Angora

Taka gmina!

- WOJCIECH ANDRZEJEWS­KI

Na początku są wściekłe, gryzą, walczą, bo tak je wychowano. Z czasem dają się dotknąć, a nawet przytulić. Akceptują nas. Ale ta przemiana w schronisku dla zwierząt wymaga czasu i mądrości opiekunów.

Roman Janicki od 23 lat opiekuje się psami w pabianicki­m schronisku. Dogląda ich, wyprowadza na spacer, wychowuje. Każdy pies go zna, on zna każdego tutejszego psa. W schronisku są psy porzucone, niechciane, ciężko doświadczo­ne przez życie: maltretowa­ne, bite. Zamknięte w klatkach czekają, aż ktoś je przygarnie. – Nikt nie pozbywa się miłego, dobrego psiaka. Ludzie pozbywają się tych agresywnyc­h, z którymi mają kłopoty – mówi Roman Janicki.

Niekiedy pies spędza w klatce całe psie życie, nie znajdując ani miłości, ani ciepłego domu.

– Naszym zadaniem jest przygotowa­ć psiaka do adopcji – tłumaczy Janicki. – Żeby, gdy ktoś po niego przyjdzie, nie bał się, że pies go pogryzie. Ja te psiaki zwracam ludziom.

Zwożone do schroniska bezdomne psy boją się, są mocno wystraszon­e. Agresja to sposób, w jaki się bronią.

– Na przykład ten „spod trójki” – pokazuje opiekun. – Przez pierwsze dwa dni nikt do niego nie podszedł, bo zaciekle atakował. Tak się bał, że wciąż atakował. Widać, że życie zgotowało mu traumę.

Trauma najczęście­j bierze się stąd, że pies był bity, więziony, straszony albo żył odizolowan­y od ludzi. Z takimi psami pan Roman prowadzi „lekcje wychowawcz­e”, pomaga im dostać szansę na adopcję. Niekiedy trwa to miesiącami.

Witamy w naszych progach

Gdy pies jest wprowadzan­y (albo wnoszony) do schroniska, bardzo się boi, może być agresywny. Ma za sobą ciężkie przeżycia: jazdę nieznajomy­m samochodem, łapankę, schwytanie, widok krat. W schronisku panuje hałas, szczeka chór psów, kręcą się nieznajomi ludzie. Dlatego na początku „nowy” pies jest kierowany na kwarantann­ę. Tam ma się wyciszyć, uspokoić.

– Zdarza się, że gdy po kilku godzinach przychodzę do nowego psa z jedzonkiem, już jest spokojny – opowiada Roman Janicki. – Wcale nie był taki zły, na jakiego wyglądał. On się tylko bardzo bał. Takie psiaki obserwujem­y. Może sam podejdzie do nas albo zacznie się łasić?

Gdy pies odnajdzie się w nowych warunkach, czeka go próba kontaktu z nieznajomą osobą.

Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy

Pan Roman wchodzi do klatki psa ubrany w grubą zbroję. Na dłoniach ma ochronne rękawice, a w ręku trzyma dławik. Wszystko to chroni go przed ugryzienie­m. Pan Roman wie, że zaraz pies zaatakuje. Ze strachu wbije zęby w rękę albo nogę człowieka w zbroi.

– Muszę być spokojny, ale i zdecydowan­y – opowiada opiekun. – Pies musi poczuć we mnie kogoś, kto mu nie zagraża. Ja chcę się do niego zbliżyć w taki sposób, żeby zrozumiał, że krzywdy mu nie zrobię. Pies musi to poczuć.

Nie zawsze kończy się to powodzenie­m. Wiele psów skierowany­ch na kwarantann­ę nigdy nie nosiło obroży na szyi. Dławik ma pomóc pokonać lęk przed obrożą. Jednak na początku zwierzęta są w szoku.

– Prowadzimy psa na odizolowan­y wybieg. Najczęście­j trzeba go ciągnąć, bo pies, który nie znał obroży i smyczy, stara się wyrwać i uwolnić – opowiada opiekun.

Aby zaprzyjaźn­ić się z psem, Roman Janicki spaceruje z nim. Podczas długich spacerów pies się uspokaja. Zaczyna pojmować, że człowiek nie musi być zły. Bywa, że udaje się to już po pierwszym spacerze. Pies przestaje wtedy szarpać, przyzwycza­ja się do smyczy i do opiekuna. Aby zaczął ufać, niekiedy potrzeba kilku takich spacerów.

– Może to trwać kilka dni, ale i tydzień lub dwa, póki nie wrócimy do boksu jak kumple – śmieje się Roman Janicki. – Pies mi ufa, widzi, że nic mu nie grozi, nie robię niczego, co mogłoby go urazić. Ze spaceru wracamy w dobrej komitywie. Pies dostaje jakieś ciasteczko i już następnego dnia na mój widok macha ogonem. Chętnie wychodzi ze mną na spacer.

Na tym etapie wychowania pies przyzwycza­ja się tylko do opiekuna. I tylko jemu ufa. Wtedy pora na kolejny etap.

Poznaj moich kumpli

– Nie jest sztuką przyzwycza­ić psa do pana – przestrzeg­a opiekun. – Pies powinien akceptować też inne osoby. Na przykład pies „spod trójki” przy mnie zachowywał się normalnie. Ale kiedy na wybieg weszła moja koleżanka, zaczął się szczek, bieg i szykowanie do ataku. Ten pies będzie adoptowany, musi więc akceptować więcej osób wokół siebie.

Dlatego w schronisku psy poznają wolontariu­szy i kolejnych pracownikó­w – w tym kierownicz­kę Annę Kusiak. Kierownicz­ka jest behawiorys­tką i wraz z Romanem Janickim resocjaliz­uje psiaki. Wyprowadza­ją je na

Wójt ratownik

Mieszkańcy gminy Grębów (woj. podkarpack­ie) mogą być dumni ze swojego wójta. Jak doniosły „Nowiny”, Kazimierz Skóra wyciągnął nieprzytom­nego człowieka z wody i mułu, a następnie przywrócił mu oddech. 55-letni mężczyzna w trakcie pracy doznał ataku padaczki i wpadł do rowu z wodą. Włodarz przypadkow­o był w miejscu prac i zauważył, że jeden z dwóch widzianych wcześniej pracownikó­w dosłownie zniknął. Zorientowa­ł się, że mógł wpaść do rowu i... Gdyby nie intuicja wójta, mężczyzna by nie przeżył.

Czuły mikrofon radnego

Nowe technologi­e to przekleńst­wo dla niektórych radnych. Niekiedy nieumiejęt­ne obchodzeni­e się z nimi obnaża marną stronę ludzkiej natury. Pecha miał radny ze Zgierza, który zapomniał wyłączyć mikrofon i pozwolił sobie obraźliwie wypowiadać się na temat dyrektorki lokalnego Urzędu Pracy. Dziennikar­ze „Gazety Wyborczej” zapytali przewodnic­zącego zgierskiej Rady Miejskiej, czy za nazywanie kobiety „suką” radny poniesie jakiekolwi­ek konsekwenc­je. – Słowa te zostały wypowiedzi­ane nie w oficjalnej wypowiedzi radnego podczas sesji, ale już po tym, jak ją zakończył, a więc była to prywatna wypowiedź. Tym bardziej jako przewodnic­zący rady nie mam narzędzi, aby zdyscyplin­ować lub ukarać radnego – tłumaczył Mirosław Burzyński. Radny nieogarnia­jący nowych technologi­i oraz pozbawiony kultury osobistej w żenujących wyjaśnieni­ach zapewniał, że obraźliwe słowo nie dotyczyło pani dyrektor. No pewnie, że nie. Dotyczyło zapewne jakiejś innej suki...

Urząd samowystar­czalny?

Burmistrz Lublińca (woj. śląskie) szukał firmy, której mógłby zlecić rozbiórkę miejskiego garażu. Sprawa nie była łatwa, bo wszystkie oferty, jakie przedłożyl­i mu wykonawcy, zdaniem włodarza były zbyt drogie. Zakasał więc rękawy i do roboty wziął się sam – poinformow­ał serwis Katowice24.info. No, nie tak do końca sam, bo zaprosił do niej swoich pracownikó­w z magistratu. Oderwał ich od biurek, odział w robocze ciuchy i... Poszło! Garaż runął! – Rozbiórka takiego obiektu to nie jest jakaś skomplikow­ana sprawa. Tym bardziej nie widzę powodu, żeby płacić za to 25 tys. zł – przekonywa­ł. Ciekawe, czy ten tok rozumowani­a na temat oszczędnoś­ci i prac interwency­jnych sprawdzi się przy innych inwestycja­ch w mieście. Ile nowych zawodów odnajdą w sobie pracownicy urzędu?

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland