Tak łatwo się nie odchodzi
Kardynał Marx chciał wstrząsnąć Kościołem katolickim, ale...
Watykan jednak się tym nie przejął. I w ogóle nie myśli o reformie.
Nie wiadomo, czy za życia Franciszka, 84-letniego papieża, zbierze się jeszcze watykańskie Kolegium Kardynałów. Może dopiero po to, aby wybrać jego następcę. Ale Franciszek ma wszelkie powody, by wezwać do Rzymu najwyższych rangą duchownych z całego świata. Jeden z jego najbliższych towarzyszy (należący do siedmiu doradców Franciszka) tak niedawno opisał dramat Kościoła katolickiego: „Bólem napawa mnie to, jak bardzo – być może najbardziej w całej historii – upadł autorytet biskupów, zarówno w Kościele, jak i w świecie”. Zdanie to pochodzi z listu, który 21 maja kardynał Reinhard Marx wysłał do papieża z prośbą o zwolnienie go z obowiązków arcybiskupa Monachium i Freisingu.
Tak się jednak nie stanie, co ogłosił 10 czerwca Watykan. Za zgodą papieża Marx upublicznił swój list do zwierzchnika. Miało to być odczytane nie tylko jako potwierdzenie, jak poważnie podszedł do decyzji zrzeczenia się beneficjów, ale także brzemienia arcybiskupa. To, co Marx napisał do papieża, miało wstrząsnąć Kościołem. Za jego diagnozą: „znaleźliśmy się w martwym punkcie”, nie kryła się żadna pokrzywdzona próżność. Marx nie zaspokajał też potrzeb tych swoich rówieśników, którzy postrzegają siebie zawsze jako otoczonych przez wrogów i stylizują się na ofiary złowrogich (medialnych) mocy. Kardynał stwierdził, że utrata dobrego imienia na całym świecie jest konsekwencją osobistego i zbiorowego niewzięcia na siebie odpowiedzialności za katastrofę nadużyć seksualnych w Kościele. W liście przyznał się też do swojej winy, współodpowiedzialności w milczeniu, w zaniedbaniach i w zbyt silnym koncentrowaniu się na reputacji instytucji. Kardynał nie podał szczegółów, ale jeszcze w tym roku ma się ukazać bezstronna ekspertyza dotycząca nadużyć w Monachium, także za jego urzędowania.
Marx był najpierw biskupem w Trewirze, ale tam jego następca Stephan Ackermann trzyma nadal wszystkie akta pod kluczem. Swoją rezygnacją Marx chciał zakończyć tę grę na zwłokę. Ponadto zamierzał ustanowić nowy standard – zrzec się władzy na znak współodpowiedzialności całej instytucji. Papież nie uczynił z tego jednak swojej normy.
Marx już jako przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec wypowiedział słowa, których do dziś wszyscy w Kościele unikają jak ognia: „Komisja prawdy”. Nadal nie wydarzyło się nic w kierunku jej powołania. Chyba jest już za późno, aby 11 lat po ujawnieniu nadużyć seksualnych w szkole jezuickiej w Berlinie zlecać badanie tej sprawy prawnikom. Można za to zebrać niezależną komisję prawdy i pojednania, w której będą mogły, a właściwie musiały wypowiedzieć się osoby poszkodowane i oskarżone. Właśnie teraz, gdy Kościół znalazł się według Marxa „w martwym punkcie”, trzeba ponownie rozważyć tę opcję. To Marx wysłał Kościół w Niemczech na początku 2019 roku na „drogę synodalną”. Miała to być odnowa i reforma, która zidentyfikuje i pomoże przezwyciężyć systemowe przyczyny tolerancji dla przemocy seksualnej i moralnego letargu w instytucji. Nikt nie jest w stanie dziś stwierdzić, czy ta droga doprowadzi do celu. Od ponad roku polega ona na tym, że małe kręgi teologów dopracowują dokumenty z postulatami, które – gdy zostaną uchwalone – mają zmienić Kościół.
Jednak zasadnicze zmiany w architekturze władzy wymagałyby fundamentalnego przeformułowania prawa kanonicznego. To samo odnosi się do zmiany warunków dopuszczenia do święceń. Na razie papież Franciszek nie chce o tym słyszeć. Rodzi się pytanie, czy Marx chce i może udowodnić zwierzchnikowi i innym wpływowym kardynałom, że się mylą? W międzyczasie kryzys reputacji Kościoła zyskał kolejną, błędną odsłonę: arcybiskup Kolonii – Rainer Woelki, zaprzecza jakiejkolwiek systemowej potrzebie reformy. (PKU)