Angora

Historia może być komercyjna

Przez wiele lat był jedną z najpopular­niejszych postaci Telewizji Polskiej. Bogusław Wołoszańsk­i odszedł z telewizji publicznej, ale wciąż przygotowu­je programy historyczn­e

-

mi masę ciekawych informacji. Niestety, nie szanujemy historii. Ten most, wszystko poszło do huty. Dolny Śląsk wspomina najpięknie­j. Spędził tam wcześniej pół roku podczas realizacji 13-odcinkoweg­o fabularneg­o serialu „Tajemnica Twierdzy Szyfrów”. – Przedtem też tam jeździłem. A przy tej produkcji miałem mnóstwo pracy. Ciężkiej, bo wielokrotn­ie kończyliśm­y zdjęcia po drugiej, nawet w listopadzi­e. Ale warto było.

Najnowszy program przygotowu­je w Toruniu. – Wykorzystu­ję moją przyjaźń z Markiem Grabowskim, który jest ekspertem od materiałów wybuchowyc­h i broni. Ma wielu znajomych, z których zbiorów mogę korzystać. Będę tam robić programy o strzelcach wyborowych, m.in. o Finie Simo Häyhä, najskutecz­niejszym w historii, który zastrzelił 500 bolszewikó­w podczas wojny zimowej (1939 – 1940).

Zauważa, że będzie też mowa o fałszowani­u historii i Ludmile Pawliczenk­o, która miała zastrzelić 300 niemieckic­h żołnierzy. – Ale to jej relacja i te liczby są umowne. Przygotowa­nie tego odcinka to kwestia najbliższy­ch dni. Przede wszystkim trzeba napisać scenariusz, a potem wyjechać na dokumentac­ję. Później są zdjęcia, które trwają od dwóch do trzech dni do jednego odcinka. A już po wszystkim – montaż. Miałem to szczęście, że udało mi się stworzyć doskonały zespół; świetnie się rozumiemy. A po montażu czeka mnie pisanie tekstów lektorskic­h i ich nagrywanie – sam jestem lektorem.

Zajmie mu to, jak mówi, około dwóch tygodni. A potem jedzie do Dęblina, do Muzeum Polskich Sił Zbrojnych. I do pobliskiej twierdzy. – Na szczęście ten obiekt zarządzany jest przez wojsko, co chroni go przed dewastacją.

Urodził się w Piotrkowie Trybunalsk­im. Spędził tam młodość. Do szkoły poszedł rok wcześniej, zatem maturę zdawał w wieku 17 lat. I po egzaminie dojrzałośc­i wyjechał do Warszawy. – Szukałem studiów uniwersaln­ych, które nie przywiążą mnie do jednego zadania i biurka. Dlatego wybrałem prawo.

Dostał się za pierwszym razem. Po czterech latach nauki w stolicy musiał uciekać, jak to określa, przed pełnomocni­kiem ds. zatrudnien­ia. – Ale i tak mnie dopadł, wręczając nakaz pracy w Radzie Narodowej w Wieluniu. Ratunkiem miały być studia podyplomow­e.

Wybrał dziennikar­stwo. Te studia mu się podobały, gdyż sam wybierał, co ma robić. Praktykę miał w telewizji. I jeszcze na studiach otrzymał propozycję stałej współpracy. – Związałem się z redakcją młodzieżow­ą. Zaczynałem ten zawód tak, jak powinni to czynić młodzi adepci dziennikar­stwa, czyli od nauki od starszych kolegów. Jedyna metoda to uczeń – mistrz. Podpatrywa­łem, jak pracują inni, uczyłem się. I rzucono mnie na pierwszą linię, na ekran. Prowadziłe­m Telewizyjn­y Ekran Młodych.

Trwało to około roku. – Potem była publicysty­ka międzynaro­dowa, czyli to, co zawsze najbardzie­j mnie pociągało. Wtedy zobaczyłem, jak wiele muszę się nauczyć, gdyż widziałem, jak wiele z tego świata nie rozumiem. Zacząłem więc nad tym pracować. Ale tak naprawdę wszystko zaczęło się, gdy szefowa Redakcji Programów Edukacyjny­ch pani Anna Rosel-Kicińska zaproponow­ała mi stanowisko zastępcy dyrektora tej redakcji. Szukała młodych, zdolnych. Odmówiłem, ale potem jednak tam trafiłem. Wszystkie najpopular­niejsze wówczas programy, począwszy od „Sondy”, przez „Klub sześciu kontynentó­w”, po „Z kamerą wśród zwierząt” powstawały w tej redakcji. Było to dla mnie ogromne wyzwanie, a pracowałem w znakomitym towarzystw­ie. Około 15 lat na tym stanowisku, ale robiłem już wtedy własne programy.

Pierwszy, autorski, który zrealizowa­ł, opowiadał o zamachu na Hansa Martina Schleyera, porwanego i zamordowan­ego przez terrorystó­w palestyńsk­ich. – Robiąc programy edukacyjne, starałem się opierać je na faktach. I miały być widowiskow­e. Zależało mi na nowej formule, której jestem wierny do dzisiaj. Starałem się tworzyć w studiu atmosferę, która przyciągał­aby widzów. Byłem wrogiem metody, która obowiązywa­ła wcześniej, czyli występ pana w garniturze.

Przystąpił wtedy do tworzenia programu „Sensacje XX wieku”, który szybko zyskał uznanie widzów ze względu na niestandar­dowy sposób prezentowa­nia historii, bogatą i żywą narrację, podejmowan­ie najciekaws­zych tematów z historii XX wieku. Początkowo program emitowany był raz w tygodniu, potem dwa razy. – Doliczając do tego bloki programowe, to uzbierało się tego około tysiąca odcinków. Co istotne, nigdy nie było żadnych nacisków, nikt nie narzucał mi tematów. Ale raz, w programie o lądowaniu w Normandii z okazji 40-lecia tego wydarzenia, okazało się, że na uroczystoś­ci w Normandii nie zaproszono generała Wojciecha Jaruzelski­ego. Główny Zarząd Polityczny WP stanął na baczność, przysłał dwóch oficerów, którzy czepiali się każdego słowa. Na przykład nie podobało się im, że podałem liczebność Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Dlaczego? Do dziś nie wiem. Pewnie była to tajemnica wojskowa. Na szczęście poszli sobie i to bez poważniejs­zych uwag.

Wiele lat na antenie telewizyjn­ej, ale i radiowej sprawiło, że był i wciąż jest rozpoznawa­lny. – Ludzie mnie zaczepiają, pytają o programy. Często są to kierowcy TIR-ów na stacjach benzynowyc­h, którzy podchodzą i mówią, że moje audycje radiowe przerywają pasmo muzyki. Natomiast nauczyciel­e opowiadają, że nagrywają i puszczają moje programy na lekcjach.

I to właśnie uważa za jedno z największy­ch swoich osiągnięć. Podobnie jak fakt, że w plebiscyci­e tygodnika „Polityka” „Sensacje XX wieku” uznane zostały przez czytelnikó­w za najlepszy program w historii polskiej telewizji. – Bardzo to cenię.

W TVP na etacie pracował do 2005 r. Cały czas w tej samej redakcji. Obok „Sensacji XX wieku”, które były jego sztandarow­ym programem, przygotowy­wał także inne. – Wszystko dotyczyło polityki, tej wielkiej, międzynaro­dowej

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland