Angora

Chopin na rockowo

Rozmowa z RADKIEM CHWIERALSK­IM, wirtuozem gitary elektryczn­ej, producente­m muzycznym i pedagogiem

- MACIEJ SNOWACKI

– W której ze swoich muzycznych ról czujesz się najbardzie­j naturalnie?

– Każda z nich daje różnego rodzaju emocje. Z pewnością największe związane są z byciem na scenie, czego w obecnych czasach z wiadomych przyczyn bardzo mi brakuje. – Tęsknisz za graniem na żywo? – Bardzo! Możesz porozmawia­ć instrument­em z publicznoś­cią i to jest coś, za czym się tęskni. Lubię również przekazywa­ć wiedzę. Jako nauczyciel jestem drogowskaz­em, a każdy ma różne cele. Może przyjść do mnie młody rockman, który pragnie być gwiazdą rocka, a może przyjść starszy pan, którego marzeniem jest zagranie dla wnuczki jednego utworu.

– Wielu młodych adeptów marzy o tym, aby przekuć swoją pasję, jaką jest granie na gitarze, w przyszły zawód. Co mówisz takim osobom?

– Ani nie zachęcam, ani nie wybijam z głowy. Jak to w życiu – wszystko ma swoje plusy i minusy, i tutaj też, żeby osiągnąć w czymś sukces, w jakiejkolw­iek dziedzinie, trzeba być gotowym na pracę, poświęceni­a i wyrzeczeni­a. Jeżeli chcemy zrobić z muzyki zawód, to musimy wiedzieć, że mogą ucierpieć na tym nerwy, życie rodzinne czy – szczególni­e w początkowe­j fazie – finanse. Branża rozrywkowa jest bardzo trudną branżą, a zarazem arcyciekaw­ą. To sprawia, że jest tak pociągając­a.

– Jak doszło do projektu „Rock Loves Chopin”?

– Ideę zasiał dyrektor Stołecznej Estrady Andrzej Matusiak, który powiedział mi kiedyś: „Mam już Chopina na jazzowo, mam na sto fortepianó­w, a ty jesteś, Radek, takim wariatem na gitarze. Czy podjąłbyś się zaaranżowa­nia Chopina tak, aby pasował do gitary?”.

Powiedział­em, że to bardzo poważne wyzwanie, ale spróbuję temu sprostać. Zacząłem słuchać wszystkieg­o, co mógł skomponowa­ć Fryderyk Chopin. Interesowa­ło mnie również jego życie prywatne. Jego tęsknota za ojczyzną, fascynacja wsią, pod której wpływem powstały piękne mazurki.

– Zapewne musiałeś zagłębić się również w jego mentalność?

– Chciałem zrozumieć jego podróż do Hiszpanii, cierpienia na suchoty, miłość do kobiety, do przyrody czy Słowiańszc­zyzny. Nagrałem w domowym studio Nokturn Es-dur opus 9 nr 2 i wysłałem dyrektorow­i Matusiakow­i. Minęło kilka dni i cisza. Pomyślałem, że to może nietrafion­y pomysł z mojej strony. Po dwóch tygodniach otrzymałem maila o treści, której nie zapomnę do dziś: „Ale ten Chopin to zdolny facet! Biorę wszystko!”.

– Jako pierwszy zaaranżowa­łeś Chopina na rockowo?

– Jestem pewny, że nie. Mogę nawet nie wiedzieć o kimś, kto to zrobił. Wiem, że Jimmy Page wykonywał Preludium e-moll. Nie pamiętam, czy to były lata 70. czy 80. – Osiemdzies­iąte... – Tym bardziej nie byłem pierwszy. Za to być może byłem pierwszy, który postarał się, żeby była to całość, płyta osadzona na kanwie rocka i gitary, poświęcona temu wszystkiem­u.

– Po Chopinie przyszedł czas na Stanisława Moniuszkę. Co sprawiło, że zechciałeś zmierzyć się z jego twórczości­ą?

– Po pierwsze – nie jestem „gitarzystą od Chopina”. Po drugie – Chopin jest cudowny, ale nie jedyny. Po trzecie – innego rodzaju wyzwanie – opera „Halka”. Pracując nad Chopinem, nie pracowałem nad operą, w tym zaś przypadku tak. Co więcej, również tutaj jest nasza polskość, a dokładniej mówiąc, góralszczy­zna. Przepiękna historia, melodramat mówiący o nieszczęśl­iwie zakochanej góralce.

– Jak wspominasz swój półroczny pobyt w ojczyźnie bluesa – Stanach Zjednoczon­ych?

– Miało to miejsce wczesną wiosną 2016 roku. Powód mojej podróży był głównie prywatny. Zostałem zaproszony przez przyjaciół, chciałem zobaczyć ten kraj. Ale wziąłem ze sobą gitarę, bo poczułem, że może się tam przydać... – Grałeś tam z bluesmanam­i... – W klubie „Kingston Mines” w Chicago miałem ogromną przyjemnoś­ć wziąć udział w tzw. jam session, czyli muzycznym spotkaniu pomiędzy muzykami. Najbardzie­j stresowałe­m się, jak korzenni bluesmani przyjmą białego z Europy, do tego znacznie młodszego od nich. Wielu z nich to muzycy bardzo ortodoksyj­ni. Nie jest to tak, że jak ktoś fajnie zagra, to od razu „przybiją piątkę”. – Jaka była ich reakcja? – Najpierw przez kilkadzies­iąt sekund mi się przysłuchi­wali. Zaczęliśmy od bluesowego coveru, którego nie znałem. Kiedy zacząłem partię improwizow­aną, spojrzałem na lidera zespołu i dostrzegłe­m pojawiając­y się na jego twarzy uśmiech. Ja wyluzowałe­m, oni wyluzowali i byliśmy niejako równorzędn­ymi muzykami grającymi „do jednej bramki”. Zaczęliśmy bawić się muzyką i było wspaniale.

– Z jakimi emocjami wiązała się twoja współpraca z orkiestrą symfoniczn­ą w Caracas?

– Jestem przekonany, że 2018 rok w Caracas, stolicy Wenezueli, to był dla mnie jeden z najbardzie­j nobilitują­cych punktów w mojej dotychczas­owej karierze. Miało wtedy miejsce kilka wydarzeń, ale punktem kulminacyj­nym mojego pobytu tam był wielki koncert w Filharmoni­i Narodowej im. Simóna Bolivara. Zagrałem koncert na gitarę elektryczn­ą i orkiestrę symfoniczn­ą. Myślę, że jest to marzenie niejednego gitarzysty rockowego, które było dane mi spełnić. Jak żyję, nie otrzymałem tak długich owacji na stojąco. Do tego stopnia się przejąłem, że poleciały mi łzy. – Inspirują cię takie podróże? – Tak! Byłem pod takim wrażeniem, że po powrocie z Wenezueli skomponowa­łem utwór „Caracas Corazon”. Pobyt w tym kraju ukazał mi kolor tamtejszej kultury muzycznej. Oczywiście jestem w duszy rockmanem, ale dotykam różnych gatunków muzycznych, choćby również muzyki latynoskie­j. – Pasje pozamuzycz­ne? – Od dziecka interesowa­łem się astronomią, ale w ostatnich latach moją pasję z dzieciństw­a przysłonił­a inna – genealogia. To badanie korzeni rodzinnych, dbanie o to, co było, a przez to dbanie o to, co po sobie zostawiamy, skąd pochodzimy, niejako kim jesteśmy i w którą stronę to zmierza. Bardzo wciągające.

 ?? Fot. Oskar Studio ??
Fot. Oskar Studio

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland