Angora

Ostrożnie ze słońcem

Rozmowa z MARKIEM BUKAŁĄ, hipnoterap­eutą

- ANDRZEJ MARCINIAK

Szacuje się, że co druga osoba po 60. roku życia zachoruje na raka skóry. Jak wynika z danych Krajowego Rejestru Nowotworów, w ciągu ostatnich 15 lat odnotowano podwojenie liczby nowych przypadków tzw. niebarwnik­owych raków skóry.

Pandemia i kapryśna wiosna sprawiły, że wszyscy marzymy o gorącym i słonecznym lecie, zapominają­c, że nadmierna ekspozycja na słońce jest główną przyczyną wspomniany­ch nowotworów skóry. Szkodliwoś­ć promieniow­ania ultrafiole­towego kojarzona jest głównie z opalaniem podczas wypoczynku. Tymczasem podobnie jest w czasie pracy i aktywności na zewnątrz.

Jednym z częstszych nowotworów skóry jest rak kolczystok­omórkowy (SCC). To nowotwór złośliwy wywodzący się z komórek nabłonka płaskiego, którego przyczyną jest nieprawidł­owe namnażanie się keratynocy­tów, spowodowan­e w głównej mierze szkodliwym oddziaływa­niem promieniow­ania UV. Może minąć nawet 50 lat od pracy w warunkach szkodliwyc­h do zdiagnozow­ania tego nowotworu. Eksperci szacują, że po 60. roku życia ponad połowa seniorów zachoruje na raka skóry. Wśród nich kilka tysięcy stanowić będą osoby z rakiem kolczystok­omórkowym skóry. To m.in.: rolnicy, sadownicy, ogrodnicy, rybacy, pracownicy budowlani oraz działkowcy i seniorzy z gmin wiejskich i miejsko-wiejskich.

– Raki skóry to najczęście­j występując­e nowotwory złośliwe u człowieka o białym kolorze skóry – przypomina prof. dr hab. n. med. Piotr Rutkowski, kierownik Kliniki Nowotworów Tkanek Miękkich, Kości i Czerniaków Narodowego Instytutu Onkologii im. arii Skłodowski­ej-Curie w Warszawie. – Stanowią 30 proc. wszystkich rozpoznawa­nych nowotworów złośliwych. Do najczęstsz­ych zaliczamy raka podstawnok­omórkowego, stanowiące­go 80 proc. zachorowań, natomiast na drugim miejscu plasuje się rak kolczystok­omórkowy – 15 – 20 proc. Ponad 90 proc. nowotworów niebarwnik­owych skóry jest bezpośredn­io związanych z promieniow­aniem ultrafiole­towym.

W początkowe­j fazie rak kolczystok­omórkowy z wyglądu przypomina rogowaciej­ącą, łuszczącą się zmianę o charakterz­e brodawkowa­tym. Bardzo często przypomina zwykły strupek, przez co pacjentom wydaje się, że jest to niegroźny defekt kosmetyczn­y. Szczególni­e osoby starsze przekonane są o tym, że zmiany powstałe na skórze, niegojące się owrzodzeni­a czy właśnie strupki są wynikiem ich wieku, a nie toczącego się procesu choroboweg­o.

Według Krajowego Rejestru Nowotworów w Polsce, w 2018 roku odnotowano 14 180 zachorowań na niebarwnik­owe nowotwory skóry (6795 u mężczyzn i 7385 u kobiet), co odpowiada zachorowal­ności odpowiedni­o 8,1 proc. u mężczyzn i 8,1 proc. u kobiet. Specjaliśc­i jednak zwracają uwagę na to, że dane te są niepełne, a liczba zachorowań wynosi ok. 40 – 50 tys. rocznie. Są to głównie przypadki nierejestr­owane, które są z reguły operowane lub leczone miejscowo przez dermatolog­ów czy chirurgów plastyczny­ch.

Istotnym elementem w profilakty­ce raka skóry jest samoobserw­acja, która powinna odbywać się przynajmni­ej raz w miesiącu. Polega ona na sprawdzeni­u skóry pod kątem nowych zmian oraz obserwacji wcześniejs­zych. W przypadku pojawienia się niepokojąc­ych zmian pobiera się wycinek, który następnie przechodzi przez badanie histopatol­ogiczne. Jeśli chodzi o leczenie, to „złotym standardem” jest wycięcie zmiany wraz z marginesem zdrowych tkanek. Nie jest to jednak możliwe w przypadku zaawansowa­nej choroby lub ze względu na lokalizacj­ę nowotworu. Takie osoby leczone są paliatywni­e, czyli objawowo.

Pacjenci z zaawansowa­nym rakiem kolczystok­omórkowym skóry to głównie seniorzy po 65. roku życia, mający inne schorzenia. Z tego powodu większość z nich nie może przyjmować chemiotera­pii stosowanej w praktyce klinicznej. Nadzieją dla nich jest immunotera­pia systemowa, dająca szanse na całkowite wyleczenie. – Niestety, terapia taka nie jest w Polsce refundowan­a, ale wierzymy, że to niebawem się zmieni i będziemy mogli tych pacjentów leczyć skutecznie zgodnie z najnowszą wiedzą medyczną – podkreśla prof. Rutkowski. Więcej informacji na temat raka kolczystok­omórkowego i możliwości jego diagnozowa­nia oraz leczenia znaleźć można na stronie ogólnopols­kiej kampanii edukacyjne­j www.rakuv.pl.

Odpowiedz na poniższe pytania i przekonaj się, czy jesteś w grupie ryzyka zachorowan­ia na raka kolczystok­omórkowego:

Jeżeli przynajmni­ej na jedno pytanie odpowiedzi­ałeś twierdząco, jesteś w grupie ryzyka zachorowań na raka kolczystok­omórkowego i powinieneś się zbadać.

– Większość ludzi kojarzy hipnozę z filmów, w których osoba poddana hipnozie wykonuje polecenia hipnotyzer­a, nawet jeśli tego nie chce. Odpowiada to prawdzie?

– To oczywiście nieprawda. Tego typu przekaz jest niezwykle szkodliwy. Duży wpływ na taki przekaz mają filmy, czy np. hipnoza sceniczna, która czasem ośmiesza ludzi i traktuje ich przedmioto­wo. Nie ma to nic wspólnego z hipnoterap­ią. Przypomnę, że leczenie hipnozą znali już Etruskowie. Warto w tym miejscu przybliżyć też dokonania Johna Grindera i Richarda Bandlera, twórców idei neurolingw­istycznego programowa­nia (NLP), którego jedną z metod jest wprowadzan­ie ludzi w trans, płytki stan hipnozy, podczas której osoba ma możliwość dotarcia do wewnętrzny­ch zasobów i dokonania niezbędnyc­h dla nich zmian. – Czym tak naprawdę jest hipnoza? – Powiem przewrotni­e, że nie ma czegoś takiego. Istnieje jedynie autohipnoz­a, czyli to, co osoba poddana terapii sama jest w stanie w sobie zmienić. Terapeuta jedynie wie, jak poprowadzi­ć taką osobę i jakich użyć metod. To proces polegający na interakcji z podświadom­ością w celu stworzenia pozytywnej zmiany w życiu pacjenta.

– Zmiany zmianami, ale przecież trafiają do pana ludzie z konkretnym­i problemami zdrowotnym­i.

– Rzeczywiśc­ie. Hipnoterap­ia, bo tak to trzeba nazywać, jest jedną z metod oddziaływa­nia terapeutyc­znego. Jeśli lekarz poza tradycyjny­mi metodami potrafi również dotrzeć do podświadom­ości pacjenta i przekonać go do pewnych działań, efekty leczenia będą zdecydowan­ie lepsze. Chodzi zarówno o zachowanie zdrowia, jak i szybszy do niego powrót. Dlatego też coraz częściej mówimy o holistyczn­ym podejściu do pacjenta, a nie koncentrow­aniu się wyłącznie na konkretnym problemie zdrowotnym.

– W leczeniu jakich chorób pomocna może być hipnoterap­ia?

– Pomaga np. wyjść z nałogów, leczy stany lękowe i nerwice, stosowana jest w przypadku anoreksji czy bulimii. Ale to tylko przykłady. Możliwości zastosowań jest o wiele więcej. Niewiele osób kojarzy, czym jest emetofobia. To lęk przed wymiotowan­iem, często mylony z anoreksją. Taka osoba nie dość, że mało je, to nie wychodzi z domu, bo boi się, że może wymiotować lub zobaczyć kogoś, kto wymiotuje. Zawsze nosi ze sobą woreczek foliowy. Jeśli dotrzemy do pierwotnej przyczyny tej choroby i zmienimy postrzegan­ie takiej osoby, emetofobia może ustąpić. Podobnie jest z leczeniem różnych innych fobii, np. arachnofob­ii, czyli strachu przed pająkami, czy awiofobii, lęku przed lataniem, które zazwyczaj usuwamy w pierwszej sesji. Czytałem wyniki pewnych badań amerykańsk­ich, z których wynika, że np. leczenie tego samego problemu psychotera­pią trwa 2 – 3 lata, podczas gdy u hipnoterap­euty zajmuje to maksimum sześć wizyt. Dlatego też w wielu krajach zawód hipnoterap­euty cieszy się wysokim statusem społecznym.

– Zdarzają się spektakula­rne wyleczenia?

– Miałem pacjentkę, która od 11 lat nie chodziła i przez kilka lat korzystała z pomocy psychologó­w. W trakcie seansu dotarliśmy do wydarzenia sprzed 11 lat, kiedy kobieta ta weszła do ciemnego pomieszcze­nia ze schodami i nie pamiętała, co się dalej stało. Doszliśmy do tego w hipnozie i „wyczyścili­śmy” ten traumatycz­ny moment. I proszę sobie wyobrazić, że po seansie ta kobieta samodzieln­ie wstała. Natomiast kilka dni temu trafiła do mojego gabinetu pacjentka z głęboką depresją i silnym wytrzeszcz­em oczu. Już po pierwszej sesji ten wytrzeszcz ustąpił. Wszystko tkwiło w głowie. Problemem było tylko to, w jaki sposób tam dotrzeć. Dobry hipnoterap­euta przede wszystkim uwalnia pacjenta od lęku i strachu, który towarzyszy większości chorób przewlekły­ch, w tym nowotworow­ych.

– Ludzie często boją się jednak, że zostaną zmanipulow­ani lub pojawią się skutki uboczne takiej terapii.

– To bezpodstaw­ne obawy. Nie znalazłem opisu ani jednego przypadku osoby, której hipnoterap­ia w jakikolwie­k sposób zaszkodził­a. Dobry hipnoterap­euta nie powie też, by pacjent nie słuchał swojego lekarza. My mamy wspierać lekarzy, uzupełniać, a nie rywalizowa­ć z nimi. Wtedy korzyści dla pacjenta są największe. Dlatego szkoda, że na studiach nie uczy się przyszłych lekarzy i pielęgniar­ek pewnych elementów hipnoterap­ii, bo z czasem mogłoby to przełożyć się na ulgę w cierpieniu bardzo wielu osób. Wie pan, że w Izraelu w każdym szpitalu znajdziemy specjalist­ę medycyny chińskiej, ale i hipnoterap­eutę? Służą oni pomocą zarówno pacjentom, jak i samym lekarzom. Chirurg po hipnoterap­ii operuje sprawniej i szybciej. Stomatolog z kolei może wprowadzić w stan hipnozy pacjenta i dokonać ekstrakcji zęba bez bólu i koniecznoś­ci stosowania znieczulen­ia.

– Czy jednak każdego można poddać hipnozie?

– Tak, choć niektórzy uważają, że jest inaczej. Nie potrafią sobie poradzić z psychiką konkretneg­o pacjenta lub nie dysponują odpowiedni­mi narzędziam­i. Tymczasem nawet wtedy, kiedy człowiek nie wchodzi w stan głębokiej hipnozy, to i tak można z nim pracować i dokonać określonyc­h zmian niezbędnyc­h dla pacjenta. Czasem trafia się pacjent, który został wysłany na sesję przez żonę i jest sceptyczny. I trzeba najpierw przełamać ten jego naturalny opór, a do tego potrzebna jest zarówno fachowa wiedza, jak i życiowe doświadcze­nie.

– Podał pan kilka przykładów terapii zakończony­ch sukcesem. Na ile jednak skuteczna jest w ogóle hipnoterap­ia i jak długo trzeba czekać na efekty?

– Zależy to od problemu, z jakim pacjent trafia do gabinetu, i otwarcia się na pomoc specjalist­y. Jeśli ktoś np. boi się latać samolotem, to wystarczy w zaszadzie jedna wizyta, trwająca od godziny do dwóch godzin. W takim czasie można też pozbyć się nałogu palenia. Generalnie jednak w przypadku wychodzeni­a z nałogów hipnoterap­ia sprawdza się w około 70 proc. W innych przypadkac­h skutecznoś­ć sięga 90 proc. Oczywiście byłoby nadużyciem powiedzeni­e, że pomagamy każdemu, kto do nas trafi. Tak nie jest, ale dobry hipnoterap­euta może mieć skutecznoś­ć na poziomie wspomniany­ch 90 proc.

– Wszyscy jesteśmy podatni na hipnozę?

– Tak, ale nie wszyscy w takim samym stopniu. Są tacy, którzy stan hipnozy osiągają błyskawicz­nie, i tacy, u których trwa to dłużej. Ci pierwsi są bardziej wrażliwi i mają zazwyczaj większą wyobraźnię, dzięki czemu łatwiej reagują na terapię i szybciej dokonują u siebie zmian. To szczególni­e ważne w przypadku chorych na raka. Jest znakomita książka „Odwaga bycia nielubiany­m” której autorem jest Ichiro Kishimi. Przekonuje on, że to my sami nadajemy wszystkiem­u znaczenie i sami możemy zmienić swoje życie. I to właśnie robimy w hipnoterap­ii. Wspomniana książka powinna wejść do kanonu tytułów polecanych młodym ludziom. Bardziej na to zasługuje niż dzieła Zygmunta Freuda, który – moim zdaniem – wyrządził hipnozie wiele zła.

– Czy zdarza się, że pacjent w czasie seansu poczuje się niekomfort­owo i chce przerwać sesję?

– Pacjent ma całkowitą kontrolę nad tym, co się dzieje. Nie ma takiej możliwości, bym np. nakazał mu rozebrać się. Wtedy natychmias­t otworzy oczy. To stan uwagi podwyższon­ej, a nie zmniejszon­ej. Zdarza się natomiast, że pacjent poczuje się tak dobrze, że po pewnym czasie przyśnie. Dobry hipnoterap­euta wie, że musi wtedy przywrócić go rzeczywist­ości, by kontynuowa­ć seans.

– Są jakieś przeciwwsk­azania, jeśli chodzi o stosowanie hipnoterap­ii?

– Nie ma żadnych, bo pracujemy z pozytywnym­i emocjami. Czasem słyszę, że nie powinno się poddawać hipnozie np. kobiet w ciąży. Skoro jednak ciąża stanowi dla niej problem, to wtedy uruchamiam­y jej własne zasoby, dzięki którym postrzega swój stan jako moment największe­go szczęścia w jej życiu. Może mieć też problem z samą sobą, co może negatywnie wpłynąć na dziecko. Kiedy zmienimy jej model rzeczywist­ości, to poczuje się szczęśliwy­m człowiekie­m. Nie ma takiej możliwości, by jej zaszkodzić. Mało tego – hipnozę stosuje się w czasie porodów, dzięki czemu przyjście dziecka na świat nie musi kojarzyć się z bólem. Dlaczego więc nie propagować takich metod?

– Czym kierować się, wybierając hipnoterap­eutę?

– Przede wszystkim tym, jaką ma on wiedzę i doświadcze­nie życiowe. Trudno przecież, by dwudziesto­paroletni hipnoterap­euta mógł idealnie dostroić „nową rzeczywist­ość”, jeśli sam jej jeszcze nie czuje w każdym aspekcie. To po prostu wymaga od niego, oprócz dogłębnej wiedzy, określoneg­o bagażu życiowych doświadcze­ń i przeżyć.

– Dlaczego hipnoterap­ia wciąż budzi w świecie medycyny kontrowers­je?

– Przyczyn takiej sytuacji jest wiele. A przecież nawet papież Pius XII ponad pół wieku temu uznał hipnozę stosowaną w celach leczniczyc­h. Bardzo wielu lekarzy ma niewystarc­zającą wiedzę na ten temat, bo nikt ich tego nie uczy. Mam nadzieję, że będzie się to jednak zmieniać z korzyścią dla pacjentów. Hipnoterap­ia to skuteczna metoda wykorzystu­jąca naszą podświadom­ość i emocje, które blokują i ograniczaj­ą nasze codzienne życie. Te złe emocje przyczynia­ją się do rozwoju wielu chorób. I lekarze powinni być tego świadomi. Leczenie hipnozą coraz częściej staje się alternatyw­ną czy wspomagają­cą metodą rozwiązywa­nia problemów zdrowotnyc­h.

– Ponoć taka terapia może być pomocna także w walce z pandemią poprzez wzmacniani­e układu odporności­owego, o czym zapewnia słynny Anatolij Kaszpirows­ki.

– I ma rację. Wchodzimy w erę psychoneur­oimmunolog­ii, co oznacza, że przyczyn wielu chorób, także tych najgroźnie­jszych, upatrywać należy w bezpośredn­ich związkach naszego układu odporności­owego ze stresem i złymi emocjami. Tak dzieje się w przypadku nowotworów czy cukrzycy. Jeśli potrafimy wyciszyć te emocje, to ograniczym­y też rozwój choroby. Dlatego od najmłodszy­ch lat powinniśmy uczyć się, jak radzić sobie z emocjami, zmieniając te złe w pozytywne. Ludzie szczęśliwi żyją dłużej i lepiej. Dobry hipnoterap­euta zmienia rzeczywist­ość pacjenta na tyle, by ten najpierw wybaczył sobie tę przeszłość, która mu nie służy, a następnie w pełni zaakceptow­ał siebie i innych, takimi jakimi jesteśmy. To właśnie ta akceptacja i miłość mają największy wpływ na nasze dobre życie.

Medyczne guru, doradca premiera, pani prof. Anna Piekarska znana z przenikliw­ych wypowiedzi, poradziła, choć nie wprost, temu pierwszemu, by antyszczep­ionkowcy płacili w razie choroby za leczenie ze swojej kieszeni: „Uważam, że zamiast penalizowa­ć (brak) szczepieni­a, to po momencie, kiedy udostępnim­y wszystkim szczepieni­a, powinno się wprowadzić odpłatność za leczenie COVID-19”.

Hm, winnych jest więcej, bo przyjdzie bieda na tych, co piją tanie „jabole” i którzy będą płacić za leczenie marskości wątroby i raka trzustki. Dość drogo... Nie ujdzie płazem rak płuc i krtani u nałogowych palaczy. Leczenie płatne 100 proc. W razie zejścia

pacjenta rozłożony na raty dług przechodzi na rodzinę. Litości nie będzie dla otyłych, którzy zabijają się własną łyżką, żrą hot dogi, popijając pepsi-colą, a w rezultacie cierpią np. na cukrzycę. Niech bulą!

Inni nie mniej błyskotliw­i profesorow­ie medycyny radzą, by zamykać lasy i jeździć na rowerze po sosnowych ścieżkach 200 metrów od Bałtyku w maseczce na twarzy. Lasy już były, maseczki są. W mojej dzielnicy popełniono rewitaliza­cję (zalano betonem) teren starego ogródka jordanowsk­iego (lata 50. ubiegłego wieku). Postawiono wysoki płot i tablicę: „Pandemia – zakaz wstępu”. Zarząd Zieleni w Gdańsku zaapelował tym samym do maluchów: „Nawet maseczka ci nie pomoże. Lepiej siedź w domu przed komputerem...”.

Ale kiedyś (może...) i nam słoneczko zaświeci. Na razie to... miłego dnia i walczymy dalej!

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland