Tajne obrady Sejmu to odwracanie kota ogonem
Rząd zwołał tajne obrady Sejmu, rozdał posłom instrukcje cyberbezpieczeństwa, a wicepremier Jarosław Kaczyński powiedział, że staliśmy się celem ataku. Wszystko to po to, żeby odwrócić uwagę opinii publicznej od własnej nieudolności.
Maile Michała Dworczyka pojawiają się w sieci od dwóch tygodni. Dowiedzieliśmy się z nich m.in., że rząd rozważał użycie wojska wobec strajkujących kobiet oraz poznaliśmy kulisy wprowadzania obostrzeń przeciwko koronawirusowi. Dokumenty (czytałem wszystkie) są publikowane na rosyjskim szyfrowanym komunikatorze Telegram. I choć ten trop mógłby wskazywać na to, że „atak” został przeprowadzony właśnie z terenu tego państwa, to trzeba sobie szczerze powiedzieć, że mógłby go przeprowadzić byle student informatyki.
Wszystko przez to, że rządowi oficjele, zamiast korzystać z oficjalnych skrzynek mailowych, wybrali te prywatne, znajdujące się w domenie publicznej. Choć nikt tego nie przyzna, zdecydowano się na taki krok ze strachu przez Zbigniewem Ziobrą i Mariuszem Kamińskim. Obaj politycy mają narzędzie, żeby przechwytywać rządową korespondencję i szukać w niej haków na swoich rywali.
Innymi słowy, rząd jest winien sam sobie; sygnały o tym, że wiadomości można łatwo przeczytać, otrzymywał od służb specjalnych zaprzyjaźnionych państw co najmniej od pół roku. Mleko jednak już się rozlało. Bałagan posprzątać ma Janusz Cieszyński, świeżo upieczony ekspert od cyfryzacji, który w zeszłym roku zasłynął podpisaniem umowy na respiratory, które nigdy do Polski nie przyjechały.
Nowe materiały wypływają codziennie. Dla przykładu: godzinę przed tym, zanim usiadłem dziś do klawiatury, przeczytałem o tym, jak polski rząd brał pod uwagę sprzedaż amunicji do Nigerii. Co udostępnią jutro i kiedy zdecydują się odpalić prawdziwie wstrząsający materiał? Nie wiadomo. Pewne jest, że nasze służby nie mają żadnych narzędzi, żeby ich zatrzymać.
Dlatego – w obliczu własnej niemocy – rząd postanowił zrobić to, co potrafi najlepiej, czyli upokorzyć opozycję. Zwołano niejawne posiedzenie Sejmu, na którym posłom tłumaczono, że nie wolno podawać swoich haseł obcym ludziom w internecie. Politycy opozycji byli zgodni, że poziom „wykładu” był dramatycznie niski. Z ustaleń faktycznie niejawnych, takich, do których nie powinny mieć dostępu media, nie powiedziano niczego. Bo to, że rząd sobie z bezpieczeństwem nie radzi, wszyscy już wiedzą.
Gwiazdą posiedzenia został prezes Kaczyński, który powiedział, że „Moskwa ma gotowe plany inwazji” na nas. Jasne, nigdy nie żyliśmy w przesadnie dobrych relacjach. Tylko czemu Putin miałby rzucać się nam do gardła teraz, gdy w Warszawie pracuje ultrakonserwatywny rząd rozbijający jedność Unii Europejskiej? Jedyne, czego Kremlowi brakuje nad Wisłą, to jawna filorosyjskość elit. Moment, w którym polska prawica uzna, że nie ma co się wstydzić słabości do „Kalinki” i kawioru z bieługi, nastąpi niebawem. Wystarczy porównać liczbę materiałów TVP, w których atakowana była Moskwa, do tych, w których źle mówiono o Brukseli.
Na Rosję wskazano intuicyjnie także dlatego, że nie doceniamy Białorusi. A co jak co, ale na bezpieczeństwo władzy prezydenta Łukaszenki wydaje się tam niemałe pieniądze. Gdy setki tysięcy ludzi wychodziły na ulice Mińska, rząd nie szczędził pieniędzy dla milicjantów i wojska. O tym, że umie działać z rozmachem, dowiedzieliśmy się, gdy uprowadzono samolot z niezależnym dziennikarzem Ramanem Pratasiewiczem na pokładzie. Białoruś dziś już oficjalnie zwalcza polską mniejszość, a wśród ujawnionych do tej pory dokumentów nie brakowało takich, które dotyczyły czy to Swietłany Cichanouskiej, czy przyjęcia do Polski repatriantów zza Buga. Gdyby okazało się, że to zemsta Łukaszenki, to byłaby ona słodka i tania. Jestem pewien, że na mińskiej politechnice nie brakuje studentów potrafiących włamać się do prostych i źle chronionych skrzynek mailowych.