Czasami maczeta, czasami nóż...
Procesy chuliganów podszywających się pod kibiców piłkarskich. Organizowane przez nich bójki bardzo często kończą się tragicznie
Na ławę oskarżonych coraz częściej trafiają pseudokibice polskich klubów piłkarskich. Zarzuty bywają najpoważniejsze – zabójstwo i udział w zorganizowanej grupie przestępczej, ale też przygotowywanie tak zwanych ustawek, ulicznych bójek i stadionowych burd.
Niedawno w Gliwicach zapadł nieprawomocny wyrok w sprawie grupy pseudokibiców Ruchu Chorzów – Psycho Fans. O ponad 100 przestępstw popełnionych w całym kraju oskarżono 16 osób. Prokuratura zarzucała im udział w zorganizowanej grupie przestępczej, handel narkotykami, pobicia, rozboje i włamania. Przestępcza działalność miała im przynieść ponad 2 mln zł. Proces trwał ponad 8 lat. Sąd skazał Macieja M., ps. „Maślak”, domniemanego szefa grupy pseudokibiców, na karę 15 lat więzienia, a innym oskarżonym wymierzył kary od roku i trzech miesięcy do 14 lat.
Skruszony „Misiek”
Psycho Fans to jedna z najlepiej zorganizowanych i najbrutalniejszych grup przestępczych w Polsce. W wielowątkowym śledztwie dotyczącym ich przestępczej działalności do tej pory zarzuty przedstawiono ok. 150 osobom. Do sądów trafiło 17 aktów oskarżenia.
W procesie trwającym przed katowickim sądem wyjaśnienia składał Paweł M., ps. „Misiek”, do niedawna przywódca pseudokibiców Wisły Kraków. To jeden z najbardziej znanych polskich kiboli; pogrąża byłych kolegów z Ruchu Chorzów, z którymi ściśle współpracował. Obciążył także byłego wiceprezesa Wisły Kraków. Zanim „Misiek” zaczął współpracować z organami ścigania, praktycznie rządził klubem Ekstraklasy. Jak ustalono w śledztwie, w latach 2016 – 2018 na czele Wisły Kraków stali ludzie powiązani z grupą Sharks. Obecnie prezes klubu oraz wiceprezes Damian D. przebywają w areszcie podejrzani o wyprowadzanie z klubowej kasy dużych pieniędzy, którymi musieli się dzielić między innymi z „Miśkiem”.
Paweł M. przez kilka miesięcy ukrywał się przed policją we Włoszech. Został zatrzymany jesienią 2018 r. i sprowadzony do Polski. Niemal natychmiast zaczął obciążać byłych kolegów zarówno z Wisły Kraków, jak i z Ruchu Chorzów. W katowickim sądzie opowiadał m.in. o napadzie na szefa kiboli GKS Katowice.
– Gdy wyszedł z mieszkania, zaatakowaliśmy go gazem i maczetami. W sumie dostał chyba 40 ciosów. Sam ciąłem go maczetą, chociaż był moim kolegą. Zrobiłem to dlatego, że afiszował się w internecie ze swoim „sprzętem”, to znaczy nożami i maczetami, a kibice Ruchu Chorzów chcieli się bić na gołe pięści. Uznaliśmy, że jak potniemy kogoś od nich, to im się odechce takiego „sprzętu”...
O śląskiej grupie Psycho Fans powiedział natomiast, że była świetnie przygotowana do bójek dzięki regularnym treningom sportów walki.
– Chciałem także wprowadzić obowiązek trenowania sztuk walki w naszych Sharksach, ale Kraków jest zbyt rozrywkowym miastem i nie udało mi się to – zeznawał „Misiek”.
Krakowska „święta wojna”
W Krakowie od lat trwa natomiast „święta wojna na maczety” pomiędzy kibicami Wisły Kraków i Cracovii. Osiem lat temu „wielbiciel” tego drugiego klubu odrąbał rękę sympatykowi Wisły Kraków, który w wyniku obrażeń zmarł. Napastnik ukrywał się za granicą, ale po kilku latach stanął przed sądem oskarżony o zabójstwo.
Wojciech L., ps. „Wojtas”, wracał samochodem z siłowni i zauważył 23-letniego Patryka D. Wiedział, że kibicuje Wiśle Kraków, a on był fanem Cracovii. Takie spotkanie było okazją do bójki. Zadać komuś cios maczetą to „honor” i awans w kibolskiej hierarchii. Dlatego „Wojtas” wysiadł z auta i zaczął gonić uciekającego. Za kilka minut chłopak został uderzony maczetą w przedramię. Uderzenie musiało być wyjątkowo silne, bo napastnik wręcz odrąbał swojej ofierze rękę.
Łukasza D. nie udało się uratować, wykrwawił się z powodu zadanej rany. Przed śmiercią zdążył jednak powiedzieć, że „zrobił mu to «Wojtas»”. Policjanci dość szybko ustalili, kto kryje się za tym pseudonimem i pojechali do mieszkania Wojciecha L. W piwnicy znaleźli między innymi nogę od taboretu, drewnianą pałkę, a także karabin Magnum. „Wojtasa” nie było w domu, bo natychmiast po ataku spakował się i wyjechał za granicę. Dzień później jego telefon logował się w Czechach. Przez ponad rok był poszukiwany na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania. Bezskutecznie. Śledztwo w tej sprawie zostało zawieszone. W maju 2017 roku jego obrońca wystąpił z wnioskiem o wydanie tzw. listu żelaznego, gwarantującego nietykalność do czasu orzeczenia prawomocnego wyroku. Mężczyzna, po ustaleniu kaucji w wysokości 80 tysięcy złotych, pozostawał na wolności. Ożenił się, mieszkał z żoną i synem, ale półtora roku później został tymczasowo aresztowany z powodu naruszenia warunków listu żelaznego.
Wojciech L. nie był nigdy karany. Pochodził z tzw. dobrej rodziny. Biegli psychiatrzy uznali, że nie jest chory ani upośledzony umysłowo. Psycholog zaś zwrócił uwagę na ekstrawertyzm w stosunku do otoczenia. „Jest człowiekiem energicznym i działającym na różnych płaszczyznach, ale mogą mu się zdarzać epizody działania mniej kontrolowanego i impulsywnego. Wówczas sfera emocji wywiera większy wpływ niż mechanizmy poznawcze” – napisano w opinii.
Z informacji policyjnych wynikało zaś, że podejrzany o zabójstwo mężczyzna był zaangażowany w działalność krakowskich bojówek kibicowskich i w nich aktywnie uczestniczył. Zajmował się „polowaniem” na kibiców wrogiego klubu.
Prokuratura oskarżyła „Wojtasa” o zabójstwo ze skutkiem ewentualnym. Zdaniem oskarżyciela to on miał być stroną atakującą i to on dysponował maczetą. Dlatego mając przewagę, gonił swoją ofiarę, a gdy dopadł Łukasza D. – zadał mu cios skutkujący śmiercią.
Przed sądem, podobnie jak wcześniej w śledztwie, oskarżony stanowczo zaprzeczył, że chciał zrobić krzywdę Łukaszowi D., a tym bardziej go zabić.
– Znałem pokrzywdzonego tylko z widzenia, on raczej też mnie nie znał, ale nie jestem pewien, co dokładnie o mnie wiedział. Zaczął coś gestykulować w moją stronę, a ja to odebrałem jako gesty zmierzające do konfrontacji. Wysiadłem z auta i zabrałem ze sobą miotacz gazu. Uciekał do pobliskiego lasu, to pobiegłem za nim i w końcu go zobaczyłem. Trzymał w ręku maczetę. Psiknąłem w jego stronę gazem, maczeta wypadła mu z ręki i ją przechwyciłem...
Po ataku na pokrzywdzonego pojechał jeszcze po wózek, bo niebawem jego dziewczyna miała urodzić ich dziecko.
– W radiu usłyszałem wiadomość, że jakiś mężczyzna stracił rękę i zmarł. Wiedziałem, że chodzi o tego chłopaka, bo przecież nie mogło dojść do dwóch podobnych zdarzeń w tym samym miejscu i w tym samym czasie. Zrobiło mi się słabo i natychmiast wróciłem do domu. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i uciekłem za granicę.
– Obawiałem się konsekwencji tego, co zrobiłem, a jednocześnie nie czułem się odpowiedzialny za tę śmierć. Wróciłem do Polski i zgłosiłem się na policję, bo chciałem sprawę wyjaśnić i odpowiadać za to, co rzeczywiście zrobiłem. Nie za zabójstwo, chociaż bardzo żałuję tego, co się stało – oświadczył.
Wojciech L. skazany został nieprawomocnym wyrokiem na 15 lat pozbawienia wolności. Sąd uznał, że nie można było wymierzyć surowszej kary oskarżonemu, bo były okoliczności łagodzące. Przyznał się do zadania ciosu, opisał okoliczności zajścia. Sam też z własnej inicjatywy zjawił się w Polsce, by się rozliczyć z dokonania tego przestępstwa.
Potniemy kieleckie kur...
Przez kilka lat ukrywał się także za granicą Piotr K., podejrzewany o zabójstwo kibica Korony Kielce w 2007 roku. Doszło wówczas do bójki pseudokibiców Wisły Kraków
z fanami Korony. Dwaj kielczanie zostali ranieni ostrym narzędziem; jeden z nich – 22-letni student III roku politologii – zmarł.
Do starcia doszło w Kielcach po meczu z Legią. Chodziło o zdobycie flagi i barw klubowych znienawidzonej drużyny. W pobliżu zatoczki autobusowej stały trzy samochody, w jednym z nich siedział pokrzywdzony. Jak ustalono w śledztwie, grupy kielczan i krakowskich kibiców wysiadły z aut i zaczęły iść w swym kierunku. Fani kieleckiego zespołu zobaczyli, że w rękach przeciwników są styliska od siekier. Piotr K. miał w ręku nóż i krzyknął w stronę kibiców z Kielc: „Potniemy kieleckie kur...”. Ci wycofali się do samochodu, ale krakowscy kibole rzucili się w pogoń. Do jednego z aut dobiegł Piotr K. i włożył rękę przez okno od strony pasażera z przedniego siedzenia. Zadał siedzącemu tam Karolowi P. dwa ciosy, jeden z nich trafił w klatkę piersiową i okazał się śmiertelny.
Piotr K. był poszukiwany Europejskim Nakazem Aresztowania. W 2016 roku został zatrzymany w Wielkiej Brytanii.
Przed sądem oskarżony przyznał się tylko do udziału w pobiciu i dokonania rozboju na kibicach Korony. Stanowczo zaprzeczał natomiast, że usiłował kogoś zabić. Prokuratura domagała się dożywocia. Obrońca wnosił zaś o zmianę klasyfikacji czynu – z zabójstwa na udział w bójce ze skutkiem śmiertelnym.
Sąd Okręgowy w Kielcach skazał Piotra K. na 25 lat pozbawienia wolności.
– Oskarżony dokonał ataku na najwyższe dobro chronione prawem – życie. Jego postawa wskazuje na brak poszanowania życia ludzkiego, wręcz jego pogardę i tylko dlatego, iż kibicuje się innej drużynie piłkarskiej. Powód zupełnie irracjonalny, niezrozumiały także dla sympatyków innych klubów piłkarskich – uzasadniał wyrok sędzia Łukasz Sadkowski.
Zdaniem sądu najważniejsze znaczenie miała chęć budowania pozycji oskarżonego wśród kibiców Wisły Kraków. Dołączenie do grupy fanów tego krakowskiego zespołu sprawiło, że Piotr K. zapragnął zdobyć uznanie wśród starszej części kibiców. Wraz z kilkoma innymi osobami zawiązał nieformalną grupę White Bears – Białe Misie, której celem było zdobywanie i palenie emblematów przeciwnych drużyn i w ten sposób upokarzanie kibiców tych zespołów piłkarskich.
Zarówno oskarżyciel, jak i obrona złożyli apelację, ale sąd wyższej instancji podtrzymał ten wyrok.
W końcu po nich przyszli
Natomiast w Łodzi po 6 latach sądowej batalii zakończył się proces pseudokibiców, których prokuratura oskarżyła między innymi o organizowanie w sieci ustawek oraz udział w bójkach. W dwóch z nich zginęli młodzi kibice Widzewa Łódź i Śląska Wrocław. Głównym świadkiem oskarżenia był mężczyzna, który zdecydował się na współpracę z organami ścigania i opowiedział szczegółowo o działalności swoich kolegów z kibicowskich bojówek Widzewa. Na ławie oskarżonych zasiadło 60 osób.
Trzej oskarżeni zostali uniewinnieni, pozostali usłyszeli wyroki od kilkunastu miesięcy do dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na kilka lat. Skazani dostali również dozór kuratorski oraz zakaz działalności w stowarzyszeniach kibiców. Mogą jednak chodzić na mecze.
– Nikt nie odbierze wam miłości do sportu, jeżeli w ogóle gdzieś taka istnieje, bo czasami jednak w to wątpię. Możecie kibicować jak każdy człowiek na trybunach. Mam nadzieję, że chociaż w jednym, dwóch czy trzech przypadkach jakaś refleksja przyjdzie do głowy – uzasadniał nieprawomocny wyrok sędzia Grzegorz Gała z łódzkiego Sądu Okręgowego.
Zdaniem sądu najważniejszy jest wychowawczy wymiar kary, która ma być wskazówką co do dalszego życia.
Sąd odniósł się też do śmierci dwóch kibiców i uznał, że w jednym przypadku przyczyną zgonu był nieszczęśliwy wypadek. W drugim sprawca odpowiada za zabójstwo w odrębnym postępowaniu.
Z kolei przed Sądem Okręgowym w Białymstoku toczy się proces blisko 50 osób związanych z tamtejszym środowiskiem pseudokibiców piłkarskich. Prokuratura zarzuca między innymi czerpanie korzyści z prostytucji, pobicia oraz propagowanie faszyzmu i nawoływanie do nienawiści na tle rasowym i narodowościowym. Są także oskarżeni o bezprawne pozbawianie wolności oraz wymuszenia zwrotu zobowiązań finansowych. Sprawa dotyczy ich działalności w latach 2009 – 2013. Na pierwszej majowej rozprawie stawiło się na sali sądowej zalewie sześciu oskarżonych. Nikt z nich nie przyznał się do winy, niektórzy odmówili składania wyjaśnień.
To właśnie do tej grupy osiem lat temu były minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz mówił: „Idziemy po was”...