W sztuce i w życiu warto ryzykować
Rozmowa z Kasią Moś, wokalistką.
– Płyta „Moniuszko 200” trafiła wreszcie w ręce słuchaczy. Teraz czekasz na koncerty?
– Oczywiście. Wszyscy za tym tęsknimy i mamy nadzieję, że „normalność” powróci, a publiczność będzie pojawiać się na koncertach jeszcze liczniej.
– Wydaje się, że protest zorganizowany przez wielu artystów przyniósł skutki. Od 3 czerwca będzie możliwa organizacja koncertów plenerowych. To dobry znak.
– Wszystko powoli wraca do funkcjonowania. Jeżeli słuchacze tęsknią za nami choć w połowie tak jak my za nimi, to wszystko będzie dobrze.
– Najpierw Natalia Kukulska i jej „Czułe struny”, a teraz ty i twórczość Moniuszki. To sposób na zainteresowanie młodych ludzi muzyką poważną?
– To doskonała droga. Po naszym koncercie w sali NOSPR w Katowicach wielu młodych słuchaczy podchodziło do mnie bądź pisało w social mediach, że nam dziękują, gdyż po raz pierwszy zetknęli się ze światem muzyki poważnej. Dla wielu z nich koncerty muzyki klasycznej wydawały się niedostępne, przeznaczone tylko dla wąskiego grona odbiorców. Połączenie klasyki z nowoczesnością bardzo przypadło im do gustu. Świat „klasycznej” współczesności okazał się przyjazny. To było naprawdę wspaniałe. Świetnie się złożyło, że mniej więcej w tym samym czasie powstały dwa projekty, które odświeżają muzykę poważną. Coraz więcej ludzi chce poznawać utwory wybitnych twórców sprzed wieków, przekładając język przeszłości na czasy współczesne. Muzyką trzeba się bawić.
– A łatwiej się tworzy coś nowego czy aranżuje istniejące? Zwłaszcza uwielbiane przez miliony na całym świecie.
– Trudno porównywać obie te rzeczy. Najważniejsze, by w muzyce znaleźć swój osobisty język. W naszym projekcie Moniuszko był jedynie punktem wyjścia, ale tak naprawdę powstały zupełnie nowe utwory. Próbowaliśmy uchwycić ducha pieśni Moniuszki, wkładając w to całe swe serce. Wydaje mi się, że mój brat – Mateusz Moś – oraz Mateusz Kołakowski doskonale poradzili sobie z tą materią. Zależało nam, aby wypowiedzieć się językiem różnorodnym, wielobarwnym, a przede wszystkim obrazem harmonii i dźwięków, które wpływały na naszą wrażliwość od najmłodszych lat.
– To zapowiedź, w jakim kierunku pójdzie w przyszłości twoja twórczość?
– Na pewno nie jest to ostatnie słowo, które powiedziałam w świecie muzyki „poważnej”. Mam kilka pomysłów, których na razie nie zdradzę. Dla mnie w muzyce ważnym słowem jest różnorodność, nie przepadam za krążkami artystów, gdzie wszystkie piosenki są niemalże identyczne. Ta spójność szybko mnie nudzi. Nieustannie staram się szukać nowych brzmień. Pracować z muzykami i uczyć się nowych form wyrazu.
– Monotonne brzmienie może bardzo szybko spalić muzyka jako artystę.
– Staram się codziennie szukać nowych artystycznych wyzwań, tworzyć, bo osobiście tylko wtedy czuję, że jestem „tutaj” po coś. W sztuce tak samo jak w życiu warto ryzykować, łączyć ze sobą światy, które z pozoru do siebie nie pasują. Wtedy można stworzyć coś nowatorskiego. Każdy nowy dzień przynosi nowe inspiracje.
– „Moniuszko 200” to dość spektakularny projekt. Nowe aranżacje, nieoczywiste rozwiązania wokalne. Wszyscy ciężko pracowaliście, by efekt zachwycił słuchaczy. Co czujesz, kiedy czytasz kolejne komentarze o tym, że jesteś tylko dziewczyną z reklamy?
– Absolutnie mnie to nie boli. Dla niektórych jestem po prostu dziewczyną z reklamy (śmiech). Pojawiają się i takie komentarze, ale jednak zdecydowanie więcej jest tych, które skupiają się na muzyce i mojej twórczości. Udział w reklamach to był cudowny okres w moim życiu, nie będę tego ukrywać. Powiem więcej – bardzo dużo nauczyłam się podczas pracy na planie.
– Złośliwi zawsze znajdą powód, żeby wylać swój hejt na kogoś.
– Oczywiście! Są ludzie, którzy kojarzą mnie tylko z Eurowizji, są też tacy, którzy będą mnie zawsze pamiętać z reklamy, a inni zaś z moich występów telewizyjnych. Łatwo jest kogoś wyśmiać, wypisać obelżywy komentarz, zdecydowanie trudniej napisać coś konstruktywnego. To wymaga chwili zastanowienia. Jesteśmy łatwymi celami (śmiech). Wszystko w życiu ma swój czas i miejsce, nic nie dzieje się bez przyczyny, być może gdyby nie wspomniana przez ciebie reklama, to nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem dzisiaj.
– Udział w programie „Twoja twarz brzmi znajomo” to było jedno z tych ustępstw?
– Szczerze, to nigdy nie myślałam o wzięciu udziału w tym programie. Jeśli już, to widziałam siebie w „Tańcu z gwiazdami”, który podciągnąłby moje taneczne nikłe umiejętności (śmiech). Przekonywałam moją menedżerkę, że ja się po prostu do tego nie nadaję. W końcu udało jej się mnie namówić. Udział w programie wspominam jako przygodę, ale na pewno bym jej nie powtórzyła (śmiech). To była dla mnie „zabawa”, której nie żałuję. Zaryzykowałam, bo uwielbiam w życiu wyzwania.
– Przyglądałaś się tegorocznej Eurowizji?
– Oglądałam drugi półfinał, w którym występował reprezentant Polski, oraz finał.
– Konkurs się zmienił od czasu, kiedy ty brałaś w nim udział?
– Chyba w ogóle się nie zmienił. Jest sporo słabych utworów, ale także takich, które naprawdę mi się podobały. W tym roku mocno trzymałam kciuki za reprezentanta Szwajcarii. Również Islandia była bardzo ciekawa. No i Portugalczycy – to moi faworyci – utwór, barwa, wszystko miało sens.
– Dlaczego twoim zdaniem Rafał Brzozowski nie awansował do finału?
– Naprawdę nie wiem. Powinniśmy wyprzedzać trendy. Nie sugerujmy się tym, kto wygrał rok wcześniej. Ale jak każdy konkurs, również i ten jest nieprzewidywalny. Nie zapominajmy także, że poniekąd jest to konkurs polityczny. Tam wciąż istnieje tendencja głosowania na swoich sąsiadów. To konkurs sympatii i antypatii narodowych. Chciałabym jednak podkreślić, że współczuję Rafałowi, że spadła na niego taka fala hejtu. Pamiętam, jak sama wróciłam z Eurowizji i pewna dziennikarka zapytała mnie: „Jak się czujesz po przegranej?”, a ja przecież śpiewałam w finale. Czułabym, że przegrałam, gdybym zbagatelizowała ten konkurs i podeszła do niego nieprofesjonalnie. Zrobiłam wszystko, żeby wypaść, jak najlepiej. – Wróciłabyś na eurowizyjną scenę? – Przede wszystkim musiałabym mieć świetną piosenkę. Czasami wydaje mi się, że gdybyśmy pojechali na Konkurs Piosenki Eurowizji z utworem „Addiction”, to zajęlibyśmy lepsze miejsce. Co ciekawe, i tutaj będę bardzo szczera, od samego początku utwór „Flashlight” – choć jestem jego współautorką – nie „przemawiał” do mnie tak jak wspomniana wyżej nasza propozycja z preselekcji roku 2016. Później trochę żałowałam, że wystartowałam z tym utworem. Jednak nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny.
– To już wiemy, że nie mówisz Eurowizji nie (śmiech). Płyta wydana. Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?
– Chciałabym, żeby wróciły koncerty. Mam nadzieję, że już niebawem będziemy mogli wrócić na scenę. Obecnie pracujemy nad projektem, który ma uczcić 10. rocznicę śmierci wielkiej artystki – Karin Stanek. Niebawem wydaję także swój nowy utwór, premiera już w połowie czerwca.
– Czy to oznacza, że fani mogą spodziewać się niedługo nowej płyty?
– Powstaje nowy, ciekawy materiał, który, mam nadzieję, znajdzie się na kolejnej płycie jesienią.