Dzwonią! Ale w którym kościele?
W sieci pojawiła się sensacyjna wiadomość – jeden z polskich MiG-29 przypadkowo ostrzelał nad poligonem drugi samolot tego samego typu. Niesamowite, prawda? Szkoda tylko, że prawdy w tym niewiele, choć inny incydent nad poligonem faktycznie miał miejsce wskazanego dnia. Prawda jest nieco bardziej banalna.
Do incydentu, który jest obecnie wyjaśniany przez Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, doszło 14 maja 2021 r. nad poligonem Nadarzyce na północ od Wałcza. Ze strzelania w składzie pary do celu naziemnego z działek pokładowych jeden z samolotów wrócił uszkodzony. Z krótkiej informacji prasowej Dowództwa Generalnego Rodzajów SZ RP wynika, że uszkodzenia samolotu nie są poważne (wgniecione pokrycie). Jak się dowiedziałem, po drobnej naprawie samolot znów lata i ma się dobrze. Jednak już na tym etapie badania zdarzenia wykluczono trafienie samolotu z działka. Pocisk z działka Gsz-30.1, ważący prawie 0,4 kg i napełniony materiałem wybuchowym, robi w samolocie potężną dziurę. I z reguły nie trafia jeden. Działko ma szybkostrzelność od 1500 do 1800 strz./min, czyli w ciągu sekundy wypluwa 25 – 30 pocisków. Lecą one strumieniem jeden za drugim, z odstępami 30 – 35 m, z prędkością 900 m/s. Jak trafia, to cała seria. Żaden samolot tego nie wytrzyma – to śmiertelny cios. Prawie pół kilo z prędkością 900 m/s. Liczyliście energię kinetyczną tego pocisku? Nie? To wam powiem – jest to siła 162 ton. Nie licząc materiału wybuchowego. Nieco upraszczając fizyczne jednostki, bo powinny być dżule, niewiele mówiące przeciętnemu Czytelnikowi.
Nie takie to proste
Strzelaliście kiedyś z naddźwiękowego myśliwca do celu naziemnego z działka? Nie? Żałujcie, to fascynujące przeżycie. Jedyne w swoim rodzaju. Wyobraźcie sobie, że lecicie na wysokości około 1500 m z prędkością 900 km/ godz. – jeden kilometr pokonujecie w cztery sekundy. W odpowiednim miejscu na skraju poligonu trzeba wprowadzić samolot w nurkowanie. Robi się to dość skomplikowanym manewrem, ostrym zakrętem połączonym z opuszczeniem nosa w dół i skierowaniem go wprost na wyznaczony cel. A ten wcale nie jest tak łatwo dostrzec i rozpoznać z odległości 3 – 4 km. Poligon Nadarzyce to rozległy teren, zryty bombami i rakietami, z dziesiątkami różnych celów, przeważnie jest to stary sprzęt wojskowy. Spróbujcie dostrzec ciężarówkę albo działo z 4 km, z wysokości 1,5 km z rozpędzonego samolotu. Wprowadzacie samolot w nurkowanie, ustawiając go według nieruchomej siatki na szybie celownika. Teraz trzeba włączyć główny przełącznik uzbrojenia, nacisnąć przycisk przeładowania działka, szybko przenieść lewą rękę na manetkę obrotów silnika (w MiG-29 dwie manetki – silniki są bowiem dwa) i małym palcem lewej ręki uruchomić dalmierz (na moim Su-22 laserowy, na MiG-29 są i laser, i radar). W tym czasie kciukiem prawej ręki odchylacie na drążku sterowym klapkę spustową i łapiecie ją palcem wskazującym. Naciskacie przycisk spustowy do połowy, wtedy ruchoma siatka celownika przeskakuje do góry, komputer celowniczy przełączył się w tryb „strzelanie z działek” z zakresu „bombardowanie”. Musicie ją naprowadzić na cel, manewrując samolotem, a macie na to może ze dwie sekundy, cały czas trzymając język spustowy naciśnięty do połowy. Na celowniku wyświetla się skala odległości do celu: jak osiągnie ok. 1,5 km, naciskacie spust do końca. Huk działek (jednego działka na MiG-29) wstrząsa wami do szpiku kości, nie da się tego z niczym porównać, wszak lufa działka jest tuż obok was, macie ją może metr od siebie, po lewej stronie. Przy tej szybkostrzelności huk działka przypomina dźwięk dartej szmaty – głośne brrrrrrrrrrrrrrrrr! Pół sekundy rozkoszujecie się rozedrganym samolotem, który pluje ogniem prosto w cel, przez maskę tlenową przeciska się smród spalonego prochu. Jednak myśliwiec mknie ku ziemi z niewyobrażalną prędkością, trzeba więc puścić spust i natychmiast wyprowadzić. Przeciążenie wgniata was w fotel, samolot ostro zadziera nos do góry, nim wasze pociski sięgną celu. One jeszcze lecą, kiedy wasz samolot oddala się od ziemi, umykając goniącym was odłamkom i unikając ewentualnych rykoszetów. Gdybyście się zagapili, sekunda, może dwie – w cel uderzyłyby nie tylko pociski z waszego działka...
Długo się to pisze, ale w istocie to są sekundy. Robi się to dosłownie na bezdechu – wprowadzenie, główny, przeładowanie, dalmierz, przycisk spustowy do połowy, wycelować, odległość, ognia! I w górę! Uff, jeszcze raz się udało, to był moment!
Niesamowite, prawda? Dobrze. A teraz zróbcie to parą. Dwoma lecącymi w niedużej odległości od siebie samolotami. Jednocześnie. Trzymając szyk, wprowadzacie w nurkowanie, potem prowadzący mknie ku swojemu celowi, a wy tuż obok do swojego. Dwa roztańczone w celowaniu samoloty, tuż obok siebie, trzeba zrobić błyskawicznie to wszystko, co opisałem, a do tego obserwować kątem oka prowadzącego i jak się uda, to się z nim nie zderzyć. Ani nie znaleźć się nagle za nim i nie zafundować mu śmiertelnej serii z działka. To jest dopiero cyrk! Ale inaczej się nie da. Zasady taktyki przewidują latanie w ugrupowaniu, z wzajemną osłoną. Na cel też spadacie naraz, jak dwa jastrzębie, nagle, z zaskoczenia. Myśliwce wyłaniają się znikąd, strzelają z działka czy z rakiet albo zrzucają bomby i znikają.
Sekundy. Dlatego trzeba to zrobić parą dwóch maszyn, nie można się guzdrać, najpierw jeden, a potem drugi, na który czekają już strzelcy z przenośnymi rakietami przeciwlotniczymi na ramieniu... To wszystko musi się odbyć błyskawicznie i z zaskoczenia, by wróg zastanawiał się, czy to się zdarzyło naprawdę, czy tylko nam się przywidziało. I tylko płonący sprzęt świadczy o tym, że to jednak nie był sen...
Błędy to ludzka rzecz
Oczywiście idealnie byłoby, gdyby za każdym razem wszystko się udawało. Lecimy na poligon, robimy coś, co jest trudniejsze od cyrkowych sztuczek, i wychodzi nam za każdym razem bez zarzutu! Niestety, świat nie jest idealny. Strzelanie z działek to tylko jeden element wyszkolenia, strzela się też z rakiet różnego typu, zrzuca się bomby z lotu poziomego, nurkowego, na wyprowadzeniu z nurkowania, ze zmiennym kątem, z lotu koszącego... Każdy manewr, każde uzbrojenie ma swoją specyfikę, tego wszystkiego trzeba się nauczyć, za każdym razem pewnie powtarzać wyuczone czynności i dokonywać małego cudu, balansując na krawędzi życia i śmierci.
Teoria prawdopodobieństwa mówi, że raz na jakiś czas musi się coś zdarzyć. Kiedy strzelamy parą, z naszych samolotów sypie się kaskada łusek, lecą gęstym strumieniem przez moment, kiedy mamy naciśnięty spust. Jeśli przypadkowo wlecimy za prowadzącego, pod żadnym pozorem nie wolno nam strzelić, bo go zabijemy. Ale możemy zderzyć się z wypadającymi z jego samolotu łuskami. I to się co jakiś czas zdarza. Mój przyjaciel Jurek w sierpniu 1990 r. zassał łuski do pilotowanego przez siebie Su-20 w czasie strzelania parą, bo jego prowadzący musiał skręcić ku swojemu celowi prosto na niego. Jurek uniknął zderzenia, nie otworzył ognia, ale wpadł w strumień łusek. Zniszczony silnik zatrzymał się i Jurek się katapultował, a jego Su-20 uzupełnił zestaw wbitych w Nadarzyce samolotów Suchoja (rozbił się tu Su-7, Su-20, Su-22, a Rosjanie swego czasu dodali do kolekcji własnego Su-27). Czy i tym razem była to łuska? Wszystko wskazuje na to, że tak, ale równie dobrze mógł to być nieszczęśliwy rykoszet albo nawet duży ptak. Dopóki komisja nie zakończy prac, nic nie będzie wiadomo na pewno.
Nie pierwszy raz
W 1984 r. na poligonie Nadarzyce rozbił się jeszcze jeden samolot – Lim-6bis z Mirosławca. Pilotem był dobrze mi znany Jacek, starszy ode mnie o kilka lat. Grupa Limów wykonywała strzelania z działek z bardzo trudnego manewru „koniczynka”, wychodząc na cel z różnych kierunków, co 20 – 30 sekund. Wymagało to wielkiej wprawy i wykonywania każdego manewru co do sekundy, według włączonego w kabinie stopera. Samolotem Jacka niespodziewanie wstrząsnął wybuch, pojawił się dym, pilot musiał się katapultować ze skrajnie małej wysokości, ale przeżył. Nigdy tego wypadku nie udało się wyjaśnić do końca, ale wszystko wskazuje na to, że inny pilot pojawił się z innego kierunku o kilkanaście sekund za wcześnie, a przez serię z jego działek w poprzek przeleciał Jacek swoim Limem. Samoloty minęły się prostopadle, a stare działka strzelały wolniej, poza tym były to działka mniejszego kalibru – 23 mm. Czy tak dokładnie było, nigdy nie udało się ustalić z całą pewnością. Wtedy nie było takich środków rejestracji ataków, jakie mamy dzisiaj. Takie przypadki zdarzają się też za granicą, u sojuszników w NATO. Jakoś nikt z tego sensacji nie robi.