Rządy ślepego terroru
Białoruscy opozycjoniści są w dramatycznej sytuacji.
Niedawne uprowadzenie samolotu pasażerskiego z opozycjonistą na pokładzie na chwilę znów zwróciło uwagę na Białoruś. Ale tylko dlatego, że tym razem działania reżimu w Mińsku wykroczyły poza granice kraju. Codzienność tam jest znacznie bardziej ponura. W ostatnich dniach ofiarą terroru służb Alaksandra Łukaszenki stał się nie tylko ściągnięty siłą do ojczyzny Raman Pratasiewicz.
Od zatrzymania go 23 maja Białorusinom zademonstrowano już dwa nagrane w areszcie materiały wideo z udziałem 26-letniego opozycjonisty. Na pierwszym przekonuje, że świetnie się czuje i chętnie współpracuje w śledztwie. Na drugim – pokazanym w internecie i państwowej telewizji – równie chętnie przyznaje się do wszystkich stawianych mu zarzutów. A jednocześnie, jak gdyby nigdy nic, zachwala makaron z mięsem z więziennej kuchni. Jasne, że nikt o zdrowych zmysłach nie opowiadałby takich rzeczy dobrowolnie. Cel tej propagandy jest więc oczywisty: chodzi nie tyle o to, aby ktoś w te słowa uwierzył, ale o pokazanie, że każdy, kto trafi w ręce funkcjonariuszy KGB lub Komitetu Śledczego, zezna wszystko, bo można z nim zrobić wszystko. I to również tłumaczy dramatyczne apele rodziców chłopaka do społeczności międzynarodowej o pomoc w jego uwolnieniu. Są pewni, że ich syn jest bity, a może torturowany.
To uzasadnione obawy. Dwa dni przed przymusowym lądowaniem w Mińsku samolotu Ryanaira z Pratasiewiczem na pokładzie, rodzinę znanego działacza społecznego z Lidy Witolda Aszuraka poinformowano, że zmarł on w kolonii karnej w Szkłowie.
Od miesiąca odsiadywał tam wyrok siedmiu lat pozbawienia wolności za rzekomą organizację zamieszek. Umarł ponoć na serce. Takie było pierwsze oficjalne wyjaśnienie, które zszokowało rodzinę nie mniej niż jego śmierć, ponieważ prowadzący zdrowy tryb życia i wyglądający na dziesięć lat młodziej 50-latek na serce nigdy się nie skarżył. Wkrótce więc ogłoszono nową wersję: więzień przewrócił się w celi, rozbił sobie głowę i umarł mimo udzielenia mu pomocy lekarskiej. „Na dowód” opublikowano nagranie wideo, na którym widać, jak ledwo trzymający się na nogach mężczyzna rzeczywiście przewraca się w toalecie, uderzając głową o ścianę. Na kolejnym kadrze mundurowy funkcjonariusz opatruje mu głowę. Na następnym – pozostawiony samemu sobie więzień znów się chwieje i znów upada. Tym razem nieruchomieje pod ławką w pustej celi, skąd po jakimś czasie wyciągają go strażnicy. Pochowano go 26 maja. Do dziś Komitet Śledczy, który opublikował to wideo, nie wyjaśnił, dlaczego więzień był w takim stanie, zanim przewrócił się po raz pierwszy i drugi...
Opowiedzieć o tym, co dzieje się za murami białoruskich więzień i aresztów, usiłował inny „polityczny”, 41-letni alpinista przemysłowy i dendrolog z Mińska Ściapan Łatypau. W nie mniej wstrząsających okolicznościach: w ubiegły wtorek, kiedy przywieziono go z aresztu do sądu na rozprawę, wyznał, że przez 51 dni przetrzymywano go w specjalnej celi przeznaczonej do torturowania więźniów i wymuszania od nich zeznań. Potem, stojąc w żelaznej klatce, w jakich na Białorusi umieszcza się oskarżonych w sprawach karnych, wbił sobie w krtań długopis, próbując popełnić samobójstwo. Przeżył. Co czeka go po powrocie za kraty, trudno sobie nawet wyobrazić.
17-letni Dźmitryj Stachouski z Mińska wolał sobie nie wyobrażać, co może go spotkać, kiedy Komitet Śledczy wszczął przeciwko niemu postępowanie karne „o udział w zamieszkach”. Dla śledczych była to zwykła rutynowa sprawa, jakich wiele. W związku z powyborczymi protestami z ubiegłego roku wszczęto do dziś ok. 2,5 tys. postępowań karnych, a zatrzymano ponad 34 tys. osób. Oskarżono lub już skazano ponad tysiąc, z których ponad czterysta obrońcy praw człowieka uznali za więźniów sumienia.
Dzimie groziło osiem lat kolonii karnej i bardzo bał się aresztowania. W ubiegły wtorek, kiedy w Brzozówce pod Lidą chowano Witolda Aszuraka, Dźmitryj Stachouski miał iść na przesłuchanie. Nie poszedł. Skoczył z 15. piętra wieżowca... (CEZ)