Jestem jak żołnierz
Katarzyna Litwin, menedżerka wielu gwiazd polskiej estrady: – W końcu cieszę się życiem.
Twarda, nieustępliwa, szanowana, niebojąca się ryzyka. Mówią o niej „Baba z żelaza”. Pracowała z wieloma artystami, m.in. z zespołem O.N.A. i Kombii, a w ostatnich latach z Korą. Po jej śmierci wycofała się z branży, wyciszyła. Nie wyklucza jednak powrotu do show-biznesu. Chce spełniać swoje marzenia.
Delikatna, nie pasuje do wizerunku twardej kobiety. Pochodzi z Podkarpacia, mieszka w Gdyni, podróżuje po całej Polsce. – Nad morze trafiłam, gdy zostałam menedżerem zespołu O.N.A. Wcześniej tańczyłam, tworzyłam układy choreograficzne i uczyłam. Byłam bardzo młoda, ale już wiedziałam, że potrafię organizować wydarzenia sceniczne. Odważyłam się i przygotowałam koncert zespołu O.N.A. To był mój pierwszy koncert dużej gwiazdy. Występ wypadł doskonale, artyści i publiczność byli zadowoleni. Uwierzyłam, że mogę tym się zajmować. Zaczęłam organizować duże imprezy dla miast i firm. Moja firma zaczęła się rozwijać, ale nadal tańczyłam. Moje serce nie pozwalało mi z tego rezygnować.
Przyjechała do Trójmiasta na spotkania baletowe organizowane przez Operę Bałtycką. – Dwa tygodnie treningów pod okiem światowych tancerzy i choreografów. Zostałam zaproszona na kolację, na której był Grzegorz Skawiński z Agnieszką Chylińską. Zapytali, czy chciałabym zostać ich menedżerką. Byłam mocno zaskoczona. Ta propozycja wiązała się z wielkim przewrotem w moim życiu. Poprosiłam o dwa tygodnie do namysłu. I pozostawiłam marzenia, wszystko to, co było wcześniej, zabrałam dzieci i postawiłam na nieznaną mi przyszłość. Dlaczego wybrała Gdynię? – Patrzyłam pod kątem szkół dla synów. Starszy trenował tenis, miał blisko do kortów Arki.
Wynajęła mieszkanie przy jednej z ulic prowadzących do morza. – A potem pojawiła się okazja kupna mieszkania w starej kamienicy na Kamiennej Górze. Po siedmiu latach musiała jednak wyprowadzić się do Warszawy ze względów zawodowych. Ciągłe podróże do centrum show-biznesu stały się uciążliwe. W 2010 r. rozpoczęła współpracę z Olgą Jackowską.– Mieszkałam w Warszawie do lata 2018, do pogrzebu Kory. Zorganizowałam ostatni koncert, ostatnie wydarzenie dla Kory, jej pogrzeb. Wiele razy jej obiecałam, że zadbam o siebie, że się zatrzymam. Próbowałam... Dopiero jej odejście spowodowało, że zaczęłam się zastanawiać, kim jestem i gdzie jestem. Ile jest mnie samej w moim życiu. Kora wiele mnie nauczyła. Kochała naturę. Mówiła, że największym bogactwem dla niej są łąki, lasy, rzeki, morza, zwierzęta, słońce i księżyc. Opowiada, że Kora chciała, aby rozsypano jej prochy na łonie natury. – Uzbierałam polnych kwiatów, wynajęłam motorówkę. Wraz z przyjaciółmi popłynęłam i na granicy Gdyni z Sopotem pożegnałam ją...
Trzy lata temu wróciła do Gdyni na stałe. – Wciąż sporo podróżuję, głównie prywatnie. Menedżerską pałeczkę przejął mój syn Oskar, który współpracował z moją firmą. Od kilku lat działa samodzielnie, ma swój management, reprezentuje kilku artystów. Młodszy syn, Paskal, też działa w tej branży. Jest reżyserem, producentem kreatywnym programów rozrywkowych.
Urodziła się w Łańcucie. Ukończyła studium taneczne. – Uczyłam się tańca współczesnego m.in. u Witolda Jurewicza, a klasycznego u wychowanki Szkoły Baletowej przy Teatrze Bolszoj Laili Arifuliny. Wspomina, że wszyscy, którzy ją oglądali, mówili, że ma talent. Potem tworzyła już własne układy choreograficzne. – Kochałam taniec, dlatego po maturze zdecydowałam się rozwijać w tym kierunku. Ukończyłam wiele kursów tańca współczesnego, szkoliłam się pod okiem najlepszych nauczycieli. Zdobywałam nagrody i wyróżnienia. Taniec pomagał przetrwać ciężkie chwile.
Nieco wcześniej jej życie się skomplikowało. W wieku piętnastu lat urodziła syna. – Byłam w I klasie liceum plastycznego, musiałam przerwać naukę. Później ją kontynuowałam, ale nie było to łatwe, dzięki sile i wierze w lepsze jutro dałam radę. Wyszła za mąż za ojca swojego syna, o dziesięć lat od niej starszego, i urodziła drugiego syna. – Zakochałam się w trenerze tenisa, może zauroczyłam? Myślałam, że to uczucie na całe życie. Taka pierwsza, trochę naiwna, dziewczęca miłość. Byli ze sobą dziewięć lat. Już nigdy nie założyła rodziny. – Zastanawiałam się, mogłam, ale najważniejsi byli synowie i praca. Jedyne, czego było mi żal, to że nie kontynuowałam kariery tanecznej i choreograficznej.
Wybrała show-biznes choćby dlatego, że z tańca sama z dwójką dzieci nie mogła się utrzymać. – Założyłam agencję koncertową. I miałam szczęście, spotkałam dobrych ludzi. Był wśród nich Andrzej Wiśniowski, gitarzysta zespołu RSC, właściciel dużej firmy nagłośnieniowej. Wiele mi pomógł, ukierunkował. To taki biznesowy ojciec chrzestny. Jestem mu bardzo wdzięczna.
Pierwszą imprezą, którą zorganizowała, był właśnie koncert zespołu O.N.A. w klubie „Opera” w Łańcucie. – Dowiedziałam się, że grupa koncertuje w weekend w Lublinie. Wolny mieli tylko poniedziałek, a w tym dniu