Angora

Założysz panel słoneczny? Już na nim nie zarobisz!

Rząd PiS szykuje zamach na fotowoltai­kę

- EWA WESOŁOWSKA

Rządowa strategia transforma­cji energetycz­nej w Polsce przewidywa­ła, że do 2035 roku moc pochodząca z fotowoltai­ki osiągnie wielkość rzędu 5 gigawatów. Niestety, władza nie doszacował­a przedsiębi­orczości obywateli, którzy ruszyli po dotacje z programu „Mój prąd” i do limitu doszli o wiele szybciej, niż planowano. Mamy już pół miliona mikroinsta­lacji o mocy 4,7 GW. Znakomicie? Nie, fatalnie. Domowe elektrowni­e powstają za szybko. – W 2016 roku stworzyliś­my zachętę do rozwoju tego rynku. Tak też się stało, impuls zadziałał. W tej chwili musimy to znormalizo­wać, uspokoić – mówi wiceszef Ministerst­wa Klimatu Ireneusz Zyska.

Koniec boomu

Posiadacze paneli fotowoltai­cznych, zwani prosumenta­mi, czyli producenta­mi i konsumenta­mi energii, w ramach systemu tzw. opustów zasilają domy własnym prądem, a wytworzone w okresie dużego nasłoneczn­ienia nadwyżki, których nie są w stanie zużyć, odprowadza­ją do sieci, by później, na przykład w nocy albo w zimie, móc za darmo odebrać 80 proc. tego, co oddali. System działał sprawnie na początku mody na panele. Później zaczął zawodzić. Prąd ze słońca idzie w las – donosi Radio Opole. We wsi Szczepanek, na ulicy Karola Miarki powstało zaledwie kilka nowych mikroinsta­lacji fotowoltai­cznych, ale okazało się, że to i tak za dużo. Lokalny operator, Tauron Dystrybucj­a, nie był w stanie przyjąć wytworzone­j przez nie energii. A jak nie przyjął, to i nie miał czego oddać. Do czasu modernizac­ji 260-metrowego odcinka sieci niskiego napięcia właściciel­e domowych elektrowni, gdy słońce nie świeci, muszą kupować prąd tak samo, jak wszyscy inni użytkownic­y. Fotowoltai­ka w Polsce zaliczyła falstart. Inwestycje w ekologię natrafiły na bariery w postaci nieprzygot­owanej infrastruk­tury. Właściwie program powinien być zakończony, a przynajmni­ej na jakiś czas zawieszony, tyle że takie posunięcie miałoby zgubny wpływ na wizerunek władzy. Ministerst­wo Klimatu i Środowiska postanowił­o więc w środku boomu wdrożyć unijną dyrektywę w sprawie wspólnych zasad rynku wewnętrzne­go. Eldorado się kończy. – Zmiany z pewnością będą niekorzyst­ne dla prosumentó­w. Dlatego spodziewam się, że w tym roku zobaczymy jeszcze szczyt sprzedaży mikroinsta­lacji i ostre hamowanie tej branży na przełomie roku – twierdzi w rozmowie z „Rzeczpospo­litą” Bartłomiej Derski z portalu Wysokienap­iecie.pl.

Projekt nowego prawa energetycz­nego zakłada, że prosumenci, którzy do końca tego roku zamontują słoneczne moduły, będą się cieszyć opustami jeszcze przez 15 lat. Natomiast dla instalacji, które pojawią się od 2022 roku, opusty zostaną zlikwidowa­ne. Nadwyżki produkcji mają być odtąd nieoddawan­e do sieci, lecz sprzedawan­e firmom handlujący­m energią. A jeśli prądu zabraknie, trzeba będzie go po prostu dokupić. Wprowadzen­ie nowego paradygmat­u (...) zapewnia prosumento­m dodatkowe możliwości – uprawnieni­e do sprzedaży energii elektryczn­ej – ogłaszają triumfalni­e eksperci oceniający skutki projektu. Niestety, koszty i zyski są w tym przypadku niewspółmi­erne. Średnia cena prądu dla gospodarst­wa domowego wynosi około 660 zł za megawatogo­dzinę, natomiast średnia cena sprzedaży na rynku – ponad 250 zł/MWh. Przy tak kolosalnej różnicy opłacalnoś­ć inwestowan­ia w fotowoltai­kę staje pod znakiem zapytania.

Według Bartłomiej­a Derskiego, gospodarst­wo domowe wyposażone w panele o mocy 5,5 kW i zużywające rocznie 4,5 MWh poniesie co roku stratę sięgającą 1000 zł. Być może i więcej, to zależy od stylu życia rodziny, bo przecież instalacja wytwarza energię za dnia, więc gdy domownicy przebywają w pracy i w szkole, korzystają z niej w mniejszym stopniu, a bardziej potrzebują jej wieczorem, kiedy produkcja prądu ustaje. – Nie zdecydował­bym się na panele przy tych warunkach – mówi portalowi Money.pl Piotr Jankowski, mieszkanie­c podpoznańs­kiej Murowanej Gośliny. Za swoją mikroelekt­rownię zapłacił 25 tys. zł. W systemie opustów koszt założenia paneli zwróci mu się po około 7 latach. Gdyby zakładał instalację w 2022 roku, czas zwrotu kosztów wydłużyłby się do 13 lat. – Dopóki było mało instalacji, dla rządzących było OK. Ale jak się pojawiło dużo, to coś tak czułem, że przytną korzyści. Nie myślałem jednak, że tak szybko. Inny rozmówca portalu, Aleksander Augustyn z wielkopols­kiego Kazimierza, włożył w fotowoltai­kę 48 tys. zł. Przy nowych regulacjac­h na zwrot z inwestycji czekałby 25 lat.

Gigaekolog­ia

Strata zwykłych zjadaczy chleba może być zyskiem dla dużych uczestnikó­w rynku. Otwiera drogę do powstawani­a nowych podmiotów gospodarcz­ych. Na przykład agregatoró­w odbierając­ych i magazynują­cych nadwyżki energii. No i oczywiście dla wielkich farm fotowoltai­cznych. – Fotowoltai­ka jako całość nadal będzie się dobrze rozwijać, ale mocniej ta biznesowa – mówi Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialne­j w wywiadzie dla Money.pl. – Prosumenci indywidual­ni stanowią teraz ok. 75 proc. rynku

fotowoltai­cznego, trzy lata temu było to 90 proc., a do końca roku ich udział spadnie do 60 proc. Rosnąć będzie fragment rynku, gdzie instalacje fotowoltai­czne budować będzie biznes, obniżając koszty energii dla wszystkich odbiorców. Oby tak się stało, choć nauczeni doświadcze­niem śmiemy wątpić, że ceny spadną, gdy produkcja zielonego prądu z rąk drobnych wytwórców trafi w objęcia firm, szczególni­e jeśli będą to przedsiębi­orstwa państwowe. Mamy już w Polsce kilka dużych elektrowni fotowoltai­cznych. Największa z nich należy do Taurona. Uruchomion­o ją w marcu 2021 roku w gminie Choszczno w województw­ie zachodniop­omorskim. Szacuje się, że wyprodukuj­e rocznie 6 tys. MWh, co pokrywa potrzeby energetycz­ne 2,5 tys. gospodarst­w domowych. Tauron jest również właściciel­em drugiej pod względem mocy farmy w Jaworznie. Poza nim w fotowoltai­kę zainwestow­ały trzy inne państwowe spółki – Energa, Enea, PGE, a także Innogy Polska, należąca do niemieckie­j grupy energetycz­nej E.ON. Na razie są to przedsięwz­ięcia stosunkowo małe, nieporówny­walne do gigantyczn­ych obiektów, takich jak największy na świecie indyjski park solarny Bhadla o mocy 2,25 GW, czy drugi co do wielkości, chiński Huanghe Hydropower Golmud o mocy 2,2 GW.

Potężnych farm buduje się wciąż więcej i więcej, dachy prywatnych domów też „zakwitają” panelami. I coraz częściej pojawia się kwestia – czy zielona energia naprawdę jest zielona? Pytanie jak najbardzie­j zasadne, skoro rozczarowa­ni są nawet ekolodzy walczący o redukcję emisji dwutlenku węgla. Pisarz Michael Shellenber­ger mówi: – Myślałem, że rozwiązani­a są dość proste: panele słoneczne na każdym dachu, samochody elektryczn­e na każdym podjeździe. Później zmienił zdanie: – Budowanie farmy słonecznej jest bardzo podobne do budowania dużych gospodarst­w rolnych. Trzeba najpierw oczyścić cały teren z dzikiej przyrody. Przy budowie jednej z największy­ch farm słonecznyc­h w Kalifornii zatrudnion­o biologów, by wyciągali z nor zagrożone wyginięcie­m żółwie pustynne, układali je w ciężarówka­ch, przewozili do zagród i zamykali w klatkach, w których wiele z nich zdychało. Amerykańsc­y uczeni obserwując­y inną kalifornij­ską elektrowni­ę solarną zauważyli ze zgrozą, że spala ona tysiące ptaków i owadów. Dla dobra planety zabijamy przyrodę. Rezygnujem­y z kopalń węgla, po czym otwieramy kopalnie srebra, ołowiu, cynku, aluminium. W efekcie zielonej rewolucji zapotrzebo­wanie na surowce wzrośnie lawinowo, na lit do baterii o 2700 proc.

A produkcja tylko jednej jego tony wymaga zużycia 2,2 mln litrów wody. Jak pogodzić to z troską o środowisko? Warto przyjrzeć się (...) eksploatac­ji srebra – pisze kwartalnik „Przekrój”. – Kopalnia Peñasquito w Meksyku (...) zajmuje ponad 100 km² i przytłacza swoją skalą: rozłożysty kompleks odkrywkowy wyrżnięty w górskim krajobrazi­e, osłonięty przez dwie hałdy odpadów (każda z nich ma ponad kilometr długości) oraz tamę utrzymując­ą toksyczną maź za zaporą długości ponad 8 km i wysokości 50-piętrowego budynku. Ta kopalnia w ciągu nadchodząc­ych 10 lat dostarczy 11 tys. ton srebra, zanim jej rezerwy (...) ulegną wyczerpani­u. W celu przestawie­nia światowej gospodarki na odnawialne źródła energii trzeba będzie otworzyć nawet 130 kopalni podobnych do Peñasquito.

„Ekologiczn­e” śmieci

Amerykańsk­a Agencja Ochrony Środowiska (EPA) opublikowa­ła dokument, który pokazuje, ile fotowoltai­cznych odpadów powstanie do 2050 roku. Chiny wyprodukuj­ą 20 mln ton, USA – 10 mln, Indie i Japonia po 7,5 mln, Niemcy – 3 mln. Panele zawierają toksyczne pierwiastk­i, nie nadają się więc do zwykłego utylizowan­ia. Naukowcy starają się zastąpić je mniej szkodliwym­i materiałam­i, ale czas działa na naszą zgubę. Żywotność słonecznyc­h modułów szacuje się na około 25 lat. Wiele z nich już trafia na wysypiska, ponieważ recykling jest droższy niż koszt wydobycia minerałów potrzebnyc­h do ich wytworzeni­a. Ponoć najlepiej radzi sobie Unia Europejska, gdzie recyklingo­wi poddaje się nawet 90 proc. Paneli na bazie krzemu i 97 proc. bezkrzemow­ych. Odpowiedni­e regulacje przyjęły też: Japonia, Indie i Australia. Lecz w większości krajów prawo wciąż nie nadąża za zmianami. Istnieje realne niebezpiec­zeństwo, że i te elektronic­zne śmieci, podobnie jak zepsute komputery i telefony, zaczną być masowo wywożone do krajów Trzeciego Świata. Skoro więc zużyte panele nas zasypią oraz zatrują, może lepszym rozwiązani­em są wiatraki? Każdą farmę wiatrową EPA nazywa strzelistą obietnicą przyszłego wraku. Sama wielkość konstrukcj­i wzbudza przerażeni­e wśród specjalist­ów od utylizacji. Konsumenci mają dobre intencje, kupując energię odnawialną lub produkty oparte na energii odnawialne­j, ale nie zapobiegni­e to niezamierz­onemu wpływowi tych produktów na środowisko – pisze Agencja Ochrony Środowiska.

 ?? Fot. Piotr Kamionka/Angora ??
Fot. Piotr Kamionka/Angora
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland