Brzydota ładu
Według Mroziewicza
Ładny bierze się od ładu, a brzydki od brzydu. Można zamienić przymiotniki i wtedy będzie ładny brzyd i brzydki ład. To wstęp teoretyczny. Ale uwaga! Brzyd to w staropolszczyźnie kiła, czyli franca. Żeby nam te pochodzące od nazw krajów terminy bokiem nie wyszły.
„Polski Ład” to termin określający, jak i wartościujący. Autorzy programu polityczno-gospodarczego ekipy rządzącej musieli mieć w pamięci New Deal (Nowy Ład) Franklina Delano Roosevelta z roku 1932. A jeśli wywołali zbieżność skojarzeń przypadkowo, co bardzo być może, tym gorzej dla nich. W polityce obowiązuje zasada, że jak się rzuca jakieś hasło, to trzeba sprawdzić, czy ktoś je wcześniej stosował, a jeśli nie, to czy nie jest ono czasem samobójcze. W przypadku „Polskiego Ładu” najwyraźniej o tym zapomniano. Pominę zbieżność semantyczną z programem hitlerowskim, bo nie mogę przyjąć, że hasło wymyślili na Nowogrodzkiej intelektualiści o skrywanej mentalności zbrodniarzy. Zajmę się podobieństwem nazw i programów Kaczyńskiego i Roosevelta. Podobieństwo widać gołym okiem, ale w tym porównaniu ujawnią się pewne przeciwieństwa. Zacznijmy od tytułowego zgrzytu. Ład to według słownika kościuszkowskiego, czyli amerykańskiego: order, harmony. Order zaś – tłumacząc w drugą stronę – to porządek, PO-rządek. Jako Deal występuje daleko. Spolszczył się tylko w związku z dilerem. Deal natomiast występuje jedynie w związku: great deal (dużo) i w rzeczowniku dealer (co nie zasługuje na służbę w języku polityki).
Roosevelt rzucił hasło New Deal na konwencji Partii Demokratycznej, która zatwierdziła jego kandydaturę w wyborach prezydenckich w 1933. New Deal zrealizował w sensie prawnym w sto dni po rozpoczęciu 1. kadencji. Celem Roosevelta było złagodzenie dotkliwych dla obywateli skutków
Wielkiego Kryzysu 1929 – 1933. W Polsce mamy – wszelkie proporcje zachowawszy – kryzys porównywalny ze względu na COVID-19. Roosevelt zdewaluował dolara, zawiesił wymienialność pieniądza na złoto, zakazał wywozu złota za granicę, podniósł płace i ceny.
New Deal to reformy ustawowe: prawo pracy, ubezpieczenia społeczne, wsparcie dla kultury, ochrona zdrowia, stabilizacja gospodarki, walka z bezrobociem, kultura, budownictwo komunalne, rolnictwo, ochrona przyrody. Na to trzeba było mnóstwa pieniędzy. „Polski Ład” też wymaga mnóstwa środków. USA nie należały do Unii Europejskiej, a PiS-owi przychodzi ona na pomoc, mimo że minister PiS Czarnek, niestety, z mojego liceum w Lublinie (jej patron Jan Zamoyski przewraca się w grobie, bo powiedział: Takie będą Rzeczypospolite, jakie jej młodzieży chowanie), uważa Unię za ciało niepraworządne.
Sprawiedliwości prezydent Roosevelt nie ruszał, bo to w USA rzecz święta. Z powodu Wielkiego Kryzysu wyniki produkcyjne spadły w USA prawie o 40 proc. U nas spadek jest nikły. Roosevelt zaczął od podwyższenia siły nabywczej ludności i wzrostu cen. U nas to właśnie mamy. W rolnictwie zmniejszono produkcję i umorzono długi. U nas nie do pomyślenia. Wprowadzono roboty publiczne – powstało wtedy 300 lotnisk. U nas ma powstać jedno. Nie zapobiegło to recesji w roku 1937, ale dopiero druga wojna wprowadziła USA na drogę stałego rozwoju gospodarczego. Myślimy o wojnie? USA Roosevelta nie graniczyły z Rosją i Niemcami, lecz na swój sposób z Japonią. My nie graniczymy z Meksykiem ani z Kanadą, ale... z Czechami i Białorusią.
New Deal zainicjował poprzednik Roosevelta, Hoover. Dokonania ND zainspirowały Keynesa do opracowania koncepcji interwencjonizmu państwowego. Czy PiS ma Keynesa? A może Kaleckiego? ND pokazał, że istnieje trzecie wyjście – nie tylko wybór między komunizmem i faszyzmem. U nas wchłania się obydwie zarazy, uważając, że nic takiego się nie dzieje.
Zostawmy koncepcje Roosevelta. Można się na nich uczyć, analizując skutki, a nie zapowiedzi. Nasze władze, wszystko jedno jakiego ustroju, lubują się w używaniu hasła „Polak potrafi”. Aby poprzestać na przykładach z nowych czasów, mamy ministra Goryszewskiego, który prezentował makietę najnowocześniejszego myśliwca świata. I gdzie on?
Przymiotnik „polski” używany jest niekiedy inaczej, niżby sobie życzyli ministrowie. Polskie drogi weszły do słownika jako polne drogi. Polish jokes to niewyszukane żarty amerykańskie z prymitywizmu Polaków. Polnische witrschaft allgemeine to po niemiecku gospodarka polska. Co to takiego: automat, który nie kopie w dupę? Polski automat do kopania w dupę.
Poza polskim fiatem, który zawojował polską mentalność i polskie drogi w czasach Gierka, nie ma produktu, który wniósłby Polskę do swej nazwy. Ogórki? Gęsi? Ale z drugiej strony czy ktoś wątpi, że Nokia jest fińska, a Samsung koreański? Czy widział ktoś samochód o nazwie szwedzkie volvo? Francuski peugeot? Angielski jaguar? Tylko jeden kraj poza Polską wprowadził nazwę kraju na maskę samochodu: Iran. Irańczycy kupili montownię autobusów od Daimlera. One pod gwiazdą Mercedes (to imię kobiety i znaczy zmiłowanie) jeździły jako Irannational.
Pracowałem przez lata w ambasadzie RP w Delhi, której budynek został zaprojektowany tak, że robił wrażenie. Nie można go było dogrzać w zimie i ochłodzić w lecie. Ale robił wrażenie. Przyjeżdżały wycieczki zwiedzające miasto. Przyglądały się i cmokały. – To musi być budynek jakiegoś mocarstwa – mówili przewodnicy.
Pozwolę sobie wobec tego na żart – parafrazę limeryku, jeśli dobrze pamiętam, Wisławy Szymborskiej:
Ekonomistom z Makao/Polskiego ładu się chciao/Roosevelta to błąd/Morawieckiego też, stąd/Wall Street ze śmiechu pękao.
A co do Roosevelta – na koniec kariery rzucił myśl, którą bardziej niż Nowy Ład warto przypominać: „Wolność to między innymi wolność od lęku przed własnym państwem”.
Co zaś do Ładu – profesor Grzegorz W. Kołodko, najczęściej cytowany na świecie polski ekonomista, a mój kolega ze studiów, nazywa ład Manifestem Populistycznym. Trzeba Jarosławowi Kaczyńskiemu przypomnieć hasło Francuzów z czasów Mitterranda: „To jest socjalistyczne – nie działa”.