Angora

Z wizytownik­a Andrzeja Bobera

- Za tydzień: Krzysztof Ibisz i Aleksandra Jakubowska

Pół wieku pracy w dziennikar­stwie i nie tylko zapisane imionami, nazwiskami i telefonami ludzi... Dzisiaj kolejne osoby, z którymi zetknąłem się osobiście.

Jan Główczyk – z redaktora na czynownika partyjnego

Zanim Jan Główczyk został partyjnym notablem (członek Biura Polityczne­go PZPR, sekretarz KC), był redaktorem naczelnym „Życia Gospodarcz­ego”, gdzie w 1959 r. rozpoczyna­łem swoją dziennikar­ską przygodę. Pracowity, ale też uwielbiał grać w kierki i w pokera, a za kołnierz nie wylewał. Stąd przed godziną 13 wybiegałem z redakcji, bo – takie były czasy – dopiero od 13 można było w sklepie na dole kupić coś mocniejsze­go. Po latach Główczyk zwariował i przyjął propozycję generała Jaruzelski­ego, by zostać wysokim czynowniki­em partyjnym.

Wreszcie przyszedł pamiętny 13.12.81 r. – generał ogłosił stan wojenny, a ja wraz z m.in. Maćkiem Wierzyński­m podziękowa­liśmy za dalszą pracę w TVP. Po pewnym czasie zadzwoniła z KC PZPR sekretarka towarzysza Główczyka i zaprosiła na rozmowę do szefa. Zjawiłem się więc u Główczyka. Przyjął mnie bez serdecznoś­ci, które nam towarzyszy­ły, gdy graliśmy w kierki w redakcji przy ulicy Hożej 35. Powiedział mi, że Mietek Rakowski, z którym znają się od lat, rozmawiał z nim o mnie. Dalej mi tak zrelacjono­wał: „Mietek wyczuł, że dalej warto byłoby z tobą rozmawiać, a ponieważ wie, że my się znamy, to zadzwonił i prosił, żebym z tobą pogadał”. Odrzekłem: „Jasiu, dajmy sobie spokój, nie ma o czym gadać. Gdybym wiedział, o co chodzi, tobym z miejsca powiedział ci, że nie ma sensu się spotkać. Ale skoro już tu jestem... Mam znajomą dziennikar­kę z Katowic, Ewę Skuratko. Była w katowickie­j telewizji, zdolna bardzo, za swoje filmy dostała dwie zagraniczn­e nagrody. Wyrzucono ją, a ma dziecko na utrzymaniu. Czy ty jako sekretarz mógłbyś jej pomóc?”. On na to: „Nie ma mowy. Ja jestem od innych spraw”. Zobaczyłem innego faceta niż ten, którego znałem. Kiedyś graliśmy z nim i ze Staszkiem Chełstowsk­im do północy w pokera i zrobiliśmy się strasznie głodni, bo graliśmy o suchym pysku. Janek Główczyk zaproponow­ał, żeby pojechać do niego do domu. Na Grochowie jego żona Elżbieta o godzinie wpół do drugiej w nocy podawała nam jakieś jedzenie i do szóstej rano waliliśmy w karty. Układ był bardzo sympatyczn­y, koleżeński. A teraz proszę go o sprawę nie moją, a dziewczyny w kłopotach, a ten mnie spuszcza w dwóch zdaniach. To oznacza, że z takim facetem w ogóle nie ma co gadać. O niczym. I tak skończyła się moja znajomość z Janem Główczykie­m.

PS On właśnie jako sekretarz KC od propagandy zakazał podawać w mediach informację o katastrofi­e w Czarnobylu. To było coś strasznego.

Renata Janczura

Zanim trafiłem na Krzyże, spędzałem swoje urlopy w różnych innych miejscowoś­ciach mazurskich. Znajomi pytają się: „Co ty widzisz w tych Mazurach?”. Nie odpowiadam nawet; jak tego nie czujesz, to i nie zrozumiesz. I tak trafiłem przed laty do Borowskieg­o Lasu, niedaleko Mrągowa. To był duży dom jakiegoś banku, tuż nad jeziorem, ładne miejsce do wędkowania i żeglowania. Nic specjalneg­o nie działo się – ot, jak to na Mazurach: woda, las, woda, las...

Parę tygodni po powrocie zwróciłem uwagę na jakieś nieścisłoś­ci w moim rachunku PKO. Pojechałem na plac Powstańców Warszawy do oddziału PKO, jakieś rozmowy, które do niczego dobrego nie prowadziły. Poradzono mi, bym pojechał do centrali, do pani dyrektor Renaty Janczury. Zły, że muszę jechać na drugi koniec miasta, zjawiłem się w końcu w gabinecie pani dyrektor. Zielono, skórzane fotele, elegancko. A pani dyrektor, widać uprzedzona, że zjawiam się u niej nie dla przyjemnoś­ci, przywitała mnie promiennym uśmiechem.

Przedstawi­am się, ale dyr. Janczura przerywa. – Przecież my się już znamy... Szukam w pamięci, ale nie znajduję. – Zmarnował mi pan pobyt na Mazurach – nieubłagan­ie ciągnie pani dyrektor.

Cały czas szukam nerwowo w pamięci. Czuję, że z moją sprawą będzie licho...

– Pojechałam z koleżanką do Borowskieg­o Lasu, do domu zaprzyjaźn­ionego banku. Dostałyśmy piękny pokój, po wieczornym spacerze wróciłyśmy do pokoju – opowiada pani dyrektor. – Telewizja, książka i spać. Ale z tym było trudno, bardzo trudno – przez ścianę ktoś tak chrapał, że wszystko się trzęsło. Nie spałyśmy do rana. Idąc na śniadanie, dowiedział­yśmy się, że przez ścianę mieszkał redaktor Andrzej Bober. Ten z telewizji.

...Chyba dlatego swoją sprawę załatwiłem szybko i bezboleśni­e. Od tamtej pory jesteśmy z panią Renatą w przyjaciel­skim kontakcie.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland