Okupanci znad Wisły
Polacy spotkają się przed hiszpańskim sądem po awanturze o nadmorską willę.
Trzej Polacy spotkają się przed hiszpańskim sądem po krwawej awanturze o nadmorską willę jednego z nich.
Trzy lata więzienia grożą Robertowi K., którego prokuratura w Walencji oskarżyła o zlecenie pobicia i bezprawną eksmisję pięciu osób z willi położonej niedaleko miasta. Oprócz niego na ławie oskarżonych zasiądzie też Marcin R., którego na rozprawę z pobliskiego aresztu dowozić będzie policyjny konwój. Wśród świadków oskarżenia znajdzie się Tomasz N., który miał ucierpieć w wyniku przestępstwa, choć jego rola wydaje się być. Cała sprawa narodziła się na styku biznesu, przestępczości anarchistów i nietypowego przepisu hiszpańskiego prawa.
Ostra bijatyka
Historia, która właśnie znajduje swój finał na sali sądowej, rozegrała się w piątek 21 sierpnia 2020 r. w El Perello. To maleńka miejscowość w środkowej Hiszpanii, na wybrzeżu Morza Śródziemnego, położona kilkanaście kilometrów od Walencji. Jest znana jako ekskluzywny kurort, w którym wille z widokiem na brzeg za duże pieniądze kupują bogaci przedsiębiorcy, także cudzoziemcy. Tego dnia pod jedną z willi na końcu miasta podjechał mercedes, a za nim trzy furgonetki. Wysiadło z nich dziesięciu postawnych mężczyzn. Jeden z nich rozwiercił kłódkę w bramce, a później zamek w drzwiach wejściowych. Potem do willi wtargnęli wszyscy jego koledzy. Słychać było głośne krzyki i odgłosy walki. Po kilku minutach napastnicy zaczęli wychodzić. Każdy z nich prowadził obok siebie inną osobę, wykręcając jej ręce do tyłu. Widać było, że wewnątrz budynku doszło do walki wręcz. Właściciel sąsiedniego domu zaalarmował policję. Gdy na miejsce przyjechał radiowóz, zaczęło się rutynowe spisywanie danych uczestników zdarzeń. Ostatni z policjantami rozmawiał kierowca luksusowego mercedesa. Był to właśnie Robert K. – mieszkaniec Warszawy.
Przykra niespodzianka
Robert K. przedstawił się jako właściciel willi, w której doszło do bijatyki. Pokazał dokumenty z państwowego rejestru nieruchomości potwierdzające ten stan rzeczy. Nie mówił po hiszpańsku, więc policjanci zabrali go na posterunek. Tam Polak złożył zeznania, które pozwoliły wyjaśnić tło całej sprawy: na początku 2020 roku, kilkanaście dni przed ogłoszeniem pandemii, K. i jego żona kupili w El Perello willę z pięknym widokiem na morze.
K. – odnoszący sukcesy przedsiębiorca – od kilku lat marzył o tym, aby mieć swoje miejsce w pięknej, nadmorskiej miejscowości, gdzie mógłby spędzać urlopy, dłuższe weekendy i gdzie planował osiąść na starość. Ogłoszenie epidemii koronawirusa i unieruchomienie linii lotniczych sprawiły, że K. nie mógł przez wiele miesięcy przylecieć do Hiszpanii i nacieszyć się swoją nową posiadłością. Skoncentrował się więc na utrzymaniu firmy, która w czasie lockdownów zaczęła przeżywać trudności. Dopiero w połowie sierpnia, gdy obostrzenia zelżały, państwo K. mogli udać się na zasłużony wypoczynek na hiszpańskie wybrzeże. Spotkało ich jednak niemiłe rozczarowanie: klucz do bramki nie pasował, a gdy w końcu K. ją przeskoczył, nie mógł również otworzyć drzwi. Gdy próbował wejść do środka, z okna nad nim poleciały w jego stronę garnki. Agresywny mężczyzna poinformował go, że do swojej willi nie wejdzie, bowiem została ona zajęta. K. był zdumiony, tym bardziej że przez cały ten okres płacił rachunki za media i czynsz za willę.
Robert K. padł ofiarą tzw. ocupado. Tak nazywa się anarchistyczne bojówki, które zajmują nieruchomości podczas nieobecności właścicieli. Wszystko przez nowelizację ustawy o ochronie lokatorów, którą w 2018 roku przyjął hiszpański parlament. Nowy przepis wprowadził pojęcie „domniemania zasiedzenia”, czyli domniemania, że prawowitym lokatorem nieruchomości jest ten, kto udowodni, że mieszka w niej co najmniej... 40 godzin. Ustawa nałożyła na sąd obowiązek rozstrzygnięcia – w wypadku konfliktu – do kogo należy nieruchomość. Było to wyjście naprzeciw postulatom tzw. squattersów, czyli ludzi mieszkających w pustostanach. Deputowani doszli do wniosku, że lepiej, aby pustostany były zamieszkane, niż żeby stały niewykorzystane, a bezdomni spali na ulicach. Doprowadziło to do masowego zjawiska: kilku czy kilkunastu anarchistów zajmowało pustostan i prowadziło prawne batalie z policją. Opinia publiczna nazwała ich ocupado, czyli „okupanci”.
Osobnym skutkiem wprowadzenia nowego prawa było masowe zajmowanie prywatnych posesji chwilowo opuszczonych przez właścicieli. Najczęściej dotyczyło to luksusowych willi. W praktyce: kilku lub kilkunastu ocupado włamywało się do posesji, wymieniało zamki i mieszkało (nierzadko niszcząc i dewastując wnętrze) przez kilka miesięcy. Gdy wracał prawowity właściciel, wzywał policję, ale funkcjonariusze rozkładali ręce.
Niechciani lokatorzy dowodzili, że mieszkają dłużej niż 40 godzin (każdy świadczył na korzyść pozostałych) i zgodnie z prawem policja nie może ich wyprowadzić. Taka sama sytuacja spotkała też Roberta K. Po przyjeździe do Walencji na upragniony urlop musiał odejść z kwitkiem spod drzwi własnej willi i zakwaterować się w pobliskim hotelu.
Akt samoobrony
Pan Robert znalazł w internecie ofertę hiszpańskiej kancelarii prawnej zajmującej się usuwaniem ocupado z prywatnych posesji. Skontaktował się z nią, krótko opowiedział o problemie. Poproszono go, aby jak najszybciej przyjechał do biura z sądowym dokumentem potwierdzającym, że jest właścicielem willi. Biznesmen tak zrobił. Właściciel kancelarii zaproponował mu więc rozwiązanie dynamiczne: jego pracownicy mieli pojechać do willi i siłą wyrzucić okupantów. Sam zaś K. miał kupić nowe zamki do drzwi i je wymienić. A gdyby przyjechała policja, miał się przedstawić jako właściciel willi, pokazać dokumenty i powiedzieć, że wyrzucający są jego gośćmi. Szefem ekipy interwencyjnej realizującej zadanie okazał się Marcin R. – weteran Legii Cudzoziemskiej, który w Polsce wchodził w konflikt z prawem i wyjechał, aby zniknąć z oczu organów ścigania. Gdy tylko Robert K. podpisał umowę i zapłacił zaliczkę, ustalono, że następnego dnia ekipa pojedzie do El Perello i wyrzuci niechcianych lokatorów. Tak się też stało.
Po awanturze w willi okazało się, że nieformalnym hersztem grupy ocupado był Tomasz N. – również Polak, oficjalnie bezrobotny. Przez kilka miesięcy korzystał z wszystkich przedmiotów znajdujących się w willi, w tym z ubrań i kosmetyków pana Roberta. N. nie chciał opuścić posesji, doszło więc do szarpaniny, w której ucierpiał. Powiadomił policję, a ta wszczęła śledztwo w sprawie jego pobicia.
Pan Robert w trakcie przesłuchania dokładnie zrelacjonował wszystkie szczegóły. Opowiedział też, że jego posiadłość wyglądała jak po przejściu huraganu: zniszczone meble, potłuczone garnki i talerze, bałagan i brud. Podpisał protokół i... został zatrzymany. Prokuratura postawiła mu zarzut zlecenia pobicia i bezprawnej eksmisji. Zgodnie z przepisami prawa pan Robert miał obowiązek wystąpić do sądu z wnioskiem o przyznanie mu użytkowania jego własnej willi. Gdyby sąd wyraził na to zgodę, według prawa musiałby dzielić swoją nieruchomość z ocupado i wystąpić przeciwko nim do sądu o eksmisję. Byłoby to jednak trudne, bo zgodnie z nowymi przepisami niechciani lokatorzy mieli dowody na to, że zajmowali dom dłużej niż 40 godzin, a zatem nie podlegali przymusowemu wyrzuceniu. Prawna batalia mogłaby więc trwać lata i kosztować warszawskiego biznesmena tysiące euro, a jej rezultat nie byłby pewny. Robert K. zdecydował się więc na radykalne rozwiązanie problemu. Błędem było to, że złożył tak szczegółowe zeznania. Gdyby nie feralny protokół, nie usłyszałby zarzutów. Jak napisał nam szef kancelarii zajmującej się usuwaniem ocupado (prosił o niepodawanie nazwiska), w rutynowej sytuacji jego ludzie wyrzucają siłą niechcianych lokatorów, a potem umożliwiają właścicielowi nieruchomości wejście do niej i wymianę zamków. Gdy przyjeżdża policja, właściciel zeznaje, że wrócił do siebie i żadnych nieproszonych gości nie zastał. Wyrzuceni siłą ocupado nie mogą już wejść po raz drugi. A policja, jeśli przyjeżdża na wezwanie, widzi, że są w przestrzeni publicznej, a nie wewnątrz willi, zatem nie mogą udowodnić, że ją zasiedzieli. W ten sposób kancelarie prawne świadczące usługę desocupa pomagają prawowitym właścicielom. Pan Robert jednak o tym nie wiedział. Protokół, który w dobrej wierze podpisał, skończył się dla niego zarzutami prokuratorskimi. Ale nie tylko to. Prawnik Tomasza N. skierował przeciwko biznesmenowi pozew cywilny z żądaniem odszkodowania i zadośćuczynienia za krzywdy, których jego klient doznał w trakcie akcji. Pan Robert, zamiast cieszyć się urokiem hiszpańskiego wybrzeża, będzie toczył batalie sądowe.