Eksplozja na lekcji angielskiego
We Włocławku trwa proces 20-latka, który zdetonował w szkole w Brześciu Kujawskim ładunki wybuchowe i strzelał do uciekających uczniów oraz pracowników placówki. Wiele wskazuje na to, że planował wcześniej zamach terrorystyczny
Tuż po ósmej rano wziął leki i spakował plecak. Włożył do środka bluzę, rękawiczki, okulary i czapkę. Później pojechał rowerem do kryjówki. Tam przechowywał załadowany rewolwer czarnoprochowy, urządzenia wybuchowe i hukowe oraz noże. Około dziewiątej był na terenie szkoły podstawowej. Znał to miejsce, bo kiedyś chodził tam do gimnazjum.
W zaroślach na zapleczu budynku włożył czapkę, bluzę z kapturem i okulary przeciwsłoneczne. Przypiął do pasa kaburę z rewolwerem oraz nóż w pochwie. W ręce trzymał plastikowy pojemnik z czarnym prochem. Do szkoły wszedł około dziesiątej i udał się na drugie piętro...
Było majowe, ciepłe przedpołudnie. W sali numer 31 nauczyciel języka angielskiego prowadził lekcję z siedemnaściorgiem uczniów piątej klasy przy otwartych drzwiach. Pewnie dlatego 19-letni wówczas Marek N. postanowił właśnie tam szukać ofiar swojego szalonego planu. Podpalił lont petardy i wrzucił ładunek wybuchowy do środka. Pojemnik z prochem uderzył w głowę jedną z uczennic i upadł pomiędzy ławki. Nastąpiła eksplozja, ale na szczęście ładunek został skonstruowany wadliwie i detonacja była stosunkowo słaba. Biegli ocenili jednak później, że podczas wybuchu powstały toksyczne gazy, które mogły spowodować zatrucie, a wygenerowany impuls akustyczny mógł wywołać obrażenia słuchu u tych, którzy byli najbliżej. Ustalono też, że gdyby odłamek urządzenia kogoś trafił, mógłby spowodować uszkodzenie tętnicy szyjnej bądź oka.
Realizacja szatańskiego planu
Uczniowie wraz z nauczycielem ratowali się ucieczką. Podzielili się na dwie grupy. Część ukryła się w toalecie, inni zbiegali na dół po schodach. W tej grupie była Oliwia, która została trafiona pociskami, gdy napastnik zaczął strzelać do uciekających. Dziewczynka kulała na jedną nogę i sprawca doskonale o tym wiedział. Dlatego – jak później wyjaśniał – strzelił do niej dwa razy.
Marek N. nie zaprzestawał realizować swojego szatańskiego planu. Zrzucił w dół klatki schodowej kolejny ładunek, który eksplodował na pierwszym piętrze. Była to petarda oraz pojemnik z butanem. To nie był jednak koniec, bo wyrzucił przez okno w stronę boiska jeszcze jeden taki ładunek. Petarda eksplodowała, ale nie rozerwał się pojemnik z gazem.
Woźna, zaniepokojona odgłosem eksplozji i strzałów, widząc zbiegające po schodach dzieci, pobiegła na drugie piętro szkoły. Napastnik strzelił w jej stronę trzy razy. Dwa pociski trafiły kobietę w okolice piersi i żeber, trzeci uderzył w ramę okienną.
Uczniowie szkoły opowiadali później dziennikarzom, że napastnik śmiał się, strzelając do uciekających.
Konserwator Krzysztof G. siedział w pomieszczeniu gospodarczym w piwnicy. Gdy usłyszał strzały – podobnie jak woźna – pobiegł na drugie piętro. Gdy Marek N. go zobaczył, rzucił w jego kierunku kolejną petardę. Po eksplozji mężczyzna cofnął się, ale za chwilę podszedł do sprawcy, spojrzał mu w oczy i kazał się poddać oraz położyć na ziemi. Marek N. prawdopodobnie był przekonany, że mówi do niego policjant i wykonał polecenie. Konserwator sprowadził chłopaka na dół, a tam czekali już funkcjonariusze.
Marek N. przyznał się do stawianych mu zarzutów i złożył obszerne wyjaśnienia.
Jak ustalili biegli z zakresu batalistyki, sprawca używał rewolweru czarnoprochowego, sześciostrzałowego Remingtona. To replika, na którą nie jest wymagane pozwolenie. Pociski wystrzelone z tej broni były zdolne do zranienia na całym odcinku szkolnego korytarza o długości 30 metrów. Marek N. oddał natomiast strzały do pokrzywdzonych z odległości 3 – 5 metrów. Obydwa realnie zagrażały życiu ofiar.
Zainteresowania bronią i pirotechniką
To wydarzenie wstrząsnęło mieszkańcami niewielkiego miasteczka. Krążyły plotki, że Marek N. chciał się w ten sposób zemścić na jednej ze swoich byłych nauczycielek. Ta informacja nie została jednak nigdy potwierdzona. Prokuratura zaś była bardzo wstrzemięźliwa w ujawnianiu wyjaśnień sprawcy. W zasadzie ograniczono się do stwierdzenia, że „działał z motywacji zasługujących na szczególne potępienie”.
Wiadomo jednak, że chłopak od pewnego czasu interesował się zamachami o charakterze terrorystycznym w szkołach, bronią palną, a także zgłębiał wiedzę o materiałach wybuchowych. Rewolwer i proch kupił kilka tygodni przed zdarzeniem. Czy chciał być polskim Breivikiem? Według ustaleń śledczych rok wcześniej Marek N. nieopodal budynku szkoły gonił wieczorem z nożem w ręku dziewczynkę. Na szczęście nie doszło do tragedii. Został wówczas obezwładniony i przewieziony do szpitala.
Zakończył edukację na gimnazjum i nie nauczył się żadnego zawodu. W szkole nie sprawiał poważniejszych kłopotów wychowawczych i zdawał z klasy do klasy. Później nie pracował i utrzymywał się z renty socjalnej. W środowisku miał opinię człowieka spokojnego i raczej zamkniętego w sobie. Tuż po zdarzeniach policja oficjalnie potwierdziła, że w przeszłości leczył się psychiatrycznie. W trakcie śledztwa badali go biegli psychiatrzy, którzy orzekli jednak, że w momencie ataku był poczytalny i może odpowiadać za zarzucane mu czyny przed sądem. Z taką opinią nie zgadza się jego obrońca.
Dziennikarz portalu Onet.pl dotarł do byłej dziewczyny Marka N., z którą oskarżony przez prawie rok się przyjaźnił, a później zostali parą.
– To spokojny, miły chłopak. Zupełnie niczym nie wyróżniał się z tłumu. Co najwyżej tym, że był wycofany społecznie. Jednak kiedy wracały stany lękowe, zamykał się w sobie. Bał się rozmawiać z ludźmi. Obawiał się, że ktoś go źle oceni albo wyśmieje. Chodziliśmy po parkach i okolicach jego domu. Nigdy wobec mnie nie był agresywny.
Nigdy też nikogo nie uderzył ani nie wdał się w żadną bójkę. Podczas całej naszej znajomości tylko raz podniósł na mnie głos. Ręki nigdy – powiedziała reporterowi.
Dziewczyna potwierdziła też, że interesował się pirotechniką i czasami robił sobie jakieś głupie zdjęcia z zabawkową bronią. Uważała to jednak za młodzieńcze żarty.
Proces częściowo niejawny
Półtora roku po wydarzeniach w szkole podstawowej w Brześciu Kujawskim Marek N. stanął przed sądem oskarżony o usiłowanie zabójstwa dwóch osób przez oddanie do nich strzałów z rewolweru czarnoprochowego oraz zamiar pozbawienia życia 17 uczniów i nauczyciela poprzez spowodowanie eksplozji za pomocą przygotowanych wcześniej urządzeń wybuchowych.
Podczas pierwszej rozprawy obrońca oskarżonego wniósł o wyłączenie w całości jawności rozprawy dotyczącej wyjaśnień oskarżonego. Adwokat powołał się na stanowisko swojego klienta, który jest przekonany, że czyn, którego się dopuścił, miał bezpośredni związek z jego stanem zdrowia. A także na informacje medialne na temat wydarzeń, które miały spowodować – zdaniem mecenasa – wybicie szyb w domu rodzinnym oskarżonego.
Sąd zdecydował, że ważny interes prywatny oskarżonego oraz najbliższych mu osób, z którymi wchodził w bliskie relacje, nie pozwala na prowadzenie przy otwartych drzwiach tych fragmentów rozpraw, na których omawiane będą kwestie związane ze stanem zdrowia Marka N. oraz sprawy intymne. Jednak – wobec sprzeciwu prokuratora – ujawnione mogą być wyjaśnienia oskarżonego dotyczące samego przebiegu wydarzeń.
Marek N., choć przyznał się do stawianych mu zarzutów, odmówił jednak przed sądem składania wyjaśnień.
– Nie chciałbym już do tego wracać – oświadczył.
Odpowiadał natomiast, już za zamkniętymi drzwiami, na pytania swojego obrońcy niezwiązane bezpośrednio z przebiegiem wydarzeń w szkole.
Obszerne zaznania złożył Arkadiusz G., ojciec pokrzywdzonej, a zarazem oskarżyciel posiłkowy.
– Córka poszła rano normalnie do szkoły, a później piliśmy z żoną kawę. I wtedy, około 10, żona dostała informację, żeby przyjechać do szkoły, bo jest jakiś problem z Oliwią. Zapewniano, że nie stało się nic strasznego, ale żeby być jak najszybciej. Dowiedzieliśmy się jednak, że córka jest ranna. Kilka miesięcy wcześniej złamała rękę i przeszła operację, myśleliśmy, że to ma z tym związek.
Arkadiusz G. wraz z żoną pojechali do szkoły i zobaczyli przed budynkiem tłum ludzi. A także migające niebieskie światło radiowozu i karetkę pogotowia.
– Chcieliśmy wejść na teren, ale nie chciano nas wpuścić. Policjant powiedział tylko, że była strzelanina, a w karetce leży postrzelona dziewczynka. Zacząłem się kłócić z funkcjonariuszem, żeby nas jednak wpuścił. Nie zgodził się, bo nie wiedział, kim jesteśmy. Dopiero pani dyrektor wyjaśniła, że jesteśmy rodzicami i pozwolono nam podejść do karetki. Zapytałem lekarza, co się dzieje z córką. Odpowiedział, że na razie jest dobrze, ale czekają na helikopter. Dowiedzieliśmy się, że Oliwia została trafiona dwoma kulami. W prawy bok i w nogę. Jak mówili później lekarze, miała uszkodzoną nerkę, stłuczoną wątrobę oraz uszkodzoną kość udową.
Czekanie i strach
Świadek zapamiętał i będzie pamiętał do końca życia, że córka mówiła, że bardzo ją boli i pytała, czy będzie żyła.
– Nie mogliśmy z nią lecieć helikopterem, a ja sobie nie wyobrażałem, że po czymś takim będę w stanie usiąść za kierownicą. Dlatego burmistrz udostępnił nam auto z kierowcą. Ta droga do szpitala w Toruniu trwała dla mnie całą wieczność. Jak już dojechaliśmy, pierwsze moje pytanie do lekarza było, czy Oliwka przeżyje. Powiedział, że będą robić wszystko, żeby było dobrze, a później zabrali ją na blok operacyjny. Za jakiś czas przyszedł ordynator i powiedział, że najtrudniejsze będą pierwsze 24 godziny. Całą noc nie spaliśmy i trzęśliśmy się ze strachu...
– Czy rozmawiali państwo później z córką na temat tego zdarzenia? – pytał sędzia Bartosz Sitkiewicz.
– Ona w ogóle nie chce o tym rozmawiać. Ma swojego psychologa i rozmawia tylko z tą panią, jest generalnie zamknięta w sobie. Pani psycholog pociesza nas jednak, że nie zauważyła czegoś szczególnie niepokojącego.
– Czy córka powróciła już do sprawności fizycznej z czasów przed tymi wydarzeniami?
– Nie jestem w stanie tego ocenić. Wiem natomiast, że na początku bała się iść do szkoły, choć bardzo tęskniła za dziećmi. Była propozycja zmiany placówki, ale Oliwka od nowego roku szkolnego wróciła do tej samej klasy. Nie rozmawia jednak na temat tej strzelaniny również z rówieśnikami. Widzimy, że jest rozbita psychicznie, że bardzo ją to wszystko dręczy. Wydaje mi się jednak, że nie chce nas martwić swoimi problemami. Po tej strzelaninie stała się chyba bardziej dojrzała, bardziej dorosła. Odnoszę też wrażenie, że bardziej zbliża się teraz do koleżanek i kolegów, którzy oczekują jakiejś pomocy.
Sąd chciał się dowiedzieć, czy pogorszyły się jej wyniki w nauce.
– Nie ma żadnej różnicy w wynikach przed zdarzeniem i po zdarzeniu. Ona zawsze była wzorową uczennicą. Jej marzeniem jest zostać kardiologiem i leczyć dzieci chore na serce.
– Czy córka mówiła coś o tym, dlaczego oskarżony do niej strzelał?
– Parę razy chcieliśmy ją o to zapytać, ale zaraz pojawiały się w jej oczach łzy. Odpowiadała krótko: „Nie rozmawiajmy już o tym”...
Proces trwa. Oskarżonemu grozi dożywocie.