Optymiści wydatkowi
ekonomiczna Grecji i Portugalii jest więcej niż zła, podobnie jak Hiszpanii (wzrost cen zaledwie o 1,3 proc.). O wiele większy wzrost inflacji, w granicach 2 – 2,5 proc., zanotowały Szwecja, Czechy, Luksemburg, Austria, które uchodzą za gospodarczych prymusów. Za to unijną czerwoną latarnią okazały się Węgry – 5,1 proc. oraz Polska – 4,8.
Jeszcze w 2015 i 2016 mieliśmy praktycznie deflację, a przez kolejne trzy lata inflacja nie przekraczała 2,5 proc.
Duży ruch cen miał miejsce już w ubiegłym roku. Według Dealavo między grudniem 2019 a grudniem 2020 skokowo zdrożała żywność: – papryka – 55 proc. – pomidory – 53 – parówki – 48 – schab – 46 – pomarańcze – 36 – piwo – 33 – pieczarki – 31 proc.
Były też produkty, które staniały: – ziemniaki – 40 proc. – makaron – 4 – musztarda – 3 – żółty ser – 1.
(Koszyk produktów podstawowych przez rok podrożał 21,1 proc.).
Na inflację zawsze duży wpływ mają ceny paliw. Pod koniec 2020 r. średnia detaliczna cena benzyny 95 na stacjach paliw wynosiła 4,58, a oleju napędowego 4,54. Na początku czerwca benzyna 95 osiągnęła średnią cenę detaliczną 5,18 – 5,33, a olej napędowy 5,08 – 5,28 zł.
W kwietniu materiały budowlane (w stosunku do kwietnia ubiegłego roku) wzrosły średnio o 4,7 proc., gdy w 2020 r. wzrost cen w stosunku do 2019 wyniósł tylko 1,2 proc.
Najwięcej podrożały płyty OSB – o 32,4 proc., oświetlenie, elektryka – 9,6 proc., sucha zabudowa i izolacje termiczne o 7,9 proc.
Oprocentowanie większości bankowych rachunków bieżących jest praktycznie zerowe. Jeżeli uwzględnimy inflację, to trzymanie pieniędzy na koncie jest czystą stratą.
Z powodu bardzo niskich stóp procentowych banki postanowiły zarabiać na usługach finansowych, które podrożały w kwietniu (w stosunku do kwietnia ubiegłego roku) o 47,6 proc.
Mimo tych wydawałoby się niekorzystnych wskaźników sytuacja polskiej gospodarki jest zaskakująco dobra. W pierwszym kwartale średnie i duże firmy zanotowały wzrost przychodów w stosunku do pierwszego kwartału 2020 r. o 10 proc.
Mimo, że lockdown zlikwidował tysiące firm, to na ich miejsce powstają nowe i w maju bezrobocie rejestrowe zmalało do 6,1 proc.
Jednak według Eurostatu w kwietniu bezrobocie w Polsce wynosiło 3,1 proc. i było najniższe w Unii. Dla przykładu w Hiszpanii przekroczyło 15 proc., a we Włoszech zbliżyło się do 11 proc.
Także ponad 300 mld zł wydane na tarcze antykryzysowe przynosi efekty. Według Banku Światowego w tym roku wzrost PKB w Polsce wyniesie 3,8, a w 2022 – 4,5 proc.
– Od tygodni eksperci, publicyści i politycy przez wszystkie przypadki odmieniają słowo inflacja. Czy rzeczywiście mamy się czego obawiać?
– Obecna sytuacja rynkowa jest bezprecedensowa i dlatego nie możemy jej porównać z niczym, co wydarzyło się w Polsce po 1989 r. Po pierwsze, mamy eksplozję wydatkową czy też popytową związaną z uwolnieniem się z dotychczasowych ograniczeń. Zaczęliśmy na dużą skalę wydawać pieniądze, których nie wydawaliśmy podczas lockdownu. Wiele z nich trafia do strasznie poturbowanych przez pandemię branż: hotelarskiej, restauracyjnej, turystycznej, które chcąc jak najszybciej odrobić poniesione straty, windują ceny.
Po drugie, wiele firm ma ekstrapieniądze, niepochodzące z działalności gospodarczej, tylko z tarcz antykryzysowych, które muszą być szybko wydane, gdyż władze wyznaczyły na to konkretny czas. Tu dobrym przykładem są meble ogrodowe, które lawinowo wykupują hotelarze i restauratorzy. Po trzecie, mamy wysoki przyrost wynagrodzeń przy bardzo niskim, praktycznie marginalnym bezrobociu. Tylko płace sezonowych pracowników z Ukrainy w ostatnim czasie wzrosły średnio o 30 – 40 proc. Po czwarte, Polacy pogodzili się z tym, że po lockdownie ceny będą rosły, zwłaszcza że ubiegły rok był czasem stabilizacji, a niekiedy obniżek cen, gdyż przedsiębiorcy chcieli przetrwać za wszelką cenę. To efekt psychologiczny, który w gospodarce zawsze był niezwykle istotny, choć trudno mierzalny. Wszystkie wymienione przeze mnie czynniki są inflacjogenne.
– Ceny poszły w górę także w budownictwie.
– Przy ujemnych stopach procentowych Polacy rezygnują z trzymania pieniędzy na lokatach bankowych (już wycofaliśmy z naszych kont kilkadziesiąt miliardów złotych) i próbują je inwestować. Od zawsze jedną z najpewniejszych form inwestowania były i są nieruchomości. Ludzie kupują mieszkania i domy. Dlatego mimo pandemii trwa boom budowlany i na budowach zaczyna brakować materiałów. W efekcie w krótkim czasie stal podrożała o 60 proc.
– Jak długo będzie trwać ta wzmożona inflacja?
– Według realistycznych, ale obciążonych ogromną ilością założeń prognoz wydaje się, że ten impuls inflacyjny będzie trwał jeszcze co najmniej trzy – cztery miesiące, czyli do momentu, aż wspomniane zjawiska inflacyjne się wyczerpią. Potem nastąpi przebudowa struktury cen. Niestety, przez dłuższy czas nie powinniśmy spodziewać się spadku cen nieruchomości. Musimy pamiętać, że wraz z bogaceniem się społeczeństwa nasze państwo będzie coraz droższe, bo praca, podstawowy czynnik kształtowania cen, stanie się coraz bardziej kosztowna. Tak było we wszystkich krajach zamożniejszych od nas.
– Czy to nie dziwne, że inflacja nie dotknęła Grecji czy Portugalii, krajów o najgorszej sytuacji gospodarczej w Unii?
– Nie mamy wystarczających danych, które by nam pozwoliły dokonywać takich pełnych i poprawnych porównań. To, co wyróżnia w czasach pandemii Polaków, to wyjątkowy optymizm wydatkowy, którego nie należy nie doceniać. W przeciwieństwie do mieszkańców wielu państw Unii, my nie chcemy oszczędzać. Zapewne dlatego, że większość z nas jest optymistycznie nastawiona do przyszłości ekonomicznej kraju.
– „Biedna” Grecja nie musi oszczędzać, bo większość jej mieszkańców ma swoje własne domy i różne inne walory, które zawsze można spieniężyć na czarną godzinę.
– To prawda. Ale to, że w obecnych czasach Polacy chcą wydawać pieniądze, ma pozytywne znaczenie dla naszej gospodarki, dla rynku towarów i usług.
– Czy ten nasz konsumencki optymizm jest uzasadniony?
– Sądzę, że uzasadniony. Po pierwsze, poważnych prognoz, w tym zagranicznych, o charakterze pesymistycznym czy katastroficznym praktycznie nie ma. A ci nieliczni, którzy wieszczą gospodarcze nieszczęście, nie przebijają się do świadomości szeroko pojętej opinii publicznej. Moim zdaniem opowieści, że do końca roku dojdziemy do dwucyfrowej inflacji, nie mają żadnych realnych podstaw.
– Czy jednak władze zrobiły wszystko, żeby ograniczyć inflację?
– W ostatnich kilkunastu latach nasze władze zagubiły gdzieś niepieniężne metody przeciwdziałania inflacji. Dlatego nawet nie wiemy, czy to umieją. Właściwie władza i opozycja uważają, że wystarczą adekwatne do sytuacji decyzje Rady Polityki Pieniężnej dotyczące stóp procentowych, żeby sterować gospodarką, a to zdecydowanie za mało. Kiedyś, gdy na rynku rosły zbyt gwałtownie ceny jakiegoś dobra, to zwiększano jego import, kupując przysłowiową tańszą stal w Chinach. Dziś Polska nie jest zbyt suwerenna i musimy w wielu kwestiach pytać Unię, co wymaga określonych procedur. Wiedząc, jak wolno działa Unia, można się spodziewać, że tania stal przypłynęłaby do Polski, gdy jej ceny w kraju już dawno by spadły.
– O ile inflacja jest bardzo szkodliwa dla przeciętnego obywatela, gdyż uszczupla jego majątek, oszczędności, to jest w jakimś stopniu korzystna dla państwa. Zmniejsza się dług publiczny, a przez podwyższanie cen wzrasta VAT.
– To prawda. Proszę też zwrócić uwagę, że obecna inflacja na razie nie wpływa na kurs złotego wobec innych walut. Swoje niezadowolenie z obecnej sytuacji wyrażają praktycznie tylko mniej zamożni konsumenci. Biznes nie reaguje, gdyż notuje zwiększone przychody i zyski. Głos poszkodowanych jest o wiele słabszy niż głos beneficjentów.
– Rząd obiecuje, że w przyszłym roku sytuacja ekonomiczna będzie co najmniej dobra.
– Szacuje się, że zmniejszenie opodatkowania podatkiem dochodowym, chociaż na razie nie wiemy, jaka będzie składka na ubezpieczenie zdrowotne, spowoduje, że w portfelach Polaków zostanie dodatkowych 50 – 60 mld zł. W takiej sytuacji większość z nas zgodzi się na deprecjację inflacyjną.
– Czyli porównywanie, przez niektórych komentatorów, obecnej sytuacji do epoki Gierka jest nieuzasadnione?
– To jest całkowicie nieporównywalne. Tamten czas w żaden sposób nie może odnosić się do naszej współczesności.
Adam Bielan, przez niemal 20 lat nosząc teczkę za prezesem Kaczyńskim, nie poznał się na dyplomacji, obronie narodowej, edukacji czy polityce społecznej. Dziś korzysta głównie ze swojego największego talentu – zdolności knucia.
Do ilu partii politycznych można należeć? Wybitne jednostki – takie jak nasz felietonista Janusz Korwin-Mikke – udowadniają, że do bardzo wielu. Popularny JKM zakładał partię, żeby za chwilę kłócić się z kimś o przywództwo, a następnie trzaskać drzwiami i zakładać kolejne ugrupowanie. Nigdy jednak nie zrobił tego, co właśnie zapowiada Adam Bielan. Samozwańczy prezes Porozumienia oświadczył, że wraz z Kamilem Bortniczukiem założy nową partię, pod wielce oryginalną nazwą Partia Republikańska. Widać więc, że Bielan zaplanował rozwój swojej działalności politycznej poprzez pączkowanie. Mając jedną partię, założy następną i tak będzie zdobywać kolejne przyczółki.
Oczywiście, Bielan nie wymyślił tego sam. Od początku roku nadrzędnym zadaniem powierzonym mu przez prezesa Kaczyńskiego jest zatruwanie Jarosławowi Gowinowi życia. Gdyby udało się przejąć posłów Porozumienia, a labilnego Gowina odtrącić, prezes PiS mógłby spać spokojnie, nie przejmując się rozchodzącą się w szwach koalicją. Ku zaskoczeniu wielu obserwatorów życia politycznego, w tym – przyznaję się – mojemu, posłowie Porozumienia okazali się całkiem lojalni. Antyprezes Bielan, mający do zaoferowania serwilizm wobec Kaczyńskiego i posady w państwowych spółkach (to ta część dealu, o której zazwyczaj się nie mówi), nie przekonał wszystkich 18 parlamentarzystów partii do swojego przywództwa.
Porozumienie, nawet z dwoma prezesami, to dalej problem dla najważniejszego człowieka w państwie. Jak powszechnie wiadomo, Gowin rozmawia z PSL, a to próbuje namówić resztę opozycji do zrobienia z niego premiera technicznego. Taki scenariusz, choć mało prawdopodobny, mógłby być największą porażką zawodową Bielana. Dlatego powstał pomysł z nową partią.
Nie będzie to pierwsza polityczna inicjatywa w Polsce odnosząca się do idei republikanizmu. W Lidze Republikańskiej działał młody Mariusz Kamiński, Fundację Republikańską prowadził Przemysław Wipler, a Partia Republikańska była ugrupowaniem posłanki Anny Marii Siarkowskiej. Wszyscy wymienieni skończyli w PiS, co może stanowić pointę dla działań Bielana.
Osobiście mogę dodać, że to widok przykry, a nawet żałosny. Podczas epidemii koronawirusa zmarło więcej osób niż w czasie XIX-wiecznych powstań narodowowyzwoleńczych. Skutki ekonomiczne lockdownu będziemy odczuwać przez lata. Tymczasem wciąż są politycy, którzy zamiast zakasać rękawy, specjalizują się wyłącznie w szachowaniu przeciwników. Wniosek można wyciągnąć z tego taki, że widocznie na niczym innym się nie znają.