Olimpijski Pająk
Rozmowa z PRZEMYSŁAWEM ZAMOJSKIM, reprezentantem Polski w koszykówce 3x3
Tomasz Zimoch rozmawia z Przemysławem Zamojskim, reprezentantem Polski w koszykówce 3x3.
– Gratulacje za wywalczenie w turnieju w Grazu prawa do gry na igrzyskach olimpijskich w Tokio.
– Marzenia się spełniają, jesteśmy przeszczęśliwi. Pokazaliśmy ogromne serce do walki. Fizycznie jesteśmy wypompowani, emocje nie pozwoliły na normalny sen po ostatnim dniu zawodów. Byliśmy podekscytowani i nikt nie był w stanie zmrużyć oka.
– W pierwszym meczu turnieju Polska wygrała z Czechami.
– To nie był idealny występ. Ledwo przepchnęliśmy rywala. Porażka z Mongolią była bardzo zimnym prysznicem. Wzięliśmy się w garść i w następnych pojedynkach było już zdecydowanie lepiej, na szczęście prezentowaliśmy lepsze zgranie.
– Ale kolejny mecz był równie ciężki...
– Tak, z Brazylijczykami mieliśmy problem ze skutecznością. Dopiero w końcówce złapaliśmy właściwy rytm. Zespół urósł, poczuliśmy pewność, wiedzieliśmy, że z każdym meczem będzie coraz lepiej. W ćwierćfinale ze Słowenią gra już świetnie się układała; był to nasz najlepszy występ w turnieju.
– Zwycięstwo w półfinale dawało już olimpijski awans.
– Łotysze mają świetnych koszykarzy, należą do ścisłej czołówki światowego rankingu koszykarzy 3x3. Świetni goście, ale wygrywaliśmy z nimi już w kilku turniejach i czujemy, że mają kompleks wobec nas.
– Byli jednak blisko wygranej. Prowadzili 14:8. W jednej z przerw przejął pan rolę trenera i motywatora.
– W całym turnieju był to dla nas moment najtrudniejszy. Graliśmy o zrealizowanie swoich marzeń i emocje były ogromne; ktoś musiał wyjść przed szereg i zmotywować pozostałych. Jestem doświadczonym graczem i potrafię podpowiadać w kryzysowych chwilach. W końcówce pokazaliśmy wyjątkową waleczność, prawdziwy charakter. Wygrana dała nam awans na igrzyska i pierwszy raz w karierze przekonałem się, co znaczą słowa: euforia, szczęście, łzy. Petarda radości, polał się szampan, przegadaliśmy całą noc. Śmialiśmy się, cieszyliśmy, ale i płakaliśmy. Godnie celebrowaliśmy sukces.
– Nie pierwszy w ostatnich latach...
– Dwa lata temu w Amsterdamie na mistrzostwach świata zdobyliśmy brązowy medal. Dzięki temu znaleźliśmy się w turnieju kwalifikacyjnym w Grazu. Cieszy, że nadal się rozwijamy.
W trudnych, restrykcyjnych warunkach potrafiliśmy się dobrze przygotować.
– Reprezentację Polski tworzą bardzo doświadczeni zawodnicy.
– To nasz wielki atut. Michael Hicks przyjechał z USA, by grać w polskich klubach. Ożenił się, ma dziecko, otrzymał polskie obywatelstwo. Bardzo fajny kumpel, świetny, szybki koszykarz.
Z Pawłem Pawłowskim znamy się od czasów juniorskich. W naszej reprezentacji ma największe doświadczenie. Mocny, twardy obrońca, zawsze ogromnie zaangażowany, największy walczak w drużynie; zawsze można na niego liczyć. Szymon Rduch to dobry... duch zespołu. Wprowadza ogrom spokoju, świetnie rzuca z dystansu, niezwykle inteligentny gracz. Występował w zagranicznych drużynach 3x3 i grał we wszystkich najważniejszych imprezach światowych. Globtroter w naszej reprezentacji i chyba najbardziej poświęcił się koszykówce ulicznej.
– A jak pan scharakteryzuje Przemysława Zamojskiego?
– Nie boję się brać odpowiedzialności w ważnych momentach. Wiem, że drużyna tego ode mnie oczekuje. Jestem bardzo agresywnym obrońcą i potrafię napsuć wiele krwi najlepiej rzucającym w przeciwnych zespołach. W tym składzie wystąpimy najprawdopodobniej na igrzyskach w Tokio, choć na zgrupowaniu pojawią się inni zawodnicy, a każdy z szerokiego zaplecza kadry jest charakternym koszykarzem. Fajnie, że się wzajemnie nakręcamy.
Sportową przygodę zaczynałem właśnie od koszykówki ulicznej – dzięki niej zrodziła się moja miłość do tej dyscypliny.
– Skąd przydomek Pająk? – Nazywano mnie tak od dziecka, bo byłem chudy, miałem długie ręce i nogi. W turnieju w Grazu grałem w nowych butach z wymalowanym motywem pajęczyny. Przygotował je znajomy Bart Stańczyk. W środek pajęczyny wkomponował serce z imieniem mojej żony Izy, a na kolejnych nitkach pajęczyny znalazły się imiona moich dzieci: Janek, Olek, Zuzia i Ala. Czułem, że cała rodzina jest ze mną na boisku. – Gdzie pan zaczynał grać? – W Szkole Podstawowej numer 11 w rodzinnym Elblągu. Tam każdy grał w kosza – również moje starsze siostry. Jedna występowała nawet w pierwszej lidze i marzyłem, by być oklaskiwany tak jak ona. Zostałem zawodnikiem MKS Truso, a moim idolem był oczywiście Michael Jordan – legendarny gracz Chicago Bulls, dla mojego pokolenia ikona nie tylko koszykówki.
– Zaczynał pan od gry na ulicy, ale przez lata uprawiał jednak klasyczną koszykówkę.
– Grałem w jednym z college’ów w Stanach Zjednoczonych, a po powrocie podpisałem kontrakt z zespołem Prokom Trefl Sopot. Przez wiele lat koledzy namawiali mnie, bym porzucił już tę normalną koszykówkę i wrócił do drużyny 3x3. Uzasadniali, że to mój świat. Co ciekawe, znalazłem się w szerokiej kadrze „normalnych” koszykarzy na mistrzostwa świata w Chinach i dostałem powołanie do reprezentacji 3x3. W 2019 roku postanowiłem podporządkować się wyłącznie koszykówce ulicznej.
– Narodziła się ona w Stanach Zjednoczonych...
– Ale w niezwykłym tempie zawładnęła całym światem. Od kilku lat Międzynarodowa Federacja Koszykówki postawiła na rozwój 3x3. Organizowane są mistrzostwa świata, inne wysokiej rangi turnieje, a zawodnicy otrzymują coraz wyższe nagrody pieniężne. Nikt już nie lekceważy ulicznych koszykarzy, co potwierdza włączenie jej do programu olimpijskiego. Miłośników koszykówki ulicznej jest bardzo dużo i jestem przekonany, że mnóstwo dzieci zakocha się w niej. W 3x3 można grać na podwórkach, orlikach, na każdym dostępnym boisku.
– Plac do gry można stworzyć wszędzie; ma 15 metrów szerokości i 11 metrów długości.
– Na jeden kosz grają trzyosobowe drużyny, w przerwach można dokonać jednej zmiany. Czas gry wynosi dziesięć minut, a zwycięża zespół, który uzyska dwadzieścia jeden punktów albo ten, który zdobył ich więcej w regulaminowym czasie. Jeśli jest remis, decyduje dogrywka i wygrywa zespół, który pierwszy zdobędzie kolejne dwa punkty. – Zawrotne tempo gry. – I zmienność sytuacji, bo drużyna ma 12 sekund na skonstruowanie akcji. Bardzo istotne jest właściwe przygotowanie fizyczne. Dwa punkty zdobywa się za celny rzut zza linii 6,75 m, a jeden – za rzut sprzed tej linii, i podobnie jak w tradycyjnej koszykówce – za rzut wolny. Po zdobyciu punktów piłkę przejmuje drużyna przeciwna, ale musi ją wyprowadzić poza linię rzutu z dystansu. Panowała opinia, że koszykówka uliczna była grą brudną, opartą na sile. Międzynarodowa Federacja Koszykówki zniosła więc limit fauli dla zawodników; jest tylko określony dla całej drużyny. Bezkarnie można popełnić sześć fauli, ale kolejny daje już drużynie przeciwnej dwa rzuty osobiste, a po dziesiątym przewinieniu otrzymuje się jeszcze, oprócz rzutów, piłkę do dalszej gry. To świetne rozwiązanie, bo ogranicza właśnie liczbę nieprzepisowych zagrań.
– W olimpijskim turnieju w Tokio wystąpi osiem zespołów.
– Zagrają dwie drużyny najwyżej sklasyfikowane w światowym rankingu – Serbia i Rosja. Sensacją będzie brak mistrzów świata – Amerykanów, którzy w Grazu przegrali w ćwierćfinale z Holendrami. Koszykówka 3x3 jest wyjątkowo nieprzewidywalna, wręcz nieobliczalna. Jedziemy do Tokio po złoty medal – takie mamy nastawienie i wierzymy, że mamy szansę ten plan zrealizować. Nie jesteśmy sportowymi młodzieniaszkami, bo każdy z nas ma ogromne doświadczenie, i nie poddajemy się nawet w najtrudniejszych momentach. Pękam z dumy po wywalczeniu olimpijskiej kwalifikacji i bardzo wierzę, że wrócę z Tokio z medalem.