Trudno przecież, by dwudziestoparoletni hipnoterapeuta mógł idealnie dostroić „nową rzeczywistość”, jeśli sam jej jeszcze nie czuje w każdym aspekcie. To po prostu wymaga od niego, oprócz dogłębnej wiedzy, określonego bagażu życiowych doświadczeń i przeżyć.
– Dlaczego hipnoterapia wciąż budzi w świecie medycyny kontrowersje?
– Przyczyn takiej sytuacji jest wiele. A przecież nawet papież Pius XII ponad pół wieku temu uznał hipnozę stosowaną w celach leczniczych. Bardzo wielu lekarzy ma niewystarczającą wiedzę na ten temat, bo nikt ich tego nie uczy. Mam nadzieję, że będzie się to jednak zmieniać z korzyścią dla pacjentów. Hipnoterapia to skuteczna metoda wykorzystująca naszą podświadomość i emocje, które blokują i ograniczają nasze codzienne życie. Te złe emocje przyczyniają się do rozwoju wielu chorób. I lekarze powinni być tego świadomi. Leczenie hipnozą coraz częściej staje się alternatywną czy wspomagającą metodą rozwiązywania problemów zdrowotnych.
– Ponoć taka terapia może być pomocna także w walce z pandemią poprzez wzmacnianie układu odpornościowego, o czym zapewnia słynny Anatolij Kaszpirowski.
– I ma rację. Wchodzimy w erę psychoneuroimmunologii, co oznacza, że przyczyn wielu chorób, także tych najgroźniejszych, upatrywać należy w bezpośrednich związkach naszego układu odpornościowego ze stresem i złymi emocjami. Tak dzieje się w przypadku nowotworów czy cukrzycy. Jeśli potrafimy wyciszyć te emocje, to ograniczymy też rozwój choroby. Dlatego od najmłodszych lat powinniśmy uczyć się, jak radzić sobie z emocjami, zmieniając te złe w pozytywne. Ludzie szczęśliwi żyją dłużej i lepiej. Dobry hipnoterapeuta zmienia rzeczywistość pacjenta na tyle, by ten najpierw wybaczył sobie tę przeszłość, która mu nie służy, a następnie w pełni zaakceptował siebie i innych, takimi jakimi jesteśmy. To właśnie ta akceptacja i miłość mają największy wpływ na nasze dobre życie.
Medyczne guru, doradca premiera, pani prof. Anna Piekarska znana z przenikliwych wypowiedzi, poradziła, choć nie wprost, temu pierwszemu, by antyszczepionkowcy płacili w razie choroby za leczenie ze swojej kieszeni: „Uważam, że zamiast penalizować (brak) szczepienia, to po momencie, kiedy udostępnimy wszystkim szczepienia, powinno się wprowadzić odpłatność za leczenie COVID-19”.
Hm, winnych jest więcej, bo przyjdzie bieda na tych, co piją tanie „jabole” i którzy będą płacić za leczenie marskości wątroby i raka trzustki. Dość drogo... Nie ujdzie płazem rak płuc i krtani u nałogowych palaczy. Leczenie płatne 100 proc. W razie zejścia
pacjenta rozłożony na raty dług przechodzi na rodzinę. Litości nie będzie dla otyłych, którzy zabijają się własną łyżką, żrą hot dogi, popijając pepsi-colą, a w rezultacie cierpią np. na cukrzycę. Niech bulą!
Inni nie mniej błyskotliwi profesorowie medycyny radzą, by zamykać lasy i jeździć na rowerze po sosnowych ścieżkach 200 metrów od Bałtyku w maseczce na twarzy. Lasy już były, maseczki są. W mojej dzielnicy popełniono rewitalizację (zalano betonem) teren starego ogródka jordanowskiego (lata 50. ubiegłego wieku). Postawiono wysoki płot i tablicę: „Pandemia – zakaz wstępu”. Zarząd Zieleni w Gdańsku zaapelował tym samym do maluchów: „Nawet maseczka ci nie pomoże. Lepiej siedź w domu przed komputerem...”.
Ale kiedyś (może...) i nam słoneczko zaświeci. Na razie to... miłego dnia i walczymy dalej!