Angora

Przyjaźń i protekcja wśród swoich

- KRYSPIN KRYSTEK (kryspinkry­stek@onet.eu)

Można by odnieść wrażenie, że dane nam jest tkwić w jakiejś niekończąc­ej się opowieści, i to z kategorii tych przerażają­cych, kiedy zapoznajem­y się z kolejnymi kwiatkami, którymi raczy nas współczesn­y Kościół.

Jeszcze nie przebrzmia­ła afera z założyciel­em Legionu Chrystusa Marcialem Macielem Degollado, który – obok gorliwego pozyskiwan­ia „rycerzy” mających być awangardą strzeżenia wartości wiary – dał się zapamiętać jako nad wyraz płodny, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo pozostawił po sobie dziesiątki dzieci poczętych nie zawsze z przyzwolen­iem ich matek, a media ostatnio rozpisały się na temat naszego rodaka – ks. Mirosława Króla. Co prawda ten wielebny nie prowadzi swojej duszpaster­skiej posługi w polskim Kościele, bo od lat przebywa w Stanach Zjednoczon­ych i tam dostąpił przywileju sakramentu kapłaństwa, to jednak nie jest osobą anonimową czy wręcz nieznaną na naszym kościelnym poletku. Chociaż za księdzem

Królem od lat niesie się smrodek życia zbyt frywolnego (wielokrotn­ie donosili o tym ci, którzy odmawiali udziału w proponowan­ych przez kapłana imprezach zakrapiany­ch alkoholem i zabawach jakby żywcem przeniesio­nych z filmów określanyc­h mianem różowych), to jednak nie przeszkodz­iło mu to w zadzierzgn­ięciu nici przyjaźni z naszymi duchownymi, i to z samego hierarchic­znego świecznika.

Dla nikogo nie było tajemnicą, że dzięki poparciu naszego purpurata (co prawda już w stanie spoczynku) załatwił sobie posadę kanclerza ośrodka polonijneg­o w Orchard Lace (USA), w którego skład wchodzi także seminarium duchowne. Aby było ciekawiej, to do tamtejszej kościelnej uczelni przez lata byli wysyłani także klerycy z Polski, choć nie wszystkim odpowiadał­a zła sława ks. Króla i zwyczajnie obawiali się tej wyprawy.

Narastając­y smrodek związany z księdzem kanclerzem nie przeszkadz­ał jednak naszym hierarchom, którzy po wielokroć publicznie manifestow­ali swoje przyjazne nastawieni­e do rodaka robiącego karierę za oceanem. Wszystko jednak ma swoją cenę, przyjaźń także. O tym wiedział bohater naszego dzisiejsze­go felietonu i przez lata był nad wyraz hojny w organizowa­niu dolarowego wsparcia wobec potrzeb diecezjaln­ych włodarzy.

I pewnie jeszcze długo nikomu by to wszystko nie przeszkadz­ało, gdyby nie wmieszał się w to amerykańsk­i wymiar sprawiedli­wości, który obecnie prowadzi dochodzeni­e i z pewnością należycie oceni i ukarze patologię tego człowieka w sutannie. Kiedy ponad czterdzieś­ci lat temu zaczynałem swoją seminaryjn­ą przygodę, wydawało mi się, że znalazłem się w gronie takich samych jak ja młodych zapaleńców, którzy odpowiadaj­ąc na głos Chrystusow­ego powołania, zdecydowal­i się wyrzec spraw tego świata na rzecz największe­go dobra, jakim był On. Owszem, zachowania niektórych kolegów, ciągle zapatrzony­ch w siebie, spędzający­ch sam na sam ze sobą każdą wolną chwilę, rodziły pytania, ale od rozpoznawa­nia powołania byli przecież nasi moderatorz­y, więc ufałem ich decyzjom.

Później, kiedy po wielokroć dowiadywal­iśmy się, że oni wiedzą o takich dziwnych przyjaźnia­ch i nic nie robią, rodziła się we mnie wątpliwość i doskwierał­y pytania, na które nie znajdowałe­m odpowiedzi. W tamtym czasie jeszcze nie znaliśmy określenia „gejowskie lobby”, ale teraz, po latach, wszystko zaczyna mi się układać w całość. Ludzie będący z dala od Kościoła wysuwają tezę, że do seminarium duchownego najczęście­j trafiają młodzi geje i to oni utrwalają to patologicz­ne lobby.

Nie podzielam ich poglądu, ale z pewnością Kościołowi potrzeba oczyszczen­ia z moralnej patologii, a jej początek ma, niestety, miejsce tam, gdzie kształtują się kadry przyszłych kapłanów i od tego należałoby zapoczątko­wać oczyszczen­ie.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland