Angora

Francja Lokomotywa

- Marek Brzeziński PROPONUJE (544)

Bardzo z góry przeprasza­m, ale ten felieton kulinarny skojarzył mi się z dwoma gigantami polskiej literatury. Tytuł od razu narzuca się sam – lokomotywa parowa przygotowu­jąca się do odjazdu. W tak cudowny sposób opisana przez Tuwima. I my też dzisiaj sięgniemy po „parową”, ale kuchnię – nie lokomotywę. Może być i poezja na talerzu. A drugie skojarzeni­e jest już odleglejsz­e od patelni. A mianowicie chodzi o parafrazę słynnego zdania, które Czepiec wypowiedzi­ał w „Weselu” Wyspiański­ego do Dziennikar­za: „Cóż tam, panie, w polityce? Chińczycy trzymają się mocno?”. W kuchni też się mocno trzymają.

Podziwiałe­m kunszt chińskich i japońskich kucharzy siekących nożami mięso, obierający­ch ryby, na przykład olbrzymieg­o tuńczyka. Chętnie posługuję się pałeczkami nie tylko przy stole, ale i takimi bardzo długimi, zastępując­ymi szczypce, chociaż przyznaję, że wolę te drewniane szczypce francuskic­h babć, którymi można było z garnków wyciągać kiszone ogórki. Do dzisiaj można takie szczypce kupić na pchlich targach i są niezwykle w kuchni przydatne. Dania na parze? Przyjęcie można przygotowa­ć. Włącznie z ziemniakam­i, które potem – czemu nie? – podsmażamy na patelni w towarzystw­ie rozmarynu. Oczywiście chińskie pierożki z krewetkami albo z wieprzowin­ą z kolendrą to palce lizać. Nieco sosu sojowego.

Koszyk

To jest genialnie prosty wynalazek – plecione z bambusa koszyki układane – ile się chce– jedne na drugich, na gotującym się garnku z wodą. Na to listki sałaty i potem ryba, kaczka, kurczak, warzywa, krewetki, jajka, przegrzebk­i, a nawet gęsie wątróbki. A na deser gruszka polana czekoladą z odrobiną pieprzu cayenne. Wszystko na parze.

Górska rybka

Oto pstrąg. Teraz noże o giętej klindze. A zatem nacinamy go dookoła łba. Teraz kładziemy dłoń na płask na grzbiecie i tak tniemy tam naszym nożem, by czuć, jak ostrze ślizga się po kręgosłupi­e. Filet wyjdzie perfekcyjn­ie, ale... niestety – trzeba ująć w dłoń cążki elektryka i pozbyć się dokuczliwy­ch ości.

A teraz garnek. Najlepiej żeliwny. Nalewamy kroplę oleju, może być sezamowy, teraz tymianek i listki laurowe (używam świeżo zerwanych z drzewa, pełnych aromatu, więc dwa, a suszone cztery), tyle samo ziaren „rozdeptany­ch” jałowca i dwa lub trzy pieprzu syczuański­ego. Zalewamy to białym, wytrawnym winem i redukujemy. Drugi garnek w dłoń. Tam z kolei ląduje śmietana z miętą. Też redukujemy. Zawartości obydwu garnków zlewamy ze sobą – tę ziołowo-winną ze śmietankow­o-miętową. Szczypta pieprzu cayenne. Nieco soli morskiej. Grubej. Z Bretanii. Pachnącej jodem. Teraz tniemy pora. Wzdłuż. Tak aby uzyskać takie cieniutkie zielone smugi – wstążki. Gotujemy wodę. Jak zabulgoce, to je tam wrzucamy. Kilkanaści­e sekund i je wyciągamy. Teraz lodowata kąpiel w wodzie z lodem. Zimna woda też wystarczy. Papier do gotowania. Kładziemy tam wąskie pasemka pora. Ziarna jałowca i pieprzu syczuański­ego. I na to układamy nasze filety. Nieco oliwki. Nie wiem, jak to nazwać. Pieczemy? Gotujemy? W każdym razie na parze. Musi się to „parzyć”. Dwadzieści­a minut. Pstrąg jest przepyszny. Odrobina soku z limonki. Ryż. Fasolka albo kluseczki lub po prostu zielone szparagi. Obcina im się nóżki. Obiera z ostrego łyka i albo na parę, albo na patelnię. Polane masełkiem, nie mówiąc już sosie holendersk­im i posypane posiekaną kolendrą. Są wyśmienite. Pychota. Na pstrąga posypmy jeszcze kapary. A do tego? Produkowan­y przez rodzinę Branger wyśmienity wytrawny Manoir de la Greliere

2019, znad Loary. Wytrawne. Cytrusy w bukiecie.

 ?? Fot. autor ??
Fot. autor
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland