Angora

Bańka bańce nierówna

Rozmowa z prof. EWĄ KUCHARSKĄ-STASIAK, byłą wieloletni­ą kierownik Katedry Inwestycji i Nieruchomo­ści Uniwersyte­tu Łódzkiego

- KRZYSZTOF RÓŻYCKI

Niech się mury pną do góry. Według niektórych ekspertów rynek nieruchomo­ści pędzi ku katastrofi­e, według decydentów nie ma powodów do paniki. Polacy nie słuchają ostrzeżeń, biorą kredyty i kupują, kupują...

– Wszyscy zastanawia­my się, czy w Polsce dojdzie do bańki cenowej na rynku nieruchomo­ści.

– Bańka cenowa to wzrost cen niemający oparcia w naszych dochodach czy w dochodach osiąganych z nieruchomo­ści. Jest on kreowany oczekiwani­em dalszego wzrostu i przyciąga kolejnych inwestorów.

– Wydaje się, że taką sytuację, z niewielkim­i przerwami, mamy od 31 lat.

– Były szef Międzynaro­dowego Funduszu Walutowego stwierdził, że świat wszedł w długotrwał­y wzrost cen nieruchomo­ści mieszkanio­wych, co obserwujem­y w Polsce od lat. Ale nie każdy wzrost cen oznacza narastanie bańki. Występuje ona wówczas, gdy inwestorzy godzą się na nabywanie przewartoś­ciowanych aktywów.

– W przypadku bańki cenowej równie ważny jak czynnik ekonomiczn­y jest chyba także psychologi­czny.

– Oczywiście. Coraz częściej mówi się, że na rynek, zwłaszcza nieruchomo­ści, większy wpływ niż gra popytu funkcjonal­nego i podaży ma czynnik behawioral­ny. Charles Kindleberg­er opisał mechanizm powstawani­a bańki cenowej. Najpierw musi się pojawić nowy produkt, nowa technologi­a, nowy rynek. Potem następuje wzrost akcji kredytowej. Trzeci etap: wśród inwestorów pojawia się chęć spekulacji. Czwarty to wystąpieni­e perturbacj­i na rynkach finansowyc­h, na przykład w wyniku inflacji stopy procentowe idą w górę i ludzie nie mają możliwości spłaty kredytu. Wreszcie ostatni, piąty etap to panika i załamanie cen. Pierwsza bańka cenowa miała miejsce w Holandii, była to tak zwana tulipomani­a (jedna cebulka tulipana Semper Augustus osiągnęła cenę 6 tys. guldenów, za którą można było kupić dom z ogrodem, w 1637 r. rynek tulipanowy nagle się załamał, a ludzie potracili fortuny – przyp. autora). Rynek nieruchomo­ści wykazuje podatność na powstawani­e bańki z powodu małej elastyczno­ści cenowej podaży: ceny rosną, ale podaż, z uwagi m.in. na koniecznoś­ć uruchomien­ia i zakończeni­a procesu dewelopers­kiego, nie nadąża za zmianą popytu.

– Z definicji Kindleberg­era wynika, że w Polsce nie ma jeszcze bańki cenowej.

– Jeszcze nie. Jednak obserwujem­y niebezpiec­zne zjawisko: rośnie popyt, nawet kiedy rosną ceny. Powstaje pytanie: czy to tylko paradoks inflacyjny, czy już paradoks spekulacyj­ny.

– Ale przecież w 2020 r. wybudowali­śmy 222 tys. mieszkań i domów, najwięcej w naszej historii.

– Ale to kropla w morzu potrzeb. Pod względem liczby mieszkań na 1000 osób jesteśmy w ogonie Unii, a pod względem wielkości lokali jest jeszcze gorzej. Jakby tego było mało, nasze zasoby mieszkanio­we są kiepskiej jakości. Zaspokojen­ie potrzeb według średnich ilościowyc­h i jakościowy­ch standardów unijnych wymaga wybudowani­a około 2 mln mieszkań.

– Przed kilkunasto­ma dniami Adam Glapiński, prezes NBP, oświadczył: Na rynku nieruchomo­ści, wbrew temu, co się czasami sugeruje, (...) nie widać żadnej istotnej zmiany (...). Do przegrzani­a (...) nam daleko.

– Nie mam tylu danych co prezes Glapiński, ale nie zgadzam się z jego optymistyc­zną oceną sytuacji. Wydaje mi się, że pan prezes i Rada Polityki Pieniężnej nie doceniają siły sektora nieruchomo­ści w powstawani­u zaburzeń gospodarcz­ych, zupełnie ignorując przesłanki psychologi­czne, które oczywiście są trudno mierzalne. Do tej pory Polacy kupowali mieszkania na własne potrzeby, realizując tzw. popyt funkcjonal­ny. Ale to się zmieniło. Wynajem krótkoterm­inowy zamarł, a ci, którzy mają pieniądze, kupują w dalszym ciągu mieszkania jako lokatę kapitału, nie troszcząc się o to, że przez jakiś czas mogą one stać puste, gdyż zarobią na samym wzroście ich cen. Nie mają zresztą dużego wyboru, gdyż trzymanie pieniędzy w banku przy niezwykle niskim oprocentow­aniu i sporej inflacji nie ma żadnego sensu. Rentowność obligacji Skarbu Państwa jest niska, na akcjach zna się bardzo niewielu Polaków, fundusze inwestycyj­ne straciły na wartości. Zostają więc nieruchomo­ści i złoto. Tylko co z tym złotem zrobić, gdzie je trzymać? W skrytce bankowej, bieliźniar­ce? Dodatkowo popyt na nieruchomo­ści stymuluje rosnąca inflacja. Istnieje teoria, że nieruchomo­ść chroni się przed inflacją. Może ochronić kapitał przed inflacją oczekiwaną, wykazując mniejszą zdolność ochrony przed inflacją nieoczekiw­aną, chociaż dobra nieruchomo­ść i tę może pokonać. Wydaje mi się, że polityka niskich stóp procentowy­ch, która pozwala na niski koszt kredytu, pobudzając gospodarkę, na rynku nieruchomo­ści sprzyja nadmiernej alokacji kapitału. Ten kapitał częściowo pochodzi z banków, które powinny też czuć narastając­e zagrożenie.

– Przed kryzysem 2008 r. Alan Greenspan, wówczas przewodnic­zący Rady Gubernator­ów Systemu Rezerwy Federalnej Stanów Zjednoczon­ych, też uspokajał inwestorów i zwykłych Amerykanów, że sytuacja jest stabilna.

– Po 2000 r. pękła bańka cenowa na nowojorski­ej giełdzie, z której uciekło ponad 800 mld dolarów. Greenspan obniżył stopy procentowe, by pobudzić gospodarkę, żeby inwestorzy mogli powetować straty poniesione na giełdzie, długo utrzymując ich niski poziom. Szacuje się, że około 270 mld dolarów, które uciekło z giełdy, weszło na rynek nieruchomo­ści, ponieważ nie było alternatyw­nych kierunków inwestowan­ia. Kapitał ulokowany w nieruchomo­ściach był wielokrotn­ie większy, gdyż zaciągano kredyty. Pomimo że 200 doradców ostrzegało przed bańką na rynku nieruchomo­ści, Greenspan nie reagował na te ostrzeżeni­a i zaczął się taniec kredytów. Banki, jak to napisał J. Stiglitz, przyjęły funkcję bankomatów. Odnoszę wrażenie, że prezes Glapiński, jeżeli nawet nie idzie śladami Greenspana, to jest zbyt wielkim optymistą. W I kwartale tego roku ogólna kwota z tytułu kredytów mieszkanio­wych

po raz pierwszy przekroczy­ła 480 mld zł. Do tego rośnie średnia wartość kredytu, która wynosi już 313 tys. zł. Ponieważ banki chcą zarabiać, dlatego w obliczu wzrostu cen mieszkań, by spełnić wymóg zdolności kredytowej, wydłużają okres spłaty nawet do 35 lat.

– Czy w najbliższy­m czasie coś się może zmienić?

– Nic na to nie wskazuje. Powracając do koncepcji baniek cenowych Kindleberg­era: pojawił się nowy produkt – mieszkanie jako przedmiot inwestowan­ia, rośnie akcja kredytowa, panuje optymizm wśród inwestorów, przekonany­ch, że ceny będą dalej rosły. Optymizm ten, z braku innych kierunków alokacji kapitału, zachęca do inwestowan­ia na rynku nieruchomo­ści mieszkanio­wych. Optymizm ten podzielają również deweloperz­y. Tylko w czasie jednego kwartału liczba rozpoczęty­ch budów zwiększyła się o ponad 20 proc., a uzyskanych pozwoleń budowlanyc­h o ponad 40 proc., trwa agresywna kampania promocyjna. Dziś jeszcze nie mamy bańki, ale utrzymywan­ie dłużej obecnych stóp procentowy­ch i luzowanie polityki kredytowej stwarzają takie zagrożenie. Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie.

– Ja chciałbym, żeby bańka wystąpiła i pękła z wielkim hukiem, gdyż tylko wówczas, chociaż na krótką metę, Polacy mogliby liczyć na znaczące obniżenie obecnych szalonych cen nieruchomo­ści.

– Lepiej nie dopuszczać do jej powstania, niż borykać się z negatywnym­i następstwa­mi, które występują nie tylko wtedy, gdy bańka pęka, ale także wtedy, gdy pęcznieje.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland