Bez męża telewizor nie gra
Nie wiadomo, dlaczego jakoś tak się dziwnie składa, że jak tylko mąż wychodzi z domu, to różne urządzenia nagle przestają działać. To prawidłowość przewidywalna jak wschód słońca. Pralka nagle staje i wyświetla się tylko jakaś literka. Żeby dojść do tego, co ona oznacza, trzeba sięgnąć po instrukcję, której nigdy nie można znaleźć. Piec w łazience nie chce się zapalać i człowiek jest zdany tylko na zimną wodę. A to prąd beztrosko sobie wyłączą i wtedy komputery w lodówce i mikrofali zaczynają wariować. Poprzez przyciskanie odpowiednich guziczków trzeba je później doprowadzać do stanu używalności, jaką zagwarantował producent. Tylko jaka jest ta kombinacja? Mikrofala piszczy i nie daje się ustawić na startowy tryb. Z kolei lodówka zupełnie zmienia charakter działania i w chłodziarce pojawia się temperatura –1 st. C, a w zamrażarce +23 st. C. To nawet ja wiem, że tak nie może zostać i dopóki nie przyjdzie mąż, dopóty staram się wykazać techniczną mądrością i naprawić wszystko, zanim dobra spożywcze staną się niegodne obróbki. A już zupełnie przegrana sprawa jest z telewizorem. Gdy jestem sama w domu, to zawsze niechcący nacisnę nie ten guzik, który trzeba. I wtedy na ekranie wyskakują jakieś tabelki skutecznie zasłaniające obraz. Nigdy nie wiadomo, jak się ich pozbyć.
Jeszcze cudaczniej jest, gdy obraz całkowicie gaśnie i latanie po całej klawiaturze pilota nic nie daje. Każde urządzenie ma swoje niezbadane tajemnice. Więc co? Czekać na męża? A bo to wiadomo, o której wróci? Żeby wszystko chodziło i działało prawidłowo, on musi być w domu. Nie wiem, skąd ma wiedzę czarodzieja i przyznam, że jest to dla mnie nieco podejrzane. Zresztą nie tylko to, ale w inne sprawy nie wnikam, bo jeszcze coś odkryję. Wszelki sprzęt ma działać i już.