Muzułmanie w izraelskim rządzie
Najbardziej egzotyczna koalicja w dziejach państwa żydowskiego.
Po raz pierwszy od powstania państwa Izrael arabska partia Ra’am ma szansę dojść do władzy, przystępując do najbardziej egzotycznej koalicji w dziejach tego kraju. W środę 2 czerwca tuż przed północą osiem ugrupowań o całkowicie różnych poglądach na politykę, gospodarkę i religię zjednoczyło się, by odsunąć urzędującego od dwunastu lat premiera Binjamina Netanjahu i jego partię Likud.
Tekę pierwszego ministra w nowym gabinecie przewidziano dla 49-letniego Naftali Bennetta, syna amerykańskich Żydów, byłego komandosa sił specjalnych i przedsiębiorcę z branży nowych technologii, który wszedł do polityki dzięki swojej twardej nacjonalistyczno-religijnej retoryce. W 2013 roku został posłem do Knesetu, później szefował kilku ministerstwom, w tym resortowi obrony. Od 2019 roku pełni funkcję przewodniczącego Nowej Prawicy. Z początku Bennett współpracował z Netanjahu, był nawet szefem jego sztabu wyborczego, jednak później ich drogi się rozeszły i sojusznik premiera stał się jego zagorzałym wrogiem. Krytycy, na czele z Netanjahu, oskarżają Bennetta o zdradę nacjonalistycznych wyborców, ponieważ złamał obietnicę, iż nigdy nie wejdzie w układy z centrową partią Jesz Atid reprezentującą interesy świeckich Izraelczyków.
W pierwszym wywiadzie udzielonym tuż po ogłoszeniu koalicyjnego porozumienia Bennett tłumaczył swoją woltę: – Powiedziałem moim dzieciom, że ich ojciec będzie najbardziej znienawidzoną osobą. Ale wyjaśniłem, że robię to dla dobra ich kraju. Zrozumiałem, że jeśli będę trzymać się swoich słów, nie wydobędziemy Izraela z chaosu. Najłatwiej jest tkwić przy każdej obietnicy, lecz gdyby wszyscy to zrobili, nie powstałby żaden rząd.
Przeciwnikom koalicji najbardziej przeszkadza alians Bennetta z arabskim politykiem Mansourem Abbasem, uznawanym przez nich za „zwolennika terroru”. – Abbas nie jest zwolennikiem terroru – odpowiada Bennett. – Spotkałem uczciwego człowieka i odważnego przywódcę wyciągającego rękę i starającego się pomóc obywatelom Izraela. Niezbyt wiarygodnie brzmią te słowa w ustach człowieka, który nosi na głowie kippę symbolizującą religijny syjonizm, był szefem Rady Osadników i konsekwentnie opowiadał się za aneksją znacznej części Zachodniego Brzegu, zaś w swojej pierwszej kampanii wyborczej użył hasła: Nie będzie nowego sezonu „Rodziny Soprano” i nie będzie planu pokojowego z Palestyńczykami. Jednak to nie Bennett jest prawdziwym architektem patchworkowej koalicji, lecz 57-letni Ja’ir Lapid, były felietonista, prezenter telewizyjny, twórca partii Jesz Atid, postulującej między innymi utworzenie państwa palestyńskiego oraz ukrócenie przywilejów religijnych ultraortodoksów. Właśnie Lapid, w myśl porozumienia, ma za dwa lata, czyli po upływie połowy kadencji, przejąć tekę szefa rządu od Bennetta. Pytanie, czy do tego czasu przymierze ośmiu przetrwa? A jeśli tak, czy będzie w stanie czegokolwiek dokonać? Analityk arabskiej stacji telewizyjnej Al-Dżazira Marwan Bishara nie ma złudzeń: – Nie oczekuj, że koalicja stworzona przez niezadowolonych sługusów ustępującego premiera doprowadzi do wielu zmian. Po odsunięciu Netanjahu straci rację bytu, więc zacznie się przekształcać, a pierwszym ruchem będzie pozbycie się arabskiej partii. Jeszcze ważniejsze pytanie – czy „gabinet zmiany” w ogóle powstanie, czy zyska aprobatę Knesetu?
Porozumienie tworzy osiem z trzynastu parlamentarnych frakcji, które nieznacznie tylko przekraczają limit mandatów potrzebnych do zatwierdzenia rządu.
Netanjahu się nie poddaje, jego zwolennicy starają się przekonać lub zastraszyć kolegów Bennetta. Jeśli im się uda i znajdą chociaż jednego dezertera, chaos polityczny w Izraelu będzie trwał. Protokół dyplomatyczny nakazuje, by nie spieszyć się ze składaniem gratulacji przywódcom innych krajów z okazji ich dojścia do władzy, zanim nie ma się pewności, że to się stało – pisze Anszel Pfeffer, publicysta dziennika „Haaretz”. – Tak więc zagraniczni politycy nie będą kontaktować się z Naftalim Bennettem, by życzyć mu sukcesów jako nowemu premierowi Izraela, dopóki nie zostanie zaprzysiężony. (EW)