Dźwięki zaklęte w drewnie
Rozmowa z PIOTREM PIELASZKIEM, lutnikiem i podróżnikiem, zwycięzcą 14. Międzynarodowego Konkursu Lutniczego w Poznaniu
Rozmowa z Piotrem Pielaszkiem, lutnikiem.
– Czemu wybrałeś ten zawód? – Mój tata jest lutnikiem. On co prawda nie buduje instrumentów, tylko je naprawia, ale od dziecka mogłem przyglądać się jego pracy. Wychowałem się wokół natury i bliskie były mi zajęcia manualne – majsterkowanie, zabawa drewnem. Mając 15 lat, zbudowałem pierwsze skrzypce. Wtedy też poszedłem do liceum lutniczego w Poznaniu. Poznawałem tam nie tylko budowę instrumentów, ale muzykę w ogóle, choć już wcześniej grałem na wiolonczeli. Potem ćwiczyłem warsztat w poznańskiej Akademii Muzycznej. – Wiele jest takich szkół? – W Polsce tylko dwie – moja i w Zakopanem. Ta w górach ma profil plastyczny, uczniowie także malują i rzeźbią. Tworzą klasyczne instrumenty, ale grają na nich w sposób ludowy. Za granicą są wyłącznie technika lutnicze. Potem młodzież trafia do pracowni jako asystenci i nie studiuje na uczelni wyższej. Ja również przerwałem naukę i udałem się do mistrza we Francji.
– Ile kosztuje sprzęt do produkcji skrzypiec?
– Na początek trzeba wydać kilkadziesiąt tysięcy. Swoje dłuta zamawiałem specjalne ze Szwecji, jest ich około trzydziestu, każde kosztuje mniej więcej 300 złotych. Do tego piły, strugi, noże i sama pracownia. Bardzo drogie jest także drewno. By wyschło, powinno leżakować w pracowni około sześciu lat. Myśląc o przyszłych zamówieniach na skrzypce czy altówki, trzeba kupić go niemało. Jedna deska, na samą płytę spodnią, to średnio 200 euro. Do całej konstrukcji potrzebne jest ich kilka, więc koszty materiału wzrastają do 3 – 6 tysięcy złotych na jeden instrument. – Jak wybrać deski? – Osobiście jeżdżę do magazynów. Przez dwa dni przeglądam zbiory. Z kilkuset fragmentów wybieram kilka. Drzewo musi by ścięte zimą, żeby nie miało w sobie dużo żywicy. Powinno rosnąć w górach, na odpowiedniej wysokości, w zależności od kraju. Płytę spodnią, główkę i boczki robi się z jaworu, bo jest twardy. Płyta wierzchnia to świerk. Drobne elementy mogą być z wierzby. Podstrunnicę rzeźbi się z egzotycznego drewna – hebanu. Tu pojawia się problem z jego etycznym pozyskiwaniem. Wycinki nie są często kontrolowane, dlatego na rynku zaczęły pojawiać się syntetycznie utwardzane drewna europejskie. Lakiery oparte są na naturalnych żywicach i olejach, więc lutnicy są raczej ekologiczni.
– Skrzypce produkuje się też taśmowo?
– Jasne. I to dobrze, bo amatorom i uczniom takie instrumenty wystarczają. Są także manufaktury, w których pracuje kilka osób i każda jest odpowiedzialna za jeden fragment. Ja rocznie robię 4 – 5 par skrzypiec. Słychać i widać między „taśmowymi” a moimi instrumentami ogromną różnicę. A jeśli jakiś muzyk się spiera, że nie – to po prostu przejaw jego niewiedzy i braku wrażliwości na brzmienie.
– Który element jest najbardziej pracochłonny?
– Ciężko powiedzieć. Najwięcej artystycznego rzeźbienia wymaga główka. Zdobywane doświadczenie przyspiesza pracę nad elementami czysto technicznymi. Można wtedy poświęcić więcej czasu na detale, które mają wpływ na końcowy efekt zarówno artystyczny, jak i brzmieniowy. Trzymam się klasycznej formy, nie myślę o wizualnych udziwnieniach.
– Rzucasz czasem ze wściekłości dłutkami?
– Bałagan jest przyczyną wszelkich niepowodzeń w pracowni. Jeśli zobaczę, że zaciąłem się nożem, to odkładam pracę na następny dzień. Najwyraźniej nie byłem wystarczająco skoncentrowany. A to źle dla instrumentu. – Zamawiał u ciebie ktoś sławny? – Większość to profesjonaliści. Światowej gwiazdy jeszcze nie wyposażyłem, ale to nie jest moim celem. Soliści często wolą sięgać po historyczne instrumenty, bo to daje prestiż. Publiczność lgnie do słuchania tych starych, szalenie drogich egzemplarzy. Zrobiłem jedne skrzypce dla kolekcjonera z USA, który ma w swoich zbiorach wiele świetnych instrumentów i wypożycza je nieodpłatnie muzykom. Taki rodzaj mecenatu w Polsce nie jest jeszcze znany. A szkoda, bo to świetna inicjatywa i inwestycja. – Są żarty o lutnikach? – Nie znam. Czasem ludzie pytają, co lutuję albo mylą mnie z lotnikiem.
– Wiele jest kobiet w tym zawodzie?
– Całkiem sporo. Choć historycznie to zawód męski. Płeć nie ma jednak znaczenia w tej pracy. Sam uczyłem się kiedyś u Dunki. – Podróżujesz z pasji czy zawodowo? – I tak, i tak. To wszechstronnie rozwija. Osobiście staram się dostarczać instrumenty klientom z całego świata. Poznaję kultury i dbam o wykonaną pracę. Wolę dowieźć skrzypce do kupującego, niż wysłać je kurierem. Żadne wykupione ubezpieczenie nie odda mi mojego czasu, pracy i zaangażowania, jeśli instrument ulegnie zniszczeniu. – Społeczność lutników jest zgrana? – Tak, ale trzeba wejść na pewien poziom. Wtedy będą traktować cię z szacunkiem i otwarcie. Ostatnio lutnik z Francji, którego nawet nie znałem osobiście, wysłał mi swoje skrzypce, bym dostarczył je na konkurs. Obdarzył mnie wielkim zaufaniem. Oczywiście niczego nie uszkodziłem, bo dla nas to kwestia honoru i chęci wygrania z dobrą konkurencją. – Jak przebiegają konkursy? – Przede wszystkim z wielką dbałością o anonimowość. W „wieniawskim” nie można nawet samemu oddać instrumentu. Skrzypce zostają oznaczone tylko numerkiem. Po odrzuceniu najgorszych egzemplarzy zostają ocenione jakość wykonania, wygoda gry i brzmienie. Trzeci etap to przesłuchania na sali kameralnej przy fortepianie i na sali koncertowej wraz z orkiestrą. Numery są zmieniane w trakcie, by jury nie sugerowało się wyglądem podczas oceny dźwięku. Dodatkowo muzycy stoją ukryci za kotarą.
– Spośród prawie 90 zgłoszonych skrzypiec twoje egzemplarze – Dali i Selva – zajęły I i II miejsce w konkursie lutniczym. Czemu je tak nazwałeś?
– Normalnie w ogóle nie nadaję imion. To był wymóg konkursu. Kiedy wysyłałem zgłoszenie, siedział koło mnie mój kot Dali. A selva... po hiszpańsku to dżungla. Po prostu lubię to słowo, a na dodatek rok temu byłem w Amazonii.
– Gdzie każdy lutnik powinien pojechać?
– Sztampowe, ale Cremona, malutkie miasto i ojczyzna Stradivariego. Skrzypce są wszędzie, nawet na wystawie wędlin. Na około 30 tys. mieszkańców 500 to lutnicy. A w Polsce wszystkich zrzeszonych zawodowców jest... 100.