Tajemnicze morderstwo
Fajbusiewicz na tropie(520)
Ofiara tej zbrodni to 55-letni Antoni L., który mieszkał od dzieciństwa w niewielkim Łosiowie w województwie opolskim. Jego rodzina po roku 1945 została przeniesiona tu z terenów wschodnich zajętych przez ZSRR. Pan Antoni miał trójkę znakomicie wychowanych dzieci. Sam nie mając szczególnego wykształcenia, zrobił wszystko, aby potomkowie skończyli stosowne szkoły. Wspomagała go w tym małżonka.
Mężczyzna był m.in. zatrudniony na etacie konserwatora w banku w Łosiowie. Dodatkowo miał uprawnienia do prowadzenia samochodu służbowego. Antoni L. od dzieciństwa przyjaźnił się z obecnym dyrektorem tego banku. Dorabiał też w innej, miejscowej firmie. Jak ustaliła policja, był człowiekiem bardzo uczciwym, całkowicie oddanym rodzinie i bardzo solidnym w pracy. Tak też był oceniany przez kierownictwo banku. Chociaż w strukturze pracowników nie zajmował znacznej pozycji, z uwagi na wspomnianą przyjaźń mógł na przykład zawsze bez przeszkód wchodzić do gabinetu dyrektora. Do pracy, bez względu na porę roku, dojeżdżał rowerem. Wszyscy wiedzieli, że tam, gdzie stoi rower, na pewno jest pan Antoni. Oprócz pracy w banku był zatrudniony na część etatu w Wojewódzkim Ośrodku Doradztwa Rolniczego w roli konserwatora urządzeń alarmowych. Codziennie około godziny 6 miał obowiązek wyłączania w tym budynku alarmu, przed przyjazdem pierwszych pracowników. Brak jest jakichkolwiek informacji świadczących o tym, aby pan Antoni zajmował się inną działalnością niż praca zawodowa. Około tygodnia przed tragicznym zdarzeniem mężczyzna z żoną złożył wizytę synowi w okolicach Warszawy. Już po powrocie z tej rodzinnej eskapady któregoś dnia wrócił z pracy bardzo wzburzony. Niestety, nigdy nie ustalono, jaki był tego powód. Rodzina powiadomiła policję o tym fakcie dużo później.
W mroźny poranek 13 stycznia 2000 roku personel banku, przychodząc do pracy, stwierdził, że choć na zewnątrz jest zimno, to w pomieszczeniach, gdzie pracują, jest przesadnie gorąco. Dwoje pracowników poszło do kotłowni, aby zorientować się, jaka jest tego przyczyna. Drzwi były, niestety, zamknięte, nie było także roweru, który zawsze o tej porze stał przed wejściem do piwnicy. Zapasowymi kluczami otworzono wejście... i znaleziono Antoniego L. z ranami postrzałowymi głowy i piersi. W składziku opału znaleziono całkowicie zdeformowany pocisk kalibru 9 mm. Niestety, nie nadawał się do ekspertyzy. Na dodatek nie znaleziono łusek. Drugi pocisk był całkowicie ołowiany (prawdopodobnie z okresu drugiej wojny światowej). To on przebił czaszkę i zatrzymał się w wełnianej czapce. Dalsze badania wykazały, że pierwszy strzał został oddany do Antoniego L., gdy klęczał. Drugi – prawie z przyłożenia za uchem. To typowe dla egzekucji. Sprawca lub sprawcy polali podłogę wodą, a następnie ją zamietli, zacierając ślady.
Najważniejsze było odtworzenie zdarzeń poprzedzających zbrodnię. 13 stycznia Antoni L. wyjechał z domu do banku rowerem o godzinie 5.30. Otworzył kotłownię (niezależne wejście z tyłu budynku) i najprawdopodobniej napalił w piecu. O godzinie 6.10 pojechał do WODR i tam wyłączył instalację alarmową. Do banku powrócił po piętnastu minutach. Około 6.30 obok budynku przechodziły dwie kobiety, które szły do kościoła. Jedna z nich twierdziła, że słyszała rozmowę z jakimś mężczyzną. Inny świadek widział mniej więcej w tym czasie mężczyznę (wzrost około 185 cm) idącego w stronę banku. Policja nigdy nie trafiła na ślad tego mężczyzny, choć właściwie przesłuchano wszystkich mieszkańców Łosiowa.
Chociaż postawiono kilka hipotez, to policjanci od początku nie byli w stanie ustalić motywu tej zbrodni. Było to zabójstwo z zimną krwią – swoista egzekucja. Nie było wątpliwości, że morderca musiał znać ofiarę. Mieszkańcy Łosiowa snuli różne hipotezy. Uważali, że Antoni musiał się komuś narazić. Według miejscowej społeczności jednym z motywów mógł być problem związany z prostytutkami ze Wschodu, które świadczyły usługi seksualne w okolicznych lasach, ale i w miejscowym hotelu. Nikt nie potrafił przeciwdziałać temu „zgorszeniu”. Jedynym głośno protestującym był Antoni L. Niektórzy stawiali hipotezę, że może zobaczył coś, czego nie powinien. Prawie wszyscy mieszkańcy twierdzą, że morderca żyje wśród nich...
Wiesz coś o tej zbrodni – napisz: rzecznik@op.policja.gov.pl